Zieloność nad Liwcem meandrującym, lasy po horyzont nad Bugiem, kopuły cerkwi i baniaczki zwieńczające wieże tłusto barokowych kościołów. Do tego bocianów zatrzęsienie, drapieżne ptaki fruwające tuż nad głowami - łąki, łąki, łąki, takie jakie w centralnej części kraju już rzadko się spotyka.
Krótko pisząc - wyprawa na Wschód!
Drohiczyn
Cień dawnej świetności, miasto okaleczone ale z nadal widocznymi śladami wielkiego piękna budynków, historii bogatej w ludzi i zdarzenia. Jak Brama Damasceńska w Jerozolimie prowadzi do tajemniczego świata arabskiego Orientu, tak Drohiczyn jest dla mnie bramą prowadzącą do dawnej Polski kresowej, choć te "kresy" to historycznie wypadały tak mniej więcej w połowie Rzeczypospolitej. Wieloetniczność jakoś tam koegzystująca ( nie zawsze było słodko ), zderzenia światów i przenikanie się kultur, "żyzność" ( bo zero monokultury, he, he ) cywilizacyjnej gleby na której wzrastało, kształtowało się, filtrowało przez romantyczne uniesienia wieszczów to co dziś nazywamy polskością. Nasi wieszcze - potomkowie wieloetnicznej szlachty Litwy, Wołynia i magnat urodzony w Paryżu, taaa, bardzo szczerzepolskie - koń by się uśmiał ( historia już rechocze ).
W miasteczku ostały się kościoły i jedna cerkiew, po cerkwi pod wezwaniem Welikomuczenicy Warwary i synagodze śladu nie ma. Tę pierwszą rozebrali Rosjanie w 1940 roku w ramach radości sowietyzacji, tzn. oczyszczano rejon nadgraniczny, tworzono kordon i tak dalej, tę drugą świątynię spalili w dzień po wybuchu wojny niemiecko - sowieckiej "nieznani sprawcy" ( znaczy boję się pomyśleć kto ją spalił w ramach zemsty na tzw. żydokomunie, cyklistom zawsze łatwiej przywalić niż polakokomunie - liczniejszej od żydokomuny, czy białorusinokomunie - najliczniejszej na tych terenach, jak wynika z dokumentów ). Przed II wojną światową Drohiczyn ze swoimi świątyniami, bajkowym położeniem na skarpie wznoszącej się nad przełomem Bugu był po prostu magiczny. Teraz z tzw. resztkami zabytkowymi, nadal czaruje, choć magia nie jest już tak silna. W każdym razie do Drohiczyna warto zawitać, pospacerować po tym nadal pełnym uroku miasteczku ( w sierpniu woń papierówek rozchodząca się w ciepłym powietrzu wzmacniała moje ciepłe do tego miejsca uczucia ).
Widok ze skarpy na przełom Bugu przepiękny i wiele o tej części kraju mówiący - lasy po horyzont od wschodniej strony. Pogoda nie była z tych sprzyjających obiektywom aparatów fotograficznych, niebo z ołowianymi chmurami. Deszcz jeszcze nie padał ale dało go się wyczuć w powietrzu. Mimo to Bug urodny ( hym... znacie takie powiedzonko "Jak się topić to w Bugu albo w Dunajcu" ), choć Ewandka malkontenciła że przełom Bugu to i owszem piękny, z tym że jesienią. Ja co prawda widziałam go też we wrześniu, ale do przebarwienia drzew było jeszcze daleko. Znaczy co najlepsze jeszcze przede mną! Drohiczyn w ogóle zwiedzam kawałkami, smakuję jak tort z siedmiu warstw. I dobrze, bo takie miasta jak to muszą się w człowieku uleżeć.
Sowia Góra
A teraz o Sowiej Górze - wzniesieniu nad Liwcem, skarpie porośniętej roślinami typowymi dla suchych łąk ( mój boszsz... te łany mikołajków, niebieszczących się tam w lipcu ). Zdjęcia robione na początku sierpnia, ale wokół solidna, niemal czerwcowa zieleń. Mam wrażenie że ta część kraju, wschodnie Mazowsze i Podlasie są jakoś bardziej zielone niż inne regiony Polski. Może to rzeki, może to lasy, może nie tak bardzo "nachalny" wpływ rolnictwa wielkohektarowego - no, łąki bardziej zielone, soczyste, że o bogactwie gatunków na nich rosnących ledwie napomknę. Gatunki łąkowych bylin te nie przekwitają tak szybko jak te w mojej okolicy, chłodniejszy i wilgotniejszy klimacik sprawia że kwitnące rośliny dłużej cieszą oczy. Znacznie dłużej niżby mogło to wynikać z późniejszego rozpoczęcia wegetacji. Właśnie, urocza kraina ma surowsze oblicze - wiosna zaczyna się później, śniegi lubią zalegać a zimowy mróz potrafi być naprawdę "syberyjski". Za to w ramach dopieszczeń ilość boćków przypadających na jednego mieszkańca godna pozazdroszczenia. Opowieści o klimacie północno - wschodniej ćwiartki kraju bywają z tych horrorzastych, ale latem jakoś człowiek o tym nie myśli. Szczególnie jak wlezie na Sowią Górę i panoramę z niej widoczną podziwia.
Wiesz Tabasiu, jest taki przewodnik "Polska egzotyczna" właśnie po tej ścianie wschodniej. Dwa tomy. I zawsze mi się marzyło, że w siędę w swoje lux-torpedę, wezmę parę złotych i czyste majtasy i pojadę zwiedzać. Raz te moje marzenie podupadało, raz się kluło od nowa. No i znowu je odgrzebałaś we mnie i zatliło się na nowo :)
OdpowiedzUsuńHa, ja też mieszkam w miejscu egzotycznym - Ódź Hawajami Polski! Miasto gorrrące, sporo mieszkańców hula, niektórzy nawet używają do hulania ukulele, jak nieodżałowana Marylin Monroeva ( kocham to czeskie skobiecanie innojęzycznych nazwisk ). Tak sobie myślę że to poczucie egzotyki to chyba w nas siedzi i z wyprawy do Pcimia Dolnego ekspedycję dżangelno - sawannową zrobi. Znam takich dla których Katmandu nieciekawe było, żarcie okropne, całkiem niepolskie i w ogóle gdyby nie te góry to w taki "syf" by człowiek nie pojechał!;-)
Usuń