Odczuwamy z Mamelonem tzw. tęsknicę. Nie tylko za ogrodowaniem nam się tęskni ale i za podróżami. Nasze podróże, nawet te wykonywane "utartym szlakiem atrakcji turystycznych", są dla nas prawdziwymi przygodami, głównie chyba dlatego że podróż "mamy w sobie". Znaczy przeżywamy, międlimy jak lniane włókna to co widzimy, zapamiętujemy smak czy zapach chwil po to by wygrzebać je z pamięci w czasie życiowej stagnacji i cieszyć się nimi jak urodą zasuszonych kwiatów wyciągniętych spomiędzy książkowych kart ( moj bosz.... cóż za cudowne grafomańskie porównanie - no miodzio, he, he ).
Ostatnio często wracamy w rozmowach do wyprawy praskiej, tzw. szybkiej akcji, na którą zdecydowałyśmy się we wrześniu ubiegłego roku. Trasa którą przedreptałyśmy była typowa dla przeciętnego zwiedzacza, żadnych tam ekscesów typu "Poznaj prawdziwą Pragę - czar blokowisk" - takie atrakcje nam nie groziły ( to znaczy dopóki nie zaczęłyśmy szukać naszego noclegowiska he, he ). Ot, klasyczne dreptanie po Złotej Pradze.
Szczególnie miło wspominam człapanie niespieszne po Josefovie, nazwanym na cześć cesarza Austrii Józefa II ( faceta od Edyktu o Tolerancji ) - dawnej żydowskiej dzielnicy pełnej sklepików z antykami, dziwnych pasażyków i nagle wyrastających spod ziemi synagog, ale i olbrzymich XIX wiecznych kamienic o urodzie zaskakującej przybysza z kraju zwanego Republiką Dewastacji, salonów sklepowych tak eleganckich że strach się bać ( alejowa ul.Pařižska zasalonowana do nieprzytomności ) czy kontrastów starej architektury zderzonej z wyrosłymi na obrzeżach dzielnicy bardziej nowoczesnymi budynkami. Klimat inny niż na krakowskim Kazimierzu, bo dawni mieszkańcy Josefova już w XIX stuleciu dość mocno różnili się od tych zamieszkujących Kazimierz. Historia obydwu miast w zasadzie podobna - satelitarne getta wcielone w obręb większych ośrodków miejskich w XIX wieku, historia ich mieszkańców toczyła się jednak w nieco innym rytmie kół Fortuny, jak się okazało zmierzając jednak ku temu samemu, okropnemu celowi podróży jaki Fortuna zgotowała europejskim Żydom. Żydzi prascy byli w znacznie większym stopniu zasymilowani z kulturą ludności chrześcijańskiej niż miało to miejsce w wypadku Żydów z dawnej Galicji, chasydzki chałat był dla żydowskiego mieszkańca Pragi tak samo egzotyczny jak dla jego chrześcijańskich sąsiadów. XIX i XX wieczni prascy żydowscy mieszkańcy Pragi byli silnie związani z kulturą niemiecką, co wydaje się naturalne choćby ze względu na łączący ich z tą kulturą język ( Żydzi aszkenazyjscy mówili w jidisz, czyli średniowiecznym dialekcie górno niemieckim, z czasem, wraz z postępującą asymilacją, postrzegano odrębność dialektu jako rzecz passé ).
W toczącej się na przełomie wieków ostrej walce o czeską duszę ( niemal cała historia Czech to zmaganie się słowiańskich i germańskich wpływów, szczególnie wyostrzyło to się w czasie rozwoju ideologii państw narodowych ) Żydzi prascy, a szerzej rzecz ująwszy Żydzi czescy, w swej znakomitej większości uważali się za niemieckojęzycznych czyli niemieckich ( austriackich - kolejna historyczna komplikacja ) mieszkańców Czech. Dlatego zakrawa na ironię losu fakt że zagłada niemal całej żydowskiej populacji Czech, przyszła z rąk Niemców.
Czy ta przyswojona wraz z językiem niemieckość przeszkadzała Żydom w życiu wśród słowiańskich mieszkańców Pragi - lekka schizofrenia będąca zawsze udziałem społeczeństw wielokukturowych o długoletniej wspólnej historii nie ominęła i tej społeczności. W Pradze obok siebie funkcjonowały dwa języki, żeby tu normalnie żyć trzeba było znać oba. Dlatego po powstaniu Czechosłowacji bez większych problemów niemieckojęzyczni Żydzi zostali obujęzycznymi Czechami. Standardzik dla państw Mittelleuropa. Nikogo nie powinien dziwić ten dualizm, rozdwojenie jaźni, schizofrenia przy określaniu swojej tożsamości - wszak to z trudem przejmowany spadek po czasach, kiedy świadomość narodowa była czymś zupełnie innym niż to sobie wymyślamy. Przywykliśmy do XIX wiecznych wyobrażeń na temat historii - rozumienie pojęcia patriotyzmu w XVII wiecznych Czechach czy XVII wiecznej Polsce niejednego przyzwyczajonego do łykania "sienkiewiczowacizny" mogłoby zaskoczyć. W XIX wieku ludzie znaleźli się w zupełnie innym świecie - naród, o narodzie, z narodem itd. A etno - mix w naszej części kontynentu, w granicach państw był taki, że tworzenie homogenicznego pod względem etnicznym państwa to czysta utopia.
Porządkowanie stanu rzeczy usiłowali przeprowadzić w latach czterdziestych XX wieku Niemcy, od tego czasu wielu Europejczyków ma uczulenie na słowo narodowy. Największą alergię mają sami Niemcy.
W każdym razie sprawy czesko - żydowskie są niemal tak skomplikowane jak te polsko - żydowskie, najlepiej to ilustruje fakt że największy bodaj XX wieczny pisarz Czech, Franz Kafka, pisał po niemiecku. Czy był pisarzem czeskim - yes, w końcu mieszkał w Czechach, mówił po czesku. Czy był pisarzem niemieckim - yes, w końcu tworzył w rodzimym dla niego języku niemieckim. Czy był pisarzem żydowskim - yes był, miał nawet piękne żydowskie imię Anschel i jak nikt czuł na plecach "garb getta", przeczucie pogromu.
Po śladach dziwnego koktajlu kultur powstałego z zawirowań historii przyszło mi dreptać na ulicach Josefova. Lubię takie wycieczki w "krainach melanżu".
Nie ma co ukrywać że jednak najbardziej kręcił ten przed praski Josefov, z czasów kiedy asymilacja żydowskiej wspólnoty zamieszkałej nad Wełtawą nie była tak zaawansowana. Niewiele z tego bardzo starego Josefova zostało, w XIX i XX wieku ta dzielnica była jednym wielkim placem budowy. Rozbierano stare kamienice, synagogi które przestały odpowiadać potrzebom gminy ( Synagogę Starą zastąpiła wtedy alhambrzasta Synagoga Španělská ), budynki związane z tradycjami judaizmu ( szkoły, mykwy ). Na szczęście religia zabraniała naruszać spokój zmarłych więc josefovski cmentarz żydowski ocalał. Tam najlepiej można odczuć czym był Josefov przed wiekiem XVIII. No wicie rozumicie - aura mistycyzmu, mądrości rabinów, kabała i tym podobne klimaty. Niemal orientalna bajka.
Zacznijmy od tego że już w 1091 roku na terenie dzisiejszej Pragi były dwie osady żydowskie. Wcześniej niż u nas, bo już w 1096 urządzono w Czechach pierwszy pogrom z okazji wyprawy krzyżowej. W roku 1215 na mocy postanowień czwartego soboru laterańskiego otoczono owe dzielnice murem, tworząc getto. Mieszkańcy getta musieli nosić odróżniającą ich od chrześcijan odzież, zajmować się tylko ściśle określoną działalnością i generalnie przepraszać za to że żyją. Ot, taka zwyczajna średniowieczna segregacja religijna, od czasu do czasu pogrom w ramach przypomnienia że chrześciajństwo to religia miłosierdzia ( bo dla chrześcijan tego czasu miłosierdzie dotyczyło głównie esencji człowieczeństwa czyli duszy, a tę jak wiadomo najlepiej oczyszczać w ogniu - pojęcie chrześcijańskiego miłosierdzia przeszło potężną ewolucję od czasu wieków średnich ).
Po straszliwym pogromie w 1389 roku ( zginęło wówczas ponad 3000 osób, niemal wszyscy mieszkańcy żydowskiego miasta ), gdzieś na początku XV wieku stwierdzono że lepiej żeby martwi Żydzi też nie przebywali za murami getta bo jeszcze coś heretyckiego na chrześcijan od nich przelezie i tym sposobem cmentarz znalazł się wewnątrz dzielnicy żydowskiej. Stłoczeni żywi musieli wygospodarować miejsce dla swoich zmarłych. Na cmentarzu panował taki sam ścisk jak w krainie żywych, jak wspomniałam ze względów religijnych ( judaizm talmudyczny nazywany przeze mnie superkoszernym ) nie można było naruszać zmarłym spokoju więc nie otwierano ponownie mogił i z wyciągniętych z nich kości nie tworzono ossuariów ( dość powszechna sprawa na średniowiecznych miejskich cmentarzach - nie ruszano na ogół tylko ofiar zarazy ). W dzielnicach żydowskich pochówki były warstwowe. Cmentarz po zapełnieniu "miejscówek" był przysypywany warstwą ziemi i w tych świeżych warstwach były chowane kolejne pokolenia. Stąd taka różnica poziomów pomiędzy starým židovským hřbitovem a ulicami Josefova.
Najstarszym grobem na cmentarzu jest ten z 1439 roku, należący do pisarza Avigdora Kara, ostatni pochówek odbył się w 1787 r. Przez niemal cztery wieki na tym cmentarzu spoczęło około 100 000 ludzi, 12 000 nagrobków zwanych macewami, z różnych epok stoi ciasno stłoczonych na cmentarnym terenie. Niemal niezauważalny jest usytuowany w kącie cmentarza niewielki kopiec, oznaczający miejsce pochówku dzieci, które zmarły przed osiągnięciem pierwszego roku życia. Na cmentarzu cały przekrój społeczny dawnego Josefova ale podobnie jak w tzw. życiu doczesnym najlepiej mają się ci ze świecznika ( znaczy miejsca ich pochówku ) . Najchętniej odwiedzanym grobem jest ten należący do Jehudy ben Becalela, zwanego rabinem Löw, zmarłego w 1609 roku ale to niejedyny cel pielgrzymek. Rabbi Avigdor Karo był sławnym talmudystą, autorem elegii o praskim pogromie wielkanocnym w 1389 roku "Et kol ha-tela'a " odczytywanej w każde święto Jom Kipur w Synagodze Staronovej. Jego polemiki teologiczne z chrześcijaństwem miały wpływ na Jana Husa, w judaiźmie uważa się go za reprezentanta nurtu mistycznego. Nagrobek rabbiego Karo stojący na cmentarzu jest kopią, oryginał znajduje się w synagodze Maisela. Kamyczki kładzione dla pamięci na tym nowym nagrobku świadczą o tym że pamięć Avigdora nie zaginęła.
Jeszcze więcej kamyczków można zobaczyć na grobie Mordechaja Maisela, kupca, bankiera, burmistrza żydowskiego miasta. Żył w XVI wieku, w czasach dla Żydów w Czechach niełatwych - w 1541 postanowiono przepędzić Żydów z królestwa Czech, w 1557 dociśnięto śrubę "odpowiednią" uchwałą parlamentu. Jakby na przekór niesprzyjającym okolicznościom XVI wiek to czasy świetności żydowskiego miasta w Pradze. Budowano synagogi, przebudowywano stare miasto, uzyskiwano od cesarza z rodu ciężko katolickich Habsburgów nowe przywileje. Za wszystkim tym stał Meisel, bankier cesarza. O jego znaczeniu najlepiej mówi fakt że cesarz Rudolf II, urzędowa ostoja chrześcijaństwa ( prywatnie to różnie bywało ), z Bożej łaski uświęcony i wybrany cesarz rzymski, po wieki August, et cetera, et cetera, uczestniczył w żydowskim pogrzebie Mordechaja Meisela. Mój bosz.... i to wszystko po soborze trydenckim. Po Meiselu została w Pradze synagoga zwana jego imieniem i żydowski ratusz, a ponadto dobra pamięć. O ile Avigdor urodził się w Niemczech, o tyle Meisel był zasiedziałym mieszkańcem żydowskiego miasta, rodzimym wykwitem żydowskiej kultury nad Wełtawą. Z Wormacji lub wg. niektórych źródeł z Poznania do Pragi przybył Jehuda ben Bezalel - dziś turystyczna pop "gwiazda" Josefova, porównywalną jasnością świeci tylko legenda Franza Kafki. Rzeczywisty rabbi Löw był znacznie ciekawszą osobą niż jego popularna "golemowa" wersja z przewodników dla turystów. Pochodzenie miał szlachetne, tzn. żydowska tradycja wywodziła je wprost z Domu Dawidowego ( wyżej już się nie da, i to nie tylko dla Żydów ). Tak naprawdę niewiele wiemy o jego młodości, niejasna jest nawet sprawa jego wykształcenia ( są tacy którzy twierdzą że ten rabin nie ukończył jesziwy ), wiadomo tylko że w 1553 roku w wieku 28 lat objął urząd najwyższego rabina w Mikulovie, na Morawach. W 1573 roku zamieszkuje w żydowskim mieście w Pradze ale długo na miejscu nie usiedzi.
Już w 1584 przenosi się do Poznania ( inna wersja wraca na Morawy ) i ponownie zjawia się w Pradze w 1588 roku. W 1592 roku wyjeżdża tym razem na pewno do Poznania ( zostaje w tym mieście naczelnym rabinem ) i dopiero na kilka lat przed swoją śmiercią w 1609 roku znajduje się z powrotem w Pradze. Zdaje się że tak powszechnie kojarzony z Pragą rabbi Löw był nie całkiem praski. No cóż, poznaniacy zostali wyślizgani z legendy rabbiego, łażąc turystycznie po poznańskim rynku nikt się nie zastanawia gdzie była dzielnica żydowska i co i gdzie pozostawił po sobie legendarny rabbi. Nawet nie wiem czy w Poznaniu mają tzw. powszechną świadomość że rabbi Löw najprawdopodobniej przebywał w tym mieście tyle samo czasu co w Pradze - określenie rabiego w żydowskiej literaturze jako Maharal z Pragi jest takie trochę na wyrost. Na pewno poznaniacy nie zarabiają na legendzie rabbiego tak jak ma to miejsce w Pradze. W stolicy Czech rabbi Löw sprzedawany jest w sosie mistyczno - romantycznym - gadka z cesarzem Rudolfem ( o której tak naprawdę nic nie wiadomo ), alchemiczno - kabalistyczno - mistyczne poszukiwania, nieszczęsny Golem. Leciutki horror i urban legend. Tymczasem z tym stosunkiem do kabały u naszego rabina to nie do końca tak było jak to sobie ludzie wyobrażają, zdaje się że te wszystkie żydowskie mistycyzmy rodem z XII wiecznej Hiszpanii przylgnęły do rabina z racji kojarzenia go z wiedzą niedostępną zwykłym śmiertelnikom, tajemną. No tak, facet ponoć się przyjaźnił z Tycho Brahem, to tematy rozmów rabina i astronoma dla przeciętniaka z końca XVI wieku musiały być rzeczywiście tajemne i odlotowe. Czysta magia!
Niewątpliwie Jehuda ben Bezalel był jednym z największym szesnastowiecznych komentatorów Talmudu i tekstów Rasziego, bardzo dobrym nauczycielem uczącym nie wg. sztywnego programu nauki a dostosowującym się do indywidualnych możliwości i potrzeb uczniów. Uważa się go też za prekursora chasydyzmu ( choć tak do końca to nie wiem czy słusznie, bo samo przedkładanie Talmudu nad Halachę to trochę mało ). Ostatnim z wielkich rabinów pochowanych na praskim starym żydowskim cmentarzu jest pochodzący z Wormacji Dawid Oppenheim vel Oppenheimer ( nazwisko wywodzi się od małego niemieckiego miasteczka w którym kiedyś zamieszkiwała ta żydowska rodzina ). Był edukowany aż miło, w jego przypadku nie zachodziły żadne tam podejrzenia o nie ukończeniu jesziwy. Znany ze swych prac na temat orzecznictwa sądowego ( Halacha czyli religijne prawo i sądy rabinackie to była jego domena ). W 1702 rabbi Oppenhaim został wybrany naczelnym rabinem Pragi. Podobnie jak rabbi Löw i ten rabin sporo podróżował. Ze względów rodzinnych ciągnęło go do Hannoveru, ponadto w tym mieście posiadał ogromny księgozbiór, którego szczęśliwie nie przywiózł do Pragi ( szczęśliwie bo w 1714 spłonęło w Pradze sporo żydowskich ksiąg ). Z kabałą też raczej nie miał nic wspólnego, chyba że zaliczymy mu na poczet praktyk kabalistycznych przyjaźń z rabinem Naftali Kohenem, który został w 1711 roku oskarżony o spalenie Frankfurtu za pomocą kabalistycznych zaklęć. Rabbi Oppenheim zmarł w 1736 roku, w wieku 72 lat. Nie udało mu się dożyć kolejnego wypędzenia Żydów ( w 1744 roku Maria Teresa uznała że musi przeciwdziałać zakładaniu żydowskich manufaktur ) i powrotu w roku 17 48 ( "no dobra, już się gniewam" ).
W 1782 roku na mocy Edyktu o Tolerancji mury getta przestały ograniczać społeczność żydowską ( do 1848 roku trzeba jednak było żydowskim mieszkańcom Pragi czekać na pełnię praw politycznych i obywatelskich ). Cmentarz zamknięto w roku 1787. Głównym powodem było tzw. odkrycie higieny pochówku. W końcu XVIII wieku cmentarze wszystkich wyznań były "wyrzucane" z miast. Zważywszy na to że nie istniała wówczas jeszcze sieć wodociągów, liczba ludności rosła a wodę czerpano ze studni, takie "wyrzucanie" było jak najbardziej pożądane. Starý židovský hřbitov już w XIX wieku był "dawną pieśnią" . Romantyzm ubrał go w aurę niesamowitości, masy turystów nadały mu w XX wieku status praskiego must see. Dla mnie też był must see, podreptałam z kamyczkiem i kwitełe z wybazgroloną prośbą "Chcę jeszcze wrócić do Pragi" do grobu rabbiego Löw.
Tabazo droga,
OdpowiedzUsuńdziękuję Ci za tę soczystą opowieść o hrbitowie, którego nie zwiedziłam z powodu naszego kolegi, który powiedział, że "na żaden cmentarz jeszcze się nie wybieram". Storpedował tym samym mój plan, ale obiecałam sobie, że na spokojnie tam wrócę bez "filozofów podobnego pokroju". Pokręciłam się tam sama, ale na zwiedzanie miałam niewiele czasu. Szkoda, bo sama dzielnica jest klimatyczna. Nawet jak ktoś nie chce "cmentarzyska", to jest co pooglądać. Trzeba jednak sobie zostawić coś na następny raz i tego się trzymam (jak widać nie ja jedna!). Pozdrówka serdeczne!
Zdaje się że kolega cierpi na podobny syndrom co mój Tatulek ( "Nie ważne jaki to cmentarz, to jest c m e n t a r z" ). Warto zwiedzić cały "kompleks cmentarny z przylegającymi do niego synagogami i domem bractwa pogrzebowego Chewra Kadisza ( "na wyposażeniu" obrazy ilustrujące ceremoniał pochówku, przyrządy konieczne do przygotowania żydowskiej "ostatniej drogi" ).
Usuń