Dawno nie było tego tematu, Dżizaas nie rozpieszczała nas żarciowo ostatnimi czasy. Teraz postanowiła się zrehabilitować i dopuściła nas do degustacji torciku makaronikowego, który w zamierzeniu nie dla nas był przeznaczony. Przekonałam wraz z Ciotką Elką naszego Dżizaasa że lepiej torcikiem nikogo nie traktować przed degustacją dopuszczającą torcik do publicznego użytku. Jeszcze użytkownik padnie zasłodzony, ewentualnie nos zmarszczy na niedobór słodkości ( ta zawartość cukru w cukrze ). W komisji dopuszczającej zasiadło nas coś z siedem osób i problem tzw. ogólnego dostępu do torciku rozwiązał się sam. Naprawdę był dobry, skoro mimo upału, zupełnie do ciężkich torcików nie pasującego, został w dużej części pożarty. W dużej części bo jednak nie wypadało żeby po procesie degustacyjnym zostały jakieś nędzne okruchy. Komisja dopuszczająca zadbała o alibi, w końcu rozjuszenie Dżizaasa mogłoby ukrócić nasze torcikowanie w sposób definitywny ( nie "czasowy", "przejściowy" brak torcików w najbliższej przyszłości ale null, zero i w ogóle nigdy więcej ). Znaczy nie było żebraniny, zachowaliśmy się z godnością. Podczas degustacji w komisji rozgorzała dyskusja na temat wprowadzenia tzw. kwasowej nuty w konkretny zasób torcikowy. Konkretnie to sama Dżizaas zaczęła majaczyć na temat konkretnego torciku w sprawie konkretnej porzeczkowo - wiśniowej ( "A jakby to przełożyć dżemem z czarnej porzeczki albo wiśni?" ).
Komisja dopuszczająca orzekła że w temacie torciku dżemik może nie istnieć ( głos odrębny należał do Krystyny N. , znanej z dżemofilii i wyczynowego pochłaniania galaretek owocowych, a nawet - fuj! - landrynek ), natomiast nie należy żałować likieru Amaretto ( Krystyna N. oświadczyła że dla niej może być Amaretto wymieszane z dżemem ). Za najlepszą część torciku uznany został środkowy "blat" bezowo - makowy ( maku do niego się nie mieli, można używać zarówno maku białego jak i niebieskiego, z tym że biały jest bardziej "makaronikowy", tzn. tradycyjnie do makaroników używano maku białego ). Rozważano opcjonalną modyfikację przełożeń ( są wśród członków komisji wielbiciele kremu maślanego z dodatkiem kawy, komisja doszła do zgodnego wniosku że krem kawowy będzie równie dobry jak krem czekoladowy, do obu należy oczywiście wlać sporo dobrego alkoholu ). Torciku makaronikowego nie trzeba przybierać, beza migdałowa sama w sobie jest urodna, boki można posmarować kremem i obsypać migdałami i jest cool. Teraz przepis, ale nie na torcik - to jest przepis na szaleństwo w stylu Dżizaasa. Taaa, wykonajcie a rodzina nigdy już nie będzie patrzeć na Was jak dawniej, macie to jak... no może nie jak w banku, he, he.
Przepis na szaleństwo Dżizaasa, do samodzielnego wykonania z nieliczną ( uciekającą z zasięgu rażenia ) grupką rodzinną
1. Wyłudź, wystękaj, wymęcz od starszej siostry zmielone słodkie migdały i trochę gorzkich migdałów do utłuczenia "na smaczek". Na pytania siostrzycy dlaczego w upalne dni robisz tzw. ciężki wypiek patrz przed się wzrokiem zadziwionym, tak żeby wydawało się że patrzysz wewnątrz swojej osoby i widzisz tam dostojewszczyznę, flaki, lekkie z grdylem i bijącą pompkę.
2. Włącz piekarnik, tylko on nagrzewający powietrze do 35 stopni Celsjusza zapewni Ci szczęście i mnóstwo piany! Pamiętaj, torcik makaronikowy najlepiej wykonywa się w południe!
3. Jeżeli w mieszkaniu masz właśnie przestawianie mebli kuchennych, to tak - to jest właściwy moment na wykonanie torciku makaronikowego, którego trzy części piecze się osobno i trzeba bić do niego krem na parze.
4. Bijąc jajka na krem pamiętaj o upieprzeniu ścian, a jak da radę i sufitu. Najlepiej nie wykonywać tej czynności tam gdzie są kafelki.
5. Przy mieszaniu masy jajecznej z masłem uprzytomnij sobie że nie wiesz czy Ci starczy likieru Amaretto, postaraj się też zapomnieć o tym że Twoja rodzina nie wylewa za kołnierz i nie ma co u niej szukać wymyślnych trunków bo rodzina albo zawiewiórczyła nie wiadomo gdzie ( to te ekskluzywne ) albo wychlała z sąsiadką staruszką "na ciśnienie" ( te mniej ekskluzywne ).
6. Torcik przekładaj " w powietrzu", poćwiczysz koordynację ruchową!
7. Jak już wykonasz torcik to postaraj się mieć dylematy ( no nie próbowałaś, no nie wiesz czy wypada go kawałkować, a w ogóle masz ochotę go spróbować z tym że lepiej tego nie robić - i tym podobne pitulenie ).
8. Powołaj komisję dopuszczającą torcik do obiegu, która pochłonie znaczną część torciku
Dzisiejsze ozdobniki wpisu wcale nie są tak zabawne jakby się wydawało. No może nie było to solidne znęcanie się nad zwierzakami ale jakoś nie wydaje mi się żeby zwierzęta były zachwycone z powodu ubierania ich w szmatki skrojone na ludzką modłę i ustawiania do zdjęć ( czas naświetlania kliszy w starych aparatach to nie było chybcikowanie ). Lubię stare ilustracje książkowe ze zwierzątkami w ubrankach ale fotki insza inszość. Sweety ale nie sweety.
Strony
▼
środa, 27 lipca 2016
poniedziałek, 25 lipca 2016
Sauna lipcowa
No i zapowiadają upały ale takie mokre, coś à la Amazonia, Małgoś - Sąsiadka udała się profilaktycznie do apteki w celu nabycia nasercowców, Ciotka Elka zaopatrzyła się w olejki mentolowe do kąpieli, Dżizaas kręci nosem bo jako stwór surykatko - jaszczurczy woli upały suche. Mamelon i ja mamy tajny gryplan którego głównym celem jest schowanie się w czterech ścianach. No w końcu mamy lipiec, najcieplejszy i najbardziej burzowy miesiąc w roku, nie ma co narzekać.
Ogród szczęśliwie nie wysycha, mimo gorąca, rośliny czują się w tych tropikach nawet znośnie ( choć część liści na irysach bródkowych zagrzybiona ), przede mną słodkie oczekiwanie na paczkę od Roberta. Jeszcze mi się plany wizytowo - podróżowe, przyjmowalno - gościowe fajnie rysują, więc tak bardziej optymistycznie ten ostatni lipcowy tydzień i początki sierpniowe się zapowiadają. Niestety nie wszystko jest cool, Mamelonowe lilie jednak dopadł wirus! Cholera, szlag trafił akurat ulubione jasne różyki - no nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Co prawda pomyłkowe malinowce też zaczynają wyglądać podejrzanie, ale to żadne pocieszenie. Z rzeczy miłych na pocieszkę to powolutku zaczynają się rozwijać moje anemonopsisy i rozrastają się bergenie orzęsione, a u Mamelona odbił połamany przez wichurę judaszowiec 'Forest Pansy'.
Całkiem fajnie ( tfu, tfu, tfu! ) wygląda w Alcatrazie poletko doświadczalne z odmianowymi języcznikami ( prawdziwie doświadczalne a nie pituliten jakiś, jak to w niektórych szkółkach, które po sezonie w glebie wywalają odmiany roślin jako sprawdzone ). Może nie jest to jeszcze powalające na plecki, zjawiskowe nasadzenie ale coś tam się zaczyna paprotnie porządnie robić. Myślę że taki gorąc wilgotny rozrostowi paprociumów będzie sprzyjał. Bardzo cieszę się z tego że języczniki tak dobrze ruszają , bo otwiera się przede mną możliwość ich bezstresowej uprawy, a jest parę ciekawych odmian tej paproci, które chętnie zaprosiłabym do Alcatrazu. Kto wie, może sama się udam do Berlina na paprociowe zakupy, a może po prostu bezczelnie poproszę zapaproconych o przysługę. W każdym razie Asplenium scolopendrium 'Laceratum Kay', widziane kiedyś w dorosłej postaci w Garden House dobrze wyglądałoby na mojej języcznikowej rabacie, he, he. Skoro języczniki dobrze rosną to i taki bardziej rarytetny, czyli rzadziej spotykany, mógłby sobie porastać w morzu pospolitości ( ostatnio tzw. pospolitość roślinna bardziej mnie kręci, rarytety to tak raczej w charakterze wisienki na torcie i jako pretekst do podróży lub miłych kontaktów towarzyskich ). Dziś na fotkach rośliny z sauny, należycie nawilżone, lśniące od wilgoci ( sorrky za tę mgiełkę, parowało ). Co prawda miałam sfocić zmokłe koty, ale one wyczuły że dziś prezentują się niewyjściowo i myknęły jak tylko zobaczyły obiektyw skierowany w ich stronę.
Ogród szczęśliwie nie wysycha, mimo gorąca, rośliny czują się w tych tropikach nawet znośnie ( choć część liści na irysach bródkowych zagrzybiona ), przede mną słodkie oczekiwanie na paczkę od Roberta. Jeszcze mi się plany wizytowo - podróżowe, przyjmowalno - gościowe fajnie rysują, więc tak bardziej optymistycznie ten ostatni lipcowy tydzień i początki sierpniowe się zapowiadają. Niestety nie wszystko jest cool, Mamelonowe lilie jednak dopadł wirus! Cholera, szlag trafił akurat ulubione jasne różyki - no nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Co prawda pomyłkowe malinowce też zaczynają wyglądać podejrzanie, ale to żadne pocieszenie. Z rzeczy miłych na pocieszkę to powolutku zaczynają się rozwijać moje anemonopsisy i rozrastają się bergenie orzęsione, a u Mamelona odbił połamany przez wichurę judaszowiec 'Forest Pansy'.
Całkiem fajnie ( tfu, tfu, tfu! ) wygląda w Alcatrazie poletko doświadczalne z odmianowymi języcznikami ( prawdziwie doświadczalne a nie pituliten jakiś, jak to w niektórych szkółkach, które po sezonie w glebie wywalają odmiany roślin jako sprawdzone ). Może nie jest to jeszcze powalające na plecki, zjawiskowe nasadzenie ale coś tam się zaczyna paprotnie porządnie robić. Myślę że taki gorąc wilgotny rozrostowi paprociumów będzie sprzyjał. Bardzo cieszę się z tego że języczniki tak dobrze ruszają , bo otwiera się przede mną możliwość ich bezstresowej uprawy, a jest parę ciekawych odmian tej paproci, które chętnie zaprosiłabym do Alcatrazu. Kto wie, może sama się udam do Berlina na paprociowe zakupy, a może po prostu bezczelnie poproszę zapaproconych o przysługę. W każdym razie Asplenium scolopendrium 'Laceratum Kay', widziane kiedyś w dorosłej postaci w Garden House dobrze wyglądałoby na mojej języcznikowej rabacie, he, he. Skoro języczniki dobrze rosną to i taki bardziej rarytetny, czyli rzadziej spotykany, mógłby sobie porastać w morzu pospolitości ( ostatnio tzw. pospolitość roślinna bardziej mnie kręci, rarytety to tak raczej w charakterze wisienki na torcie i jako pretekst do podróży lub miłych kontaktów towarzyskich ). Dziś na fotkach rośliny z sauny, należycie nawilżone, lśniące od wilgoci ( sorrky za tę mgiełkę, parowało ). Co prawda miałam sfocić zmokłe koty, ale one wyczuły że dziś prezentują się niewyjściowo i myknęły jak tylko zobaczyły obiektyw skierowany w ich stronę.
sobota, 23 lipca 2016
Rodzinna wizytka i sprawki pań starszych
Końcówka miesiąca taka niespodziankowa. Pojawił się u nas Sz. Sz. ( Szymon szwagier ) z młodszym siostrzeńcem w charakterze przystawki a właściwie deserku. Młody szczery do bólu zapodał że ciocia coś gruba i że spędzanie czasu z ciocią szczuplejszą też go nie do końca satysfakcjonuje. Ach, ta młodzież, dogodzić nie można. Dżizaas się przymilała do naszego sześciolatka a my stare doświadczone ciotki ( bo Ciotka Elka jako przedstawicielka starszego pokolenia ciotek też uczestniczyła w ciotkowaniu ) załatwiłyśmy sprawę tradycyjnie - "Masz tu na lody". Korupcja na całego! Sięgając pamięcią w odległe czasy swojego dzieciństwa wspominam najmilej ciotki i wujków sponsorujących zakupy lodowe, macania , całuski i ciumciania nad moim dziecięcym urokiem nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Małe, interesowne stworzonko ze mnie było, zdegustowane szczególnie tymi ciotczynymi szczebiotami. Ha, mój siostrzeniec radośnie planujący sponsorowaną przez ciotki imprezkę z o parę lat starszym bratem w charakterze wodzireja, jako żywo przypomina mi własne dzieciństwo i boskie imprezowanie z Pitusiem w wesołym miasteczku. Moja krew ( choć nie bezpośrednio ), że się tak wypiszę!
Po wizycie naszego młodego przeżyłam zaskoczkę - koty mnie obsiadły i przymilały się jak nigdy. Czyżby były zazdrosne?! Mały wychowywany w zazwierzęconym domu ćwierkał radośnie w ich kierunku ( co tam ciotki, co tam kasa na lody - ciotczyne koty to jest prawdziwa wisienka na torcie, niemal główny powód wizyty ), a one bezczelnie go ignorowały! Jak tylko zamknęła się brama za samochodem odbyły się napady na mnie i słodkie ocierania, wyczuły bestie konkurencję. Felicjan posunął się nawet do tego że usiłował mi szukać we włosach insektów ( a może to było wygryzanie naskórka, sama nie wiem ).
Po tej porcji słodyczy życie towarzyskie mi się rozwinęło w całkiem nieprzewidzianym kierunku - otóż wdepnęła w moje niezbyt czyste progi Małgoś - Sąsiadka, która wczorajszy dzień może zaliczyć do tych z serii "Żegnaj świecie!" ( ciśnionko miała niskie, choć wcale niezejściowe i po prostu źle się jak na te swoje 87 lat czuła ) i stwierdziła że jednak ma się jej na życie i zamierza to uczcić czymś "perlistym". Zawrzałam i zabulgotałam na temat "Co ja myślę o cukrzycy popijanej coca - colą" ( grzych wielki uprawiany przez Małgoś Sąsiadkę w tajemnicy przed diabetologiem ) ale Małgoś - Sąsiadka przerwała mi perorowanie prozdrowotne i wypaliła "Szampana kup!" . Zaraz potem dodała "Tylko żadnych małych buteleczek, nie jestem dzieckiem". Wizja uchlania się Małgoś - Sąsiadki zawartością normalnej butelki szampana sprawiła że stanowczo odmówiłam zakupu wina, choćby nawet w sklepie na rogu sprzedawali za marne rupie Dom Perignon czy Pernod Ricard-Perrier-Jouet. Krakowskim targiem stanęło na tym że nie będzie uczczenia powrotu do życia wodą mineralną, tylko zrobimy to dwie jedną butelką piweńka na łeb. No cóż, piweńko wystarczyło, z Małgosinego domu dobiega mnie "Spójrz prosto w oczy me" w wykonaniu Violetty Villas i Małgoś - Sąsiadki. Co za suka ze mnie, upiłam staruszkę!
Panie starsze bywają osłodą życia - teściowa Cio Mary ( wiek lat 96 ) wykorzystując "starcze zdziecinnienie" przymusiła Wujka Jo do zainstalowania ekspresowego nowego telewizorka na którym będzie śledzić Światowe Dni Młodzieży - zdziecinnienie to zdziecinnienie, a dzieci to młodzież, jasne nie! Może i tłumaczenie nieco szokujące ale dość logiczne, he, he. Wujek Jo pokornie walczył z elektroniką znosząc babskie rechoty. Mój boszsz... daj mi dożyć takich lat w takiej formie jak Małgoś Sąsiadka czy mama Wujka Jo. I ćwierkać że się nie jest dzieckiem kiedy ma się ochotę na alkohol lub bezczelnie wykorzystywać "zdziecinnienie" kiedy przyjdzie na to ochota! Panią mocno starszą być marzę ciągle będąc panią w wieku średnim.
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace gruzińskiego ( tak, tak, Gruzini nie tylko ikony piszą ) twórcy Niko Kherkeladze.
Po wizycie naszego młodego przeżyłam zaskoczkę - koty mnie obsiadły i przymilały się jak nigdy. Czyżby były zazdrosne?! Mały wychowywany w zazwierzęconym domu ćwierkał radośnie w ich kierunku ( co tam ciotki, co tam kasa na lody - ciotczyne koty to jest prawdziwa wisienka na torcie, niemal główny powód wizyty ), a one bezczelnie go ignorowały! Jak tylko zamknęła się brama za samochodem odbyły się napady na mnie i słodkie ocierania, wyczuły bestie konkurencję. Felicjan posunął się nawet do tego że usiłował mi szukać we włosach insektów ( a może to było wygryzanie naskórka, sama nie wiem ).
Po tej porcji słodyczy życie towarzyskie mi się rozwinęło w całkiem nieprzewidzianym kierunku - otóż wdepnęła w moje niezbyt czyste progi Małgoś - Sąsiadka, która wczorajszy dzień może zaliczyć do tych z serii "Żegnaj świecie!" ( ciśnionko miała niskie, choć wcale niezejściowe i po prostu źle się jak na te swoje 87 lat czuła ) i stwierdziła że jednak ma się jej na życie i zamierza to uczcić czymś "perlistym". Zawrzałam i zabulgotałam na temat "Co ja myślę o cukrzycy popijanej coca - colą" ( grzych wielki uprawiany przez Małgoś Sąsiadkę w tajemnicy przed diabetologiem ) ale Małgoś - Sąsiadka przerwała mi perorowanie prozdrowotne i wypaliła "Szampana kup!" . Zaraz potem dodała "Tylko żadnych małych buteleczek, nie jestem dzieckiem". Wizja uchlania się Małgoś - Sąsiadki zawartością normalnej butelki szampana sprawiła że stanowczo odmówiłam zakupu wina, choćby nawet w sklepie na rogu sprzedawali za marne rupie Dom Perignon czy Pernod Ricard-Perrier-Jouet. Krakowskim targiem stanęło na tym że nie będzie uczczenia powrotu do życia wodą mineralną, tylko zrobimy to dwie jedną butelką piweńka na łeb. No cóż, piweńko wystarczyło, z Małgosinego domu dobiega mnie "Spójrz prosto w oczy me" w wykonaniu Violetty Villas i Małgoś - Sąsiadki. Co za suka ze mnie, upiłam staruszkę!
Panie starsze bywają osłodą życia - teściowa Cio Mary ( wiek lat 96 ) wykorzystując "starcze zdziecinnienie" przymusiła Wujka Jo do zainstalowania ekspresowego nowego telewizorka na którym będzie śledzić Światowe Dni Młodzieży - zdziecinnienie to zdziecinnienie, a dzieci to młodzież, jasne nie! Może i tłumaczenie nieco szokujące ale dość logiczne, he, he. Wujek Jo pokornie walczył z elektroniką znosząc babskie rechoty. Mój boszsz... daj mi dożyć takich lat w takiej formie jak Małgoś Sąsiadka czy mama Wujka Jo. I ćwierkać że się nie jest dzieckiem kiedy ma się ochotę na alkohol lub bezczelnie wykorzystywać "zdziecinnienie" kiedy przyjdzie na to ochota! Panią mocno starszą być marzę ciągle będąc panią w wieku średnim.
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace gruzińskiego ( tak, tak, Gruzini nie tylko ikony piszą ) twórcy Niko Kherkeladze.
czwartek, 21 lipca 2016
A co tam w cieniu?
No i na dzień dobry wiadomo co w cieniu, ogrodnik szczęśliwy w rutewek otoczeniu! Zaczynają kwitnąć na całego, alleluja i do przodu. Powoli odliczają się wszystkie moje większe rutewki ( piciumy i średniaki już się odliczyły ) - będę miała rutewkowy full wypas. Przyznam że trochę drżałam, bo po zeszłorocznej suszy różne takie brzydkie słuchy na temat rutewek chodziły po necie. Jakby mało było upałów to przeprowadziłam jesienią wykopki i dzielenia, pierwszy raz więc z duszą na ramieniu. Rutewki zniosły te operacje nadspodziewanie dzielnie, zrobiło się ich całkiem - całkiem. Dobrze bo to roślina która w łanach świetnie wygląda ( jak większość roślin o delikatnych kwiatostanach ). Mam nadzieję że z pomocą szpadelka za parę lat doczekam się w Alcatrazie prawdziwych rutewkowych łączek. Przy okazji dzielenia rutewek szpadelek popracował też nad tojadem lisim. Tojad przeżył, pięć kęp już zakwitło i choć nie są to jeszcze kwiatostany tak imponujące jakie produkował przed podziałem to i tak jestem zbudowana faktem że podziałowe egzemplarze kwitną. Szpadelek prezentowy do Mamelona i Sławka czyni roślinkom dobrze! Ha, dobrze mieć taki Zaczarowany Szpadelek którym traktuje się rośliny a one się mnożą jak te króliki! Teraz popatruję coby tu jeszcze magicznym szpadelkiem potraktować, trochę kandydatów widzę i dobrze bo Landryn czeka na nowe nasadzenia.
Niestety sporo roślin które chętnie bym podzieliła musi jeszcze podrosnąć. Wgapiam się w tarczownice, rodgersje i wielkie funkie ale jakoś nie chcą szybciej od tego mojego wgapiania się w nie przyrastać. Bez szału przyrasta też bergenia orzęsiona. Mam dwie jej formy i owszem rosną nawet nieźle ale do tego żeby je dzielić i tworzyć bergeniowe łany "po całości" to jeszcze daleko. No a ja tu już nogami z niecierpliwości przebieram i drapię się po dłoniach ( nie mam świerzba, to takie zachowanie nerwowe ) bo pojawiło mi się na podwórku nowe miejsce do nasadzeń cieniolubów. Tadam, tadam! Pan Andrzejek nie bacząc na żar z nieba się lejący ( czyli na 29 stopni Celsjusza w cieniu ) zabrał się dziś za wykopki starych berberysów. Jestem happy, koniec z wiecznym przycinaniem i formowaniem ( nieformowany żywypłotek osiągał wysokość pierwszego piętra w tzw. starym budownictwie - sufit na poziomie 360 cm ). Ten to przyrastał, im częściej cięłam tym skurczybyk szybciej rósł! Spełnił swoją zaporową rolę w czasie kiedy sąsiedzkie dzieci były bardzo małe i bardzo najrzydziurne - chwała i wielkie dzięki berberysowemu żywemupłotkowi za to, ale teraz przyszedł już na niego czas! Pierwsze kamieniczne dzieci mają około 190 cm wzrostu, mówią basem i zapuszczają jakieś podejrzane bródki. Papatki żywypłocie.
Co będzie rosło ( oprócz bergenii rzecz jasna ) na miejscu po żywympłocie? Hym... muszę się jeszcze zastanowić. Nie dlatego żebym koncepcji nie miała, ja mam zbyt dużo pomysłów jak na te parę metrów kwadratowych. Są co prawda rośliny, które powtarzają się w każdej z nich ( funkia jest taką szczęściarą ) ale diabeł tkwi w zbyt wielu szczegółach, że się tak wypiszę o moim problemie. Nic to, zastanawianie jeszcze przede mną, podobnie jak uczestnictwo w charakterze cheerleaderki przy wykopywaniu berberysowych korzonków ( Pan Andrzejek opowiadał coś o szpadlu kanalizacyjnym, czuję że te wykopki to będzie tzw. przejście ). Mentalnie się przygotowuję na ten wykopkowy horror, zaczęłam od zjedzenia lodów kawowych, rzemieślniczych jak to mawiają. Panu Andrzejkowi zadałam lepsze piwko bo mentalne przygotowanie zawodnika jest ważniejsze niż przygotowanie cheerleaderki. Ja zamierzam się urżnąć piwkiem ze szczęścia jak tylko berberysowe korzenie znikną ze szczętem, będę świętowała koniec kłucia, bąbli na łapach od nożyc ( mimo używania rękawic ), wiecznego wydłubywania ułamanych kolców z różnych dziwnych miejsc ( mój biust był na froncie, anatomicznie wystawiony na działania zaczepne wroga - nie zawsze dało się przycinać żywypłocik w płaszczu zwanym Gestapo ). Pan Andrzejek ma teraz krótką przerwę w pracy, Wielki Ogrodowy jak dobrze że postanowił że jego wypoczynek będzie czynny!
Jak widzicie strefa cienia nam się rozrasta, he, he!
wtorek, 19 lipca 2016
Kac liliowy i inspirujący trawnik miejski
Mam nerwy! Moje nerwy są pochodną nerwów Mamelona, która podminowana tzw. okolicznościami życiowymi ( nieustający plac budowy na działce obok ) nie zdzierżyła niezgodności odmianowej lilii OT. Kowal zawinił a ja niemal zadyndałam. Na moje szczęście wdrożone śledztwo ( przesłuch Magdzioła, szukanie na forach ) wykazało że jestem bez winy, nie udało mi się podmienić ( he, he ) niemal połowy ( tak, tak połowy ) z dwudziestu zamówionych przez Mamiego cebulek na cebulki swoje lub Magdziołowe . Przyznam że mam lekkiego stracha co wylezie z moich cebul, Mamelonowi wyszła bowiem na rabacie okropność, coś zupełnie niemamelonowatego, krwawe plamsko wśród bieli i pastelowych różyków. Nie dziwię się że Mamelon szalała jak ten ranny zwierz, brudna ciemna malinka z żółtawą bielą - no płachta na byka, znaczy na Mamelona!. Zamadlam żeby u mnie pod oknem lilie nie okazały się wściekle żółte albo strasznie ciemne. Pocieszam Mamelona jak mogę, ale Mamelon ma przed oczami ( widoczne przez okna pokoju ) krwawe lilije i dopóki mu one sprzed oczu nie znikną będzie niepocieszona ( ja też bym była ). Coś z tym fantem będziemy musiały zrobić, ja rozumiem że może trafić się pomyłka ale to jest pomyłka gigant! Jak do tej pory u Mamelona trzy odmiany na sześć nie są tym czym miały być. Na szczęście Mamelona nie trafiła kolejna plaga liliowa - moje 'On Stage' których jednak postanowiłam nie wywalać wiosną tego roku odwdzięczyły mi się podłapaniem wirusa. Nie ma zmiłuj - kwiaty ścięte, cebule do wywalenia. Nie wiem co gorsze - niezgodność odmianowa czy wirus? Niby wirus groźniejszy ale niezgodność odmianowa solidnie wkurzająca. Postanowiłyśmy z Mamim wprowadzić czasową abstynencję liliową, tym bardziej że zewsząd docierają do mnie info jak nie o wirusach to o pomyłkach zakupowych, których w tym roku naprawdę dużo. Ciotka Elka w związku ze związkiem niepocieszona!
Szczęśliwie nie samymi liliami ogród w lipcu stoi, u Mamelona i u mnie całkiem nieźle idą w tym roku jeżówki. U Mamiego dobrze rosły zawsze, u mnie ich powtórne ( drugi rok się utrzymały na stanowisku ) kwitnienie jest wielkim wydarzeniem. Czadu dają lawendy i perowskie, zaczynają nam też ładnie kwitnąć wyższe ostnice. Nie jest tak źle, mamy liczne motyle odwiedziny, ogrody pachną i bez lilii. Jakoś się dostosujemy.
Dziś miałam kolejne olśnienie "łączkowe", na krańcówce tramwajowej oczekiwałam wgapiając się w tzw. zieleń miejską czyli skoszone pseudotrawniki. Nagle ślepia mi się zatrzymały na takim malutkim niewykoszonym dokładnie placyku ( piochy, trawka lichutka, prawie nie było co kosić ) z brzęczeniem unoszącym wraz z chmarą bzykaczy. Ruszyłam zadek i ślimakiem podpełzłam w kierunku niewykoszonego. Ha, miałam nosa! Na niewykoszonym naprawdę urodnie prezentowały się jasieńce. Cud , miód i malina. Kiedyś zaprosiłam do Alcatrazu, niestety mimo posadzenia na piochach Alcatraz i jasieniec jakoś się nie polubili. A szkoda bo bylina z niego fajna choć ponoć niezbyt długowieczna. Nie wiem czy ten "dziki" jasieniec to była roślina pod tytułem Jasione laevis czyli jasieniec trwały, czy może jakiś jednoroczny czy dwuletni ( są takie ) jasieniec. Jaki by nie był prezentował się pięknie w parze z lnicą pospolitą Linaria vulgaris, którą kiedyś nazywałam polną lwią paszczą, ze względu na podobieństwo jej kwiatów do kwiatów tej ogrodowej byliny ( wyżlin czyli lwia paszcza i lnica pospolita należą do tej samej rodziny babkowatych Plantaginaceae, stąd pewnie to podobieństwo ). Zestaw był tak świetny że postanowiłam odgapić i spróbować zapuścić w Alcatrazie. Z nabyciem jasieńca nie będzie problemu, lnica chyba tylko z natury, na szczęście jest bardzo pospolita i natura w tym wypadku to trawnik. Jasieńcowi trochę dokwaszę glebę, żeby dobrze mu szło z zadomowieniem się na piochach i zobaczymy jak tym razem sobie poradzi. Lnica zostanie zaimportowana z jakiegoś jeszcze nieskoszonego trawnika miejskiego ( są takowe w mojej okolicy ). Na ogół jest jej na tych trawnikach tak dużo że ubytek paru roślin zostanie nadrobiony ( jedna roślina wytwarza około 30 000 nasion ).
Posadzę w okolicach brzóz, tam gdzie właściwie nic nie daje rady, może chwastowate roślinki zagospodarują przestrzeń z którą większość traw ma problem. To takie miejsce które właściwie nie jest rabatą ale wolałabym żeby porastało je coś zielonego ( innym sposobem zagospodarowania są betonowe płyty, sam czar i ogrodowy wdzięk ). Może jeszcze jakieś macierzanki na trudniejsze partie ( bardziej zakamienione pod cieniutką warstwą gleby ) i pozbędę się cholernego, łysawo porastającego trawska z podwórka. No cóż jedyne trawska, które będę tolerować na podwórku to te ozdobne, kępiasto rosnące. Na podwórku robi się w ogóle misz - masz ogrodowo - "polny". Jakoś straciłam serce do pielenia krwawników, chyba ograniczę się do ograniczania ekspansji. Paszą mi takie kwiatostany na przyszłej Suchej - Żwirowej, lawendy, przetaczniki, hyzopy, perowskie, amorfa - wszystko kłosowate kwiatostany, aż się prosi o krwawniki. Sieją się te białe, zwyczajność nad zwyczajnościami nieoczekiwanie porażająca urodą. Perwersyjnie twierdzę że dość rarytetna amorfa szara z takimi krwawnikami wygląda całkiem całkiem. No cóż, ogród mój robi się taki przepisowy - weź mnóstwo pospolitych roślin, troszkę niezwykłych roślinnych rarytasów i wymieszaj je tak żeby uroda jednych podkreślała urodę drugich. Znaczy klasyczne, przepisowe ogrodowanie w brytyjskim stylu.
Są na polach i inne rośliny które mi się podobają ale mam przed nimi lekkiego stracha. Tu ekspansja może być nie do opanowania. Podziwiam z daleka, napełniam wazony ale do ogrodu jakoś mnie nie kusi żeby je zaprosić. Co prawda ta z pierwszego zdjęcia jednoroczna ale się sieje jak marzenie, no a wrotycz z ostatniego zdjęcia to twardy zawodnik, w typie nawłoci. Znaczy będę się zachwycać z daleka, he, he.
Przy takich roślinach jak jasieniec czy lnica nie będę miała nerwów jak przy uprawie lilii OT, pewnie wirusy rzadko je trafiają. Niezgodność odmianowa - hym...tego, z tego co pamiętam to u nas jest do dostania chyba tylko jedna odmiana jasieńca trwałego , 'Blaulicht' się nazywa. Straszliwych problemów z niezgodnością odmianową zatem nie przewiduję, nie będzie potrzeby zamodlania. I tym optymistycznym akcentem kończę ten wpis.
Szczęśliwie nie samymi liliami ogród w lipcu stoi, u Mamelona i u mnie całkiem nieźle idą w tym roku jeżówki. U Mamiego dobrze rosły zawsze, u mnie ich powtórne ( drugi rok się utrzymały na stanowisku ) kwitnienie jest wielkim wydarzeniem. Czadu dają lawendy i perowskie, zaczynają nam też ładnie kwitnąć wyższe ostnice. Nie jest tak źle, mamy liczne motyle odwiedziny, ogrody pachną i bez lilii. Jakoś się dostosujemy.
Dziś miałam kolejne olśnienie "łączkowe", na krańcówce tramwajowej oczekiwałam wgapiając się w tzw. zieleń miejską czyli skoszone pseudotrawniki. Nagle ślepia mi się zatrzymały na takim malutkim niewykoszonym dokładnie placyku ( piochy, trawka lichutka, prawie nie było co kosić ) z brzęczeniem unoszącym wraz z chmarą bzykaczy. Ruszyłam zadek i ślimakiem podpełzłam w kierunku niewykoszonego. Ha, miałam nosa! Na niewykoszonym naprawdę urodnie prezentowały się jasieńce. Cud , miód i malina. Kiedyś zaprosiłam do Alcatrazu, niestety mimo posadzenia na piochach Alcatraz i jasieniec jakoś się nie polubili. A szkoda bo bylina z niego fajna choć ponoć niezbyt długowieczna. Nie wiem czy ten "dziki" jasieniec to była roślina pod tytułem Jasione laevis czyli jasieniec trwały, czy może jakiś jednoroczny czy dwuletni ( są takie ) jasieniec. Jaki by nie był prezentował się pięknie w parze z lnicą pospolitą Linaria vulgaris, którą kiedyś nazywałam polną lwią paszczą, ze względu na podobieństwo jej kwiatów do kwiatów tej ogrodowej byliny ( wyżlin czyli lwia paszcza i lnica pospolita należą do tej samej rodziny babkowatych Plantaginaceae, stąd pewnie to podobieństwo ). Zestaw był tak świetny że postanowiłam odgapić i spróbować zapuścić w Alcatrazie. Z nabyciem jasieńca nie będzie problemu, lnica chyba tylko z natury, na szczęście jest bardzo pospolita i natura w tym wypadku to trawnik. Jasieńcowi trochę dokwaszę glebę, żeby dobrze mu szło z zadomowieniem się na piochach i zobaczymy jak tym razem sobie poradzi. Lnica zostanie zaimportowana z jakiegoś jeszcze nieskoszonego trawnika miejskiego ( są takowe w mojej okolicy ). Na ogół jest jej na tych trawnikach tak dużo że ubytek paru roślin zostanie nadrobiony ( jedna roślina wytwarza około 30 000 nasion ).
Posadzę w okolicach brzóz, tam gdzie właściwie nic nie daje rady, może chwastowate roślinki zagospodarują przestrzeń z którą większość traw ma problem. To takie miejsce które właściwie nie jest rabatą ale wolałabym żeby porastało je coś zielonego ( innym sposobem zagospodarowania są betonowe płyty, sam czar i ogrodowy wdzięk ). Może jeszcze jakieś macierzanki na trudniejsze partie ( bardziej zakamienione pod cieniutką warstwą gleby ) i pozbędę się cholernego, łysawo porastającego trawska z podwórka. No cóż jedyne trawska, które będę tolerować na podwórku to te ozdobne, kępiasto rosnące. Na podwórku robi się w ogóle misz - masz ogrodowo - "polny". Jakoś straciłam serce do pielenia krwawników, chyba ograniczę się do ograniczania ekspansji. Paszą mi takie kwiatostany na przyszłej Suchej - Żwirowej, lawendy, przetaczniki, hyzopy, perowskie, amorfa - wszystko kłosowate kwiatostany, aż się prosi o krwawniki. Sieją się te białe, zwyczajność nad zwyczajnościami nieoczekiwanie porażająca urodą. Perwersyjnie twierdzę że dość rarytetna amorfa szara z takimi krwawnikami wygląda całkiem całkiem. No cóż, ogród mój robi się taki przepisowy - weź mnóstwo pospolitych roślin, troszkę niezwykłych roślinnych rarytasów i wymieszaj je tak żeby uroda jednych podkreślała urodę drugich. Znaczy klasyczne, przepisowe ogrodowanie w brytyjskim stylu.
Są na polach i inne rośliny które mi się podobają ale mam przed nimi lekkiego stracha. Tu ekspansja może być nie do opanowania. Podziwiam z daleka, napełniam wazony ale do ogrodu jakoś mnie nie kusi żeby je zaprosić. Co prawda ta z pierwszego zdjęcia jednoroczna ale się sieje jak marzenie, no a wrotycz z ostatniego zdjęcia to twardy zawodnik, w typie nawłoci. Znaczy będę się zachwycać z daleka, he, he.
Przy takich roślinach jak jasieniec czy lnica nie będę miała nerwów jak przy uprawie lilii OT, pewnie wirusy rzadko je trafiają. Niezgodność odmianowa - hym...tego, z tego co pamiętam to u nas jest do dostania chyba tylko jedna odmiana jasieńca trwałego , 'Blaulicht' się nazywa. Straszliwych problemów z niezgodnością odmianową zatem nie przewiduję, nie będzie potrzeby zamodlania. I tym optymistycznym akcentem kończę ten wpis.
sobota, 16 lipca 2016
Bzyk, bzyk, bzyk! - chwila uważności
Wśród lawendowych kwiatów, w okolicach jeżówek, mikołajków, przetacznikowców czy zwyczajnych ostów słychać bzyk, bzyk, bzyk. W tym roku pszczoły i trzmiele nawiedzają Alcatraz jak turyści wybrzeże, towarzystwo masowo brzęczy. Koty szczęśliwie jak do tej pory ignorują pszczelo - trzmielowe obloty, co tam bzykania jak tu motyle interesująco trzepoczą skrzydłami. Motyli zresztą w tym roku też sporawo, choć ich ilość porównywalna z zeszłoroczną. Natomiast pszczół i trzmieli jest w tym roku zdecydowanie więcej. Może łagodna zima, może zero ostrej chemii w ogrodzie, może więcej kwitnień zwabiających słodyczą pyłków czy nektaru - nie wiem do końca jaka jest przyczyna tego radosnego używania Alcatrazu przez te miłe błonkoskrzydłe ( szerszenie, osy i muchy to są te niemiłe ). Dociekać nie będę, co mi tam - grunt że są i czynią ogród żyjącym. Na rabatach jest miło ale prawdziwe owadzie życie toczy się gdzieś indziej.
Po przygotowaniach kulinarnych, które musiałam uskutecznić ( niechętnie ) z powodów rodzinnych, zostało mi jeszcze tyle czasu że mogłam wyskoczyć do ogrodu. W planach miałam pozbywanie się chynszorów z części Alcatrazu, szykowałam się na osty i inne samosiejstwa zanim zaczną produkować nasiona w dużej ilości. Wlazłam w gąszcz i poczułam się jak ten komornik mający wykonać egzekucję na rodzinie wielodzietnej ciężko przez los doświadczonej. Cholera, wokół mnie bzyczy i furczy, odgłosy przeróżne unoszą się nad trawami. Sex, drugs and rock and roll, życie na całego na dzikawym fragmencie, jakieś podejrzane larewki, dorosłe osobniki, sterane życiem, wyschłe owadzie mumie - wszystko na góra dwudziestu metrach kwadratowych. Stałam jak ten głupek wioskowy dzierżąc w łapie sekator, wielce zadziwiona odkryciem tego światka, który zamiast żyć kulturalnie i zgodnie z ogrodowymi wytycznymi wśród eleganckich roślin rabatowych, żyje sobie jeszcze bardziej barwnie i tak na full wśród ostów ( czyli ostrożni ), cykorii, lebiodki pospolitej czy tam innych łopianów. Wyraz twarzy musiałam mieć jak ten, który często mają twarze postaci rysowanych przez Stasysa Eidrigevičiusa, bo Ciotka Elka obserwująca mnie z tej bardziej uładzonej części Alcatrazu zaryczała do mnie "Nie śpij z otwartymi oczami!". Jednak nie sen taki wyraz stasysowy mi na gębę sprowadził, tylko nagle rozbudzona uważność.
Zawsze wiedziałam że Alcatraz jest pełen zwierząt, ale jest jednak mój, w tej jednej chwilce stojąc w chwastowisku przyszło mi na myśl że to tylko moje głupie myślenie bo Alcatraz jest tak naprawdę wyłącznie swój, i wszystkie moje usiłowania kształtowania ogrodu to zwyczajne pitu - pitu. Jak go ukształtuje po swojemu to wcale nie oznacza że będzie taki żywy jak ten teraz. No tak, nie będę miała łąki, Alcatraz jest za mały żeby dobrze wyglądał jako łąka, ale będą kompromisy. Nie będę mu już więcej wciskała na siłę roślin za którymi nie przepada ( czyli takich, którym trzeba zmieniać podłoże i w ogóle wokół nich skakać ), nie będę pieliła kiedy są już kwiaty na chwaściorach, nie będę się stresowała atakami "szkodników" . Koniec z uprawą bylin które się nie udają lub udają tylko w niektórych latach, jak rarytetowi nie pasuje no to nie! Są rośliny rarytetne które Alcatraz lubi a są takie którym złośliwie nie pozwala się rozwinąć i już. To nie tylko kwestia gleby, to kwestia wielu czynników - mikroklimatu ogrodu. Co do usuwania chwastów - jak chwasty zakwitają to się robią roślinami pożytecznymi, a jak to tak pożyteczne usuwać! Co do "szkodników" - "szkodniki" to też stworzenia, tylko ich masowe pojawienie się jest groźne, najlepiej poczekać aż zjawią się tacy którzy się szkodnikami żywią. Te masowe wylęgi "szkodników" powodują zwiększenie populacji szkodnikożerców.
Stałam i wśród tego bzyczenia, trzepotania skrzydeł i cykania usłyszałam cichy ale stanowczy głos Alcatrazu "No i co idiotko, spróbujesz pozbawić sekatorem i szpadelkiem żarła całe to towarzystwo, nie poczekasz aż się kwiaty skończą, potworze antyekologiczny, hieno ogrodowa, pomiocie ludzki?!" Człowiekowi robi się łyso, jak do niego dociera że nawet najlepszymi nasadzeniami nie podrobi naturalnej owadziej życiodajni, może najwyżej wypichcić owadzią stołówkę. Odpuściłam! Zamiast sekatorka wzięłam do graby aparat i porobiłam zdjęcia bzykaczom. Jeśli chodzi o pielęgnacje Alcatrazu to teraz zostaje mi obserwacja ogrodu, muszę wyczekać i nie przegapić momentu w którym przekwitną osty - wtedy dopiero zrobię kęsim, kiedy te rośliny na powrót staną się cholernymi chwastami, he, he.
Po przygotowaniach kulinarnych, które musiałam uskutecznić ( niechętnie ) z powodów rodzinnych, zostało mi jeszcze tyle czasu że mogłam wyskoczyć do ogrodu. W planach miałam pozbywanie się chynszorów z części Alcatrazu, szykowałam się na osty i inne samosiejstwa zanim zaczną produkować nasiona w dużej ilości. Wlazłam w gąszcz i poczułam się jak ten komornik mający wykonać egzekucję na rodzinie wielodzietnej ciężko przez los doświadczonej. Cholera, wokół mnie bzyczy i furczy, odgłosy przeróżne unoszą się nad trawami. Sex, drugs and rock and roll, życie na całego na dzikawym fragmencie, jakieś podejrzane larewki, dorosłe osobniki, sterane życiem, wyschłe owadzie mumie - wszystko na góra dwudziestu metrach kwadratowych. Stałam jak ten głupek wioskowy dzierżąc w łapie sekator, wielce zadziwiona odkryciem tego światka, który zamiast żyć kulturalnie i zgodnie z ogrodowymi wytycznymi wśród eleganckich roślin rabatowych, żyje sobie jeszcze bardziej barwnie i tak na full wśród ostów ( czyli ostrożni ), cykorii, lebiodki pospolitej czy tam innych łopianów. Wyraz twarzy musiałam mieć jak ten, który często mają twarze postaci rysowanych przez Stasysa Eidrigevičiusa, bo Ciotka Elka obserwująca mnie z tej bardziej uładzonej części Alcatrazu zaryczała do mnie "Nie śpij z otwartymi oczami!". Jednak nie sen taki wyraz stasysowy mi na gębę sprowadził, tylko nagle rozbudzona uważność.
Zawsze wiedziałam że Alcatraz jest pełen zwierząt, ale jest jednak mój, w tej jednej chwilce stojąc w chwastowisku przyszło mi na myśl że to tylko moje głupie myślenie bo Alcatraz jest tak naprawdę wyłącznie swój, i wszystkie moje usiłowania kształtowania ogrodu to zwyczajne pitu - pitu. Jak go ukształtuje po swojemu to wcale nie oznacza że będzie taki żywy jak ten teraz. No tak, nie będę miała łąki, Alcatraz jest za mały żeby dobrze wyglądał jako łąka, ale będą kompromisy. Nie będę mu już więcej wciskała na siłę roślin za którymi nie przepada ( czyli takich, którym trzeba zmieniać podłoże i w ogóle wokół nich skakać ), nie będę pieliła kiedy są już kwiaty na chwaściorach, nie będę się stresowała atakami "szkodników" . Koniec z uprawą bylin które się nie udają lub udają tylko w niektórych latach, jak rarytetowi nie pasuje no to nie! Są rośliny rarytetne które Alcatraz lubi a są takie którym złośliwie nie pozwala się rozwinąć i już. To nie tylko kwestia gleby, to kwestia wielu czynników - mikroklimatu ogrodu. Co do usuwania chwastów - jak chwasty zakwitają to się robią roślinami pożytecznymi, a jak to tak pożyteczne usuwać! Co do "szkodników" - "szkodniki" to też stworzenia, tylko ich masowe pojawienie się jest groźne, najlepiej poczekać aż zjawią się tacy którzy się szkodnikami żywią. Te masowe wylęgi "szkodników" powodują zwiększenie populacji szkodnikożerców.
Stałam i wśród tego bzyczenia, trzepotania skrzydeł i cykania usłyszałam cichy ale stanowczy głos Alcatrazu "No i co idiotko, spróbujesz pozbawić sekatorem i szpadelkiem żarła całe to towarzystwo, nie poczekasz aż się kwiaty skończą, potworze antyekologiczny, hieno ogrodowa, pomiocie ludzki?!" Człowiekowi robi się łyso, jak do niego dociera że nawet najlepszymi nasadzeniami nie podrobi naturalnej owadziej życiodajni, może najwyżej wypichcić owadzią stołówkę. Odpuściłam! Zamiast sekatorka wzięłam do graby aparat i porobiłam zdjęcia bzykaczom. Jeśli chodzi o pielęgnacje Alcatrazu to teraz zostaje mi obserwacja ogrodu, muszę wyczekać i nie przegapić momentu w którym przekwitną osty - wtedy dopiero zrobię kęsim, kiedy te rośliny na powrót staną się cholernymi chwastami, he, he.