Debiuty alcatrazowe - stara stażem roślina i całkiem nowy nabytek. Wreszcie raczyła się objawić kwitnąco Magnolia sieboldii. Nie wiem dlaczego ubzdurało mi się że ona zaczyna kwitnienie w nieco późniejszym terminie, może dlatego że jej kwiaty widziałam jeszcze w lipcu w Rosemoor. U mnie zakwitła w końcu maja, natychmiast stając się gwiazdą ( cytuję Małgoś - Sąsiadkę - "Naprawdę egzotyczna" ). Wyjątkowo wdzięcznie się jej kwiaty prezentują na gałęziach, mam wrażenie że podobałaby się nawet Basi ( która generalnie ma do magnolek duże ale ). Poczytam trochę o mrozoodporności tego gatunku, może nada się do ewandkowego ogrodu.
Druga z debiutujących roślin miała być w założeniu inną odmianą. Oblookanie żywcowe doprowadziło mnie jednak do wniosku że odmiana kaliny japońskiej Viburnum plicatum var. plicatum 'Mary Milton' nie jest aż tak urodna jak odmiana 'Kern's Pink'. Pochodzący ze szkółki Carla Kerna z Ohio krzew ma nieco większe kwiatostany niż 'Mary Milton' ( fakt ), ponoć jest bardziej żywotny ( wyjdzie "w praniu" ) i ma mocniej wybarwione w kolorze brązu młode liście ( to akurat widziałam ale nie wiem czy nie jest to też kwestią stanowiska ). Teraz zostaje mi tylko znaleźć dobre miejsce, przetestować i po zimie ( tak, tak u sprzedawców wszystko jest cudownie mrozoodporne i bezproblemowo zakwita ) zdać sprawozdanie Ewandce.
Strony
▼
piątek, 29 maja 2015
Róże maja
Sezon różany rozpoczyna się u mnie w maju. Jako pierwsze zaczynają kwitnienie dwie róże, które jak to określa Sławek - "są w typie poluchów". "Poluch" oznacza różę, która ma widoczne pylniki ( Mamelon i ja doceniamy pylniczkową urodę, Sławek i Dżizaas, Ciotka Elka i Malgoś - Sąsiadka są ślepi na wszystko co nie ma większej ilości płatków - oczka im się na takim różanym kwiatku nie zatrzymają ). W tym roku dość wcześnie zaczęły żerować szkodniki różane, co niestety jest widoczne po przyjrzeniu się liściom. Za mną już pierwszy oprysk, który jakoś specjalnie kondycji liści nie poprawił. No cóż, pozostaje mi być dobrej myśli, bo do używania w ogrodzie bardzo ostrej chemii już nie wrócę. Staram się patrzeć na kwiaty i omijać wzrokiem liście co przy pełnym kwitnieniu nie jest znów taką trudną sztuką, nieciekawe liście są skutecznie przysłaniane przez kwiaty.
Pierwsza odmeldowała się 'Aicha' ( zdjęcia 1 - 3 ) mieszaniec Rosa spinosissima wyhodowana przez Duńczyka Valdemara Petersena i wprowadzona "w świat" w roku 1966. Bardzo lubię tę najwcześniej kwitnącą z moich róż. Kwiaty o średnicy niemal 10 cm, piękna "strefa pylnikowa" i na dodatek przebarwiające się jesienią liście. Miodzio! 'Aicha' kwitnie co prawda raz ( ponoć w cieplejszych rejonach kraju powtarza kwitnienie, choć to raczej pojedyncze kwiaty a nie jakieś spektakularne występy ) ale za to jak kwitnie! Powtórnego kwitnienia nie uświadczyłam, lecz w ramach "nagrody pocieszenia" jesienią na krzaku pojawiają się czarne owocki. Poza atakiem nimułek czy skoczków właściwie nie ma się czego bać, grzybki omijają tę różę. Mrozoodporność też zadowalająca, ponoć znosi mrozy do - 32 stopni ( u mnie zniosła - 34 ).
Drugą z bardzo wcześnie kwitnących różą jest 'Nevada' ( zdjęcia 4 - 6 ). To róża z trochę zakręconą historią. Znana jest jako mieszaniec pochodzącej z Chin Rosa moyesi, przy czym to tatuś miałby być chiński. Są jednak głosy że ojcostwo coś niepewne, podejrzewa się o udział tatusia ze Szkocji i w ogóle różne takie, he, he. Pewne jest natomiast że odmianę wyhodował i wprowadził w 1927 roku niejaki Pedro Dot. 'Nevada' jest, podobnie jak 'Aicha', różą kwitnącą tylko raz ( pojawianie się bardzo nielicznych kwiatów późnym latem nie da się nazwać normalnym kwitnieniem, w dodatku te drugie, letnie kwiaty często są różowe - mutacja taka ). Kwiaty mają mieć średnicę do 10 cm ale moje są jakieś takie większe, a nie szaleję z nawozami .Liście ponoć mają tendencję do łapania grzybków, zarówno czarnej plamistości jak i rdzy ( nie zauważyłam, 'Nevada' zachowuje się jak do tej pory bez zarzutu, z tym że rośnie u mnie w słońcu na okrutnym piochu ). Jest bardzo odporna ma mrozy, okolice - 30 stopni zniesie z godnością.
Zarówno 'Aicha' jak i 'Nevada' są różami bardzo dobrze nadającymi się do ogrodow nieformalnych i krajobrazowych, mają bowiem nieregularny pokrój i podczas kwitnienia są, jak to się kiedyś mawiało, "malownicze". 'Nevada' znosi większe zacienienie, choć nie jest wówczas tak spektakularnie kwitnąca ( i mam wrażenie że to na takich stanowiskach łapie grzybki ) , obie róże są tolerancyjne jeśli chodzi o glebę na której przyszło im bytować. O ile będą rosły na własnych korzeniach możemy spodziewać się ekscesów, 'Nevada' ponoć "łazi" czyli wypuszcza morze odrostów, wiem że w Niemczech "łazi" też 'Aicha'. Generalnie te dwa "Poluchy" to różane hardcory a jednocześnie majowe królewny, kwiaty mają tak delikatne i wdzięczne jak są twardymi zawodniczkami. 'Aicha' i 'Nevada' dorastają do wysokości 1,5 - 2 m, 'Nevada rośnie nieco szerzej ( 1,2 m a 'Aicha'około 0,9m ).
Pierwsza odmeldowała się 'Aicha' ( zdjęcia 1 - 3 ) mieszaniec Rosa spinosissima wyhodowana przez Duńczyka Valdemara Petersena i wprowadzona "w świat" w roku 1966. Bardzo lubię tę najwcześniej kwitnącą z moich róż. Kwiaty o średnicy niemal 10 cm, piękna "strefa pylnikowa" i na dodatek przebarwiające się jesienią liście. Miodzio! 'Aicha' kwitnie co prawda raz ( ponoć w cieplejszych rejonach kraju powtarza kwitnienie, choć to raczej pojedyncze kwiaty a nie jakieś spektakularne występy ) ale za to jak kwitnie! Powtórnego kwitnienia nie uświadczyłam, lecz w ramach "nagrody pocieszenia" jesienią na krzaku pojawiają się czarne owocki. Poza atakiem nimułek czy skoczków właściwie nie ma się czego bać, grzybki omijają tę różę. Mrozoodporność też zadowalająca, ponoć znosi mrozy do - 32 stopni ( u mnie zniosła - 34 ).
Drugą z bardzo wcześnie kwitnących różą jest 'Nevada' ( zdjęcia 4 - 6 ). To róża z trochę zakręconą historią. Znana jest jako mieszaniec pochodzącej z Chin Rosa moyesi, przy czym to tatuś miałby być chiński. Są jednak głosy że ojcostwo coś niepewne, podejrzewa się o udział tatusia ze Szkocji i w ogóle różne takie, he, he. Pewne jest natomiast że odmianę wyhodował i wprowadził w 1927 roku niejaki Pedro Dot. 'Nevada' jest, podobnie jak 'Aicha', różą kwitnącą tylko raz ( pojawianie się bardzo nielicznych kwiatów późnym latem nie da się nazwać normalnym kwitnieniem, w dodatku te drugie, letnie kwiaty często są różowe - mutacja taka ). Kwiaty mają mieć średnicę do 10 cm ale moje są jakieś takie większe, a nie szaleję z nawozami .Liście ponoć mają tendencję do łapania grzybków, zarówno czarnej plamistości jak i rdzy ( nie zauważyłam, 'Nevada' zachowuje się jak do tej pory bez zarzutu, z tym że rośnie u mnie w słońcu na okrutnym piochu ). Jest bardzo odporna ma mrozy, okolice - 30 stopni zniesie z godnością.
Zarówno 'Aicha' jak i 'Nevada' są różami bardzo dobrze nadającymi się do ogrodow nieformalnych i krajobrazowych, mają bowiem nieregularny pokrój i podczas kwitnienia są, jak to się kiedyś mawiało, "malownicze". 'Nevada' znosi większe zacienienie, choć nie jest wówczas tak spektakularnie kwitnąca ( i mam wrażenie że to na takich stanowiskach łapie grzybki ) , obie róże są tolerancyjne jeśli chodzi o glebę na której przyszło im bytować. O ile będą rosły na własnych korzeniach możemy spodziewać się ekscesów, 'Nevada' ponoć "łazi" czyli wypuszcza morze odrostów, wiem że w Niemczech "łazi" też 'Aicha'. Generalnie te dwa "Poluchy" to różane hardcory a jednocześnie majowe królewny, kwiaty mają tak delikatne i wdzięczne jak są twardymi zawodniczkami. 'Aicha' i 'Nevada' dorastają do wysokości 1,5 - 2 m, 'Nevada rośnie nieco szerzej ( 1,2 m a 'Aicha'około 0,9m ).
czwartek, 28 maja 2015
Czas na rodo! - część druga
O rodkach opowieści część druga. Po wizycie w Kórniku i oblookaniu tamtejszych rodków doszłam do wniosku że w tym roku w alcatrazowych rododendronariach jest tak jak i w "profesjonalnych" ogrodach. Rodki kwitną obficie, nawet bardzo obficie - kwiaty zaś mają jakości różnej, te z bardziej suchych stanowisk wyglądają jak i niektóre moje "wykwity", z lekka niewyprasowane. W sumie rodkowo narzekać nie mogę, prawie wszystko raczyło się kwitnąco odmeldować i wielkich różnic pomiędzy stanem mojej amatorsko prowadzonej hodowli, a tej prowadzonej przez fachowców nie widzę. Być może miłość do Alcatrazu mnie zaślepia, he, he.
Niebawem okolice oczka wodnego ( Dżizaas określa to miejsce mianem rzęchu, chyba niestety prawdziwe ) powiększą się o kolejne stanowisko azalek. Na byłym Ciepłym Monstrum planuje całkiem spore nasadzenia azalkowe i może ze dwa czy trzy małe rododendronki yakuszimanki jeszcze wcisnę. Myślałam o roślinach kwitnących w kolorach nawiązujących do tych kwitnień z "południowego brzegu" - pastele i to najlepiej z tych "cieplutkich". Azalki mam upatrzone, tylko zamawiać albo wyprawę podjąć ( raczej to pierwsze, bo bo ostatnio i tak się dużo "wyprawowuję" ). Zamierzam całkiem blisko dokupić kolejną azalkę 'Cannon's Double' i domówić lub dokupić do niej azalie 'Freya', 'Arista', . Może skuszę się na dość kontrastowo wybarwioną odmianę o dużych pojedynczych kwiatach 'Jock Brydon' albo przesłodką 'Satomi'. Jednak azalka, która jest najbardziej wymarzona i upragniona nazywa się 'Corneille'. Dwie z azalek, w tym faworyta ( druga to 'Freya' ) są przedstawicielkami grupy Rustica, do której mam wyjątkową słabość. Bardzo dobre z tych Rustica azalki, twarde i mocne - prawdziwe hardcory i do tego wdzięcznie urodne!
Zastanawiam się też bardzo leniwie nad wprowadzeniem starych odmiany azalii z grupy Occidentale - 'Irene Kostner' i 'Soir de Paris'. Obydwie odmiany są z tych raczej bezproblemowo zakwitających. Jeszcze nie zdecydowałam czy aby na pewno pojawią się w Alcatrazie ale ich kandydatury na stanowisko rośliny alcatrazowej popiera Mamelon i Ciotka Elka ( Ciotka popiera wszystkie azalki jak leci, he, he ). Z rodkami jakby mniej problematycznie, trzy sztuki w porywach, o ciepłych, pastelowych kwiatach i niewielkich rozmiarach - w ofercie rodkowej dostępnej w naszym kraju nie ma zbyt wielu roślin, które szczególnie by mi "podchodziły". Nr 1 i pewniak do rododendronarium na "północnym brzegu" to odmiana 'Loreley'.
O zaszczytne drugie miejsce na podium walczą odmiany 'Goldprinz' i 'Babette', nr 3 to będzie 'Percy Wisemann' i na tym szlus, bo nie samymi rodkami i azalkami ogród żyje.Wszystkie rodki należą do grupy Yakushimanum, to karłowe krzaczki o dość dużych w stosunku do swojego wzrostu kwiatach. Mam nadzieję że to całe towarzystwo będzie grało z obsadą "południowego brzegu". Azalkom i rodkom na nowym stanowisku będą musiały towarzyszyć nieco inne rośliny niż te rosnące na znacznie bardziej zacienionych starych rodkowych rabatach. Na razie jestem na etapie obmyślania krzewiastego towarzystwa dla nowych nasadzeń z azalek i rodków. Przyznam że trochę ciężko mi idzie bo w skutek "priwiczków" myślę iglakowo ( a iglaków w tej części Alcatrazu jest już wystarczająco dużo ). Posadziłabym halesie ale moja zamówiona wyfrunęła jakimś cudem do innego klienta. Może stewarcja będzie pasiła, kwiaty też urodne, liście przebarwiają się fajnie jesienią. A może jakaś hortensja się jeszcze w pobliżu rozkrzaczy, oj, ciężkomi to sobie wszystko w myślach poobsadzać. Lepiej się jeszcze pogapię na rodki, które kwitną, myślenie o nowej rabacie azalkowo -rodkowej zostawię sobie na później.
Niebawem okolice oczka wodnego ( Dżizaas określa to miejsce mianem rzęchu, chyba niestety prawdziwe ) powiększą się o kolejne stanowisko azalek. Na byłym Ciepłym Monstrum planuje całkiem spore nasadzenia azalkowe i może ze dwa czy trzy małe rododendronki yakuszimanki jeszcze wcisnę. Myślałam o roślinach kwitnących w kolorach nawiązujących do tych kwitnień z "południowego brzegu" - pastele i to najlepiej z tych "cieplutkich". Azalki mam upatrzone, tylko zamawiać albo wyprawę podjąć ( raczej to pierwsze, bo bo ostatnio i tak się dużo "wyprawowuję" ). Zamierzam całkiem blisko dokupić kolejną azalkę 'Cannon's Double' i domówić lub dokupić do niej azalie 'Freya', 'Arista', . Może skuszę się na dość kontrastowo wybarwioną odmianę o dużych pojedynczych kwiatach 'Jock Brydon' albo przesłodką 'Satomi'. Jednak azalka, która jest najbardziej wymarzona i upragniona nazywa się 'Corneille'. Dwie z azalek, w tym faworyta ( druga to 'Freya' ) są przedstawicielkami grupy Rustica, do której mam wyjątkową słabość. Bardzo dobre z tych Rustica azalki, twarde i mocne - prawdziwe hardcory i do tego wdzięcznie urodne!
Zastanawiam się też bardzo leniwie nad wprowadzeniem starych odmiany azalii z grupy Occidentale - 'Irene Kostner' i 'Soir de Paris'. Obydwie odmiany są z tych raczej bezproblemowo zakwitających. Jeszcze nie zdecydowałam czy aby na pewno pojawią się w Alcatrazie ale ich kandydatury na stanowisko rośliny alcatrazowej popiera Mamelon i Ciotka Elka ( Ciotka popiera wszystkie azalki jak leci, he, he ). Z rodkami jakby mniej problematycznie, trzy sztuki w porywach, o ciepłych, pastelowych kwiatach i niewielkich rozmiarach - w ofercie rodkowej dostępnej w naszym kraju nie ma zbyt wielu roślin, które szczególnie by mi "podchodziły". Nr 1 i pewniak do rododendronarium na "północnym brzegu" to odmiana 'Loreley'.
O zaszczytne drugie miejsce na podium walczą odmiany 'Goldprinz' i 'Babette', nr 3 to będzie 'Percy Wisemann' i na tym szlus, bo nie samymi rodkami i azalkami ogród żyje.Wszystkie rodki należą do grupy Yakushimanum, to karłowe krzaczki o dość dużych w stosunku do swojego wzrostu kwiatach. Mam nadzieję że to całe towarzystwo będzie grało z obsadą "południowego brzegu". Azalkom i rodkom na nowym stanowisku będą musiały towarzyszyć nieco inne rośliny niż te rosnące na znacznie bardziej zacienionych starych rodkowych rabatach. Na razie jestem na etapie obmyślania krzewiastego towarzystwa dla nowych nasadzeń z azalek i rodków. Przyznam że trochę ciężko mi idzie bo w skutek "priwiczków" myślę iglakowo ( a iglaków w tej części Alcatrazu jest już wystarczająco dużo ). Posadziłabym halesie ale moja zamówiona wyfrunęła jakimś cudem do innego klienta. Może stewarcja będzie pasiła, kwiaty też urodne, liście przebarwiają się fajnie jesienią. A może jakaś hortensja się jeszcze w pobliżu rozkrzaczy, oj, ciężkomi to sobie wszystko w myślach poobsadzać. Lepiej się jeszcze pogapię na rodki, które kwitną, myślenie o nowej rabacie azalkowo -rodkowej zostawię sobie na później.
środa, 27 maja 2015
Królowie zapachu - majowy ranking ogrodowych pachnideł
W kwietniu po Alcatrazie niesie zapach fiołków, hiacyntów i magnolek, maj to jednak zupełnie inna liga - zapachów więcej, dużo z nich jest równie silnych jak hiacyntowa woń, a i rozmaitość nut zapachowych jakby większa. W maju nosy wyczuwają zapach raju, że sobie tak prawie "rymnę". Początek miesiąca należy niepodzielnie do kalin i nadzwyczaj niepozornej porzeczki złotej Ribes aureum. Kaliny wiadomo, tzw. waga ciężka, natomiast chynchowatej i w sumie mało ciekawej porzeczki nikt o taką "siłę zapachu" nie podejrzewa.Godna partnerka dla moich pachnących kalin - koreańskiej, "burkwoodek" i angielskiej( znaczy Viburnum carlesii, Viburnum X burkwoodii, Viburnum carlcephalum ). Ciężki , lewkoniowy zapach płynie od tego mało urodnego krzaczydła ( porzeczka rośnie sprytnie schowana za jedną z irg ). Moje kaliny przeważnie zaczynają kwitnienie w ostatniej dekadzie kwietnia i cieszą zarówno moje oczy jak i nos aż do połowy maja. Wraz z końcem ich kwitnienia zaczyna się czas lilaków ( Syringa ). W naszym ogrodzie lilaków mnogo i ich obecność bywa nawet momentami dusząca, he, he. Szczególnie narzeka Dżizaas, która poprzez bezczelnie rozpościerającą się mgiełkę zapachową wytworzoną przez lilakowe kwiaty, nie czuje cudownej woni spalin i innych łódzkich fetorków. Fakt jest faktem, lilaki dają tak czadu że trudno jest wyczuć cokolwiek innego poza zapachem ich kwiatów. Myślę że to nie tylko kwestia ilości posadzonych krzewów, ale też wpływ takiego anie innego ukształtowania przestrzeni - lilakowa woń po prostu nie może się szybko rozpłynąć.
Przy lilakowych zapachowych ekscesach bledną wonne wyczyny narcyzów zwanych "poeticusami" Narcissus poeticus czy konwalii Convallaria majalis. Co prawda w ciepłe majowe dni z lekko i trochę bardziej zacienionych ogrodowych okolic płynie zapach z tych nie najbardziej lekkich ( narcyzki ), jak i ten silny ale wyrafinowany ( konwalie ). Zamiast pracowicie pielić kładę się wtedy na trawsku i w towarzystwie kotów, natychmiast pojawiającym się w takiej sytuacji, niucham jak ten otyły suseł świeżo wylazły z norki na wiosenny świat. Jednak to nie kaliny, lilaki , narcyze czy konwalie roztaczają mój ulubiony majowy zapach. Ha, najbliżej ideału jest moja półbrzydka porzeczka! Lewkoniowy "perfume" jest dla mnie Królem Majowych Zapachów. Lewkonii Mattiola incana w Alcatrazie nie uprawiam, za dużo z tym zabawy. Na początku maja wystarcza mi do szczęścia zbliżony do "woni lewkonii" zapach porzeczki, później nabywam lewkonie straganowe. Katuje siebie i koty ulubionym zapachem w zaciszu domowym ( spokojnie, mam otwarte okna ). Czasem w domu dochodzi do okrutnych spotkań zapachów, zderzenie zapachu świeżego ogórka i koperku z lewkonią jest nawet miłe, ale złączenie się w jeden akord pachnącego zza okna lilaka, ciężko woniejącej lewkonii i radosnego smrodu gotującego się kalafiora to dopiero przeżycie! Z tych wymagających natychmiastowej ewakuacji.
Przy lilakowych zapachowych ekscesach bledną wonne wyczyny narcyzów zwanych "poeticusami" Narcissus poeticus czy konwalii Convallaria majalis. Co prawda w ciepłe majowe dni z lekko i trochę bardziej zacienionych ogrodowych okolic płynie zapach z tych nie najbardziej lekkich ( narcyzki ), jak i ten silny ale wyrafinowany ( konwalie ). Zamiast pracowicie pielić kładę się wtedy na trawsku i w towarzystwie kotów, natychmiast pojawiającym się w takiej sytuacji, niucham jak ten otyły suseł świeżo wylazły z norki na wiosenny świat. Jednak to nie kaliny, lilaki , narcyze czy konwalie roztaczają mój ulubiony majowy zapach. Ha, najbliżej ideału jest moja półbrzydka porzeczka! Lewkoniowy "perfume" jest dla mnie Królem Majowych Zapachów. Lewkonii Mattiola incana w Alcatrazie nie uprawiam, za dużo z tym zabawy. Na początku maja wystarcza mi do szczęścia zbliżony do "woni lewkonii" zapach porzeczki, później nabywam lewkonie straganowe. Katuje siebie i koty ulubionym zapachem w zaciszu domowym ( spokojnie, mam otwarte okna ). Czasem w domu dochodzi do okrutnych spotkań zapachów, zderzenie zapachu świeżego ogórka i koperku z lewkonią jest nawet miłe, ale złączenie się w jeden akord pachnącego zza okna lilaka, ciężko woniejącej lewkonii i radosnego smrodu gotującego się kalafiora to dopiero przeżycie! Z tych wymagających natychmiastowej ewakuacji.
poniedziałek, 25 maja 2015
Azalie japońskie - był sobie związek z problemami
Azalie japońskie i Alcatraz przypominały swego czasu wiecznie skłócone małżeństwo, które jednak nie decyduje się na rozwód z takiej przyczyny -"żeby druga strona nie cieszyła się wolnością". Azalie kwitły jak chciały, często bardzo słabo i to mimo nawożenia dobrutkami dla rodków i azalek, Alcatraz ze swej strony kombinował jakby tu japonkom mrówki podesłać - no, nie było im razem łatwo, krótko rzecz ujmując. Jednak rzadko, która azalka japońska wypadała, na palcach jednej ręki można policzyć te azalki, których Alcatraz nie zdzierżył i sprawa zakończyła się tzw. zejściem rośliny. Nie najlepiej, nie najkwieciściej ale jednak japonki trwały na posterunku, a od pewnego czasu jakby nawet lepiej im się kwitnie. Mam trzy żelazne damy z domu Kermesina - 'Kermesina'Rose', 'Kermesina Alba' i taka zwyczajna 'Kermesina'. To moje hardcory, najtwardsze ze wszystkich rosnących w moim ogrodzie japońskich azalii, którym to hardcorom niestraszne kaprysy Alcatrazu i jego zwodniczego klimaciku. Kiedy wszystkie inne azalie japońskie strzelały focha i w maju zamiast orgii kolorów miały takie sobie zielone listki, te trzy azaliowe gwiazdy całkiem nieźle zakwitały. Próbowały kwitnienia po paskudnej zimie w 2012 roku, nawet najsłabsza z nich, 'Kermesina Alba' wytworzyła coś przypominającego kwiat. To najwdzięczniejsze stworzenia wśród całej grupy azalek japońskich, całą trójkę naprawdę lubię. Kermesiny nie mają zbyt wielkich kwiatów, ich uroda tkwi w dużej masie małych kwiatków, które zasłaniają podczas pełni kwitnienia listki i pędy.
Jak niemal każdy zauroczony hardcorowymi azalkami japońskimi 'Kermesina', postanowiłam zadziałać "w temacie". No, i się zaczęło! Dokupowałam i sadziłam azalki o nieco większych kwiatach, kwiatach podwójnych, kwiatach pełnych, falbaniastych i olbrzymich, by potem pluć sobie w brodę, kiedy wymyślne gwiazdy okazywały się rozkapryszone jak operowe divy. Czasem zdarzyło się którejś wypuścić jeden kwiat, jakby w ramach usprawiedliwienia swojego istnienia na rabacie. Oczywiście ozdobne to było jak cholera, szczerze pisząc to wolałam kiedy po prostu bezczelnie w ogóle nie kwitły, niż markowały kwitnienie. Paskudniki czyli grymaśnice to odmiany 'Maruschka', 'Geisha Purple' zwana inaczej 'Fumiko' i najgorsza z nich wszystkich, prawdziwa małpa z wrednym charakterem czyli 'Tornella'. 'Rosebud' i prześliczna 'Hachmann's Rokoko' były tak wymagające że Alcatraz nie zdzierżył i obydwie wymeldował po jednej z ostrzejszych zim ( nie, nie po tej z 2012, odpłynęły wcześniej ). Postanowiłam po tej stracie nigdy więcej nie kupować azalek o większych kwiatach i ze zwiększoną liczbą płatków. Gdzieś tak w kwietniu postanowiłam a w maju zostałam szczęśliwą posiadaczką odmiany zwanej SCHNEEPERLE 'Hachschnee'. Olbrzymie, białe kwiaty, pełne i jeszcze w dodatku sfalbanione. To w zasadzie nie miało prawa przeżyć w Alcatrazie ale, o dziwo, między Alcatrazem a nową azalką zajarzyło. Roślina dzielnie wytrzymała zimę i następnej wiosny, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, wzięła i zakwitła.
Pomyślałam że może zły czar został zdjęty zarówno z azalek jak i Alcatrazu, postarałam się zatem o powalającą kolorem płatków i falbanistą urodą odmianę 'Elsie Lee'. Szła za nią co prawda fama azalii dość wrażliwej na warunki atmosferyczne, ale co mi tam. Skoro moja "Śnieżynka"dała radę, dlaczego "Elsi" miałaby nie dać. Cud zdarzył się ponownie, 'Elsie Lee' wbrew niedobrej sławie, kwitła bez względu na zimowe mrozy. Przyznam że mimo zaleceń nie okrywam jej na zimę, kopczyk z kory wystarczył jej do przetrwania nawet w lutym 2012. Podobnie jak niemal wszystkie rodki i azalie dochodziła do siebie powoli po bezśnieżnych mrozach, ale przetrwała i pięknie wróciła do formy. Tego samego roku, w którym zły czar został zdjęty z azalek japońskich i Alcatrazu, bardzo porządnie zakwitła jedna ze starszych stażem azalek. 'Blaue Donau' nie była tak grymaśna jak reszta towarzystwa o ciemniejszych kwiatach, kwitła w miarę obficie ale dopiero w roku cudu pokazała na co ją stać. Od tego czasu jest "wiodącą" azalką japońską na Podskarpku i Zabukszpaniu. Jest tak pełna wigoru że postanowiłam dokupić jeszcze jeden krzaczek tej odmiany. Będzie rósł przed rodkiem 'Old Port', kolor kwiatów obydwu roślin jest zbliżony, różnią się nieznacznie odcieniem czego, niestety, foty nie oddają ( 'Old Port;jest ciemniejszy i "głębszy', bardziej amarantowy - 'Blaue Donau' ma odcień który kiedyś nazywano "lila - róż" ).
Moje azalki japońskie pielęgnuję jak pozostałe rodki. Te same dobrutki, ilość wody zbliżona, działanie sekatorkiem też w podobnej skali. Pilnuję żeby na zimę gleba wokół bryły korzeniowej była wysypana porządnie korą, same z tego korzyści -gleba należycie zakwaszona, korzonki okryte w razie nagłego mrozu bez śniegu. Przykrywania stroiszem czyli gałązkami drzew iglastych nie stosuję.Takie ekscesy zostawiam sobie na czarną godzinę czyli jakby, nie daj Wielki Ogrodowy, miał się powtórzyć scenariusz z lutego 2012 roku. Azalki japońskie nie tylko wiosną są efektowne, pięknie przebarwiają się jesienią, zwłaszcza te o bardzo ciemnych kwiatach. W naszych warunkach klimatycznych w zasadzie powinny być te azalki pół zimozielone ale z tą zielenią to lekka przesada. Czasem zdarza się że wiosenną porą prezentują jeszcze na liściach wspomnienie jesieni, tak jak azalka na pierwszej fotce. O takiej to ciężko powiedzieć zielona, he, he.
Czas na rodo! - część pierwsza
Rodki kwitną! W okolicach Podskarpka i Zabukszpania okrutnie czerwono i różowo, na Skarpce nieliczne fiolety, Rododendronarium przyoczkowe tradycyjnie na żółto - łososiowo . Niesie azalkowe wonie po rabatach i choć żadna to konkurencja dla kwitnących lilaków, miło jest powdychać ten jedyny przeze mnie trawiony rodzaj azalkowego zapaszku ( azalkowe liście, w przeciwieństwie do kwiatów, nie wydają miłych woni - nie lubię ich smrodku ). Na Podskarpku i Zabukszpaniu w tym roku wszystkie rodki raczyły pokazać kwiaty, nawet zazwyczaj paskudnie grymaszące Rhododendron repens stanęły na wysokości zadania i w kwietniu na Podskarpku i Zabukszpaniu się zaczerwieniło.
Kwiaty tegoroczne niestety nie są najwyższej jakości. Wiosenna susza i moja oszczędność spowodowała kiepską urodność rodkowych kwiatów. Małe i pomięte, tak jeszcze do niedawna wyglądały. Po ostatnich deszczach ( skąpych ) i moim podlewaniu ( dotarło do mnie, że bez wody to nawet najlepszy nawóz dla rodków nic nie da ) sytuacja trochę się polepszyła i kwiatostany rodków nieco urosły a płatki kwiatów się rozprostowały. Jest lepiej niż było lecz na pewno nie optymalnie. Jednak staram się cieszyć tym co mam i właściwie tylko jedno nie daje mi spokoju - rany ale Alcatraz się zrobił jarmarcznie kolorowy!
Nie wiem jak to się stało ale kwitnące czerwienie i różyki, mimo że poprzedzielane całą masą neutralnej zieleni, gryzą się straszliwie z kremowo - żółto - łososiowymi rodkami rosnącymi przy oczku. Zestaw jest że się tak wypiszę , palący oczy. Doszłam do wniosku że skoro nie pomogła zieleń to stawiam na biel. Nie będę kombinować z żadnymi odcieniami różyków przechodzących w łosoś czy tam innymi niuansami kolorystycznymi - czas na prostą biel! Na części Podskarpka i Zabukszpania zamieszkają nowe białe azalki. Nad odmianami jeszcze muszę się zastanowić, ale kierunek został już wyznaczony. Azalkom towarzyszyć będzie kielichowiec 'Venus' ( już został posadzony na miejscu docelowym ), który nieco urozmaici jednorodność azalkowych nasadzeń. Rodków o białych kwiatach nie zamierzam w tym miejscu sadzić bo za dużo by mi się tam zrobiło roślin o zimozielonych liściach ( w dodatku rodki zimą smętnie wyglądają - te liście jak impotenty, depresja gotowa ). Teraz przede mną najprzyjemniejsza część całego przedsięzwzięcia - wyszukanie odmian, zakupy i naj naj czyli sadzenie! Takie to mam refleksje i postanowienia nachodzące mnie w czas rodków, he, he.
niedziela, 24 maja 2015
Kokoryczki - "niezbędny element wyposażenia" cienistej strony Alcatrazu
Przyznam że pierwsze kokoryczki posadziłam w Alcatrazie bez tzw. wielkiego przekonania. Ot, taki wypełniacz rabat, bez szczególnych pretensji do bycia gwiazdą. Cóż, do wszystkiego trzeba dojrzeć - dziś z utęsknieniem wypatruje pojawiających się wiosną kokoryczkowych kiełków i wyszukuje nowe miejsca na których roślina znana mi dawniej jako 'konwalia górska" ( he, he ) będzie mogła prezentować swoje wdzięki. Nawet zaczęłam się interesować krewnymi kokoryczek i sprowadzać je do Alcatrazu. No po prostu zakokoryczkowało mnie! Uprawiam w Alcatrazie Polygonatum X hybridum, Polygonatum X hybridum 'Grace Barker' ( inna nazwa to 'Striatum' ), Polygnonatum verticillatum 'Rubrum', Polygonatum humile, Polygonatum odoratum var.pluriflorum 'Variegatum'znana tez jako Polygonatum falcatum 'Variegatum'
A zaczęło się wszystko od jednej sadzonki wyłudzonej od Malgoś - Sąsiadki. Moje kokoryczki rosną różnie - te większe w zasadzie bezproblemowo, natomiast Polygonatum humile i Polygonatum verticillatum 'Rubrum' są jakby bardziej wymagające. Przyznam że przy malutkiej "humilce" przeżyłam pewne zaskoczenie kiedy zwolniła tempo rozrastania.Może to być jednak spowodowane tym że ma najbardziej suche stanowisko ze wszystkich moich kokoryczek, a tegoroczna susza nie sprzyja roślinom cienia ( w ogóle nie sprzyja roślinom, podsumowanie roślinnych strat na forum Tabazy jest przygnębiające, śmiem twierdzić że nawet wpędzające w depresję - schną duże drzewa ). Kokoryczkom w sumie niewiele trzeba do szczęścia, głównie potrzebują wilgotnego podłoża. Większość kokoryczek woli podłoże o odczynie zasadowym ale to nie znaczy że nie zaatakują stanowisk rododendronów, he, he. Coś na ten temat wiem. Polygonatum humile woli "z zasady" lekko kwasowy odczyn gleby ale nie oznacza to że nie urośnie, tak jak większość kokoryczek, na przeciętnej glebie ogrodowej. Jak będą miały dostatecznie wilgotne podłoże kokoryczki będą rosły w słońcu, są naprawdę bardzo tolerancyjnymi roślinami. Jednego czego mi u moich kokoryczek brakuje to jesiennych owoców. Mieszańce nie produkują takowych a moje gatunkowe kokoryczki jakieś takie mało owocodajne. Za to szczęśliwie nie obserwuje żadnych rewersów w variegatowatych kokoryczkach. Owoców nie ma ale rewersów też - dobre i to!