Strony
▼
czwartek, 31 maja 2018
Ogrodowe podsumowanie miesiąca
To nie był dla mnie dobry miesiąc, niby pogoda jak z obrazka i w ogóle ale choroba i odchodzenie Lalentego przebiły wszystko, tak naprawdę to nic nie było dla mnie równie ważne. Taki paskudny maj miałam w 2005 roku kiedy odchodziła Tabisia i cztery lata temu kiedy Szpagetka miała wypadek. Nie za bardzo w czasie gdy chorują moje zwierzęta mam ochotę na zajmowanie się czymś czy kimś innym niż nimi. Z doświadczenia wiem że nie ma sensu zajmować się innymi sprawami kiedy myśli i tak krążą wokół sprawy dla mnie najważniejszej. Czego się wówczas nie tknę to spieprzę po całości, niezależnie od tego czy to przycinanie drzewek czy pisanina urzędowa. Mam taką męską przypadłość skupiania się tylko na jednym zagadnieniu i nic na to nie poradzę. Taka moja uroda. Dlatego w ogrodzie niewiele się działo, zrobiłam jakieś tam zakupy ale szaleństw nasadzeniowych nie było. Zaplanowane roboty się nie odbyły bo co innego na głowie, bo za ciepło, bo za sucho i w ogóle to najlepiej było się z kotami na kocyku uwalić i miziaństwa odprawiać. Co innego z kawencją w dłoni i trenem z kotów ranną porą przechadzać wśród rozkwitających irysów a insza inszość to walka z podagrycznikiem czy tam innym skrzypem albo tworzenie rabaty. Jedyny obowiązek ogrodowy sumiennie w tegorocznym maju wykonywany to podlewanie, konieczne do tego żeby szlag nie trafił co wrażliwszego zielonego. Małgoś - Sąsiadka przekonywała Ciotkę Elkę i Gienię "ucieknietą" ze szpitala że ta wiosna była w tym roku taka błyskawiczna żeby Lalek zdążył ją zaliczyć w całości. Chórek przytaknął a ja pomyślałam że może teraz Wielki Pogodowy pozwoli wierzyć Małgosi w jej teorię i nieco przystopuje z upalnym latem robionym wiosną. Taką mam nadzieję że pogoda nam nieco znormalnieje.
Po irysowym szale śladów już niewiele, upał nie sprzyja irysowym kwiatom i nie tylko im. Zrobiłam drugi w tym roku zakup irysowy ( nie liczę irysków wyłudzonych od Andrzeja ) i zanabyłam dwa nowe TB od Waldemara. Czyściutkie jak to je nazwała Mamelon. Fakt, obydwie odmiany jak dla mnie nietypowe bo żadnych tam skomplikowanych łamań kolorystycznych i tzw. niuansów barwy na nich nie widać ale irysowa rabata złożona z samych wysubtelnionych czy szmateksów będzie nuda no bo jak ukazać to czym jest złamanie koloru bez kontrastu z czymś "zdrowo określonym"? Dobra, przechodzę do konkretów - przyjedzie odmiana Terrego Aitkena z 2006 roku 'Bon Appetit' i odmiana Paula Blacka z roku 2014 'Clouds Go By'. Jeszcze nie wiem gdzie posadzę, nie miałam sił przemyśleć. Poza kwitnącymi irysami trzech kategorii ten maj zapisze się w pamięci obłędnym kwitnieniem kielichowców. W tym roku nawet moja kapryśna 'Venus' pokazała wreszcie kfiota. Przy kwiatach czerwono kwitnących kielichowców nie wypadło to kwitnienie jakoś ekscytująco ale trza poczekać bo tu w masie siła, obsypany białymi kwiatami kielichowiec będzie wyglądał uroczo ( pamiętam takiego z Wisley ).
W tym roku w maju zakwitły też wcale niemajowe róże i rośliny zazwyczaj kwitnące w czerwcu. To przyspieszenie nie wyszło wcale roślinom na dobre, wiele z nich wygląda tak sobie. Popaliło też moje siewki jednorocznych tak szaleńczo chronione w lutym i marcu przed kotami. Hym... pozostaje mi późne sianie do gruntu i oczekiwanie na że może jednak. No i to by było na tyle o ogrodowym maju.
środa, 30 maja 2018
Lalenty odszedł. Uprasza się o nieskładanie kondolencji.
Hedoniusz Lalenty wczoraj rano od nas odszedł. Niestety tak jak przypuszczałam leczenie nie poskutkowało, pacjent gasł w oczach. Choroba nieubłaganie postępowała i nie było się już na co oglądać bo nie wolno zwierzaczka skazywać na ból a człowieka na domyślanie się gdzie chory kot się zaszył żeby odejść. Załatwiliśmy z Lalkiem sprawę tak jak się należało, tzn. Lalek przytulony do mnie bardzo słabiutko ale jednak mruczał zasypiając, fizjologię opanowałam ręczniczkami coby kota nie zawstydzać ( Lalek zawsze był uważający żeby "nie przy ludziach", cóś jak nasz Danuś ) i nasz Pan Hrabia spokojnie odszedł po podaniu drugiego zastrzyku. Dohtor twierdzi że utrafiliśmy na właściwy moment, ja też mam takie wrażenie że to była ta pora. Teraz będzie nam pusto, mimo tego że w domu są przecież cztery koty. Tak to już jest że czuje się brak tego jednego konkretnego który już z nami być nie może. Trzymałam fason do końca wizyty, potem pozwoliłam sobie na wylew łez i emocje. Rozstanie zawsze boli, nawet jak człowiek zdaje sobie sprawę że dla tej drugiej osoby ( w tym wypadku kociej ) to jest po prostu ulga. Nie rozpaczam zajadle ale nie jest mi dobrze i musi trochę potrwać zanim wszystko się we mnie uspokoi. Mam taki żal do losu że Lalkowi nie udało się zasnąć na wieki na słoneczku ze zgrzybiałej starości tylko trafiła się mu ta cholerna nerczyca, jednak wiem że piętnaście lat to długie życie dla kota. Innym kotom musi wystarczyć do przeżycia całego życia krótszy czas, my i tak mieliśmy szczęście że było nam dane cieszyć się sobą tak długo.
No bo się cieszyliśmy, od samego początku znajomości. Lalek nas wybrał na swoją rodzinę, po prostu pewnego pięknego dnia przyszedł i się zalągł. Pewnie już pisałam o tym że pomyliłam czarno - białego kota siedzącego na zewnętrznym parapecie z wiecznie znikającym z domu Wiktorem, kocim synkiem naszej su. No tak, ale teraz jest czas na wspominki. Kiedy kot wlazł do domu nie zareagowałam tradycyjnym "A kto to przylazł bez zaproszenia?" jakim częstuję sąsiedzkie koty kiedy robią wizytację domu i być może ten brak zapytania sprawił że pseudo Wiktor obczaił gdzie jest szafa i czym prędzej zajął w niej miejsce. Azalska tyż nie reagowała jak na obcego kota, żadnych gróźb szczekalnych nie było i tak pojawił się nam Lali, zwany później oficjalnie Lalentym Hedoniuszem. Jedyną osobą jaka okazała niezadowolenie z przybycia Lalentego był Wiktor powrócony na łono rodziny po dwudniowym wyjściu w teren. Nie to że ostro zażądał natychmiastowego usunięcia intruza ale nie chciał przy nim jeść, spać z nim w tym samym pomieszczeniu i zakazał mu jakichkolwiek kontaktów z Azą pod groźbą wydrapania wszystkiego co jest do wydrapania. Aza miała gdzieś Wiktorowe zakazy więc na początku trochę się działo, jak tylko Azunia podchodziła do Lalka Wiktor odstawiał sceny zazdrości godne świeżo zdradzonego latynoskiego kochanka. Sierść fruwała, brzydkie wyzwiska padające z obu kocich sznup były słyszane nie tylko na naszej posesji ale całkiem niespodziewanie się uspokoiło.Sąsiedzkie koty sprawiły ten cud - chłopaki nie przepadały za sobą ale takiego Rudego to nienawidziły jak bliźnięta jednojajowe nowej siostrzyczki. Polowania na Rudego i obrona Alcatrazu doprowadziły do pokoju w domowych pieleszach. Ba, pokoju, jakieś uczucie się chyba zrodziło bo nawet wspólne spanie z głowami położonymi na ciałku Azalskiej było na porządku dziennym i nocnym.
Bardzo szybko stało się jasne że Lalenty jest kotem domowym, wiadomy woreczek był pusty, Lalek nie bał się psów i przepadał wręcz za tzw. nynowaniem ( pieszczoty miszczące, miąchania, przysmyrki i guli gule ). Rozwiesiliśmy ogłoszenie o przybyciu do nas Laliego ale nikt się po niego nie zgłosił. Szczerze pisząc to już po paru dniach nie chciałam żeby został odnaleziony i czułam się szczęśliwa że on tak z nami na stałe bo nikt się nie zgłasza. Wiem, obrzydliwa jestem bo może ktoś za nim tęsknił ale Lalek bardzo szybko stał się częścią rodziny, wrósł w nią bezproblemowo tak że ciężko byłoby mi już wówczas się z nim rozstać. No kot wprost stworzony na syncia pańcio - mamusi. Był tak słodki że darowywałam mu zaleganie na wszelkiej kwitnącej roślinności, no esteta z niego wychodził, leżenie na kwieciu mu pasiło. Uprawiał to zaleganie z Wiktorem, ostatnio zalegał ze Sztaflikiem, bardzo pilną uczennicą. Zaczynał od krokusów co zawsze wzbudzało mój niepokój, bo to za młoda a wiosna na zaleganie na glebie. Potem raczył sobą hiacynty, szafirki, pachnące cebulowe bardzo mu pasiły ( z wyjątkiem narcyzów i żonkili, może zapach i kolory mu nie odpowiadały ). Płynnie przechodził na zaleganie na floksach szydlastych, bodziszkach i goździkach. Jesienią usiłował zalegać na rozchodnikach co ze względu na ich rozmiary nie zawsze mu wychodziło. Prawdziwy kot ogrodnika. Z inszymi domownikami żył w zgodzie, uwielbiał Danka i Azę i co dziwne u samczyka bardzo chętnie bawił się z małymi kociakami które do nas trafiły. Razem z Dankiem i Azą prowadzili przedszkole, su, dwóch statecznych kocich panów i kocięctwo pałętające się wokół nich. Wylizywane, podgryzane i uczone jak być kotem a nawet psem. Lalek zżył się z Wiktorem, ba, tolerował Felicjana który jest kotem od ciężkiej cholery, po prostu anioł! Jedyna rysa na tym nieskalanym jestestwie to stosunek do Puszka zwanego Ścierwkiem. Puszek niby pies ciotczyny, właściwie domownik i stały gość przy miskach ale swego czasu pogonił i poturbował Felicjana ( nie wiem za co, czasem podejrzewam że nie mało to nic wspólnego z byciem kotem bo np. Danka Puszek wręcz kochał i składał mu hołdy wraz z daniną z kradzionych rajstop Ciotki Elki ). Lalek, mimo tego że w domu postponowany przez Felicjana,wziął się i ujął za tą naszą durnotą skutkiem czego Puszek do końca życia nie wchodził do pomieszczenia w którym akurat rezydował Lalek. Wiadomo było kogo lepiej nie denerwować - najspokojniejszego z kotów. Peacemaker!
Kiedy odchodzili od nas starsi domownicy odkryliśmy jeszcze jeden talent Lalka - był wysoce wykwalifikowanym pielęgniarzem. Zawsze czujny przebywał w pobliżu chorych, przytulony do Azy, czule wylizujący futerko chorego Ewarynia, podnoszący alarm gdy było źle z Dankiem. Taka niańka i wyręka pańcio - mamusi. Nigdy nie spotkałam kota z takim pielęgniarskim zacięciem wobec innych zwierząt. To przedziwne zachowanie bo koty nie uchodzą za zwierzęta specjalnie społeczne, ale co my tam o nich naprawdę wiemy? Najnowsze obserwacje kotów żyjących "na dziko" nie potwierdzają wcale dotychczasowych założeń jakoby to były źwierzątka żyjące w koloniach, więzy między nimi to bardziej skomplikowana sprawa. Nasz Laluś pewnie by behawiorystę zadziwił, usiłował pielęgnować także tych za którymi nie przepadał. Taka to chodząca dobroć była. Przy takich zaletach charakteru podstępne podlewanie ( nigdy przy obcych i publicznie ale z cicha pęk i w razie czego to absolutnie nie on ) czy słynne narżnięcie na półpiętrze blaknie, wydawanie z siebie basowych ryków o drugiej nad ranem ( bo Epuzer podchodził, bo Bufonek się czaił, bo Smrodek chciał smrodkować, bo batman przyleciał ) to nic nieznaczące drobnostki a znikające w tajemniczych okolicznościach ciasto drożdżowe to pryszcz! No i co tam bolenie pańcio - mamusinego cielska kiedy pazurki wbijane są z prawdziwą miłością ( przytrzymam Cię żebyś nie uciekła to będziemy razem - uwielbiał być razem ).
Oglądając fotki Lalka zrobione w różnym czasie, te sprzed paru i paręnastu lat myślę o wszystkich domownikach, naszej zwierzęcej części rodziny, tych którzy rozpoczęli swoją podróż w Nieznane wcześniej niż Lali. O Danku Wielkim Bossie, o malutkim Ewaryniu i Mańce, której nie zdążyłam zrobić fotek, o zaginionym Wiktorze, Azuni i Tabisi która ma tylko zdjątka papierowe ( podobnie jak Piętaszek, Melka Kompakt, Hesio, Tatulek, Bomik i Tasiemka, czy Emulsja, Pan Kortals i Joka ). Wszystko mija ale chciałabym świadomie odtworzyć zachowane w wieczności te chwile które dane mi było spędzić z moimi zwierzętami. Zarówno te dobre jak i te złe, kiedy przychodziły choroby czy wypadki. Uważam je za szczególne, często bardziej wartościowe niż te chwile łączące mnie z ludzkim stadem. No tak już mam, oksytocyna wydziela mi się przy futerkowych ( nawet jak one łyse ), za własnym gatunkiem przepadam średnio. Ponoć współczesna fizyka kwantowa ma dla mnie w sprawie energii ( a wszyscyśmy energią ) i czasu tzw. dobre nowiny. Pocieszające. W końcu może gdzieś i kiedyś...
niedziela, 27 maja 2018
Burzowy a nawet burzliwy koniec maja
Upływa nam majowy weekend, być może ostatni w tym składzie więc dożywany na całego. Wieczorną porą czuć w powietrzu zapach kwiatów jaśminowców i wiciokrzewów. To że wieczorem pachną wiciokrzewy to rzecz zwykła ale że tak mocno wonieją jaśminowce to zasługa wysokiej temperatury. Ich kwiaty pachną najmocniej w słoneczne dni, wieczorne pachnienie zdarza się tylko w tzw. optymalnych warunkach. Koty niemal w pełnym składzie żyją życiem podwórkowym, tylko ciężko obrażony Felicjan ( jak śmiem na jego oczach spędzać tyle czasu z mruczącym Lalentym ułożonym na kolanach ) pilnuje swojego krzesła w domu. Lalek baaardzo dużo śpi ale pod wieczór zbiera mu się na aktywność. O ile ma dobre samopoczucie to łapie dziewczyny za ogony i podgryza, o ile jest kiepsko to rozkłada się do głaskania brzuchego. Dziewczyny podłażą w nadziei że i im się trafią głaski ale są kulturalne, żadnych nachalności w stylu Felicjana. Owszem, podłazi się pod ręce, solidnie ocierkuje itp. ale żadna nie śmie położyć się na Lalku jak to zdarzyło się Felicjanowi ( właściwie nie powinnam pisać że się zdarzyło, to było zależenie z premedytacją ). Oczywiście staramy się zapominać o chorobie na tyle na ile umożliwia nam to widok porozstawianych na stole butelek z preparatami, strzykawek i inszych akcesoriów chorobowych.
Na ten przykład przeżywaliśmy z Cio Mary i Wujkiem Jo tzw. Wielki Pożar w Zgierzu. Cio zadzwoniła z informacją jak to Wujek Jo zagnał ją do podziwiania z ich balkonu przepięknej chmury która okazała się być "chmurą pożarową". Nieświadomi podziwiali ten cud natury, który wcale nie był takim naturalnym. Jeśli chodzi o przyczynę zjawiska to Ciotka Elka stawia na podpalenie bo "To taka nasza łódzka tradycja", Małgoś - Sąsiadka na palec boży, ja jak zwykle na ludzką głupotę. Być może wszystkie te trzy opcje są prawdziwe, wszak się wzajemnie nie wykluczają. W każdym razie będziemy mieli teraz zupełnie nową jakość naszego starego smogu ale cóś nas to nowe nie cieszy. Skutkiem pożaru wysypiska było też stwierdzenie przez Cio Mary ( po raz kolejny, to wraca jak mantra ) że Wujek Jo "pierwotnieje", tzn. wg. Cio jakby na Bałutach wylądowało UFO to Wujek natychmiast poszedłby oglądać Zielonych pełen nadziei że może mu odpalą koraliki i lusterka. Wujek Jo się odgryza ( również tradycjnie ) że nie po badziewie by polazł ale po przepis na zimną fuzję i kosmiczną technologię wytwarzania alkoholu niepowodującego kaca. Obie informacje dla dobra ludzkości. Taa... miejmy nadzieję że w najbliższym czasie jednak nic kosmicznego na Bałutach nie wyląduje.
Wczoraj wieczorną porą, po zaleganiu z kotami z lekka się ukulturalniałam. Nie, nie słuchałam VII Symfonii Pendereckiego, takie lżejsze ukulturalnianie miało miejsce. Oblookałam baaardzo przyzwoitą komedię "Śmierć Stalina", świetnie napisaną i genialnie wręcz zagraną. Dla nas z tzw. powodów historycznych temat z tych cięższych ale dobrze jest obejrzeć coś co bawiąc uczy, a to tego typu film. Buscemi jako oślizgle sprytny Chruszczow, Jason Isaacs jako prawdziwie samczy generał ( taa, armijne skretynienie jest ponadnarodowe ), Jeffrey Tambor w roli obsesyjnie skoncentrowanego na własnym wizerunku Malenkowa, Beria zagrany na ostro przez Simona Russela Beale, no i przede wszystkim Michael Palin jako masochistycznie wielbiący Stalina Wiaczesław Mołotow. Zazwyczaj aktorzy drugiego planu, potrafiący epizodem zrobić film, tutaj w równoważnych rolach pierwszoplanowych. Perełka! Do tego dodajcie sobie świetnie poprowadzony drugi plan, rżałam oglądając mecz hokejowy prowadzony przez syna Stalina, Wasilija. Rupert Friend grający syna dyktatora inspirował się chyba kreacją Kevina Kline'a z filmu "Rybka zwana Wandą", wyszło zabawnie. Przyznam że potrzeba mi było takiego oderwania się od zmartwienia jakim jest zły stan naszego najstarszego kota. "Odświeżona" lepiej znoszę rzeczywistość co jakoś dodatnio wpływa na otoczenie, w tym na samego chorującego.
A co u nas w ogrodzie? W ogrodzie po deszczu nastąpił wyrój jakichś podejrzanych żuczków o błyszczących skorupkach. Koty były zachwycone, cała piątka śledziła loty. Nie podzielam kociego zachwytu, podejrzewam że żuczki niekoniecznie są miłe dla roślin i innych żuczków. Zdecydowanie preferuję naloty motylków, no może nie tych żrących bukszpany ale takie modraszki na ten przykład są bardzo mile widziane. A poza tym to zamiast prac ogrodowych to było lenistwo, zaleganie i pieszczotnictwa. Do roboty cóś mnie nie ciągnęło, zrobiwszy tylko to co musiałam przy irysach bródkowych i szlus. Przytulajstwo i pieszczotnictwo było w ten weekend podstawowym łobowiązkiem. No i bardzo dobrze! Wszystko ma swój właściwy czas.
Na ten przykład przeżywaliśmy z Cio Mary i Wujkiem Jo tzw. Wielki Pożar w Zgierzu. Cio zadzwoniła z informacją jak to Wujek Jo zagnał ją do podziwiania z ich balkonu przepięknej chmury która okazała się być "chmurą pożarową". Nieświadomi podziwiali ten cud natury, który wcale nie był takim naturalnym. Jeśli chodzi o przyczynę zjawiska to Ciotka Elka stawia na podpalenie bo "To taka nasza łódzka tradycja", Małgoś - Sąsiadka na palec boży, ja jak zwykle na ludzką głupotę. Być może wszystkie te trzy opcje są prawdziwe, wszak się wzajemnie nie wykluczają. W każdym razie będziemy mieli teraz zupełnie nową jakość naszego starego smogu ale cóś nas to nowe nie cieszy. Skutkiem pożaru wysypiska było też stwierdzenie przez Cio Mary ( po raz kolejny, to wraca jak mantra ) że Wujek Jo "pierwotnieje", tzn. wg. Cio jakby na Bałutach wylądowało UFO to Wujek natychmiast poszedłby oglądać Zielonych pełen nadziei że może mu odpalą koraliki i lusterka. Wujek Jo się odgryza ( również tradycjnie ) że nie po badziewie by polazł ale po przepis na zimną fuzję i kosmiczną technologię wytwarzania alkoholu niepowodującego kaca. Obie informacje dla dobra ludzkości. Taa... miejmy nadzieję że w najbliższym czasie jednak nic kosmicznego na Bałutach nie wyląduje.
Wczoraj wieczorną porą, po zaleganiu z kotami z lekka się ukulturalniałam. Nie, nie słuchałam VII Symfonii Pendereckiego, takie lżejsze ukulturalnianie miało miejsce. Oblookałam baaardzo przyzwoitą komedię "Śmierć Stalina", świetnie napisaną i genialnie wręcz zagraną. Dla nas z tzw. powodów historycznych temat z tych cięższych ale dobrze jest obejrzeć coś co bawiąc uczy, a to tego typu film. Buscemi jako oślizgle sprytny Chruszczow, Jason Isaacs jako prawdziwie samczy generał ( taa, armijne skretynienie jest ponadnarodowe ), Jeffrey Tambor w roli obsesyjnie skoncentrowanego na własnym wizerunku Malenkowa, Beria zagrany na ostro przez Simona Russela Beale, no i przede wszystkim Michael Palin jako masochistycznie wielbiący Stalina Wiaczesław Mołotow. Zazwyczaj aktorzy drugiego planu, potrafiący epizodem zrobić film, tutaj w równoważnych rolach pierwszoplanowych. Perełka! Do tego dodajcie sobie świetnie poprowadzony drugi plan, rżałam oglądając mecz hokejowy prowadzony przez syna Stalina, Wasilija. Rupert Friend grający syna dyktatora inspirował się chyba kreacją Kevina Kline'a z filmu "Rybka zwana Wandą", wyszło zabawnie. Przyznam że potrzeba mi było takiego oderwania się od zmartwienia jakim jest zły stan naszego najstarszego kota. "Odświeżona" lepiej znoszę rzeczywistość co jakoś dodatnio wpływa na otoczenie, w tym na samego chorującego.
A co u nas w ogrodzie? W ogrodzie po deszczu nastąpił wyrój jakichś podejrzanych żuczków o błyszczących skorupkach. Koty były zachwycone, cała piątka śledziła loty. Nie podzielam kociego zachwytu, podejrzewam że żuczki niekoniecznie są miłe dla roślin i innych żuczków. Zdecydowanie preferuję naloty motylków, no może nie tych żrących bukszpany ale takie modraszki na ten przykład są bardzo mile widziane. A poza tym to zamiast prac ogrodowych to było lenistwo, zaleganie i pieszczotnictwa. Do roboty cóś mnie nie ciągnęło, zrobiwszy tylko to co musiałam przy irysach bródkowych i szlus. Przytulajstwo i pieszczotnictwo było w ten weekend podstawowym łobowiązkiem. No i bardzo dobrze! Wszystko ma swój właściwy czas.
sobota, 26 maja 2018
'Karibik' - irys TB "zbilansowany"
'Karibik' został zarejestrowany przez Antona Mego, w roku 2010. Rozprowadzany przez International od roku 2011. Dorasta do 88 cm wysokości i zaliczany jest do odmian kwitnących w środku sezonu irysów TB. Odmiana pochodzi z krzyżowania : siewka o numerze# AM-99/0465: (siewka o numerze # AM-96/0185: ('Conjuration' x 'Honky Tonk Blues') x 'Twilight Blaze') X 'Code Red'. Trochę skomplikowana genetyka ale rezultat oszałamiający. 'Karibik' niby coolorowy ale wcale nie papagajowaty. Kształt kwiatu tyż niczego sobie, płatki pięknie falują, żadne tam koroneczki i i falbaneczki - duże, efektowne falbany. Widać klasyczny kształt kwiatu, wszystko czytelne jak należy. Za ekstrawagancję robi tu bródka, dwukolorowa, rzekłabym nawet że jarzeniowe zestawienie barw wraz z tłem płatka sprawia wrażenie jakby kolorów na niej było więcej. Jest bardzo duża, kosmicznie wydłużona w rożek zgodnie z najlepszą tradycją irysów Space Age. Bródki są dokładnie w sam raz takie żeby przyciągać wzrok, nie dominują i nie "robią" kwiatu ( no wicie rozumicie o co chodzi, są takowe irysy które zauważa się głównie dzięki bródce, 'Karibik' to nie ten przypadek ). Wszystko w tym irysowym kwiecie jest w sam raz, idealnie zbilansowane składniki tworzące efektowną całość. To cudo przywędrowało do mnie z ogrodu Ewandki parę lat temu. Już raz kwitło ale wówczas szybko ścięłam pęd bo nie chciałam żeby kłącze się wysilało wydając kwiaty. Bardziej mi zależało na tym żeby się ładnie rozrosło. Do rozrastania się wcale nie było mu jednak spieszno, trochę czasu zeszło na "budowaniu bazy". Mam nadzieję że teraz ruszy z kopytka, mocno letnią porą zamierzam tę odmianę trochę mocniej nawieźć.
'Smoke And Thunder' - irys TB typu "brudne piękno"
Taa... dla wszystkich miłośników szmateksów i ścierkowych klimatów. Mamelon aż się otrząsnęła z obrzydzenia kiedy zobaczyła te coolorki na rabacie. Po chwili jednak przyznała ze kształt kwiatów jest piękny a wykończenie dolnych płatków sprawia że ten kwiat jest rzeczywiście piorunująco niebanalny. Jasne i oczywiste że 'Smoke And Thunder' to nie jest odmiana która zachwyci każdego jednak miłośnicy nieoczywistych zestawów barw będą usatysfakcjonowani. To naprawdę kawał dobrej hybrydyzerskiej roboty, taki irys z klasą. Odmianę zarejestrował Barry Blyth w roku 2005. Do handlu wprowadziła ją szkółka Tempo Two w sezonie antypodowym 2006/2007. 'Smoke And Thunder' dorasta do 97 cm, zaliczany jest do odmian średnio - późnych. Pochodzi z krzyżowania blythowej odmiany 'Coffee Trader' X siewki o numerze# K89-1: ( 'Twirl The Kilt' x 'Brazilian Holiday'). Do mnie przyjechał z Australii i początkowo cóś nie mógł się zaaklimatyzować. Alcatraz tak go onieśmielił że biedaczyna i owszem kłącze jakieś tam miał ale nie na tyle duże i silne żeby mu się zebrało na kwitnienie. Dopiero po przeprowadzce na Suchą - Żwirową wyraźnie mu się polepszyło i w tym roku zakwitł.
'Bratislavan' - irys TB "z cicha pęk"
Wynik krzyżowania odmian 'Honky Tonk Blues' X 'Rustler' zarejestrowany przez Antona Mego w 2010 roku. Dorasta do 100 cm wysokości, kwitnienie zaczyna w środku sezonu irysów TB. Rodzice tej odmiany dali jej co mieli najlepszego - utytułowana mamusia z domu Schreiner błękit dolnych płatków, ich piękne pofalowanie i błękitna bródkę, tatuś 'Rustler' odpowiada za cieplejszą barwę płatków kopuły i uroczy złotawy pasek na płatkach dolnych. 'Bratislavan' to przykład jak z dwóch starszych odmian ( 'Honky Tonk Blues' zarejestrowano w 1988 roku, rok wcześniej Keppel zarejestrował odmianę 'Rustler' ) może powstać nowoczesny irys. Odmiana kolorystycznie wysmakowana, nasza europejska odpowiedź na eksperymenty zza Oceanu Atlantyckiego, he, he, he. Jak zwykle Anton Mego postawił na jakość, irysy tego hybrydyzera są ciekawe, intrygujące i nieraz bardzo zaskakujące. 'Bratislavan' to taka zagwozdka która rozwijając się sprawia że zmieniamy zdanie o tej odmianie. Kiedy pierwszy kwiat się rozwijał, w tej wczesnej fazie ledwie rozchylonych płatków pomyślałam sobie "Cholerne sroki, to tu jest 'Strut Your Stuff'!" ale już po południu wiedziałam że to coś o wiele bardziej kolorystycznie złożonego niż odmiana Paula Blacka. Piękny, zaskakujący kwiat. No przynajmniej dla mnie, Mamelon mruknęła "Kolejny ścierkowy."
czwartek, 24 maja 2018
Słodki Tydzień
Trwa nasz słodki tydzień. Wzięłam i postanowiłam - ten tydzień od wtorku poczynając będzie taki jak zawsze, dla naszych kotów ma być normalny czyli słodki. Jak najmniej stresunków, ganianie gołębi, wzajemne podgryzki, serwowana letnia dieta trzy raz dziennie ( dobra, trochę więcej - są tacy co lubią coś niecoś przekąsić na podwieczorek ). Nie ma biadolenia, szpital w domu, kto wie czy nie hospicjum ale to nie oznacza nienormalności. Nic tak nie stresuje chorego jak nagła zmiana zachowania otoczenia. Nie ma wożenia na kroplówki, sama potrafię podać leki, więcej troski i ustępstw nie oznacza przywiązania kota za ogon w domu. Kot ma być szczęśliwy i korzystać z życia na tyle na ile jeszcze może. Kota ma nie boleć, leczenie ma go nie zabić stresem a my mamy korzystać z jego obecności całymi sobą a on cieszyć się nami. To nie był ułożony gryplan tylko tak po prostu jest i szlus. Szczęśliwie Lalenty urodził się kotem, w razie złego rozwoju wypadków można mu pomóc, bez tych ton hipokryzji które towarzyszą ludzkiemu odchodzeniu ( Ci którzy spędzili trochę czasu na oddziałach onkologicznych, neurochirurgii czy w hospicjach wiedzą o czym piszę - o ograniczeniach medycyny paliatywnej, o kretynizmie przepisów NFZ i zwykłej ludzkiej przyzwoitości ).
Ma być zwyczajnie czyli dobrze. Lalek zabrał się do realizacji słodkiego tygodnia i już we wtorek uszczęśliwił sobą kwitnące poduchy goździków. Nie ma to jak zaleganie w kwitnących kępach, uroczo, pachnąco i w ogóle. Jak kępy goździków skończą kwitnienie zaleganie zrobi się cóś mniej przyjemne i trza będzie zalegać na kolejno kwitnących roślinach. Lalenty przekazuje tę wiedzę Sztaflikowi, cud że moje goździki jeszcze mają stojące pędy. Pan Hrabia śpi coraz więcej i mimo podawanej glukozy słabnie co nie oznacza że wszystko wszystkim wolno ( Lali Szpon to jego nowa ksywka ). Felicjan zrobił się upierdliwy do nieprzytomności, ostatnio nadstawiał się kiedy Lalenty miał podawaną glukozę. Średnio to przyjemne choć glukoza podgrzana i zupełnie nie rozumiem dlaczego zamiast uciekać jak zawsze na widok strzykawki Felicjan nadstawiał karczycho i pomiaukiwał żebrząco. Cio Mary nie wierzyła własnym oczom kiedy zobaczyła ten Felicjanowy manewr. Lalek zrobił się natychmiast wkurzony, pokazał ostatniego zęba, wygiął grzbiet i wściekle charczał. Nie da się ukryć - Felicjan ma z główką, z zazdrości to chyba dałby się nawet ogolić. A przecież to nie jest tak że zajmuję się teraz tylko i wyłącznie Lalusiem, wiadomo on jako chorowitek jest w centrum uwagi ale to nie oznacza że nie zauważam reszty kotów. Każdy dostaje swoją porcję głasków i ma czas na wymruczenie. Jednak dla Felicjana najważniejsze jest żeby to on był słońcem a my satelitami, dla takiego stanu rzeczy jest gotów znieść wkłucie ( trzeba przyznać że Cesarzowa Wszechświata Szpagetka I nie osiągnęła jeszcze tego poziomu egotyzmu ). No i tak nam upływa powolutku nasz Słodki Tydzień.
Dzisiejszy wpis zdobią prace Janusza Grabiańskiego, po mojemu wielka to sztuka.
Ma być zwyczajnie czyli dobrze. Lalek zabrał się do realizacji słodkiego tygodnia i już we wtorek uszczęśliwił sobą kwitnące poduchy goździków. Nie ma to jak zaleganie w kwitnących kępach, uroczo, pachnąco i w ogóle. Jak kępy goździków skończą kwitnienie zaleganie zrobi się cóś mniej przyjemne i trza będzie zalegać na kolejno kwitnących roślinach. Lalenty przekazuje tę wiedzę Sztaflikowi, cud że moje goździki jeszcze mają stojące pędy. Pan Hrabia śpi coraz więcej i mimo podawanej glukozy słabnie co nie oznacza że wszystko wszystkim wolno ( Lali Szpon to jego nowa ksywka ). Felicjan zrobił się upierdliwy do nieprzytomności, ostatnio nadstawiał się kiedy Lalenty miał podawaną glukozę. Średnio to przyjemne choć glukoza podgrzana i zupełnie nie rozumiem dlaczego zamiast uciekać jak zawsze na widok strzykawki Felicjan nadstawiał karczycho i pomiaukiwał żebrząco. Cio Mary nie wierzyła własnym oczom kiedy zobaczyła ten Felicjanowy manewr. Lalek zrobił się natychmiast wkurzony, pokazał ostatniego zęba, wygiął grzbiet i wściekle charczał. Nie da się ukryć - Felicjan ma z główką, z zazdrości to chyba dałby się nawet ogolić. A przecież to nie jest tak że zajmuję się teraz tylko i wyłącznie Lalusiem, wiadomo on jako chorowitek jest w centrum uwagi ale to nie oznacza że nie zauważam reszty kotów. Każdy dostaje swoją porcję głasków i ma czas na wymruczenie. Jednak dla Felicjana najważniejsze jest żeby to on był słońcem a my satelitami, dla takiego stanu rzeczy jest gotów znieść wkłucie ( trzeba przyznać że Cesarzowa Wszechświata Szpagetka I nie osiągnęła jeszcze tego poziomu egotyzmu ). No i tak nam upływa powolutku nasz Słodki Tydzień.
Dzisiejszy wpis zdobią prace Janusza Grabiańskiego, po mojemu wielka to sztuka.