Strony

niedziela, 18 września 2016

Tour de Tajoj - Drohiczyn "kolejny kawałek tortu" i Sowia Góra pod Węgrowem

Zieloność nad Liwcem meandrującym, lasy po horyzont nad  Bugiem, kopuły cerkwi i baniaczki zwieńczające wieże tłusto barokowych kościołów.  Do tego bocianów zatrzęsienie, drapieżne  ptaki  fruwające tuż nad  głowami - łąki, łąki, łąki, takie jakie w centralnej części kraju  już rzadko  się spotyka.
Krótko pisząc  - wyprawa na Wschód!

Drohiczyn

Cień dawnej  świetności, miasto okaleczone ale z  nadal widocznymi  śladami  wielkiego piękna budynków, historii bogatej w ludzi i zdarzenia. Jak  Brama  Damasceńska w Jerozolimie prowadzi do tajemniczego świata  arabskiego  Orientu,  tak Drohiczyn jest dla mnie bramą prowadzącą do dawnej Polski kresowej, choć te "kresy" to historycznie wypadały tak mniej więcej w połowie  Rzeczypospolitej.  Wieloetniczność jakoś tam  koegzystująca ( nie zawsze było słodko ), zderzenia  światów i przenikanie się kultur, "żyzność" ( bo zero monokultury, he, he  ) cywilizacyjnej gleby na której wzrastało, kształtowało się,  filtrowało przez romantyczne uniesienia  wieszczów  to co dziś nazywamy polskością. Nasi wieszcze - potomkowie wieloetnicznej szlachty  Litwy, Wołynia i magnat urodzony w Paryżu, taaa, bardzo szczerzepolskie - koń by się uśmiał ( historia już  rechocze ).



W miasteczku ostały się kościoły i jedna cerkiew, po cerkwi pod wezwaniem  Welikomuczenicy Warwary  i synagodze śladu nie ma.  Tę pierwszą rozebrali Rosjanie w 1940 roku w ramach radości sowietyzacji, tzn. oczyszczano rejon nadgraniczny, tworzono kordon i tak dalej, tę drugą świątynię spalili w dzień po  wybuchu wojny niemiecko  - sowieckiej "nieznani sprawcy" ( znaczy boję się pomyśleć  kto ją spalił w ramach zemsty na tzw. żydokomunie, cyklistom zawsze łatwiej przywalić  niż polakokomunie  - liczniejszej od żydokomuny, czy białorusinokomunie - najliczniejszej na tych terenach,  jak wynika z dokumentów ). Przed II wojną światową Drohiczyn ze swoimi świątyniami, bajkowym położeniem na skarpie wznoszącej się nad przełomem Bugu był po prostu magiczny. Teraz z tzw. resztkami zabytkowymi, nadal czaruje, choć magia nie jest już tak silna. W każdym razie do Drohiczyna warto zawitać, pospacerować po tym  nadal pełnym uroku miasteczku ( w sierpniu woń papierówek rozchodząca się w ciepłym powietrzu wzmacniała moje ciepłe  do tego miejsca uczucia ).




Widok ze skarpy na przełom Bugu przepiękny i wiele o tej części kraju mówiący - lasy po  horyzont od wschodniej strony. Pogoda nie była  z tych sprzyjających obiektywom aparatów fotograficznych, niebo z ołowianymi chmurami.  Deszcz jeszcze nie padał ale dało go się wyczuć w powietrzu. Mimo to Bug urodny ( hym... znacie takie powiedzonko "Jak się topić to w Bugu albo w Dunajcu" ), choć Ewandka malkontenciła że przełom Bugu to i owszem piękny, z tym że jesienią. Ja co prawda widziałam go też we wrześniu, ale do przebarwienia drzew  było jeszcze daleko. Znaczy co najlepsze jeszcze przede mną! Drohiczyn w ogóle zwiedzam kawałkami, smakuję jak tort z siedmiu warstw. I dobrze, bo takie miasta jak to muszą się w człowieku uleżeć.



Sowia Góra

A teraz o Sowiej Górze -  wzniesieniu nad Liwcem, skarpie porośniętej roślinami typowymi dla  suchych łąk ( mój boszsz... te łany mikołajków, niebieszczących się tam w lipcu ). Zdjęcia robione na początku sierpnia, ale wokół solidna, niemal czerwcowa zieleń. Mam wrażenie że ta część kraju, wschodnie Mazowsze i Podlasie są jakoś bardziej zielone niż inne regiony Polski.  Może to rzeki, może to lasy, może nie tak bardzo "nachalny" wpływ rolnictwa wielkohektarowego - no, łąki bardziej zielone, soczyste, że o bogactwie gatunków na nich rosnących ledwie napomknę. Gatunki łąkowych bylin te nie przekwitają tak szybko jak te  w mojej  okolicy, chłodniejszy i wilgotniejszy klimacik sprawia że kwitnące rośliny dłużej cieszą oczy. Znacznie dłużej niżby   mogło to wynikać z późniejszego rozpoczęcia wegetacji.  Właśnie, urocza kraina ma surowsze oblicze -  wiosna zaczyna się później, śniegi lubią zalegać a zimowy mróz potrafi być naprawdę "syberyjski". Za to w ramach dopieszczeń ilość boćków przypadających na jednego mieszkańca godna pozazdroszczenia. Opowieści  o klimacie północno - wschodniej ćwiartki kraju bywają z tych horrorzastych, ale latem jakoś człowiek o tym nie myśli. Szczególnie jak wlezie na  Sowią Górę i panoramę z niej widoczną  podziwia.




2 komentarze:

  1. Wiesz Tabasiu, jest taki przewodnik "Polska egzotyczna" właśnie po tej ścianie wschodniej. Dwa tomy. I zawsze mi się marzyło, że w siędę w swoje lux-torpedę, wezmę parę złotych i czyste majtasy i pojadę zwiedzać. Raz te moje marzenie podupadało, raz się kluło od nowa. No i znowu je odgrzebałaś we mnie i zatliło się na nowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ja też mieszkam w miejscu egzotycznym - Ódź Hawajami Polski! Miasto gorrrące, sporo mieszkańców hula, niektórzy nawet używają do hulania ukulele, jak nieodżałowana Marylin Monroeva ( kocham to czeskie skobiecanie innojęzycznych nazwisk ). Tak sobie myślę że to poczucie egzotyki to chyba w nas siedzi i z wyprawy do Pcimia Dolnego ekspedycję dżangelno - sawannową zrobi. Znam takich dla których Katmandu nieciekawe było, żarcie okropne, całkiem niepolskie i w ogóle gdyby nie te góry to w taki "syf" by człowiek nie pojechał!;-)

      Usuń