A w ogrodzie jesień! Taka sucha. Słońce dające czadu we wrześniu fajna sprawa ale choć trochę wilgoci by się przydało. Nerwowo przeglądam prognozę i owszem, widzę że temperatury jakby jesiennieją, ale wody z nieba spadające to widzę dopiero w okolicy początku października. Niech to szlag! Przyjdzie mi wykonywać podlewanie wodociągowe, które jest kosztowne i nie tak skuteczne jak to podlewanie z nieba. Staram się pocieszać myślą że suchy wrzesień sprawi że w przyszłym roku zawilce gajowe będą kwitły jak marzenie, taka terapia potrzebna gdy patrzy się na przysychające owoce jarzębin ( na szczęście nie wszystkich ). Moim zdaniem to w ogóle w tym roku owoce na drzewach i krzewach nie są najwyższej jakości i dość szybko przechodzą w fazę smętnej mumii.
Na szczęście jesienne kwitnienie róż odrywa człowiek od przykrych rozmyślań na temat wpływu klimatu na ogrodowe nasadzenia. Krzewom różanym wyraźnie taka pogoda jaką mamy teraz służy. Bezczelnie przyznaję że drugie kwitnienie róż je powtarzających zazwyczaj robi na mnie większe wrażenie niż kwitnienie czerwcowe. Kolory jesienne wielu odmian jakoś bardziej do mnie przemawiają. W dodatku marcinki robią tło a to zawsze urodzie różanych kwiatów służy. W październiku czekają mnie przesadzenia niektórych krzewów na opuszczone przez zawirusowane lilie miejsca. W ogóle przede mną jeszcze sporo przesadzania.
Najlepiej prezentuje się obecnie podwórko, głównie za sprawą kwitnących marcinków i traw, czadu dają rozplenice i prosa. Palczatkę i sporolobusa posadziłam tak że przyjdzie mi jeszcze sporo poczekać na olśnienia. W ogóle chętnie dokupiłabym niebieskiej palczatki, czuję się palczatkowo niedopieszczona. Uwijam się jak ten pszczółek usiłując ogarnąć Alcatraz, jestem podrapana, pokłuta i pogryziona przez mrówki. Wielkiego postępu nie widać, Alcatraz ma tylko odgruzowane fragmenty. Na byłym trawniku kupy wyrwanego zielska, darń i szczątki starego grilla ( cześć jego pamięci! ). Na owych kupach siedzą koty i porykują na mnie jak banda ekonomów na chłopa pańszczyźnianego. Od czasu do czasu usiłują "pomagać" czyli zapraszają do zabawy wykopując świeżo wsadzone cebule albo ocierają się namiętnie o mój urodzinowy szpadel ( jeszcze nie złamany, choć lekko podgięty ). Pilnie wkopuję cebule, łupy z Lidla i marketów budowlanych. Przyznaję bez bicia że w tym roku cebulowo przyszalałam - głównie narcyzowo - hiacyntowo, mea culpa bo sobie przyrzeczenia składałam na temat abstynencji hiacyntowej ( ale jak tu się nie skusić na 20 cebul w cenie piętnastu złociszy ). W związku z cebulowaniem pleców nie czuję, sama zaleciłam sobie smarowanie mazidłem rozgrzewającym ( ależ będę pięknie śmierdziała! ) i zaraz udam się na tzw. spoczynek. Rzecz jasna obłożę się kotami w ramach podleczenia krzyży. To moja msta za to porykiwanie na mnie z kup i "zabawy" ogrodowe.
Pięknie, kwieciście.... :)
OdpowiedzUsuńFakt, kocham rośliny kwitnące. Niestety miłość do kwitnących bylin = ból pleców.
OdpowiedzUsuńJa w nieco innej sprawie. Jakiś czas temu ze zdumieniem znalazłam moje zdjęcie mojego własnego domu na fb. Oczywiście nie ja je tam opublikowałam. Od tamtego czasu śledzę poczynania niejakiej Teresy Ratuszniak, która nagminnie kradnie zdjęcia skąd się da i nie podaje zródła. Dzisiaj znalazłam to:
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/photo.php?fbid=489480914577337&set=p.489480914577337&type=3&theater
Pozdrawiam.
Teresa Ratuszniak widać dopieszczeń komentarzowych potrzebuje, aż mnie kusi żeby dopieścić, he, he. Net jest jaki jest, sama ściągam obrazki z neta, co prawda nie "normalne" zdjęcia robione przez innych blogerów, ściągam przeważnie albo ilustracje albo insze prace wysoce artystczne, stare foty, grafiki - staram się pisać czyje, twórcom w końcu się należy, niezależnie od tego czy ziemię gryzą od stu lat czy jeszcze żyją ( ich prace w necie też po swojemu żyją, nawet ne znam autorów fotografii tych prac ). Prawo autorskie jest martwe, powszechność netu je uśmierciła. Dotarło to do mnie jakiś czas temu, jedyną metodą walki jest tej walki unikanie czyli niewklepywanie zdjęć do powszechnie dostępnych zasobów. Hym... blogosfera by uświerkła. W przypadku Teresy Ratuszniak nie tyle mnie dziwi wklepka zdjęć, co raczej brak info czyje one. No ale być może nie dotarła do źródła. Dopóki Teresa Ratuszniak nie uczyniła z cudzych zdjęć źródełka mamony będę litościwa, choć przyznaję że znalezienie zdjęcia własnego domostwa na fejsie może wkurzyć ( znaczy mnie by też wkurzyło, bo zamieszczono je w innym medium, adresowanym jakby do innego niż fejsbookowy odbiorcy ). Nad Teresę Ratuszniak spuszczam zasłonę milczenia, może ją przygniecie, he, he.
OdpowiedzUsuńPowoduje to u mnie ślinotok z zębów jadowych. Nic mnie tak nie wkurza jak głupota, bezczelność z niej wynikająca i bezmyślność, bo sądzę, że u tej pani głównie o to chodzi. Przecież ustalenie skąd pochodzi zdjęcie, jest bardzo proste. Wyobrażasz sobie moje zdumienie, kiedy natknęłam się na zdjęcie własnego domu w jakimś gównianym miejscu na fb? Nie pierwszy raz mnie to spotkało - kiedyś znalazłam mój pastel, za pomocą którego ktoś reklamował sobie swój sklepik. I co? Na moje żądanie wycofali reklamę, ale nic poza tym, a mnie się zwyczajnie nie chciało ciągnąć tematu. I tak to się toczy. Nie godzę się na takie praktyki. Nie umieszczam swoich zdjęć w powszechnie dostępnych zasobach, jedynie na blogu. Panią Tereskę poprześladuję trochę pokazując wszem i wobec, że zdjęcie ma autora i nie jest nim pani Tereska. Może coś jej spracuje? I innym, jej podobnym?
OdpowiedzUsuńA jakby tak rzeczywiście zacząć pisać słodziutkie komentarze, pitu pitu, droga Teresko pamiętasz te moje trzy zdjęcia, które tak sobie wkleiłaś jako swoje ( bez pytania, ale co to tak nmiędzy "psyjaciółkami" ) a zdjęcia , które są zebrane ze wszystkiego co się da, komentować "A od kogo to kochanieńka ściągnęłaś?". Staliking pełen czułości i słodyczy. Zęby jadowe wbite w oparach jakiegoś "psyjaciółkowatego" ulepu, tak konsekwentnie wbite - co publikacja zdjęcia to słodki komentarzyk. Może Ratuszniak Teresa pojmie że lepiej bardzo ostrożnie obchodzić się z cudzymi fotami.
OdpowiedzUsuńTaki mniej więcej mam zamiar. Jakby co, występuję tam jako Stefan B.
OdpowiedzUsuńA, zapomniałam nadmienić, że chyba u Ciebie zostanę.
OdpowiedzUsuńZapraszam do salona, he, he.
UsuńPiękne kwiaty :)
OdpowiedzUsuńKocham ukwiecenia, jakoś nie jestem w stanie wyobrazić sobie ogrodu bez kwitnących roślin.
UsuńU mnie znów jesień byle jaka. rok rocznie obiecuję sobie coś z tym zrobić i lipa... Niby coś tam kwitnie, ale gdzieś, z rzadko i za mało...
OdpowiedzUsuńCiekawy artykuł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńW moim ogrodzie na ten moment rozstawiony jest fajny namiot ogrodowy https://modino.pl/ogrodowe-plac-zabaw-namioty-i-domki i jestem zdania, że to właśnie on stanowi miejsce zabaw moich dzieci. Mi się to akurat bardzo podoba bo wiem, że dzieci bawiące się na dworze potrafią rozładować swoją energię.
OdpowiedzUsuńPiękny ogród, im więcej kwiatów i zieleni tym lepiej. My chcemy w tym roku zaaranżować przestrzeń do odpoczynku i myślałam o zakupie takiego namiotu https://www.vitabri.pl/tematyka/namioty-ogrodowe - myślę, że świetnie sprawdzi się też na przyjęcia urodzinowe.
OdpowiedzUsuń