czwartek, 31 maja 2018

Ogrodowe podsumowanie miesiąca


To nie był dla mnie dobry miesiąc, niby  pogoda jak z obrazka i w ogóle ale choroba i odchodzenie Lalentego przebiły wszystko, tak naprawdę to nic nie było dla mnie równie ważne. Taki paskudny maj miałam w  2005 roku kiedy odchodziła Tabisia i cztery lata temu kiedy Szpagetka miała wypadek. Nie za bardzo w czasie gdy chorują moje zwierzęta mam ochotę  na zajmowanie się czymś czy kimś innym niż nimi. Z doświadczenia wiem że nie ma sensu zajmować się  innymi sprawami kiedy myśli i tak krążą wokół sprawy dla mnie najważniejszej. Czego się  wówczas nie tknę to spieprzę po całości, niezależnie od tego czy to przycinanie drzewek czy pisanina urzędowa. Mam taką męską przypadłość skupiania się tylko na jednym zagadnieniu i nic na to nie poradzę. Taka moja uroda. Dlatego w ogrodzie  niewiele się działo, zrobiłam jakieś tam zakupy ale szaleństw nasadzeniowych nie było. Zaplanowane roboty się nie odbyły bo co innego na głowie, bo za ciepło, bo za sucho i w ogóle to najlepiej było  się z kotami  na kocyku  uwalić i miziaństwa odprawiać.  Co innego z kawencją w dłoni  i trenem z kotów ranną porą przechadzać wśród rozkwitających irysów a insza  inszość to walka z podagrycznikiem czy tam innym skrzypem albo tworzenie rabaty. Jedyny obowiązek ogrodowy sumiennie w tegorocznym maju wykonywany to podlewanie, konieczne do tego żeby szlag nie trafił co wrażliwszego zielonego. Małgoś - Sąsiadka przekonywała Ciotkę Elkę i Gienię "ucieknietą" ze szpitala że ta wiosna była w tym roku taka błyskawiczna żeby Lalek zdążył ją zaliczyć w całości. Chórek przytaknął a ja pomyślałam że  może teraz Wielki  Pogodowy pozwoli wierzyć Małgosi w jej teorię i nieco przystopuje z upalnym latem robionym wiosną. Taką mam nadzieję że pogoda nam  nieco znormalnieje.





Po irysowym szale śladów już niewiele, upał nie sprzyja irysowym kwiatom i  nie tylko im. Zrobiłam drugi w tym roku zakup irysowy ( nie liczę irysków wyłudzonych od Andrzeja ) i zanabyłam dwa nowe TB od Waldemara. Czyściutkie jak to je nazwała Mamelon. Fakt, obydwie odmiany jak dla mnie nietypowe  bo  żadnych tam skomplikowanych łamań kolorystycznych i tzw. niuansów barwy na nich nie widać ale irysowa rabata  złożona z samych wysubtelnionych czy szmateksów będzie nuda no bo jak ukazać to czym jest złamanie koloru bez kontrastu z czymś "zdrowo określonym"? Dobra, przechodzę do  konkretów - przyjedzie odmiana  Terrego Aitkena z 2006 roku 'Bon Appetit' i  odmiana Paula Blacka z roku  2014 'Clouds Go By'.  Jeszcze nie wiem gdzie posadzę, nie miałam sił przemyśleć. Poza kwitnącymi irysami  trzech kategorii ten maj zapisze się w pamięci obłędnym kwitnieniem  kielichowców.  W tym roku nawet moja kapryśna 'Venus' pokazała wreszcie kfiota. Przy kwiatach czerwono  kwitnących  kielichowców nie wypadło to kwitnienie jakoś ekscytująco ale trza poczekać bo tu w masie siła, obsypany  białymi kwiatami kielichowiec będzie wyglądał uroczo ( pamiętam takiego z Wisley ).



W tym roku w maju zakwitły też  wcale niemajowe róże i rośliny  zazwyczaj kwitnące w czerwcu. To przyspieszenie  nie wyszło wcale  roślinom na dobre, wiele z nich wygląda tak sobie. Popaliło też moje siewki jednorocznych tak szaleńczo chronione w lutym i marcu  przed  kotami.  Hym... pozostaje mi  późne sianie do  gruntu i oczekiwanie na że może jednak. No i to by było na tyle o ogrodowym maju.





środa, 30 maja 2018

Lalenty odszedł. Uprasza się o nieskładanie kondolencji.


Hedoniusz Lalenty wczoraj rano od nas odszedł.  Niestety tak jak przypuszczałam leczenie nie poskutkowało, pacjent gasł w oczach. Choroba nieubłaganie postępowała i nie było  się już na co oglądać bo nie wolno zwierzaczka skazywać na ból a człowieka na domyślanie się gdzie chory kot się zaszył żeby odejść. Załatwiliśmy z Lalkiem sprawę tak jak się należało, tzn. Lalek przytulony do mnie bardzo słabiutko ale jednak mruczał zasypiając, fizjologię opanowałam  ręczniczkami coby kota nie zawstydzać ( Lalek zawsze był uważający żeby "nie przy ludziach", cóś jak nasz Danuś ) i nasz Pan Hrabia spokojnie odszedł po podaniu drugiego zastrzyku. Dohtor  twierdzi że utrafiliśmy na właściwy moment, ja też mam takie wrażenie że to była ta pora. Teraz będzie nam pusto, mimo tego że w domu są przecież  cztery koty. Tak to już jest że czuje się brak tego  jednego konkretnego który już  z nami być nie może. Trzymałam fason do końca  wizyty, potem pozwoliłam sobie na wylew łez i emocje. Rozstanie zawsze boli, nawet jak człowiek zdaje sobie  sprawę że dla tej drugiej osoby ( w tym wypadku kociej ) to jest po prostu ulga.  Nie rozpaczam zajadle ale nie jest mi dobrze i musi  trochę potrwać zanim wszystko się we mnie uspokoi. Mam  taki  żal do losu że Lalkowi nie udało się zasnąć na wieki na słoneczku ze zgrzybiałej starości tylko trafiła się mu ta cholerna nerczyca, jednak wiem że piętnaście lat to  długie życie dla kota. Innym kotom musi wystarczyć do przeżycia całego życia krótszy czas, my i tak mieliśmy szczęście że było nam dane cieszyć się sobą tak długo.

No bo się cieszyliśmy, od  samego początku znajomości. Lalek nas wybrał na swoją  rodzinę, po prostu pewnego pięknego dnia przyszedł i się zalągł. Pewnie już pisałam o tym że pomyliłam  czarno - białego kota siedzącego na zewnętrznym parapecie z wiecznie znikającym z domu Wiktorem, kocim synkiem  naszej su. No tak, ale teraz jest czas na wspominki.  Kiedy kot wlazł do domu nie zareagowałam tradycyjnym "A kto to przylazł bez zaproszenia?" jakim częstuję sąsiedzkie koty kiedy robią wizytację domu i być może ten brak zapytania sprawił że pseudo Wiktor  obczaił  gdzie jest szafa i czym prędzej zajął w niej miejsce. Azalska tyż nie reagowała jak na obcego kota, żadnych gróźb szczekalnych nie było i tak pojawił się nam Lali, zwany później oficjalnie Lalentym Hedoniuszem.  Jedyną osobą jaka okazała niezadowolenie z przybycia Lalentego był Wiktor powrócony na łono rodziny po dwudniowym  wyjściu w teren.  Nie to  że ostro zażądał natychmiastowego usunięcia intruza ale nie chciał przy nim jeść, spać z nim w tym samym pomieszczeniu i zakazał mu jakichkolwiek kontaktów z  Azą pod  groźbą  wydrapania wszystkiego co jest do wydrapania.  Aza miała gdzieś  Wiktorowe zakazy więc na początku trochę  się działo,  jak tylko Azunia podchodziła do Lalka Wiktor odstawiał sceny zazdrości godne świeżo zdradzonego latynoskiego kochanka. Sierść fruwała, brzydkie wyzwiska padające z obu kocich sznup były słyszane nie tylko na naszej posesji  ale całkiem niespodziewanie się uspokoiło.Sąsiedzkie koty sprawiły ten cud - chłopaki nie przepadały za sobą ale takiego Rudego to nienawidziły jak bliźnięta jednojajowe nowej siostrzyczki. Polowania na Rudego  i obrona Alcatrazu doprowadziły do pokoju w domowych pieleszach. Ba, pokoju, jakieś uczucie się chyba zrodziło bo nawet wspólne spanie z głowami położonymi na ciałku Azalskiej było na porządku dziennym i nocnym.





Bardzo szybko stało się jasne  że Lalenty jest  kotem domowym, wiadomy  woreczek był pusty, Lalek nie bał się  psów i przepadał wręcz  za tzw. nynowaniem ( pieszczoty miszczące, miąchania, przysmyrki i guli  gule ). Rozwiesiliśmy ogłoszenie o przybyciu do nas Laliego ale nikt się po niego nie zgłosił. Szczerze pisząc to już po paru dniach nie chciałam żeby został odnaleziony i czułam  się szczęśliwa  że on  tak z nami na stałe bo nikt się nie zgłasza. Wiem, obrzydliwa jestem bo może ktoś za nim tęsknił ale Lalek bardzo szybko stał się częścią rodziny, wrósł  w nią bezproblemowo tak że ciężko byłoby mi już wówczas się z nim rozstać. No kot wprost stworzony na syncia pańcio - mamusi. Był tak słodki że darowywałam mu zaleganie  na wszelkiej kwitnącej roślinności, no  esteta z niego wychodził, leżenie na kwieciu mu pasiło.  Uprawiał to zaleganie z Wiktorem, ostatnio zalegał ze Sztaflikiem, bardzo  pilną uczennicą.  Zaczynał od krokusów co zawsze wzbudzało mój niepokój,  bo to za młoda a wiosna na zaleganie na glebie. Potem raczył sobą hiacynty, szafirki, pachnące cebulowe bardzo mu pasiły ( z wyjątkiem narcyzów i  żonkili, może zapach i kolory mu  nie odpowiadały ). Płynnie przechodził na zaleganie  na floksach szydlastych, bodziszkach i goździkach. Jesienią usiłował zalegać na rozchodnikach co ze względu na ich rozmiary nie zawsze mu  wychodziło.  Prawdziwy kot ogrodnika. Z inszymi domownikami żył w zgodzie, uwielbiał Danka i Azę i  co dziwne u samczyka bardzo chętnie bawił się z małymi kociakami które  do nas trafiły. Razem z  Dankiem i Azą prowadzili przedszkole, su, dwóch statecznych kocich panów i kocięctwo pałętające się wokół nich. Wylizywane, podgryzane i uczone jak być kotem a nawet psem.  Lalek zżył się z  Wiktorem, ba, tolerował  Felicjana który jest kotem od ciężkiej cholery,  po  prostu anioł!  Jedyna rysa na tym nieskalanym jestestwie to stosunek  do  Puszka zwanego Ścierwkiem. Puszek niby pies  ciotczyny, właściwie domownik i stały gość przy  miskach ale swego czasu pogonił i poturbował Felicjana ( nie wiem za co, czasem podejrzewam że nie mało to nic  wspólnego z byciem kotem  bo np. Danka Puszek wręcz kochał i składał mu  hołdy wraz z daniną z kradzionych  rajstop Ciotki Elki ). Lalek, mimo tego że w domu postponowany  przez Felicjana,wziął się i ujął za tą naszą durnotą skutkiem czego  Puszek do końca  życia  nie wchodził do pomieszczenia w którym akurat rezydował Lalek.  Wiadomo było kogo lepiej nie denerwować - najspokojniejszego z kotów. Peacemaker!



Kiedy odchodzili od nas starsi domownicy odkryliśmy jeszcze jeden talent Lalka - był wysoce wykwalifikowanym pielęgniarzem. Zawsze czujny przebywał w pobliżu chorych, przytulony  do Azy, czule wylizujący futerko  chorego Ewarynia, podnoszący alarm gdy było źle z Dankiem. Taka niańka i wyręka pańcio - mamusi. Nigdy nie spotkałam kota z takim pielęgniarskim zacięciem wobec innych zwierząt. To przedziwne zachowanie bo koty  nie uchodzą za zwierzęta specjalnie społeczne,  ale co my tam o  nich naprawdę wiemy? Najnowsze obserwacje kotów żyjących  "na dziko" nie potwierdzają wcale dotychczasowych założeń jakoby to były  źwierzątka żyjące  w koloniach, więzy  między nimi to bardziej skomplikowana sprawa. Nasz Laluś pewnie by behawiorystę zadziwił, usiłował pielęgnować także tych  za którymi  nie przepadał. Taka to chodząca dobroć była.  Przy takich zaletach charakteru podstępne podlewanie ( nigdy przy obcych i  publicznie ale z cicha pęk i w razie czego to absolutnie  nie on ) czy słynne  narżnięcie na półpiętrze blaknie, wydawanie z siebie basowych ryków o drugiej  nad ranem ( bo Epuzer podchodził, bo  Bufonek się czaił, bo Smrodek chciał smrodkować, bo batman przyleciał ) to nic nieznaczące drobnostki a znikające w tajemniczych okolicznościach ciasto drożdżowe to pryszcz! No i co tam bolenie pańcio - mamusinego cielska kiedy  pazurki wbijane są z prawdziwą miłością ( przytrzymam  Cię  żebyś  nie uciekła to będziemy razem - uwielbiał być razem ).



Oglądając fotki Lalka zrobione w różnym czasie, te sprzed  paru i paręnastu lat  myślę o  wszystkich domownikach, naszej zwierzęcej części rodziny, tych  którzy  rozpoczęli swoją podróż w Nieznane wcześniej niż Lali. O Danku Wielkim Bossie, o malutkim Ewaryniu i Mańce, której nie zdążyłam zrobić fotek, o zaginionym Wiktorze, Azuni i Tabisi która  ma tylko  zdjątka papierowe ( podobnie jak  Piętaszek, Melka Kompakt, Hesio, Tatulek, Bomik  i Tasiemka, czy Emulsja, Pan Kortals i Joka ). Wszystko  mija ale chciałabym świadomie odtworzyć zachowane   w  wieczności te chwile które dane  mi  było spędzić z moimi zwierzętami.  Zarówno te dobre jak i te złe, kiedy przychodziły choroby czy wypadki. Uważam je za szczególne,  często bardziej wartościowe  niż te chwile łączące mnie z ludzkim stadem. No tak już mam, oksytocyna wydziela  mi się przy futerkowych ( nawet jak one łyse ), za własnym gatunkiem przepadam średnio. Ponoć współczesna  fizyka  kwantowa ma  dla mnie w sprawie energii ( a wszyscyśmy energią ) i czasu  tzw. dobre nowiny. Pocieszające. W końcu może gdzieś i kiedyś...




niedziela, 27 maja 2018

Burzowy a nawet burzliwy koniec maja

Upływa nam  majowy weekend, być może ostatni w tym składzie więc dożywany na całego. Wieczorną porą czuć w powietrzu zapach kwiatów  jaśminowców i wiciokrzewów. To że wieczorem pachną  wiciokrzewy to  rzecz zwykła ale że  tak mocno wonieją jaśminowce to zasługa wysokiej temperatury.  Ich kwiaty pachną najmocniej w słoneczne dni, wieczorne pachnienie zdarza  się tylko w tzw. optymalnych warunkach. Koty niemal w pełnym składzie żyją życiem podwórkowym, tylko  ciężko  obrażony Felicjan ( jak  śmiem na jego oczach spędzać tyle czasu z mruczącym  Lalentym ułożonym na kolanach ) pilnuje swojego krzesła w domu.  Lalek baaardzo dużo  śpi ale  pod wieczór zbiera mu się na aktywność. O ile ma  dobre samopoczucie to łapie dziewczyny za ogony i  podgryza,  o ile jest kiepsko to rozkłada się do głaskania  brzuchego.  Dziewczyny podłażą  w nadziei że i im się trafią głaski ale są kulturalne, żadnych nachalności w stylu Felicjana.  Owszem,  podłazi się pod ręce, solidnie ocierkuje itp. ale żadna nie śmie położyć się na Lalku jak to zdarzyło się  Felicjanowi (  właściwie nie powinnam pisać że się zdarzyło, to było zależenie z  premedytacją ). Oczywiście staramy się zapominać o chorobie na tyle na ile umożliwia nam to widok porozstawianych na stole butelek z preparatami, strzykawek i inszych akcesoriów chorobowych.





Na ten przykład przeżywaliśmy z Cio Mary  i Wujkiem  Jo tzw.  Wielki Pożar w Zgierzu.  Cio zadzwoniła z informacją jak to  Wujek  Jo  zagnał ją do podziwiania z ich balkonu przepięknej chmury która okazała się być "chmurą pożarową".  Nieświadomi podziwiali ten cud natury, który wcale nie był takim naturalnym. Jeśli chodzi  o przyczynę zjawiska to Ciotka Elka stawia na podpalenie bo "To taka nasza łódzka tradycja",  Małgoś - Sąsiadka na palec boży, ja jak zwykle na ludzką głupotę. Być może wszystkie te  trzy opcje są prawdziwe, wszak się wzajemnie nie wykluczają. W każdym razie  będziemy mieli teraz zupełnie nową jakość naszego starego smogu ale cóś nas to nowe nie  cieszy.  Skutkiem pożaru wysypiska było też stwierdzenie przez Cio Mary ( po raz kolejny, to wraca jak mantra ) że Wujek Jo "pierwotnieje", tzn. wg.  Cio jakby na Bałutach wylądowało UFO to Wujek natychmiast poszedłby oglądać Zielonych pełen nadziei  że może mu odpalą koraliki i lusterka. Wujek  Jo się odgryza ( również tradycjnie ) że nie po badziewie by polazł ale  po przepis na zimną fuzję  i kosmiczną technologię wytwarzania alkoholu niepowodującego kaca. Obie informacje dla dobra  ludzkości. Taa... miejmy nadzieję że w najbliższym czasie jednak  nic kosmicznego na Bałutach nie wyląduje.



Wczoraj wieczorną porą, po zaleganiu z   kotami z lekka się ukulturalniałam.  Nie, nie słuchałam VII Symfonii  Pendereckiego, takie lżejsze ukulturalnianie miało miejsce. Oblookałam baaardzo przyzwoitą komedię "Śmierć  Stalina", świetnie napisaną i genialnie wręcz zagraną.  Dla nas z  tzw. powodów historycznych  temat z tych cięższych ale dobrze jest obejrzeć coś  co bawiąc uczy, a to tego typu film. Buscemi jako oślizgle sprytny  Chruszczow, Jason Isaacs jako prawdziwie samczy generał ( taa, armijne skretynienie jest ponadnarodowe ),  Jeffrey Tambor w roli obsesyjnie skoncentrowanego na własnym wizerunku Malenkowa,  Beria zagrany na ostro przez Simona Russela Beale,  no i przede wszystkim Michael  Palin jako  masochistycznie wielbiący  Stalina Wiaczesław  Mołotow. Zazwyczaj aktorzy drugiego planu, potrafiący epizodem zrobić  film, tutaj w równoważnych rolach pierwszoplanowych.  Perełka! Do tego dodajcie sobie świetnie poprowadzony drugi plan, rżałam oglądając mecz hokejowy prowadzony  przez  syna  Stalina, Wasilija. Rupert Friend grający syna dyktatora   inspirował się  chyba kreacją Kevina  Kline'a z filmu "Rybka zwana  Wandą",  wyszło  zabawnie. Przyznam że potrzeba  mi było takiego oderwania się od zmartwienia jakim jest zły stan naszego najstarszego kota. "Odświeżona" lepiej znoszę  rzeczywistość co jakoś dodatnio wpływa na otoczenie, w tym na samego chorującego.





A co  u nas w ogrodzie? W ogrodzie po deszczu nastąpił wyrój jakichś podejrzanych żuczków o błyszczących skorupkach.  Koty były zachwycone, cała piątka śledziła loty.  Nie podzielam  kociego zachwytu, podejrzewam że  żuczki  niekoniecznie są miłe dla roślin i innych  żuczków. Zdecydowanie preferuję naloty  motylków,  no może nie tych  żrących  bukszpany ale takie modraszki na ten przykład są  bardzo mile widziane. A poza tym to zamiast prac ogrodowych to było lenistwo, zaleganie  i pieszczotnictwa. Do roboty cóś mnie nie ciągnęło, zrobiwszy tylko to co musiałam  przy irysach bródkowych i szlus.  Przytulajstwo i  pieszczotnictwo było w ten weekend podstawowym łobowiązkiem.  No i bardzo dobrze! Wszystko ma swój właściwy czas.

sobota, 26 maja 2018

'Karibik' - irys TB "zbilansowany"

'Karibik'  został zarejestrowany przez Antona Mego, w roku 2010. Rozprowadzany przez International od roku 2011.  Dorasta do 88 cm wysokości i zaliczany jest do odmian kwitnących w  środku sezonu irysów TB.  Odmiana pochodzi z krzyżowania :  siewka o numerze# AM-99/0465: (siewka  o numerze # AM-96/0185: ('Conjuration' x 'Honky Tonk Blues') x 'Twilight Blaze') X 'Code Red'. Trochę skomplikowana genetyka ale rezultat oszałamiający. 'Karibik' niby coolorowy ale wcale nie papagajowaty. Kształt kwiatu tyż niczego sobie, płatki pięknie falują, żadne tam koroneczki i i falbaneczki - duże, efektowne falbany. Widać klasyczny kształt kwiatu, wszystko czytelne jak należy.  Za ekstrawagancję robi tu  bródka, dwukolorowa, rzekłabym nawet  że jarzeniowe zestawienie  barw wraz  z tłem  płatka sprawia wrażenie  jakby  kolorów na niej było więcej.  Jest bardzo duża, kosmicznie wydłużona w rożek  zgodnie z najlepszą tradycją irysów Space Age.  Bródki są dokładnie w sam raz takie  żeby  przyciągać wzrok, nie dominują i nie "robią" kwiatu ( no wicie rozumicie o co  chodzi, są takowe irysy które zauważa się głównie dzięki bródce, 'Karibik' to nie ten przypadek ). Wszystko w tym  irysowym kwiecie jest w sam raz, idealnie zbilansowane składniki tworzące efektowną całość. To cudo przywędrowało do mnie z ogrodu Ewandki parę lat temu. Już raz kwitło ale  wówczas szybko ścięłam pęd  bo nie chciałam  żeby kłącze się  wysilało wydając kwiaty.  Bardziej mi zależało na tym żeby się ładnie rozrosło.  Do rozrastania się wcale nie było mu jednak spieszno, trochę czasu zeszło na "budowaniu bazy". Mam nadzieję że teraz ruszy z kopytka, mocno letnią porą zamierzam tę odmianę trochę mocniej nawieźć.


'Smoke And Thunder' - irys TB typu "brudne piękno"

Taa... dla wszystkich miłośników szmateksów  i  ścierkowych klimatów. Mamelon aż się otrząsnęła z obrzydzenia kiedy zobaczyła te coolorki na rabacie.  Po chwili jednak przyznała ze kształt kwiatów jest piękny a wykończenie dolnych płatków sprawia że ten kwiat jest  rzeczywiście piorunująco niebanalny.  Jasne i oczywiste że 'Smoke And Thunder' to nie jest odmiana która zachwyci każdego jednak miłośnicy nieoczywistych zestawów barw będą usatysfakcjonowani. To naprawdę kawał dobrej hybrydyzerskiej  roboty, taki  irys z klasą.  Odmianę zarejestrował Barry Blyth w roku 2005.  Do handlu wprowadziła ją szkółka Tempo  Two w sezonie  antypodowym 2006/2007. 'Smoke And Thunder'  dorasta do 97 cm, zaliczany jest do odmian średnio - późnych. Pochodzi z krzyżowania blythowej odmiany 'Coffee Trader' X siewki o numerze# K89-1: ( 'Twirl The Kilt' x 'Brazilian Holiday'). Do mnie przyjechał z Australii i początkowo cóś nie mógł się zaaklimatyzować. Alcatraz tak go onieśmielił  że biedaczyna i owszem  kłącze jakieś tam  miał ale nie na tyle duże i silne  żeby mu się zebrało na kwitnienie. Dopiero po przeprowadzce na Suchą - Żwirową wyraźnie mu się polepszyło i  w tym roku  zakwitł.


'Bratislavan' - irys TB "z cicha pęk"

Wynik krzyżowania odmian 'Honky Tonk Blues' X 'Rustler' zarejestrowany przez Antona Mego w 2010 roku. Dorasta do 100 cm wysokości, kwitnienie  zaczyna w środku sezonu irysów TB. Rodzice tej odmiany dali jej co mieli  najlepszego - utytułowana mamusia  z domu Schreiner błękit dolnych płatków, ich piękne pofalowanie i błękitna bródkę,  tatuś 'Rustler' odpowiada za cieplejszą barwę płatków  kopuły i uroczy  złotawy pasek na płatkach dolnych. 'Bratislavan'   to przykład jak z dwóch starszych odmian ( 'Honky Tonk  Blues' zarejestrowano  w 1988 roku,  rok wcześniej Keppel   zarejestrował odmianę  'Rustler' ) może powstać nowoczesny irys. Odmiana kolorystycznie wysmakowana, nasza europejska odpowiedź na eksperymenty  zza Oceanu Atlantyckiego, he, he, he. Jak zwykle  Anton Mego postawił na jakość, irysy tego hybrydyzera są ciekawe, intrygujące i nieraz bardzo zaskakujące. 'Bratislavan'  to taka zagwozdka która rozwijając się sprawia  że zmieniamy zdanie  o tej odmianie. Kiedy pierwszy  kwiat się rozwijał, w tej wczesnej fazie ledwie rozchylonych  płatków pomyślałam sobie  "Cholerne sroki, to tu jest  'Strut Your Stuff'!" ale  już po południu wiedziałam że to  coś o wiele  bardziej kolorystycznie złożonego niż odmiana Paula Blacka.  Piękny, zaskakujący kwiat. No przynajmniej dla mnie, Mamelon  mruknęła "Kolejny ścierkowy."


czwartek, 24 maja 2018

Słodki Tydzień

Trwa nasz słodki tydzień. Wzięłam i postanowiłam - ten tydzień od wtorku poczynając będzie taki jak zawsze, dla naszych kotów ma być normalny czyli słodki.  Jak najmniej stresunków, ganianie  gołębi, wzajemne podgryzki, serwowana letnia dieta trzy raz dziennie ( dobra, trochę więcej - są tacy co lubią coś niecoś  przekąsić na  podwieczorek ).  Nie ma biadolenia, szpital w domu, kto wie czy nie hospicjum ale to nie oznacza nienormalności.  Nic tak nie stresuje chorego jak nagła zmiana zachowania otoczenia.  Nie ma wożenia na kroplówki, sama potrafię podać leki, więcej troski i ustępstw nie oznacza przywiązania kota za ogon w domu. Kot ma być szczęśliwy i korzystać z życia na tyle na ile  jeszcze może. Kota ma nie boleć, leczenie ma go nie zabić stresem a my mamy korzystać z jego obecności całymi sobą a on cieszyć się nami. To nie był ułożony gryplan tylko tak po  prostu jest  i szlus. Szczęśliwie Lalenty urodził się kotem, w razie złego rozwoju wypadków można mu pomóc,   bez tych ton  hipokryzji które towarzyszą ludzkiemu odchodzeniu ( Ci którzy spędzili trochę czasu na oddziałach onkologicznych, neurochirurgii czy w hospicjach wiedzą o czym piszę - o ograniczeniach medycyny paliatywnej, o kretynizmie przepisów  NFZ i zwykłej ludzkiej przyzwoitości ).

 Ma być zwyczajnie czyli dobrze. Lalek zabrał się do realizacji słodkiego tygodnia i  już we wtorek  uszczęśliwił sobą kwitnące poduchy  goździków.  Nie ma to jak zaleganie w kwitnących kępach, uroczo, pachnąco i w ogóle.  Jak kępy goździków skończą kwitnienie zaleganie zrobi się cóś mniej przyjemne i trza będzie zalegać na  kolejno kwitnących roślinach.  Lalenty przekazuje  tę wiedzę Sztaflikowi, cud  że moje goździki jeszcze mają stojące pędy.  Pan Hrabia śpi coraz więcej i mimo podawanej glukozy słabnie co nie oznacza  że wszystko wszystkim wolno (  Lali Szpon to jego nowa ksywka ).  Felicjan zrobił się upierdliwy do nieprzytomności, ostatnio  nadstawiał się kiedy  Lalenty miał podawaną glukozę. Średnio to przyjemne choć glukoza podgrzana i zupełnie nie rozumiem dlaczego  zamiast uciekać jak zawsze na widok strzykawki Felicjan nadstawiał karczycho i pomiaukiwał żebrząco.  Cio Mary nie wierzyła własnym oczom kiedy zobaczyła ten  Felicjanowy manewr. Lalek zrobił się natychmiast wkurzony, pokazał ostatniego zęba, wygiął grzbiet i  wściekle  charczał. Nie da się ukryć -  Felicjan ma z główką, z zazdrości to chyba dałby się nawet ogolić.  A przecież  to nie jest tak że zajmuję się  teraz tylko  i wyłącznie  Lalusiem, wiadomo on jako chorowitek jest w centrum uwagi ale to nie oznacza  że nie zauważam reszty kotów.  Każdy dostaje  swoją porcję głasków i  ma czas na wymruczenie. Jednak dla Felicjana najważniejsze jest  żeby to on był  słońcem a my satelitami, dla takiego stanu rzeczy jest gotów znieść wkłucie ( trzeba przyznać  że Cesarzowa  Wszechświata Szpagetka I nie osiągnęła jeszcze tego poziomu egotyzmu ).  No i tak nam upływa powolutku nasz Słodki Tydzień.

Dzisiejszy wpis zdobią prace Janusza Grabiańskiego, po mojemu wielka to sztuka.