Strony

wtorek, 30 października 2018

Ogrodowe podsumowanie miesiąca


Wrzesień podsumowałam  napisem "Nadal lato" , październik to "Niemal lato". Większość  miesiąca upłynęła nam w blasku słonecznych promieni, jedynie trzecia dekada miała w sobie sporą dawkę  prawdziwej jesieni. W Centralno - Polszcze kończymy jednak ten  miesiąc   pławiąc się w niemal letnich temperaturach, jakieś nieprawdopodobne jesienią stopnie na plusie  pokazuje termometr zaokienny. Miesiąc był  bardziej pracowity niż poprzednie, pogoda sprzyjała więc szczęśliwie dokończyłam cebulowanie ( no bo zaklinanie się  wrześniowe że nie dokupię cebul zaklinaniem a jak okazja była to żal przepuścić ).  Teraz zostaje mi  niecierpliwe wyczekiwanie wiosny, wyglądanie  tych  krokusów, przebiśniegów i małych  irysków. Całej tej pierwszyzny cebulowej tak cieszącej oczy  na przedwiośniu.  Oczywiście grubszych robót ogrodowych nie ruszyłam, po pierwsze nie miałam siły, po drugie w domu wyskakiwały inne sprawy wymagające mojej  uwagi.  Jednak  cieszę się z tego co udało się zrobić, z porozsadzania niektórych bylin, z posadzenia paru nówek.  Zapowiedzi przyszłego sezonu też rysują się ciekawie. Robert przysłał zdjęcia nowych irysowych siewek i  selektów przeznaczonych do rejestracji. Wyhaczyłam parę esdebiąt co to w sam raz na Suchą - Żwirową paszą.  No i przynajmniej  trzy odmiany TB które powinny zaszczycić nasz  ogród.  Mamelonowi jeszcze nie pokazałam bo w związku zn tzw. pielgrzymką do  Rzymu i przedzimowym ( he, he, he ) brakiem miejsca w ogrodzie nie należy jeszcze wykonywać kuszenia ( a jestem pewna że w przypadku jednego TB kuszenie byłoby skuteczne ). Także nie jest beznadziejnie, mimo nadchodzącego listopada, grudnia, stycznia i lutego. Taa, nie jest całkiem beznadziejnie...




piątek, 26 października 2018

Dodupnik

No i się wzięło i się zrobiło, znaczy  pogoda zdoopniała. Szaro,  buro a w tym tygodniu zaciemnienie. Oj, nie jestem ja szczęśliwa kiedy dookoła robi się buro. Nie żebym  tam oprotestowywała deszczowe dni, pochmurność urodna jest,  mnie tylko dobija miejska wersja niepogodnej  jesieni. Wicie rozumicie, jadowite mgiełki oblepiające wszystko wokół, kolory zszarzałe, ciemność wilgotną a niemiłą zapadającą o trzeciej po południu - wszystkie  te syfilizmy miejskie, łącznie z zapachem palonego miału. Natura naga, odarta z zieleni czy koloru przebarwionych liści, niemająca możliwości przykrycia sobą tej miastowizny w najgorszym wydaniu atakującej zewsząd. Zły czar industrializacji rzucony na kolorowy świat. Może przesadzam z  tym miastowym złem, może na wsi takie błotno jesienne klimaty  są jeszcze cięższe do przeżycia ( hym...Serbinów ) ale tak mi się jakoś ubzdurało  że wieś  bliżej natury znaczy że świeżo w niej jakby, bardziej swobodnie i mniej dusząco  ( także dosłownie ). Pewnie wściekle kolorowe opłotki z rur, domeczki ze szkiełkami w tynku elewacji czy też nowomodne domy z obtujaczonymi tyrawnikami oczu nie  cieszą w pochmurne dni ale przestrzeń, pola, lasy "tuż za wsią", nawet pachnące gnojem, są tak jakoś milej nastrajające człowieka. A może tylko mła tak ma?


Może w swej olbrzymiej większości ludzie przedkładają nad wdzięki natury radości miejskie, ten cały blichtr coolorowych świateł i  niby lepszego życia tak naprawdę zazwyczaj ograniczony  do jednej  lub dwóch dzielnic?  Może robią tak dla możliwości szybkiego odwiedzenia lepsiejszego świata? Warto im żyć w mrówkowcach, kamienicach,  małych domkach na małych działkach  upitolonych w rządkach, tłoczyć się na ulicach aby mieć  możliwość wspólnego egzystowania z większą ilością ludzi po zapadnięciu zmroku. Bo co tu robić na wsi dzikiej jak prund siędzie,  interneta nie ma a za rozrywkę intelektualną to mamy albo zapas ksiunżek albo  sklepik z atrakcyjną w zeszłym wieku sklepową prezentującą poglądy na świat takie sprzed  dwóch wieków ? A może ludzie nie mają wyjścia  albo  się wydawa  że nie ma wyjścia i  pomieszkiwać trza tam gdzie większość  pomieszkuje? W miastach, bo praca, bo szkoła dla dzieciów,  bo szpital pod nosem. Bo nie  nuda problemem tylko zwyczajna ciężka codzienność.

Z moją miastowością  jest zdziwnie, trochę inaczej niż u większości ludków.  Drzewiej kto mógł a już najwięcej lepsiejsze państwo wyjeżdżało  latem na łono natury zostawiając "duszne" miasta.  Jesienią późną  natura zaczynała pokazywać tę mniej słodką stronę swojego jestestwa i ludkowie salwowali się ucieczką. Zjeżdżało się do miast  dla  pracy, dla rozrywek ( po czym  została nam  pamiątka w postaci tzw. sezonu teatralnego ), dla blasków gromadnego życia.  No tak, ale ja taka znów strasznie gromadna nie jestem. Hym... po mojemu to natura wiosną i latem  rozbuchana  ukrywa miejskość miasta i mogę miasto znieść bez strasznego bólu , zimą niestety miejskość  odkrywa i mam problema. Domku wiejskiego na zimę ni mam więc  tylko mi zostaje udać się wzorem lepiej sytuowanych  na jakąś  Riwierę czy cóś, niestety sytuowanie nie jest znów tak lepsze a koty nie przepadają za zmianą miejsca, podobnie jak rodzina  i sąsiedztwo.  Przede mną miejska zima i nie ma się co dziwić  tzw. spadkowi nastroju.



Pocieszam się że istnieją kina, jakieś miejsca dla orgii zakupowych, teatr ze spotkaniami baletowymi czy restaurany  z ciekawym żarłem. No tak, tylko że to co najbardziej mnie kusi czyli kino i tarzanie się w zakupowej rozpuście ( polowanko na wysorty ) można znaleźć w sieci, niespecjalnie  trza mieszkać w  samym mieście żeby takimi rozrywkami się nacieszyć   ( pod miastem  by można, na tych oplwanych suburbiach, gdzie net i tzw. zasięg jest ). Spotkania baletowe tyż nie trwają na okrągło a ciekawość żarciową powinnam w sobie przytępić, ze względu na dobro kręgosłupa. Taa, są takie chwile kiedy mamrotanie Mamelona "Sprzedamy nasz dom i Twoją rezurę i osiądziemy na wybrzeżu w Portugalii" ma jakiś niepokojąco kuszący urok. Na szczęście zdaję sobie sprawę  że wszędzie dobrze  gdzie nas nie ma, jeszcze sobie zdawam sprawę - jak będzie za parę lat to nie wiem. Styki mi się w mózgu popsowają i będę chciała już tylko słoneczka i spokoju, co łatwo uzyskać  gdy nie zna się  języka którym porozumiewają się ludzie wokół ciebie. Taa, na pewno nie nirwana bo  koszty opieki weterynaryjnej spore, ale taki słoneczny  dom starców, bez nerwów na tsunami debilizmu politycznych, bez zgorzknienia powodowanego obserwowaniem szczerzepolskich, no i przede wszystkim bez zimy ze wszystkimi bolączkami które ta pora roku niesie. Jeszcze parę lat i może  odkryję że wszystko mam gdzieś i się wypisuję, na razie w cieplejsze rejony, może na portugalskie wyspy? Kto to wie?



Takowe rozmyślania powinny napawać mnie smuteczkiem i przestrachem ale cóś nie napawają, w końcu w  życiu nie chodzi o to żeby się ciągle czegoś bać i z czymś układać bo  wówczas kończy się  śpiewając "Bajo Bongo" zamiast  "mniej kompromisowej" francuskiej  wersji  utworu "Dwa Serduszka".  Są możliwości i kto wie czy nie uda się z nich skorzystać. Jakoś nie postrzegam takiej  wyprowadzki jako  emigracji tylko raczej wybór  domu spokojnej starości, z naciskiem na spokojnej. Cio Mary ma nadzieję że never do tego nie dojdzie, twierdzi, moim zdaniem słusznie, że człowiek solidnie zanurzony w rzeczywistości, nawet jeśli ona podława, żyje bardziej  świadomie. Totalna alienacja gdzieś tam zawsze zahacza o jałowość. Znaczy emigruj i żyj na całego, broń Najwyższy się nie wypisuj. Tylko mła się  wraz z nadejściem zimy coraz częściej wyczerpują siłę baterie i smęci.  Co robić, taka  pora roku!

Dzisiejsze fotki to zbiorek różności  - na pierwszej kubeczek cud urody zwany Pocieszycielskim ( Psie  daj znać że  u Cię dobrze albo przynajmniej  poprawnie, wiadomości  gorsze tyż zniosę  ) ,  na drugiej zadanie bojowe wyznaczone przez Cio Mary ( "Larwa zrób to z pigwy" ), jak widzicie zgromadzono materiał, na pozostałych fotkach tzw. resztki ogrodowe  focone w smętnej szarości.

niedziela, 21 października 2018

Staroruryzm

Świat się zmienia  a ja cóś za nim nie nadanżam, popsowało się zdrowie albo co bo wyraźnie nie dotrzymuję  mu kroku ( światu, nie zdrowiu ) a czasem nawet jakbym zadyszki dostawała. Ostatnio mła  parę rzeczy utwierdziło w podejrzeniu, które się  we mła zalęgło  jakieś cztery lata temu - mła wyraźnie pierniczeje i powoli przestaje rozumieć co ludzie chcą  mła powiedzieć. Duuuży problem ze zrozumieniem. Kolejne z rzędu uświadomienie staroruryzmu nastąpiło  z powodu solidnego tarzania się w filmowej rozpuście - mła obejrzała filmik pod tytułem "Hotel  Artemis" i mła popadła w zadumę.  Czasem tak mła się robi, nie zawsze z powodów  do końca uświadamialnych ale tym razem mogłam podać przyczyny dla których mnie się zadumienie zrobiło. To nie jest jakiś bardzo wybitny film, dzieło  z tych powalających, ma tzw. mielizny ale jest filmem który będę pamiętać. W przeciwieństwie do chwalonego przez krytyków  i wycmokanego przez  widzów  kinowego hita "Blade  Runner  2049", co to niby była w nim świetna rola  Goslinga i w ogóle. Taa, pierwszego Łowcę Androidów zapamiętałam tak że mogę z pamięci  narysować sceny, drugi niby się mła podobał ale okazał się filmidłem  bezpłciowym, takim że  zaledwie po roku  od oblookania nie kumam o co w nim biegało i to nie z powodu atakującej mnie sklerozy.  Pół wieczoru dzielnie usiłowałam sobie bez wspomagaczy przypomnieć  fabułę, ujęcia, muzykę i  insze smaczki  i jedyne co mi się  udało odtworzyć to rozmowa nowego  Łowcy ze starym  Łowcą w ostatkach   po  Las  Vegas.  Cała reszta to jakaś  nieistotność.

 W zasadzie można by to wytłumaczyć przytępieniem, problemami ze stykami czyli tym  że nie  chłonę już wrażeń jak ta gąbka.  Tylko że nadal zdarza mi się oglądać  filmy które mogę z pamięci narysować - taki niby smętnie nudnawy "Tinker, Tailor, Soldier, Spy", nawet "Interstellar" jak już tak w futurystycznym temacie pogrzebać. Hym... lepiej pamiętam skeczowaty film o reality show kręconym w domu czterech wampirów (  otępienie starcze jednego z lokatorów to był zabawny pomysł - pocieszka dla tych co otępienie jeszcze przed nimi - przynajmniej  nie będzie trwało w nieskończoność )  niż film który tak spodobał się krytyce i  publiczności że zyskał swoisty znak jakości. Pewnie były cud  zdjęcia na które  okazałam się  ślepa, muzyka której dźwięków nie słyszałam, scenografia miodna co to miała zapaść w pamięć ale zupełnie nie zapadła i porywająca gra  aktorska która mnie nie porwała. No tak, rozjeżdża się tzw. odbiór emocjonalny mła i młodszego pokolenia.  Nie jest to tak że podobają mi się tylko te piosenki , które już kiedyś słyszałam, ja po prostu nie odbieram  współczesnych kodów, tam gdzie inni widzą znaczenie ja dostrzegam jeno banał, taką poprawną nijakość gorszą  od uczciwie złego filmu, obrazu , muzyki. "Hotel Artemis" mało komu się podobał, krytycy objechali, publiczność nie dopisała  ( mimo wyraźnych ukłonów w stronę przeca uwielbianej mangi ), tylko co poniektórzy zobaczyli w tym cóś więcej niż świetną Jodie Foster.


Jakbym dejavu  miała, "Contact" tyż szału nie wywołał. Taa... tak się pocieszam tym że "Contact" dupska krytyce w latach dziewięćdziesiątych nie urwał a publisia wyraźnie nie była gotowa po  tych wszystkich Armagedonach czy Dniach Niepodległości na taki film. Wmawiam sobie że to insi mają dzidziopiernikowatość a ja  tylko zwyczajny  staroruryzm i po prostu dobrze by było żeby insi  się oddzidziowali  bo tylko  należycie skruszały piernik doceni odpowiednio sporządzony lukier  miętowy. No ale to tylko pocieszka i wmawianki, starcze gderanie lepiej potrenować bo pewnie jeszcze nieraz "dzieło wiekopomne" gdzieś tam przejdzie mła  koło oczu, uszu, a przede wszystkim głównej stacji odbiorczej a zapamięta za to  jakiegoś gniota ze względu na niektóre kwestie rodem z wczesnych "tarantiniaków", klimacik scenograficzno - muzyczny i szczegół typu kroczek Pielęgniarki. No wiecie, stare rury to majo szczególne  gusta.
Dzisiejsze fotki ozdabiające to portreciki pań silnych, aż się wierzyć nie chce  że i one  mogły z czasem zostać starymi rurami, takie na tych zdjęciach  hop  do przodu.  Jest też fotka z tych na czasie, przynajmniej w kwestii kumania że cóś jest na czasie jeszcze nie odstaję za bardzo od inszych.

czwartek, 18 października 2018

Codziennik - październik że aż żal w domu siedzieć

Pogoda piękną  jest, znaczy babie  lato vel złota polska jesień nam panuje w miesiącu październiku. Cud, miód i w ogóle soczysta malina! W domu rozbabrane okna, firanki w pralce a my, znaczy koty, Małgoś - Sąsiadka i ja na słoneczku.  Nawet Ciotka Elka wypełza po południu wygrzewać ciałko. Korzystamy póki możemy bo prognozy cóś nie halo, ponoć idzie już do nas ta brzydka faza jesieni. Wicie rozumicie, deszcze, chłody i porywisty wiatr. Straszą zimą mroźną i  groźną, jakimiś "zimniejszymi  niż zwykle" grudniami  i styczniami, więc ładujemy akumulatory na zapas, coby w tych miesiącach zimniejszych  niż zwykle jakoś tam funkcjonować. Oczywizda pocieszamy się że to tylko prognozy a wieści o wzroście cen  energii wszelakiej są na pewno przesadzone.  No bo cóż innego możemy robić? Co prawda mamy przed sobą wybory na które się udamy bo w nas kipi, ale to nie są jeszcze te wybory w których  będzie można  podziękować za niebywały rozwój energetyki w minionych trzech latach  ( wisienka  na torcie upieczonym i wielokrotnie przełożonym  przez wszystkie poprzednie  rzundzące ekipy ), tony sprowadzanego kradzionego węgla z Donbasu przy  wtórze jazgotliwym antyrosyjskiej retoryki sprowadzaczy, oraz ogólne upieprzenie wszystkiego co się do upieprzenia nadawało ( a także  paru innych rzeczy , wydawałoby się że nie do spieprzenia ). Znaczy bardzo dużo to zmienić nie  będzie można,  jeszcze. Tjepier póńdę  głosować w wyborach  samorządowych na tak zwane mniejsze zło  ( nie jestem ja wielbicielką polityki  miejskiej robionej przez panią Hanię, ale pani Hania na tle jawi się jako przewidywalna niemal do bólu i możliwa do ogarnięcia przez wyborców ). Ordynację mamy jaką mamy i dopóki jej  nie zmienią to lepiej na wybory chodzić bo  kto wie kogo nam wybiorą co bardziej zdyscyplinowani i spragnieni wrażeń rodacy ( co zmusza mła do polezienia również w  przyszłym roku na "święto demokracji" ).



Na razie usiłuję wyrobić sobie  opinię o aktualnej sytuejszyn politycznej w kraju, co jest  trudne zważywszy na ilość wypuszczonych  trolli piszących dla wszelkich opcji, sondaży "wspomaganych komputerowo" i tym podobnego szumu informacyjnego. Cinżko mi idzie.  Koty jakby wyczuwały agresję w tzw. eterze, niedobre so i żundające. Posuwają się nie tylko do obraźliwych spojrzeń wysyłanych do mła ( Szpagetka ) ale prujo na mnie sznupy ( Okularia ) oczekując  nierealnej ilości wołowiny  na kociłeb. Sztaflik opanowała sztuczkę  zwaną przez mła "wściekłym barankiem spionizowanym" - stoi na tylnych  łapkach, ogon chodzi jak metronom, z gardzioła wydobywa się pomruk grożący, łapki przednie oparte na moich ramionach, czółko pochylone bodzie mła w brodę. Taa, pełnia szczęścia naszej zsamczonej kociczki. Felicjan prowadzi  działania inszego rodzaju - ma zapalenie dziąseł, bardzo ciężkie przy  mokrej puszkowej karmie, ciut lżejsze przy gotowanym  kurczaku, nieistniejące  przy  surowej  wołowinie.  Taka zdziwna jednostka chorobowa, rozgotowana papa uraża a kawałki  surowego mięcha przechodzą bezproblemowo.  U Małgoś - Sąsiadki zapalenie dziąseł u Felicjana w ogóle nie występuje, tam swoje  puchy Felek zżera  aż miło. Przynajmniej dopóki mnie nie zoczy, jak spostrzeże  to natentychmiast ma nawrót choroby, zazwyczaj ciężki. Także porykują,  bodą, podstępem wymuszają ulubione żarło.  Kupuję mięcho, bo co mam robić - zima idzie, może tak jak koty Agatka i moje nabierają przed zimą ciała.  W związku z kupowaniem  mięcha  jakoś ciężko mi  idzie oszczędzanie a powinnam się w sobie zebrać i zacząć cóś odkładać na Rzym.





Powinnam i nie ma zmiłuj, bo decyzja zapadła i mieszkanie zostało wynajęte. Teraz  tylko samolot, wejściówy przez net opłacone i Mamelon wraz z mła  może udać  się do Wiecznego Miasta.  Bardzo tanio  nie będzie  bo po pierwsze primo miasto Roma jest drogie, po drugie secundo starszym paniom  nie uśmiecha się dojazd do centrum z tzw.  Murzynowa - wolą staromiejskie  klimaty, po trzecie tertio dojazdy tyż kosztują i zabierają czas który można przeca lepiej spożytkować. W związku z dwoma ostatnimi punktami poprzedniego zdania mieszkanko zostało wynajęte w rione Prati, która co prawda jest poza  Murem Aureliana ale za to bliziutko Città del Vaticano. Będzie tak ze dwieście metrów od jednego z celów naszej wyprawy czyli Musei Vaticani. Mamelon już się boi pomna naszych praskich wypadów  ( no bo mła nie odpuszcza, bo jakże można taki pałac  Lobkowitzów odpuścić, czy Loretę ), wiadomo że się ukulturalnimy.  Hym... nic na to nie poradzę, ja jestem z tego pokolenia  które kumało że bezpośredni kontakt z dziełem sztuki, choćby takim przez szybkę oglądanym, jest czymś zupełnie inszym  niż oglądanie go choćby w najlepszej rozdzielczości na monitorze kompa. Form przestrzennych, rzeźby i architektury w ogóle inaczej niż w naturze oglądać się chyba nie powinno o ile chce się na nie rzetelny pogląd sobie wyrobić. Bez oglądania żywcowego to tylko takie gdybu - gdybu, impresje na temat zdjęć lub filmów, że tak się wypiszę. Oczywiście nie tylko muzeami Watykanu czy antycznymi zabytkami  Rzymu będziemy sobie w  tym mieście  żyły. Żadnego zwiedzania na kolanach, jak  XIX wieczni turyści z Wysp  Brytyjskich czy pielgrzymkowania do miejsc  świętych  ( to nie  Jerozolima, to tylko ruiny centrum cesarstwa i pozostałości po  Państwie  Kościelnym ). Lodziarnie, targi i karczochy po rzymsku  czekają!




Dzisiejsze  zdjątka to zapis ogródkowy, tak u nas  październik oczy kolorami cieszy.  Teraz się muszę szybko zebrać i gnać do  sklepu  po  mieloną wołowinę - Felicjan znów miał ciężki atak na widok puszeczki.  Biedna kocina.



wtorek, 16 października 2018

Jesienne anemony tańczące z wiatrem

Zawilce czyli anemony, których nazwa pochodzi od greckiego słowa anemos oznaczającego wiatr to nie tylko rośliny kojarzone z wiosną.  Mniej znane a  wielce urodne są zawilce  kwitnące latem i jesienią.  Pochodzą z dalekiej  Azji, porastają  doliny  Tybetu, otwarte trawiaste zbocza pagórków w północnych i środkowych Chinach, spotyka się je na   Półwyspie  Koreańskim.  Kiedyś tam,  w odległej przeszłości trafiły na  Wyspy Japońskie gdzie się tak znaturalizowały że są powszechnie znane wśród ogrodników jako  zawilce pochodzące z Japonii czyli zawilce  japońskie.
W naszych ogrodach spotykamy zarówno  gatunki jak i ich hybrydy, uprawiamy je tak półpowszechnie zaledwie od trzech dziesięcioleci ( komuna nie sprzyjała ekscesom typu zawilec jesienią ).  Z uprawą bywa różnie bo nasz klimat nie sprzyja niektórym  gatunkom i odmianom, właściwie z czystym sumieniem do uprawy na terenie całego kraju można spokojnie polecić jedynie  zawilca omszonego Anemone tomentosa.  O ile roślinie uda się zaaklimatyzować w ogrodzie przed zimą możemy być niemal pewni że pozyskaliśmy wieloletniego "zielonego lokatora".  W dobrych warunkach lokator może nawet okazać się jakby  nieco uciążliwy - mięsiste kłącza atakują coraz  to nowe miejsca nadające się do skolonizowania.  Ten pochodzący z środkowo - północnych Chin przyjemniaczek potrafi zamienić się w prawdziwe  ścierwo  ogrodowe, atakujące inne rośliny.  Tylko podpasować mu z  glebą ( kocha tę próchniczą, lekko nagrzewaną ), stanowiskiem ( kocha półcień,  na zbyt słonecznych stanowiskach przypieka mu latem liście )  i odpowiednią wilgotnością ( zimą nie lubi zbytniej wilgoci w korzonkach ) i już mamy ekspansywnego zawilca którego trzeba  co jakiś czas  tresować szpadelkiem. Jak odróżnić tego hardcora od innych, delikatniejszych zawilców? -  młode liście są  solidnie wzdłuż nerwów ukutnerzone, znaczy są wełniście białe  po spodniej stronie.  Zawilca omszonego nazywa się też czasem zawilcem pajęczynowatym, ta nazwa chyba wzięła się stąd że pęd  główny przechodzi w coś na kształt baldachu - zawilce  azjatyckie kwitną wieloma kwiatami wyrastającymi z jednego pędu. Anemone tomentosa  wypuszcza pędy  dochodzące do ponad 120 cm  wysokości (  na Wyspach Brytyjskich potrafią jeszcze wyżej się puścić ).  Kwiaty są sporawe  ( 4 - 5 cm średnicy ) ale nie ciężkie  więc pędy się nie wykładają.  Kiedy zawilec omszony zakwita w połowie lipca ( w mieście Odzi ) robi się tak jakby  motylo na rabacie. Nie, nie, to nie nalot paziów  i innych furczaków sprawia  że jest tak uroczo, to pięciopłatkowe albo sześciopłatkowe  kwiaty  anemonów prezentują prawdziwy motyli wdzięk. Zawilec omszony  jest chyba najwcześniej zakwitającym  "jesiennym zawilcem", właściwie wypadałoby nazywać ten gatunek  "zawilcem letnim".



Anemone hupehensis jak nazwa wskazuje pochodzi z prowincji Hubei, znajdującej się w środkowych  Chinach. Naturalny zakres  występowania gatunku położony jest  bardziej na południe od miejsc naturalnego występowania Anemone  tomentosa.  Rzecz jasna granice występowania gatunków to nie granice państwowe, nikt tu niczego szlabanami  nie oddziela, miejsca  naturalnego występowania się częściowo pokrywają co wiadomo do czego prowadzi ( no wicie rozumicie, motylki, kwiatki i "te sprawy" ).  Stąd procesy hybrydyzacji spontanicznej, że tak rzecz  ujmę. Zawilce azjatyckie już w naturze tworzyły  hybrydy, a  przenoszone  i sadzone w ogrodach odległych prowincji czy też zamorskich  krajów,  urywały się z nich i  w ramach "postępu i ewolucji"  dokonywały wymiany genów z inszymi  porastającymi dziczyznę. Tak właśnie urodził się zawilec japoński czyli Anemone hupehensis var. japonica . Te odmiany zawilca są bardziej delikatne niż  chińscy krewni, w naszych warunkach klimatycznych potrafią grymasić. Kutner na spodnich nerwach występuje ale nie jest solidny jak u  zawilca omszonego.
Anemone x hybrida to ogrodowe mieszańce które powstały dzięki celowemu działaniu ogrodników. Wyhodowano sporą  liczbę odmian kwitnących  różowymi i białymi kwiatami od lipca aż do października. Odmiany te różnią się nieco charakterem, ale zazwyczaj są to rośliny o  wyprostowanych pędach, tworzące kępy, w różnym tempie rozrastające się poprzez rozłogi.  Mają też różną mrozoodporność.



Przegląd popularnych odmian

★★★★
Anemone hupehensis  'Hadspen Abundance' - kwiat jasnopurpurowy, pojedynczy okółek płatków, kwitnie od września aż do początku listopada

★★★★
Anemone hupehensis 'Praecox' - kwiat różowy, pojedynczy okółek płatków, kwitnie od połowy lipca do początku października

★★★★
Anemone hupehensis 'Splendens' - kwiat ciemnoróżowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada

★★★★
Anemone hupehensis 'Superba' - kwiat różowy z lekko wrzosowym odcieniem, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do początku listopada

★★★
Anemone hupehensis var. japonica  'Bressingham Glow' - kwiat purpurowo - różowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości, kwitnie od września do początku listopada

★★★★
Anemone hupehensis var. japonica  'Pamina' - -kwiat purpurowo - różowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości, kwitnie od połowy sierpnia do końca października

★★★★
Anemone hupehensis var.japonica 'Prinz Heinrich' - kwiat ciemnoróżowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości  ( od 15  do 30 ), kwitnie od września do początku listopada

★★★
Anemone x hybrida 'Alba' ( w niektórych opracowaniach utożsamiana z odmianą 'Honorine Jobert' ) - kwiat biały, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do końca października

★★★★
Anemone x hybrida 'Alice' - kwiat jasnoróżowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada

★★★★★
Anemone x hybrida 'Andrea Atkinson' - kwiat biały, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada, a jak pogoda dopisuje to nawet do połowy tego miesiąca

★★★
Anemone x hybrida 'Avalanche' - kwiat biały, o większej ilości płatków, kwitnie od połowy sierpnia do końca października

★★★★
Anemone x hybrida 'Honorine Jobert', stara hybryda ogrodowa odkryta w Verdun we Francji w 1858 - kwiat biały, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada, a jak pogoda dopisuje to nawet do połowy tego miesiąca

★★★
Anemone x hybrida 'Königin Charlotte' - kwiat jasnoróżowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od końca września do początku listopada
★★★★
Anemone x hybrida 'Kriemhilde' - kwiat różowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada

★★
Anemone x hybrida 'Lady Gilmour' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie stosunkowo krótko, od połowy września do końca listopada


Anemone x hybrida 'Loreley' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do końca października

★★★★
Anemone x hybrida 'Margarete' - kwiat ciemnoróżowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilosci, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada

★★★★★
Anemone x hybrida 'Max Vogel' - kwiat różowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie dłuuugo, bo od początku sierpnia do początku listopada

★★★
Anemone x hybrida 'Montrose' - kwiat jasnopurpurowy, o większej ilości płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada

★★★★
Anemone x hybrida 'Richard Ahrens' - kwiat różowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do końca października

★★★★
Anemone x hybrida 'Robustissima' - kwiat różowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od końca sierpnia do początku listopada,  jak pogoda dopisze to nawet do połowy tego miesiąca

★★★★
Anemone x hybrida 'September Charm' - kwiat jasnopurpurowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada

★★★★★
Anemone x hybrida 'Serenade' - kwiat różowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od sierpnia do  końca października

★★★★
Anemone x hybrida 'Victor Jones' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do połowy października

★★★★
Anemone x hybrida 'Whirlwind' - kwiat biały, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od września  do początku listopada

Anemone tomentosa 'Alba' - kwiat biały, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie  późno  bo od końca września do początku listopada


Gwiazdozbiór

★★★★★
doskonały
★★★★
dobry
★★★
poprawny
★★
delikatny

bardzo delikatny

W przeglądzie nie uwzględniłam najnowszych odmian czyli serii 'Pretty Lady'. Na naszym rynku to nówki, zobaczymy jak się będą zachowywać. Pominęłam też odmianę 'Crispa' sadzoną nie tyle ze względu na urodę kwiatów co na  piękno kędzierzawych liści ( fotka nr  3 ). Nie pochyliłam sie tez specjalnie  nad wzrostem bo z tym bardzo różnie bywa, w zależności od warunków wysokie odmiany potrafią wyglądać jak  średniaki a  średniaki nieźle bujnąć. Gwiazdki to nie ja przyznawała, tak oceniano  odmiany w OB w Chicago. Klimacik Wietrznego Miasta wydał mi się  podobny do centralnopolskiego i zagwiazdkowaniem się posłużyłam.  Co do odmiany 'Loreley' to obserwacje są prowadzone od niedawna, stąd tylko ta jedna gwiozdka. Taa, przynajmniej taką mam nadzieję bo to ślicznioch.

piątek, 12 października 2018

Konsekwencje lenistwa pewnego kocura

Felicjan mnie znerowował, znaczy znerowawna okrutnie byłam  co jest intensywniejszą  formą zdenerwowania.  Gad jest leniwy i z tego powodu są z nim kłopoty.  Normalne koty ścierają sobie pazury na drzewach, drapakach czy tam innych przedmiotach, nasz Felicjan postanowił sobie zdzierać je tylko na mła.  Niestety ja cóś mało ścierna jestem, więc pazurki rosły.  Niektóre Felicjan poobgryzał ale jednego oszczędzał. Dlaczego  tego nie wiem, może  go pobolewał przy podgryzaniu a  może z czystej złośliwości? W każdym razie  ten pazurek rósł aż zamienił się w szpona który wbił mu się w pierwszą wewnętrzną poduszeczkę prawej łapy. Zauważyłam rano opuchniętą poduchę, oblookałam i  postanowiłam działać.  Włożyłam kota w rękaw szlafroka, na łepek zarzuciłam  ściereczkę i zabrałam  się do "rączki".  No Kochani, dobrze że jeszcze gałki oczne posiadam, taka  to była reakcja! Siniory już mi wylazły, podrapy się goją. Szpon rzecz jasna nieobcięty. Dzwonię  do naszego dohtora i dodzwaniam się na grecką plażę. Taa, dohtor  niestety nie może w tej chwili pomóc. Zażenowana tysiąckroć przepraszam, bo w końcu  ścigam człowieka na urlopie. Z adresem zapasowym jadę do lecznicy z tym gadem zwabionym do transportera na plaster wołowiny. Nawet nie chcę myśleć  co zrobię jak mu trzeba będzie jakiegoś usypiacza podać, po porannym posiłku i tej wołowinie. Na szczęście trafiam na fachowca,  Felicjan jest wzięty z zaskoczenia, szpon usunięty  błyskawicznie, antybiotyk podany, następna dawka w razie problemów dana do chałupy a ja  płacę rachunek. Osiemdziesiąt złotych polskich, taa, tyle kosztowało mła zaniechanie  higieny pazurów  przez tego rozpaskudzonego byka. Zagryzłam usteczka i zapłaciłam, wysłuchawszy jeszcze uwagi że Felicjan bynajmniej nie wydaje się łagodnym kastratem i współczuwania martyrologii pańci.

Już podczas oczekiwania na przystanku  wyliczyłam tej kociej  świni  ile to porcji wołowiny można kupić za osiemdziesiąt złociszy.  Wylizywał łapę i nawet na mnie  nie spojrzał w przeciwieństwie do starszej pani siedzącej obok.  Ona się  wgapiała, na szczęście okazało  się że ma psa ( znaczy na pewno też  gada do zwierząt ) i pies bywa czasem paskudny ( podgryza synową ). Nie czułam się znaczy totalną idiotką, bo ci od zwierząt jakby bardziej wyrozumiali. Przyjechaliśmy do domu, wylazł z transportera a ja nadal do niego wyćwierkiwałam uwagi na temat kosztów poniesionych przez jego zaniechanie.  Patrzał absolutnie nierozumiejącym wzrokiem, czepiałam  się  chodzącej  niewinności. Poszłam sobie zrobić herbatę i kiedy z nią wróciłam do pokoju  natentychmiast ogarnął mła  wkurw - Felicjan właśnie ostrzył sobie pazury na  wyściełanym siedzisku krzesła!  Krzesło jest w stanie opłakanym,  po tym ostrzeniu wymaga roboty tapicera.  Jeżu skąd ja wezmę na to kasę?!  I skąd wezmę dobrego tapicera?! Ryknęłam wściekle na to durne futro a ten bezczelnie odmiauknął.  Niemal słyszałam to jego "Przecież chciałaś  żebym ostrzył!".  Ruszyłam w jego stronę ale on szybko  ewakuował się do Babci  czyli Małgoś - Sąsiadki. Tam pokazywał łapkę  i w ogóle robił przedstawienie  "Inwalida starający się o rentę". Rano był podejrzanie opuchnięty w okolicach brzuchola ( łapka za to otęchła ), znaczy pewnie granie kaleki  mu się opłaciło. Teraz udaje  miłego kota ale ja swoje wiem. To jak z tego druczku na kosmetyczce z wizerunkiem kota - "Cienka osłona z udawanej słodyczy - wnętrze  - chaos i zniszczenie". Taa, cały on. Postanowiłam być z nim na "pan", niech poczuje  ten chłodek ode mnie bijący. Żadnych skakań na klatę kiedy leżę sobie w wyrku, przymileń i w ogóle.  Najwyższy czas na kocurowe refleksje nad stanem konta pańci przekładającym  się na jakość  kociego żarcia.


Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Yūko Higuchi, ilustratorki i zarazem autorki książek co to niby są dla dzieci. Artystka ukończyła wydział malarstwa Tama Art University, swoje prace wystawia od roku 1999. Na łobabrazkach książkowych artystyczne działanie Yūko się nie kończy, współpracowała między innym z firmami odzieżowymi Emily Temple i Gucci. Kocim modelem najczęściej proszonym o pozowanie był i chyba jeszcze jest Boris, bardzo niedobry rudo - biały kocur. To pierwszy kocur z którym Yūko zamieszkała, jako dziecko i młoda osoba miała do czynienia wyłącznie z kotkami. Doświadczenie kocurowe z tych co to się pamięta dłuuugo, Boris to cóś taki charakterny jak Felicjan.


 

czwartek, 11 października 2018

Podwórko październikowe




Jesień Panie tego, jesień prawdziwa  całą gębą.  Przebarwiają się liście drzew, na  Suchej - Żwirowej szaleństwo trawiasto - marcinkowe, ptocy przelatują  na "moim niebie" w różnych kierunkach, rano mglisty ziąb w południe cóś jakby skwar, kocyndry nabierajo ciała przed najzimniejszą z pór roku, niektóre to tak jakby czuły że zbliża się  tzw. zima stulecia a ja mam od czasu do czasu napady melancholii, które zwalczam gorącą herbatą i czasem nawet naleweczką. Alcatraz domaga się posadzenia  kupionych  wcześniej oczarów,  Małgoś - Sąsiadka domaga się dopieszczeń,  Wujek Jo, domaga się zrazów  wołowych, które dla niego wykonywam,   częściej niż raz w miesiącu (  "Poprzewracało się w dupie" jak to określiła  Cio Mary ),  ja domagam się większej ilości  czasu dla ogrodu. No każdy ma jakieś tam domagania. A jesień sobie trwa  w najlepsze, przebarwia, przytrawia i marcinkuje w  swoim własnym tempie, za nic mając mój brak czasu i bezczelne roszczenia rodzinno - sąsiedzkie. Chciałabym zatrzymać jak najdłużej się da  tę fazę jesieni, te nabierające ciepłych kolorów liście,  glorię traw i kwitnienie marcinków. No i tę pogodę, słoneczną i sprzyjającą ogrodowym pracom. Co prawda deszczyk mógłby troszki w nocy nawilżać glebę, po suszy każda kropla wody na wagę złota, ale w tej chwili i tak nie ma na co za bardzo narzekać. "Chwilo trwaj!" - że tak  klasycznie rzecz ujmę.



Sucha - Żwirowa przeżywa swoje wielkie chwile.  Moja podwórkowa rabata dwa razy w roku rwie  ślepia - pierwszy raz kiedy kwitną irysy bródkowe wszelkich kategorii drugi raz jesienią, kiedy zakwitają trawy i marcinki. Jak do tej pory nie udało mi się stworzyć na  niej  układu roślin który dawałby czadu latem. A może udało się tylko pogoda cóś nie sprzyjała i nici z planowanych olśnień wyszły?   Hym... sama nie  wiem, niby roślin latem kwitnących na niej sporo bo  i lawendy masowo występują i jeżówek wcale nie  jest tak mało ale letnia odsłona tej rabaty od lat pozostawia spory niedosyt  u mła.  Więc  to chyba nie tylko  kwestia pogody. Jednak październik Na  Suchej - Żwirowej to insza  bajka, chwile chwały trwają prawie każdej jesieni. W tym roku październikowa pogoda sprzyja prezentacji wdzięków, kolory skrzą się w słońcu a kiedy ono zachodzi, w chłodnym zmierzchu można jeszcze przez jakiś czas podziwiać białe pióropusze tworzone przez kłosy miskantów i powoli gasnące kolory rabaty.

Trawiasto czuję się w tym roku bardzo usatysfakcjonowana, nowe palczatki, stare przesadzone którym jednak  udało się w sporej części przeżyć, nowe ostnice. Sucha - Żwirowa wydaje się teraz  bardziej pełna  życia dzięki tym źdźbłom i kłosom  poruszanym przez wiatr.  Może to nie  "stjep" Ciotki Anielki czy Ocean Traw jak u tabazowej Krysi  ale już szumi i szeleści jak trzeba, oczka się "wpatrujo z lubościom".  W przyszłym roku należycie podrosną molinie, w tym roku cześć z nich już jest dobrze widoczna ale przydałoby się żeby jeszcze nabrały ciała.  Molinia kłosi się w sposób mało narzucający że tak zjawisko określę. To nie są ciężkie i dobrze widoczne kłosy miskantów, to delikatne, bardzo subtelne kłoszenie. Kępa  molinii musi być naprawdę sporych rozmiarów żeby wabić wzrok kłosami. Wówczas, po uzyskaniu odpowiednich gabarytów jest to kłoszenie przepiękne, zjawiskowe i po mojemu to niech żaden trywialny miskant niech się z kłosami nie przymierza do  molinii. Znaczy  na chwałę  molinii jeszcze sobie poczekam.




Oczywiście nie samą  Suchą - Żwirową Podwórko stoi, jakoś tak  prezentują się jeszcze Różanka Podokienna i rabata Podjarząbkowa.  jednak to jest właśnie jakoś a nie spektakularnie.  Dlatego dzisiejszy wpis  ilustrują głównie fotki z Suchej  - Żwirowej.