wtorek, 30 października 2018
Ogrodowe podsumowanie miesiąca
Wrzesień podsumowałam napisem "Nadal lato" , październik to "Niemal lato". Większość miesiąca upłynęła nam w blasku słonecznych promieni, jedynie trzecia dekada miała w sobie sporą dawkę prawdziwej jesieni. W Centralno - Polszcze kończymy jednak ten miesiąc pławiąc się w niemal letnich temperaturach, jakieś nieprawdopodobne jesienią stopnie na plusie pokazuje termometr zaokienny. Miesiąc był bardziej pracowity niż poprzednie, pogoda sprzyjała więc szczęśliwie dokończyłam cebulowanie ( no bo zaklinanie się wrześniowe że nie dokupię cebul zaklinaniem a jak okazja była to żal przepuścić ). Teraz zostaje mi niecierpliwe wyczekiwanie wiosny, wyglądanie tych krokusów, przebiśniegów i małych irysków. Całej tej pierwszyzny cebulowej tak cieszącej oczy na przedwiośniu. Oczywiście grubszych robót ogrodowych nie ruszyłam, po pierwsze nie miałam siły, po drugie w domu wyskakiwały inne sprawy wymagające mojej uwagi. Jednak cieszę się z tego co udało się zrobić, z porozsadzania niektórych bylin, z posadzenia paru nówek. Zapowiedzi przyszłego sezonu też rysują się ciekawie. Robert przysłał zdjęcia nowych irysowych siewek i selektów przeznaczonych do rejestracji. Wyhaczyłam parę esdebiąt co to w sam raz na Suchą - Żwirową paszą. No i przynajmniej trzy odmiany TB które powinny zaszczycić nasz ogród. Mamelonowi jeszcze nie pokazałam bo w związku zn tzw. pielgrzymką do Rzymu i przedzimowym ( he, he, he ) brakiem miejsca w ogrodzie nie należy jeszcze wykonywać kuszenia ( a jestem pewna że w przypadku jednego TB kuszenie byłoby skuteczne ). Także nie jest beznadziejnie, mimo nadchodzącego listopada, grudnia, stycznia i lutego. Taa, nie jest całkiem beznadziejnie...
piątek, 26 października 2018
Dodupnik
No i się wzięło i się zrobiło, znaczy pogoda zdoopniała. Szaro, buro a w tym tygodniu zaciemnienie. Oj, nie jestem ja szczęśliwa kiedy dookoła robi się buro. Nie żebym tam oprotestowywała deszczowe dni, pochmurność urodna jest, mnie tylko dobija miejska wersja niepogodnej jesieni. Wicie rozumicie, jadowite mgiełki oblepiające wszystko wokół, kolory zszarzałe, ciemność wilgotną a niemiłą zapadającą o trzeciej po południu - wszystkie te syfilizmy miejskie, łącznie z zapachem palonego miału. Natura naga, odarta z zieleni czy koloru przebarwionych liści, niemająca możliwości przykrycia sobą tej miastowizny w najgorszym wydaniu atakującej zewsząd. Zły czar industrializacji rzucony na kolorowy świat. Może przesadzam z tym miastowym złem, może na wsi takie błotno jesienne klimaty są jeszcze cięższe do przeżycia ( hym...Serbinów ) ale tak mi się jakoś ubzdurało że wieś bliżej natury znaczy że świeżo w niej jakby, bardziej swobodnie i mniej dusząco ( także dosłownie ). Pewnie wściekle kolorowe opłotki z rur, domeczki ze szkiełkami w tynku elewacji czy też nowomodne domy z obtujaczonymi tyrawnikami oczu nie cieszą w pochmurne dni ale przestrzeń, pola, lasy "tuż za wsią", nawet pachnące gnojem, są tak jakoś milej nastrajające człowieka. A może tylko mła tak ma?
Może w swej olbrzymiej większości ludzie przedkładają nad wdzięki natury radości miejskie, ten cały blichtr coolorowych świateł i niby lepszego życia tak naprawdę zazwyczaj ograniczony do jednej lub dwóch dzielnic? Może robią tak dla możliwości szybkiego odwiedzenia lepsiejszego świata? Warto im żyć w mrówkowcach, kamienicach, małych domkach na małych działkach upitolonych w rządkach, tłoczyć się na ulicach aby mieć możliwość wspólnego egzystowania z większą ilością ludzi po zapadnięciu zmroku. Bo co tu robić na wsi dzikiej jak prund siędzie, interneta nie ma a za rozrywkę intelektualną to mamy albo zapas ksiunżek albo sklepik z atrakcyjną w zeszłym wieku sklepową prezentującą poglądy na świat takie sprzed dwóch wieków ? A może ludzie nie mają wyjścia albo się wydawa że nie ma wyjścia i pomieszkiwać trza tam gdzie większość pomieszkuje? W miastach, bo praca, bo szkoła dla dzieciów, bo szpital pod nosem. Bo nie nuda problemem tylko zwyczajna ciężka codzienność.
Z moją miastowością jest zdziwnie, trochę inaczej niż u większości ludków. Drzewiej kto mógł a już najwięcej lepsiejsze państwo wyjeżdżało latem na łono natury zostawiając "duszne" miasta. Jesienią późną natura zaczynała pokazywać tę mniej słodką stronę swojego jestestwa i ludkowie salwowali się ucieczką. Zjeżdżało się do miast dla pracy, dla rozrywek ( po czym została nam pamiątka w postaci tzw. sezonu teatralnego ), dla blasków gromadnego życia. No tak, ale ja taka znów strasznie gromadna nie jestem. Hym... po mojemu to natura wiosną i latem rozbuchana ukrywa miejskość miasta i mogę miasto znieść bez strasznego bólu , zimą niestety miejskość odkrywa i mam problema. Domku wiejskiego na zimę ni mam więc tylko mi zostaje udać się wzorem lepiej sytuowanych na jakąś Riwierę czy cóś, niestety sytuowanie nie jest znów tak lepsze a koty nie przepadają za zmianą miejsca, podobnie jak rodzina i sąsiedztwo. Przede mną miejska zima i nie ma się co dziwić tzw. spadkowi nastroju.
Pocieszam się że istnieją kina, jakieś miejsca dla orgii zakupowych, teatr ze spotkaniami baletowymi czy restaurany z ciekawym żarłem. No tak, tylko że to co najbardziej mnie kusi czyli kino i tarzanie się w zakupowej rozpuście ( polowanko na wysorty ) można znaleźć w sieci, niespecjalnie trza mieszkać w samym mieście żeby takimi rozrywkami się nacieszyć ( pod miastem by można, na tych oplwanych suburbiach, gdzie net i tzw. zasięg jest ). Spotkania baletowe tyż nie trwają na okrągło a ciekawość żarciową powinnam w sobie przytępić, ze względu na dobro kręgosłupa. Taa, są takie chwile kiedy mamrotanie Mamelona "Sprzedamy nasz dom i Twoją rezurę i osiądziemy na wybrzeżu w Portugalii" ma jakiś niepokojąco kuszący urok. Na szczęście zdaję sobie sprawę że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, jeszcze sobie zdawam sprawę - jak będzie za parę lat to nie wiem. Styki mi się w mózgu popsowają i będę chciała już tylko słoneczka i spokoju, co łatwo uzyskać gdy nie zna się języka którym porozumiewają się ludzie wokół ciebie. Taa, na pewno nie nirwana bo koszty opieki weterynaryjnej spore, ale taki słoneczny dom starców, bez nerwów na tsunami debilizmu politycznych, bez zgorzknienia powodowanego obserwowaniem szczerzepolskich, no i przede wszystkim bez zimy ze wszystkimi bolączkami które ta pora roku niesie. Jeszcze parę lat i może odkryję że wszystko mam gdzieś i się wypisuję, na razie w cieplejsze rejony, może na portugalskie wyspy? Kto to wie?
Takowe rozmyślania powinny napawać mnie smuteczkiem i przestrachem ale cóś nie napawają, w końcu w życiu nie chodzi o to żeby się ciągle czegoś bać i z czymś układać bo wówczas kończy się śpiewając "Bajo Bongo" zamiast "mniej kompromisowej" francuskiej wersji utworu "Dwa Serduszka". Są możliwości i kto wie czy nie uda się z nich skorzystać. Jakoś nie postrzegam takiej wyprowadzki jako emigracji tylko raczej wybór domu spokojnej starości, z naciskiem na spokojnej. Cio Mary ma nadzieję że never do tego nie dojdzie, twierdzi, moim zdaniem słusznie, że człowiek solidnie zanurzony w rzeczywistości, nawet jeśli ona podława, żyje bardziej świadomie. Totalna alienacja gdzieś tam zawsze zahacza o jałowość. Znaczy emigruj i żyj na całego, broń Najwyższy się nie wypisuj. Tylko mła się wraz z nadejściem zimy coraz częściej wyczerpują siłę baterie i smęci. Co robić, taka pora roku!
Dzisiejsze fotki to zbiorek różności - na pierwszej kubeczek cud urody zwany Pocieszycielskim ( Psie daj znać że u Cię dobrze albo przynajmniej poprawnie, wiadomości gorsze tyż zniosę ) , na drugiej zadanie bojowe wyznaczone przez Cio Mary ( "Larwa zrób to z pigwy" ), jak widzicie zgromadzono materiał, na pozostałych fotkach tzw. resztki ogrodowe focone w smętnej szarości.
Może w swej olbrzymiej większości ludzie przedkładają nad wdzięki natury radości miejskie, ten cały blichtr coolorowych świateł i niby lepszego życia tak naprawdę zazwyczaj ograniczony do jednej lub dwóch dzielnic? Może robią tak dla możliwości szybkiego odwiedzenia lepsiejszego świata? Warto im żyć w mrówkowcach, kamienicach, małych domkach na małych działkach upitolonych w rządkach, tłoczyć się na ulicach aby mieć możliwość wspólnego egzystowania z większą ilością ludzi po zapadnięciu zmroku. Bo co tu robić na wsi dzikiej jak prund siędzie, interneta nie ma a za rozrywkę intelektualną to mamy albo zapas ksiunżek albo sklepik z atrakcyjną w zeszłym wieku sklepową prezentującą poglądy na świat takie sprzed dwóch wieków ? A może ludzie nie mają wyjścia albo się wydawa że nie ma wyjścia i pomieszkiwać trza tam gdzie większość pomieszkuje? W miastach, bo praca, bo szkoła dla dzieciów, bo szpital pod nosem. Bo nie nuda problemem tylko zwyczajna ciężka codzienność.
Z moją miastowością jest zdziwnie, trochę inaczej niż u większości ludków. Drzewiej kto mógł a już najwięcej lepsiejsze państwo wyjeżdżało latem na łono natury zostawiając "duszne" miasta. Jesienią późną natura zaczynała pokazywać tę mniej słodką stronę swojego jestestwa i ludkowie salwowali się ucieczką. Zjeżdżało się do miast dla pracy, dla rozrywek ( po czym została nam pamiątka w postaci tzw. sezonu teatralnego ), dla blasków gromadnego życia. No tak, ale ja taka znów strasznie gromadna nie jestem. Hym... po mojemu to natura wiosną i latem rozbuchana ukrywa miejskość miasta i mogę miasto znieść bez strasznego bólu , zimą niestety miejskość odkrywa i mam problema. Domku wiejskiego na zimę ni mam więc tylko mi zostaje udać się wzorem lepiej sytuowanych na jakąś Riwierę czy cóś, niestety sytuowanie nie jest znów tak lepsze a koty nie przepadają za zmianą miejsca, podobnie jak rodzina i sąsiedztwo. Przede mną miejska zima i nie ma się co dziwić tzw. spadkowi nastroju.
Pocieszam się że istnieją kina, jakieś miejsca dla orgii zakupowych, teatr ze spotkaniami baletowymi czy restaurany z ciekawym żarłem. No tak, tylko że to co najbardziej mnie kusi czyli kino i tarzanie się w zakupowej rozpuście ( polowanko na wysorty ) można znaleźć w sieci, niespecjalnie trza mieszkać w samym mieście żeby takimi rozrywkami się nacieszyć ( pod miastem by można, na tych oplwanych suburbiach, gdzie net i tzw. zasięg jest ). Spotkania baletowe tyż nie trwają na okrągło a ciekawość żarciową powinnam w sobie przytępić, ze względu na dobro kręgosłupa. Taa, są takie chwile kiedy mamrotanie Mamelona "Sprzedamy nasz dom i Twoją rezurę i osiądziemy na wybrzeżu w Portugalii" ma jakiś niepokojąco kuszący urok. Na szczęście zdaję sobie sprawę że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, jeszcze sobie zdawam sprawę - jak będzie za parę lat to nie wiem. Styki mi się w mózgu popsowają i będę chciała już tylko słoneczka i spokoju, co łatwo uzyskać gdy nie zna się języka którym porozumiewają się ludzie wokół ciebie. Taa, na pewno nie nirwana bo koszty opieki weterynaryjnej spore, ale taki słoneczny dom starców, bez nerwów na tsunami debilizmu politycznych, bez zgorzknienia powodowanego obserwowaniem szczerzepolskich, no i przede wszystkim bez zimy ze wszystkimi bolączkami które ta pora roku niesie. Jeszcze parę lat i może odkryję że wszystko mam gdzieś i się wypisuję, na razie w cieplejsze rejony, może na portugalskie wyspy? Kto to wie?
Takowe rozmyślania powinny napawać mnie smuteczkiem i przestrachem ale cóś nie napawają, w końcu w życiu nie chodzi o to żeby się ciągle czegoś bać i z czymś układać bo wówczas kończy się śpiewając "Bajo Bongo" zamiast "mniej kompromisowej" francuskiej wersji utworu "Dwa Serduszka". Są możliwości i kto wie czy nie uda się z nich skorzystać. Jakoś nie postrzegam takiej wyprowadzki jako emigracji tylko raczej wybór domu spokojnej starości, z naciskiem na spokojnej. Cio Mary ma nadzieję że never do tego nie dojdzie, twierdzi, moim zdaniem słusznie, że człowiek solidnie zanurzony w rzeczywistości, nawet jeśli ona podława, żyje bardziej świadomie. Totalna alienacja gdzieś tam zawsze zahacza o jałowość. Znaczy emigruj i żyj na całego, broń Najwyższy się nie wypisuj. Tylko mła się wraz z nadejściem zimy coraz częściej wyczerpują siłę baterie i smęci. Co robić, taka pora roku!
Dzisiejsze fotki to zbiorek różności - na pierwszej kubeczek cud urody zwany Pocieszycielskim ( Psie daj znać że u Cię dobrze albo przynajmniej poprawnie, wiadomości gorsze tyż zniosę ) , na drugiej zadanie bojowe wyznaczone przez Cio Mary ( "Larwa zrób to z pigwy" ), jak widzicie zgromadzono materiał, na pozostałych fotkach tzw. resztki ogrodowe focone w smętnej szarości.
niedziela, 21 października 2018
Staroruryzm
Świat się zmienia a ja cóś za nim nie nadanżam, popsowało się zdrowie albo co bo wyraźnie nie dotrzymuję mu kroku ( światu, nie zdrowiu ) a czasem nawet jakbym zadyszki dostawała. Ostatnio mła parę rzeczy utwierdziło w podejrzeniu, które się we mła zalęgło jakieś cztery lata temu - mła wyraźnie pierniczeje i powoli przestaje rozumieć co ludzie chcą mła powiedzieć. Duuuży problem ze zrozumieniem. Kolejne z rzędu uświadomienie staroruryzmu nastąpiło z powodu solidnego tarzania się w filmowej rozpuście - mła obejrzała filmik pod tytułem "Hotel Artemis" i mła popadła w zadumę. Czasem tak mła się robi, nie zawsze z powodów do końca uświadamialnych ale tym razem mogłam podać przyczyny dla których mnie się zadumienie zrobiło. To nie jest jakiś bardzo wybitny film, dzieło z tych powalających, ma tzw. mielizny ale jest filmem który będę pamiętać. W przeciwieństwie do chwalonego przez krytyków i wycmokanego przez widzów kinowego hita "Blade Runner 2049", co to niby była w nim świetna rola Goslinga i w ogóle. Taa, pierwszego Łowcę Androidów zapamiętałam tak że mogę z pamięci narysować sceny, drugi niby się mła podobał ale okazał się filmidłem bezpłciowym, takim że zaledwie po roku od oblookania nie kumam o co w nim biegało i to nie z powodu atakującej mnie sklerozy. Pół wieczoru dzielnie usiłowałam sobie bez wspomagaczy przypomnieć fabułę, ujęcia, muzykę i insze smaczki i jedyne co mi się udało odtworzyć to rozmowa nowego Łowcy ze starym Łowcą w ostatkach po Las Vegas. Cała reszta to jakaś nieistotność.
W zasadzie można by to wytłumaczyć przytępieniem, problemami ze stykami czyli tym że nie chłonę już wrażeń jak ta gąbka. Tylko że nadal zdarza mi się oglądać filmy które mogę z pamięci narysować - taki niby smętnie nudnawy "Tinker, Tailor, Soldier, Spy", nawet "Interstellar" jak już tak w futurystycznym temacie pogrzebać. Hym... lepiej pamiętam skeczowaty film o reality show kręconym w domu czterech wampirów ( otępienie starcze jednego z lokatorów to był zabawny pomysł - pocieszka dla tych co otępienie jeszcze przed nimi - przynajmniej nie będzie trwało w nieskończoność ) niż film który tak spodobał się krytyce i publiczności że zyskał swoisty znak jakości. Pewnie były cud zdjęcia na które okazałam się ślepa, muzyka której dźwięków nie słyszałam, scenografia miodna co to miała zapaść w pamięć ale zupełnie nie zapadła i porywająca gra aktorska która mnie nie porwała. No tak, rozjeżdża się tzw. odbiór emocjonalny mła i młodszego pokolenia. Nie jest to tak że podobają mi się tylko te piosenki , które już kiedyś słyszałam, ja po prostu nie odbieram współczesnych kodów, tam gdzie inni widzą znaczenie ja dostrzegam jeno banał, taką poprawną nijakość gorszą od uczciwie złego filmu, obrazu , muzyki. "Hotel Artemis" mało komu się podobał, krytycy objechali, publiczność nie dopisała ( mimo wyraźnych ukłonów w stronę przeca uwielbianej mangi ), tylko co poniektórzy zobaczyli w tym cóś więcej niż świetną Jodie Foster.
Jakbym dejavu miała, "Contact" tyż szału nie wywołał. Taa... tak się pocieszam tym że "Contact" dupska krytyce w latach dziewięćdziesiątych nie urwał a publisia wyraźnie nie była gotowa po tych wszystkich Armagedonach czy Dniach Niepodległości na taki film. Wmawiam sobie że to insi mają dzidziopiernikowatość a ja tylko zwyczajny staroruryzm i po prostu dobrze by było żeby insi się oddzidziowali bo tylko należycie skruszały piernik doceni odpowiednio sporządzony lukier miętowy. No ale to tylko pocieszka i wmawianki, starcze gderanie lepiej potrenować bo pewnie jeszcze nieraz "dzieło wiekopomne" gdzieś tam przejdzie mła koło oczu, uszu, a przede wszystkim głównej stacji odbiorczej a zapamięta za to jakiegoś gniota ze względu na niektóre kwestie rodem z wczesnych "tarantiniaków", klimacik scenograficzno - muzyczny i szczegół typu kroczek Pielęgniarki. No wiecie, stare rury to majo szczególne gusta.
Dzisiejsze fotki ozdabiające to portreciki pań silnych, aż się wierzyć nie chce że i one mogły z czasem zostać starymi rurami, takie na tych zdjęciach hop do przodu. Jest też fotka z tych na czasie, przynajmniej w kwestii kumania że cóś jest na czasie jeszcze nie odstaję za bardzo od inszych.
W zasadzie można by to wytłumaczyć przytępieniem, problemami ze stykami czyli tym że nie chłonę już wrażeń jak ta gąbka. Tylko że nadal zdarza mi się oglądać filmy które mogę z pamięci narysować - taki niby smętnie nudnawy "Tinker, Tailor, Soldier, Spy", nawet "Interstellar" jak już tak w futurystycznym temacie pogrzebać. Hym... lepiej pamiętam skeczowaty film o reality show kręconym w domu czterech wampirów ( otępienie starcze jednego z lokatorów to był zabawny pomysł - pocieszka dla tych co otępienie jeszcze przed nimi - przynajmniej nie będzie trwało w nieskończoność ) niż film który tak spodobał się krytyce i publiczności że zyskał swoisty znak jakości. Pewnie były cud zdjęcia na które okazałam się ślepa, muzyka której dźwięków nie słyszałam, scenografia miodna co to miała zapaść w pamięć ale zupełnie nie zapadła i porywająca gra aktorska która mnie nie porwała. No tak, rozjeżdża się tzw. odbiór emocjonalny mła i młodszego pokolenia. Nie jest to tak że podobają mi się tylko te piosenki , które już kiedyś słyszałam, ja po prostu nie odbieram współczesnych kodów, tam gdzie inni widzą znaczenie ja dostrzegam jeno banał, taką poprawną nijakość gorszą od uczciwie złego filmu, obrazu , muzyki. "Hotel Artemis" mało komu się podobał, krytycy objechali, publiczność nie dopisała ( mimo wyraźnych ukłonów w stronę przeca uwielbianej mangi ), tylko co poniektórzy zobaczyli w tym cóś więcej niż świetną Jodie Foster.
Jakbym dejavu miała, "Contact" tyż szału nie wywołał. Taa... tak się pocieszam tym że "Contact" dupska krytyce w latach dziewięćdziesiątych nie urwał a publisia wyraźnie nie była gotowa po tych wszystkich Armagedonach czy Dniach Niepodległości na taki film. Wmawiam sobie że to insi mają dzidziopiernikowatość a ja tylko zwyczajny staroruryzm i po prostu dobrze by było żeby insi się oddzidziowali bo tylko należycie skruszały piernik doceni odpowiednio sporządzony lukier miętowy. No ale to tylko pocieszka i wmawianki, starcze gderanie lepiej potrenować bo pewnie jeszcze nieraz "dzieło wiekopomne" gdzieś tam przejdzie mła koło oczu, uszu, a przede wszystkim głównej stacji odbiorczej a zapamięta za to jakiegoś gniota ze względu na niektóre kwestie rodem z wczesnych "tarantiniaków", klimacik scenograficzno - muzyczny i szczegół typu kroczek Pielęgniarki. No wiecie, stare rury to majo szczególne gusta.
Dzisiejsze fotki ozdabiające to portreciki pań silnych, aż się wierzyć nie chce że i one mogły z czasem zostać starymi rurami, takie na tych zdjęciach hop do przodu. Jest też fotka z tych na czasie, przynajmniej w kwestii kumania że cóś jest na czasie jeszcze nie odstaję za bardzo od inszych.
czwartek, 18 października 2018
Codziennik - październik że aż żal w domu siedzieć
Pogoda piękną jest, znaczy babie lato vel złota polska jesień nam panuje w miesiącu październiku. Cud, miód i w ogóle soczysta malina! W domu rozbabrane okna, firanki w pralce a my, znaczy koty, Małgoś - Sąsiadka i ja na słoneczku. Nawet Ciotka Elka wypełza po południu wygrzewać ciałko. Korzystamy póki możemy bo prognozy cóś nie halo, ponoć idzie już do nas ta brzydka faza jesieni. Wicie rozumicie, deszcze, chłody i porywisty wiatr. Straszą zimą mroźną i groźną, jakimiś "zimniejszymi niż zwykle" grudniami i styczniami, więc ładujemy akumulatory na zapas, coby w tych miesiącach zimniejszych niż zwykle jakoś tam funkcjonować. Oczywizda pocieszamy się że to tylko prognozy a wieści o wzroście cen energii wszelakiej są na pewno przesadzone. No bo cóż innego możemy robić? Co prawda mamy przed sobą wybory na które się udamy bo w nas kipi, ale to nie są jeszcze te wybory w których będzie można podziękować za niebywały rozwój energetyki w minionych trzech latach ( wisienka na torcie upieczonym i wielokrotnie przełożonym przez wszystkie poprzednie rzundzące ekipy ), tony sprowadzanego kradzionego węgla z Donbasu przy wtórze jazgotliwym antyrosyjskiej retoryki sprowadzaczy, oraz ogólne upieprzenie wszystkiego co się do upieprzenia nadawało ( a także paru innych rzeczy , wydawałoby się że nie do spieprzenia ). Znaczy bardzo dużo to zmienić nie będzie można, jeszcze. Tjepier póńdę głosować w wyborach samorządowych na tak zwane mniejsze zło ( nie jestem ja wielbicielką polityki miejskiej robionej przez panią Hanię, ale pani Hania na tle jawi się jako przewidywalna niemal do bólu i możliwa do ogarnięcia przez wyborców ). Ordynację mamy jaką mamy i dopóki jej nie zmienią to lepiej na wybory chodzić bo kto wie kogo nam wybiorą co bardziej zdyscyplinowani i spragnieni wrażeń rodacy ( co zmusza mła do polezienia również w przyszłym roku na "święto demokracji" ).
Na razie usiłuję wyrobić sobie opinię o aktualnej sytuejszyn politycznej w kraju, co jest trudne zważywszy na ilość wypuszczonych trolli piszących dla wszelkich opcji, sondaży "wspomaganych komputerowo" i tym podobnego szumu informacyjnego. Cinżko mi idzie. Koty jakby wyczuwały agresję w tzw. eterze, niedobre so i żundające. Posuwają się nie tylko do obraźliwych spojrzeń wysyłanych do mła ( Szpagetka ) ale prujo na mnie sznupy ( Okularia ) oczekując nierealnej ilości wołowiny na kociłeb. Sztaflik opanowała sztuczkę zwaną przez mła "wściekłym barankiem spionizowanym" - stoi na tylnych łapkach, ogon chodzi jak metronom, z gardzioła wydobywa się pomruk grożący, łapki przednie oparte na moich ramionach, czółko pochylone bodzie mła w brodę. Taa, pełnia szczęścia naszej zsamczonej kociczki. Felicjan prowadzi działania inszego rodzaju - ma zapalenie dziąseł, bardzo ciężkie przy mokrej puszkowej karmie, ciut lżejsze przy gotowanym kurczaku, nieistniejące przy surowej wołowinie. Taka zdziwna jednostka chorobowa, rozgotowana papa uraża a kawałki surowego mięcha przechodzą bezproblemowo. U Małgoś - Sąsiadki zapalenie dziąseł u Felicjana w ogóle nie występuje, tam swoje puchy Felek zżera aż miło. Przynajmniej dopóki mnie nie zoczy, jak spostrzeże to natentychmiast ma nawrót choroby, zazwyczaj ciężki. Także porykują, bodą, podstępem wymuszają ulubione żarło. Kupuję mięcho, bo co mam robić - zima idzie, może tak jak koty Agatka i moje nabierają przed zimą ciała. W związku z kupowaniem mięcha jakoś ciężko mi idzie oszczędzanie a powinnam się w sobie zebrać i zacząć cóś odkładać na Rzym.
Powinnam i nie ma zmiłuj, bo decyzja zapadła i mieszkanie zostało wynajęte. Teraz tylko samolot, wejściówy przez net opłacone i Mamelon wraz z mła może udać się do Wiecznego Miasta. Bardzo tanio nie będzie bo po pierwsze primo miasto Roma jest drogie, po drugie secundo starszym paniom nie uśmiecha się dojazd do centrum z tzw. Murzynowa - wolą staromiejskie klimaty, po trzecie tertio dojazdy tyż kosztują i zabierają czas który można przeca lepiej spożytkować. W związku z dwoma ostatnimi punktami poprzedniego zdania mieszkanko zostało wynajęte w rione Prati, która co prawda jest poza Murem Aureliana ale za to bliziutko Città del Vaticano. Będzie tak ze dwieście metrów od jednego z celów naszej wyprawy czyli Musei Vaticani. Mamelon już się boi pomna naszych praskich wypadów ( no bo mła nie odpuszcza, bo jakże można taki pałac Lobkowitzów odpuścić, czy Loretę ), wiadomo że się ukulturalnimy. Hym... nic na to nie poradzę, ja jestem z tego pokolenia które kumało że bezpośredni kontakt z dziełem sztuki, choćby takim przez szybkę oglądanym, jest czymś zupełnie inszym niż oglądanie go choćby w najlepszej rozdzielczości na monitorze kompa. Form przestrzennych, rzeźby i architektury w ogóle inaczej niż w naturze oglądać się chyba nie powinno o ile chce się na nie rzetelny pogląd sobie wyrobić. Bez oglądania żywcowego to tylko takie gdybu - gdybu, impresje na temat zdjęć lub filmów, że tak się wypiszę. Oczywiście nie tylko muzeami Watykanu czy antycznymi zabytkami Rzymu będziemy sobie w tym mieście żyły. Żadnego zwiedzania na kolanach, jak XIX wieczni turyści z Wysp Brytyjskich czy pielgrzymkowania do miejsc świętych ( to nie Jerozolima, to tylko ruiny centrum cesarstwa i pozostałości po Państwie Kościelnym ). Lodziarnie, targi i karczochy po rzymsku czekają!
Dzisiejsze zdjątka to zapis ogródkowy, tak u nas październik oczy kolorami cieszy. Teraz się muszę szybko zebrać i gnać do sklepu po mieloną wołowinę - Felicjan znów miał ciężki atak na widok puszeczki. Biedna kocina.
Na razie usiłuję wyrobić sobie opinię o aktualnej sytuejszyn politycznej w kraju, co jest trudne zważywszy na ilość wypuszczonych trolli piszących dla wszelkich opcji, sondaży "wspomaganych komputerowo" i tym podobnego szumu informacyjnego. Cinżko mi idzie. Koty jakby wyczuwały agresję w tzw. eterze, niedobre so i żundające. Posuwają się nie tylko do obraźliwych spojrzeń wysyłanych do mła ( Szpagetka ) ale prujo na mnie sznupy ( Okularia ) oczekując nierealnej ilości wołowiny na kociłeb. Sztaflik opanowała sztuczkę zwaną przez mła "wściekłym barankiem spionizowanym" - stoi na tylnych łapkach, ogon chodzi jak metronom, z gardzioła wydobywa się pomruk grożący, łapki przednie oparte na moich ramionach, czółko pochylone bodzie mła w brodę. Taa, pełnia szczęścia naszej zsamczonej kociczki. Felicjan prowadzi działania inszego rodzaju - ma zapalenie dziąseł, bardzo ciężkie przy mokrej puszkowej karmie, ciut lżejsze przy gotowanym kurczaku, nieistniejące przy surowej wołowinie. Taka zdziwna jednostka chorobowa, rozgotowana papa uraża a kawałki surowego mięcha przechodzą bezproblemowo. U Małgoś - Sąsiadki zapalenie dziąseł u Felicjana w ogóle nie występuje, tam swoje puchy Felek zżera aż miło. Przynajmniej dopóki mnie nie zoczy, jak spostrzeże to natentychmiast ma nawrót choroby, zazwyczaj ciężki. Także porykują, bodą, podstępem wymuszają ulubione żarło. Kupuję mięcho, bo co mam robić - zima idzie, może tak jak koty Agatka i moje nabierają przed zimą ciała. W związku z kupowaniem mięcha jakoś ciężko mi idzie oszczędzanie a powinnam się w sobie zebrać i zacząć cóś odkładać na Rzym.
Powinnam i nie ma zmiłuj, bo decyzja zapadła i mieszkanie zostało wynajęte. Teraz tylko samolot, wejściówy przez net opłacone i Mamelon wraz z mła może udać się do Wiecznego Miasta. Bardzo tanio nie będzie bo po pierwsze primo miasto Roma jest drogie, po drugie secundo starszym paniom nie uśmiecha się dojazd do centrum z tzw. Murzynowa - wolą staromiejskie klimaty, po trzecie tertio dojazdy tyż kosztują i zabierają czas który można przeca lepiej spożytkować. W związku z dwoma ostatnimi punktami poprzedniego zdania mieszkanko zostało wynajęte w rione Prati, która co prawda jest poza Murem Aureliana ale za to bliziutko Città del Vaticano. Będzie tak ze dwieście metrów od jednego z celów naszej wyprawy czyli Musei Vaticani. Mamelon już się boi pomna naszych praskich wypadów ( no bo mła nie odpuszcza, bo jakże można taki pałac Lobkowitzów odpuścić, czy Loretę ), wiadomo że się ukulturalnimy. Hym... nic na to nie poradzę, ja jestem z tego pokolenia które kumało że bezpośredni kontakt z dziełem sztuki, choćby takim przez szybkę oglądanym, jest czymś zupełnie inszym niż oglądanie go choćby w najlepszej rozdzielczości na monitorze kompa. Form przestrzennych, rzeźby i architektury w ogóle inaczej niż w naturze oglądać się chyba nie powinno o ile chce się na nie rzetelny pogląd sobie wyrobić. Bez oglądania żywcowego to tylko takie gdybu - gdybu, impresje na temat zdjęć lub filmów, że tak się wypiszę. Oczywiście nie tylko muzeami Watykanu czy antycznymi zabytkami Rzymu będziemy sobie w tym mieście żyły. Żadnego zwiedzania na kolanach, jak XIX wieczni turyści z Wysp Brytyjskich czy pielgrzymkowania do miejsc świętych ( to nie Jerozolima, to tylko ruiny centrum cesarstwa i pozostałości po Państwie Kościelnym ). Lodziarnie, targi i karczochy po rzymsku czekają!
Dzisiejsze zdjątka to zapis ogródkowy, tak u nas październik oczy kolorami cieszy. Teraz się muszę szybko zebrać i gnać do sklepu po mieloną wołowinę - Felicjan znów miał ciężki atak na widok puszeczki. Biedna kocina.
wtorek, 16 października 2018
Jesienne anemony tańczące z wiatrem
Zawilce czyli anemony, których nazwa pochodzi od greckiego słowa anemos oznaczającego wiatr to nie tylko rośliny kojarzone z wiosną. Mniej znane a wielce urodne są zawilce kwitnące latem i jesienią. Pochodzą z dalekiej Azji, porastają doliny Tybetu, otwarte trawiaste zbocza pagórków w północnych i środkowych Chinach, spotyka się je na Półwyspie Koreańskim. Kiedyś tam, w odległej przeszłości trafiły na Wyspy Japońskie gdzie się tak znaturalizowały że są powszechnie znane wśród ogrodników jako zawilce pochodzące z Japonii czyli zawilce japońskie.
W naszych ogrodach spotykamy zarówno gatunki jak i ich hybrydy, uprawiamy je tak półpowszechnie zaledwie od trzech dziesięcioleci ( komuna nie sprzyjała ekscesom typu zawilec jesienią ). Z uprawą bywa różnie bo nasz klimat nie sprzyja niektórym gatunkom i odmianom, właściwie z czystym sumieniem do uprawy na terenie całego kraju można spokojnie polecić jedynie zawilca omszonego Anemone tomentosa. O ile roślinie uda się zaaklimatyzować w ogrodzie przed zimą możemy być niemal pewni że pozyskaliśmy wieloletniego "zielonego lokatora". W dobrych warunkach lokator może nawet okazać się jakby nieco uciążliwy - mięsiste kłącza atakują coraz to nowe miejsca nadające się do skolonizowania. Ten pochodzący z środkowo - północnych Chin przyjemniaczek potrafi zamienić się w prawdziwe ścierwo ogrodowe, atakujące inne rośliny. Tylko podpasować mu z glebą ( kocha tę próchniczą, lekko nagrzewaną ), stanowiskiem ( kocha półcień, na zbyt słonecznych stanowiskach przypieka mu latem liście ) i odpowiednią wilgotnością ( zimą nie lubi zbytniej wilgoci w korzonkach ) i już mamy ekspansywnego zawilca którego trzeba co jakiś czas tresować szpadelkiem. Jak odróżnić tego hardcora od innych, delikatniejszych zawilców? - młode liście są solidnie wzdłuż nerwów ukutnerzone, znaczy są wełniście białe po spodniej stronie. Zawilca omszonego nazywa się też czasem zawilcem pajęczynowatym, ta nazwa chyba wzięła się stąd że pęd główny przechodzi w coś na kształt baldachu - zawilce azjatyckie kwitną wieloma kwiatami wyrastającymi z jednego pędu. Anemone tomentosa wypuszcza pędy dochodzące do ponad 120 cm wysokości ( na Wyspach Brytyjskich potrafią jeszcze wyżej się puścić ). Kwiaty są sporawe ( 4 - 5 cm średnicy ) ale nie ciężkie więc pędy się nie wykładają. Kiedy zawilec omszony zakwita w połowie lipca ( w mieście Odzi ) robi się tak jakby motylo na rabacie. Nie, nie, to nie nalot paziów i innych furczaków sprawia że jest tak uroczo, to pięciopłatkowe albo sześciopłatkowe kwiaty anemonów prezentują prawdziwy motyli wdzięk. Zawilec omszony jest chyba najwcześniej zakwitającym "jesiennym zawilcem", właściwie wypadałoby nazywać ten gatunek "zawilcem letnim".
Anemone hupehensis jak nazwa wskazuje pochodzi z prowincji Hubei, znajdującej się w środkowych Chinach. Naturalny zakres występowania gatunku położony jest bardziej na południe od miejsc naturalnego występowania Anemone tomentosa. Rzecz jasna granice występowania gatunków to nie granice państwowe, nikt tu niczego szlabanami nie oddziela, miejsca naturalnego występowania się częściowo pokrywają co wiadomo do czego prowadzi ( no wicie rozumicie, motylki, kwiatki i "te sprawy" ). Stąd procesy hybrydyzacji spontanicznej, że tak rzecz ujmę. Zawilce azjatyckie już w naturze tworzyły hybrydy, a przenoszone i sadzone w ogrodach odległych prowincji czy też zamorskich krajów, urywały się z nich i w ramach "postępu i ewolucji" dokonywały wymiany genów z inszymi porastającymi dziczyznę. Tak właśnie urodził się zawilec japoński czyli Anemone hupehensis var. japonica . Te odmiany zawilca są bardziej delikatne niż chińscy krewni, w naszych warunkach klimatycznych potrafią grymasić. Kutner na spodnich nerwach występuje ale nie jest solidny jak u zawilca omszonego.
Anemone x hybrida to ogrodowe mieszańce które powstały dzięki celowemu działaniu ogrodników. Wyhodowano sporą liczbę odmian kwitnących różowymi i białymi kwiatami od lipca aż do października. Odmiany te różnią się nieco charakterem, ale zazwyczaj są to rośliny o wyprostowanych pędach, tworzące kępy, w różnym tempie rozrastające się poprzez rozłogi. Mają też różną mrozoodporność.
Przegląd popularnych odmian
★★★★
Anemone hupehensis 'Hadspen Abundance' - kwiat jasnopurpurowy, pojedynczy okółek płatków, kwitnie od września aż do początku listopada
★★★★
Anemone hupehensis 'Praecox' - kwiat różowy, pojedynczy okółek płatków, kwitnie od połowy lipca do początku października
★★★★
Anemone hupehensis 'Splendens' - kwiat ciemnoróżowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★★★
Anemone hupehensis 'Superba' - kwiat różowy z lekko wrzosowym odcieniem, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do początku listopada
★★★
Anemone hupehensis var. japonica 'Bressingham Glow' - kwiat purpurowo - różowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości, kwitnie od września do początku listopada
★★★★
Anemone hupehensis var. japonica 'Pamina' - -kwiat purpurowo - różowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości, kwitnie od połowy sierpnia do końca października
★★★★
Anemone hupehensis var.japonica 'Prinz Heinrich' - kwiat ciemnoróżowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości ( od 15 do 30 ), kwitnie od września do początku listopada
★★★
Anemone x hybrida 'Alba' ( w niektórych opracowaniach utożsamiana z odmianą 'Honorine Jobert' ) - kwiat biały, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Alice' - kwiat jasnoróżowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada
★★★★★
Anemone x hybrida 'Andrea Atkinson' - kwiat biały, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada, a jak pogoda dopisuje to nawet do połowy tego miesiąca
★★★
Anemone x hybrida 'Avalanche' - kwiat biały, o większej ilości płatków, kwitnie od połowy sierpnia do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Honorine Jobert', stara hybryda ogrodowa odkryta w Verdun we Francji w 1858 - kwiat biały, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada, a jak pogoda dopisuje to nawet do połowy tego miesiąca
★★★
Anemone x hybrida 'Königin Charlotte' - kwiat jasnoróżowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od końca września do początku listopada
★★★★
Anemone x hybrida 'Kriemhilde' - kwiat różowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★
Anemone x hybrida 'Lady Gilmour' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie stosunkowo krótko, od połowy września do końca listopada
★
Anemone x hybrida 'Loreley' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Margarete' - kwiat ciemnoróżowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilosci, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★★★★
Anemone x hybrida 'Max Vogel' - kwiat różowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie dłuuugo, bo od początku sierpnia do początku listopada
★★★
Anemone x hybrida 'Montrose' - kwiat jasnopurpurowy, o większej ilości płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada
★★★★
Anemone x hybrida 'Richard Ahrens' - kwiat różowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Robustissima' - kwiat różowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od końca sierpnia do początku listopada, jak pogoda dopisze to nawet do połowy tego miesiąca
★★★★
Anemone x hybrida 'September Charm' - kwiat jasnopurpurowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★★★★
Anemone x hybrida 'Serenade' - kwiat różowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od sierpnia do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Victor Jones' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do połowy października
★★★★
Anemone x hybrida 'Whirlwind' - kwiat biały, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do początku listopada
Anemone tomentosa 'Alba' - kwiat biały, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie późno bo od końca września do początku listopada
Gwiazdozbiór
★★★★★
doskonały
★★★★
dobry
★★★
poprawny
★★
delikatny
★
bardzo delikatny
W przeglądzie nie uwzględniłam najnowszych odmian czyli serii 'Pretty Lady'. Na naszym rynku to nówki, zobaczymy jak się będą zachowywać. Pominęłam też odmianę 'Crispa' sadzoną nie tyle ze względu na urodę kwiatów co na piękno kędzierzawych liści ( fotka nr 3 ). Nie pochyliłam sie tez specjalnie nad wzrostem bo z tym bardzo różnie bywa, w zależności od warunków wysokie odmiany potrafią wyglądać jak średniaki a średniaki nieźle bujnąć. Gwiazdki to nie ja przyznawała, tak oceniano odmiany w OB w Chicago. Klimacik Wietrznego Miasta wydał mi się podobny do centralnopolskiego i zagwiazdkowaniem się posłużyłam. Co do odmiany 'Loreley' to obserwacje są prowadzone od niedawna, stąd tylko ta jedna gwiozdka. Taa, przynajmniej taką mam nadzieję bo to ślicznioch.
W naszych ogrodach spotykamy zarówno gatunki jak i ich hybrydy, uprawiamy je tak półpowszechnie zaledwie od trzech dziesięcioleci ( komuna nie sprzyjała ekscesom typu zawilec jesienią ). Z uprawą bywa różnie bo nasz klimat nie sprzyja niektórym gatunkom i odmianom, właściwie z czystym sumieniem do uprawy na terenie całego kraju można spokojnie polecić jedynie zawilca omszonego Anemone tomentosa. O ile roślinie uda się zaaklimatyzować w ogrodzie przed zimą możemy być niemal pewni że pozyskaliśmy wieloletniego "zielonego lokatora". W dobrych warunkach lokator może nawet okazać się jakby nieco uciążliwy - mięsiste kłącza atakują coraz to nowe miejsca nadające się do skolonizowania. Ten pochodzący z środkowo - północnych Chin przyjemniaczek potrafi zamienić się w prawdziwe ścierwo ogrodowe, atakujące inne rośliny. Tylko podpasować mu z glebą ( kocha tę próchniczą, lekko nagrzewaną ), stanowiskiem ( kocha półcień, na zbyt słonecznych stanowiskach przypieka mu latem liście ) i odpowiednią wilgotnością ( zimą nie lubi zbytniej wilgoci w korzonkach ) i już mamy ekspansywnego zawilca którego trzeba co jakiś czas tresować szpadelkiem. Jak odróżnić tego hardcora od innych, delikatniejszych zawilców? - młode liście są solidnie wzdłuż nerwów ukutnerzone, znaczy są wełniście białe po spodniej stronie. Zawilca omszonego nazywa się też czasem zawilcem pajęczynowatym, ta nazwa chyba wzięła się stąd że pęd główny przechodzi w coś na kształt baldachu - zawilce azjatyckie kwitną wieloma kwiatami wyrastającymi z jednego pędu. Anemone tomentosa wypuszcza pędy dochodzące do ponad 120 cm wysokości ( na Wyspach Brytyjskich potrafią jeszcze wyżej się puścić ). Kwiaty są sporawe ( 4 - 5 cm średnicy ) ale nie ciężkie więc pędy się nie wykładają. Kiedy zawilec omszony zakwita w połowie lipca ( w mieście Odzi ) robi się tak jakby motylo na rabacie. Nie, nie, to nie nalot paziów i innych furczaków sprawia że jest tak uroczo, to pięciopłatkowe albo sześciopłatkowe kwiaty anemonów prezentują prawdziwy motyli wdzięk. Zawilec omszony jest chyba najwcześniej zakwitającym "jesiennym zawilcem", właściwie wypadałoby nazywać ten gatunek "zawilcem letnim".
Anemone hupehensis jak nazwa wskazuje pochodzi z prowincji Hubei, znajdującej się w środkowych Chinach. Naturalny zakres występowania gatunku położony jest bardziej na południe od miejsc naturalnego występowania Anemone tomentosa. Rzecz jasna granice występowania gatunków to nie granice państwowe, nikt tu niczego szlabanami nie oddziela, miejsca naturalnego występowania się częściowo pokrywają co wiadomo do czego prowadzi ( no wicie rozumicie, motylki, kwiatki i "te sprawy" ). Stąd procesy hybrydyzacji spontanicznej, że tak rzecz ujmę. Zawilce azjatyckie już w naturze tworzyły hybrydy, a przenoszone i sadzone w ogrodach odległych prowincji czy też zamorskich krajów, urywały się z nich i w ramach "postępu i ewolucji" dokonywały wymiany genów z inszymi porastającymi dziczyznę. Tak właśnie urodził się zawilec japoński czyli Anemone hupehensis var. japonica . Te odmiany zawilca są bardziej delikatne niż chińscy krewni, w naszych warunkach klimatycznych potrafią grymasić. Kutner na spodnich nerwach występuje ale nie jest solidny jak u zawilca omszonego.
Anemone x hybrida to ogrodowe mieszańce które powstały dzięki celowemu działaniu ogrodników. Wyhodowano sporą liczbę odmian kwitnących różowymi i białymi kwiatami od lipca aż do października. Odmiany te różnią się nieco charakterem, ale zazwyczaj są to rośliny o wyprostowanych pędach, tworzące kępy, w różnym tempie rozrastające się poprzez rozłogi. Mają też różną mrozoodporność.
Przegląd popularnych odmian
★★★★
Anemone hupehensis 'Hadspen Abundance' - kwiat jasnopurpurowy, pojedynczy okółek płatków, kwitnie od września aż do początku listopada
★★★★
Anemone hupehensis 'Praecox' - kwiat różowy, pojedynczy okółek płatków, kwitnie od połowy lipca do początku października
★★★★
Anemone hupehensis 'Splendens' - kwiat ciemnoróżowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★★★
Anemone hupehensis 'Superba' - kwiat różowy z lekko wrzosowym odcieniem, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do początku listopada
★★★
Anemone hupehensis var. japonica 'Bressingham Glow' - kwiat purpurowo - różowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości, kwitnie od września do początku listopada
★★★★
Anemone hupehensis var. japonica 'Pamina' - -kwiat purpurowo - różowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości, kwitnie od połowy sierpnia do końca października
★★★★
Anemone hupehensis var.japonica 'Prinz Heinrich' - kwiat ciemnoróżowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilości ( od 15 do 30 ), kwitnie od września do początku listopada
★★★
Anemone x hybrida 'Alba' ( w niektórych opracowaniach utożsamiana z odmianą 'Honorine Jobert' ) - kwiat biały, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Alice' - kwiat jasnoróżowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada
★★★★★
Anemone x hybrida 'Andrea Atkinson' - kwiat biały, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada, a jak pogoda dopisuje to nawet do połowy tego miesiąca
★★★
Anemone x hybrida 'Avalanche' - kwiat biały, o większej ilości płatków, kwitnie od połowy sierpnia do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Honorine Jobert', stara hybryda ogrodowa odkryta w Verdun we Francji w 1858 - kwiat biały, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada, a jak pogoda dopisuje to nawet do połowy tego miesiąca
★★★
Anemone x hybrida 'Königin Charlotte' - kwiat jasnoróżowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od końca września do początku listopada
★★★★
Anemone x hybrida 'Kriemhilde' - kwiat różowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★
Anemone x hybrida 'Lady Gilmour' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie stosunkowo krótko, od połowy września do końca listopada
★
Anemone x hybrida 'Loreley' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Margarete' - kwiat ciemnoróżowy, o podwójnym okółku płatków lub ich większej ilosci, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★★★★
Anemone x hybrida 'Max Vogel' - kwiat różowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie dłuuugo, bo od początku sierpnia do początku listopada
★★★
Anemone x hybrida 'Montrose' - kwiat jasnopurpurowy, o większej ilości płatków, kwitnie od połowy września do początku listopada
★★★★
Anemone x hybrida 'Richard Ahrens' - kwiat różowy, o pojedynczym lub podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Robustissima' - kwiat różowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od końca sierpnia do początku listopada, jak pogoda dopisze to nawet do połowy tego miesiąca
★★★★
Anemone x hybrida 'September Charm' - kwiat jasnopurpurowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do początku listopada
★★★★★
Anemone x hybrida 'Serenade' - kwiat różowy, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od sierpnia do końca października
★★★★
Anemone x hybrida 'Victor Jones' - kwiat jasnoróżowy, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie od połowy sierpnia do połowy października
★★★★
Anemone x hybrida 'Whirlwind' - kwiat biały, o podwójnym okółku płatków, kwitnie od września do początku listopada
Anemone tomentosa 'Alba' - kwiat biały, o pojedynczym okółku płatków, kwitnie późno bo od końca września do początku listopada
Gwiazdozbiór
★★★★★
doskonały
★★★★
dobry
★★★
poprawny
★★
delikatny
★
bardzo delikatny
W przeglądzie nie uwzględniłam najnowszych odmian czyli serii 'Pretty Lady'. Na naszym rynku to nówki, zobaczymy jak się będą zachowywać. Pominęłam też odmianę 'Crispa' sadzoną nie tyle ze względu na urodę kwiatów co na piękno kędzierzawych liści ( fotka nr 3 ). Nie pochyliłam sie tez specjalnie nad wzrostem bo z tym bardzo różnie bywa, w zależności od warunków wysokie odmiany potrafią wyglądać jak średniaki a średniaki nieźle bujnąć. Gwiazdki to nie ja przyznawała, tak oceniano odmiany w OB w Chicago. Klimacik Wietrznego Miasta wydał mi się podobny do centralnopolskiego i zagwiazdkowaniem się posłużyłam. Co do odmiany 'Loreley' to obserwacje są prowadzone od niedawna, stąd tylko ta jedna gwiozdka. Taa, przynajmniej taką mam nadzieję bo to ślicznioch.
piątek, 12 października 2018
Konsekwencje lenistwa pewnego kocura
Felicjan mnie znerowował, znaczy znerowawna okrutnie byłam co jest intensywniejszą formą zdenerwowania. Gad jest leniwy i z tego powodu są z nim kłopoty. Normalne koty ścierają sobie pazury na drzewach, drapakach czy tam innych przedmiotach, nasz Felicjan postanowił sobie zdzierać je tylko na mła. Niestety ja cóś mało ścierna jestem, więc pazurki rosły. Niektóre Felicjan poobgryzał ale jednego oszczędzał. Dlaczego tego nie wiem, może go pobolewał przy podgryzaniu a może z czystej złośliwości? W każdym razie ten pazurek rósł aż zamienił się w szpona który wbił mu się w pierwszą wewnętrzną poduszeczkę prawej łapy. Zauważyłam rano opuchniętą poduchę, oblookałam i postanowiłam działać. Włożyłam kota w rękaw szlafroka, na łepek zarzuciłam ściereczkę i zabrałam się do "rączki". No Kochani, dobrze że jeszcze gałki oczne posiadam, taka to była reakcja! Siniory już mi wylazły, podrapy się goją. Szpon rzecz jasna nieobcięty. Dzwonię do naszego dohtora i dodzwaniam się na grecką plażę. Taa, dohtor niestety nie może w tej chwili pomóc. Zażenowana tysiąckroć przepraszam, bo w końcu ścigam człowieka na urlopie. Z adresem zapasowym jadę do lecznicy z tym gadem zwabionym do transportera na plaster wołowiny. Nawet nie chcę myśleć co zrobię jak mu trzeba będzie jakiegoś usypiacza podać, po porannym posiłku i tej wołowinie. Na szczęście trafiam na fachowca, Felicjan jest wzięty z zaskoczenia, szpon usunięty błyskawicznie, antybiotyk podany, następna dawka w razie problemów dana do chałupy a ja płacę rachunek. Osiemdziesiąt złotych polskich, taa, tyle kosztowało mła zaniechanie higieny pazurów przez tego rozpaskudzonego byka. Zagryzłam usteczka i zapłaciłam, wysłuchawszy jeszcze uwagi że Felicjan bynajmniej nie wydaje się łagodnym kastratem i współczuwania martyrologii pańci.
Już podczas oczekiwania na przystanku wyliczyłam tej kociej świni ile to porcji wołowiny można kupić za osiemdziesiąt złociszy. Wylizywał łapę i nawet na mnie nie spojrzał w przeciwieństwie do starszej pani siedzącej obok. Ona się wgapiała, na szczęście okazało się że ma psa ( znaczy na pewno też gada do zwierząt ) i pies bywa czasem paskudny ( podgryza synową ). Nie czułam się znaczy totalną idiotką, bo ci od zwierząt jakby bardziej wyrozumiali. Przyjechaliśmy do domu, wylazł z transportera a ja nadal do niego wyćwierkiwałam uwagi na temat kosztów poniesionych przez jego zaniechanie. Patrzał absolutnie nierozumiejącym wzrokiem, czepiałam się chodzącej niewinności. Poszłam sobie zrobić herbatę i kiedy z nią wróciłam do pokoju natentychmiast ogarnął mła wkurw - Felicjan właśnie ostrzył sobie pazury na wyściełanym siedzisku krzesła! Krzesło jest w stanie opłakanym, po tym ostrzeniu wymaga roboty tapicera. Jeżu skąd ja wezmę na to kasę?! I skąd wezmę dobrego tapicera?! Ryknęłam wściekle na to durne futro a ten bezczelnie odmiauknął. Niemal słyszałam to jego "Przecież chciałaś żebym ostrzył!". Ruszyłam w jego stronę ale on szybko ewakuował się do Babci czyli Małgoś - Sąsiadki. Tam pokazywał łapkę i w ogóle robił przedstawienie "Inwalida starający się o rentę". Rano był podejrzanie opuchnięty w okolicach brzuchola ( łapka za to otęchła ), znaczy pewnie granie kaleki mu się opłaciło. Teraz udaje miłego kota ale ja swoje wiem. To jak z tego druczku na kosmetyczce z wizerunkiem kota - "Cienka osłona z udawanej słodyczy - wnętrze - chaos i zniszczenie". Taa, cały on. Postanowiłam być z nim na "pan", niech poczuje ten chłodek ode mnie bijący. Żadnych skakań na klatę kiedy leżę sobie w wyrku, przymileń i w ogóle. Najwyższy czas na kocurowe refleksje nad stanem konta pańci przekładającym się na jakość kociego żarcia.
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Yūko Higuchi, ilustratorki i zarazem autorki książek co to niby są dla dzieci. Artystka ukończyła wydział malarstwa Tama Art University, swoje prace wystawia od roku 1999. Na łobabrazkach książkowych artystyczne działanie Yūko się nie kończy, współpracowała między innym z firmami odzieżowymi Emily Temple i Gucci. Kocim modelem najczęściej proszonym o pozowanie był i chyba jeszcze jest Boris, bardzo niedobry rudo - biały kocur. To pierwszy kocur z którym Yūko zamieszkała, jako dziecko i młoda osoba miała do czynienia wyłącznie z kotkami. Doświadczenie kocurowe z tych co to się pamięta dłuuugo, Boris to cóś taki charakterny jak Felicjan.
Już podczas oczekiwania na przystanku wyliczyłam tej kociej świni ile to porcji wołowiny można kupić za osiemdziesiąt złociszy. Wylizywał łapę i nawet na mnie nie spojrzał w przeciwieństwie do starszej pani siedzącej obok. Ona się wgapiała, na szczęście okazało się że ma psa ( znaczy na pewno też gada do zwierząt ) i pies bywa czasem paskudny ( podgryza synową ). Nie czułam się znaczy totalną idiotką, bo ci od zwierząt jakby bardziej wyrozumiali. Przyjechaliśmy do domu, wylazł z transportera a ja nadal do niego wyćwierkiwałam uwagi na temat kosztów poniesionych przez jego zaniechanie. Patrzał absolutnie nierozumiejącym wzrokiem, czepiałam się chodzącej niewinności. Poszłam sobie zrobić herbatę i kiedy z nią wróciłam do pokoju natentychmiast ogarnął mła wkurw - Felicjan właśnie ostrzył sobie pazury na wyściełanym siedzisku krzesła! Krzesło jest w stanie opłakanym, po tym ostrzeniu wymaga roboty tapicera. Jeżu skąd ja wezmę na to kasę?! I skąd wezmę dobrego tapicera?! Ryknęłam wściekle na to durne futro a ten bezczelnie odmiauknął. Niemal słyszałam to jego "Przecież chciałaś żebym ostrzył!". Ruszyłam w jego stronę ale on szybko ewakuował się do Babci czyli Małgoś - Sąsiadki. Tam pokazywał łapkę i w ogóle robił przedstawienie "Inwalida starający się o rentę". Rano był podejrzanie opuchnięty w okolicach brzuchola ( łapka za to otęchła ), znaczy pewnie granie kaleki mu się opłaciło. Teraz udaje miłego kota ale ja swoje wiem. To jak z tego druczku na kosmetyczce z wizerunkiem kota - "Cienka osłona z udawanej słodyczy - wnętrze - chaos i zniszczenie". Taa, cały on. Postanowiłam być z nim na "pan", niech poczuje ten chłodek ode mnie bijący. Żadnych skakań na klatę kiedy leżę sobie w wyrku, przymileń i w ogóle. Najwyższy czas na kocurowe refleksje nad stanem konta pańci przekładającym się na jakość kociego żarcia.
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Yūko Higuchi, ilustratorki i zarazem autorki książek co to niby są dla dzieci. Artystka ukończyła wydział malarstwa Tama Art University, swoje prace wystawia od roku 1999. Na łobabrazkach książkowych artystyczne działanie Yūko się nie kończy, współpracowała między innym z firmami odzieżowymi Emily Temple i Gucci. Kocim modelem najczęściej proszonym o pozowanie był i chyba jeszcze jest Boris, bardzo niedobry rudo - biały kocur. To pierwszy kocur z którym Yūko zamieszkała, jako dziecko i młoda osoba miała do czynienia wyłącznie z kotkami. Doświadczenie kocurowe z tych co to się pamięta dłuuugo, Boris to cóś taki charakterny jak Felicjan.
czwartek, 11 października 2018
Podwórko październikowe
Jesień Panie tego, jesień prawdziwa całą gębą. Przebarwiają się liście drzew, na Suchej - Żwirowej szaleństwo trawiasto - marcinkowe, ptocy przelatują na "moim niebie" w różnych kierunkach, rano mglisty ziąb w południe cóś jakby skwar, kocyndry nabierajo ciała przed najzimniejszą z pór roku, niektóre to tak jakby czuły że zbliża się tzw. zima stulecia a ja mam od czasu do czasu napady melancholii, które zwalczam gorącą herbatą i czasem nawet naleweczką. Alcatraz domaga się posadzenia kupionych wcześniej oczarów, Małgoś - Sąsiadka domaga się dopieszczeń, Wujek Jo, domaga się zrazów wołowych, które dla niego wykonywam, częściej niż raz w miesiącu ( "Poprzewracało się w dupie" jak to określiła Cio Mary ), ja domagam się większej ilości czasu dla ogrodu. No każdy ma jakieś tam domagania. A jesień sobie trwa w najlepsze, przebarwia, przytrawia i marcinkuje w swoim własnym tempie, za nic mając mój brak czasu i bezczelne roszczenia rodzinno - sąsiedzkie. Chciałabym zatrzymać jak najdłużej się da tę fazę jesieni, te nabierające ciepłych kolorów liście, glorię traw i kwitnienie marcinków. No i tę pogodę, słoneczną i sprzyjającą ogrodowym pracom. Co prawda deszczyk mógłby troszki w nocy nawilżać glebę, po suszy każda kropla wody na wagę złota, ale w tej chwili i tak nie ma na co za bardzo narzekać. "Chwilo trwaj!" - że tak klasycznie rzecz ujmę.
Sucha - Żwirowa przeżywa swoje wielkie chwile. Moja podwórkowa rabata dwa razy w roku rwie ślepia - pierwszy raz kiedy kwitną irysy bródkowe wszelkich kategorii drugi raz jesienią, kiedy zakwitają trawy i marcinki. Jak do tej pory nie udało mi się stworzyć na niej układu roślin który dawałby czadu latem. A może udało się tylko pogoda cóś nie sprzyjała i nici z planowanych olśnień wyszły? Hym... sama nie wiem, niby roślin latem kwitnących na niej sporo bo i lawendy masowo występują i jeżówek wcale nie jest tak mało ale letnia odsłona tej rabaty od lat pozostawia spory niedosyt u mła. Więc to chyba nie tylko kwestia pogody. Jednak październik Na Suchej - Żwirowej to insza bajka, chwile chwały trwają prawie każdej jesieni. W tym roku październikowa pogoda sprzyja prezentacji wdzięków, kolory skrzą się w słońcu a kiedy ono zachodzi, w chłodnym zmierzchu można jeszcze przez jakiś czas podziwiać białe pióropusze tworzone przez kłosy miskantów i powoli gasnące kolory rabaty.
Trawiasto czuję się w tym roku bardzo usatysfakcjonowana, nowe palczatki, stare przesadzone którym jednak udało się w sporej części przeżyć, nowe ostnice. Sucha - Żwirowa wydaje się teraz bardziej pełna życia dzięki tym źdźbłom i kłosom poruszanym przez wiatr. Może to nie "stjep" Ciotki Anielki czy Ocean Traw jak u tabazowej Krysi ale już szumi i szeleści jak trzeba, oczka się "wpatrujo z lubościom". W przyszłym roku należycie podrosną molinie, w tym roku cześć z nich już jest dobrze widoczna ale przydałoby się żeby jeszcze nabrały ciała. Molinia kłosi się w sposób mało narzucający że tak zjawisko określę. To nie są ciężkie i dobrze widoczne kłosy miskantów, to delikatne, bardzo subtelne kłoszenie. Kępa molinii musi być naprawdę sporych rozmiarów żeby wabić wzrok kłosami. Wówczas, po uzyskaniu odpowiednich gabarytów jest to kłoszenie przepiękne, zjawiskowe i po mojemu to niech żaden trywialny miskant niech się z kłosami nie przymierza do molinii. Znaczy na chwałę molinii jeszcze sobie poczekam.
Oczywiście nie samą Suchą - Żwirową Podwórko stoi, jakoś tak prezentują się jeszcze Różanka Podokienna i rabata Podjarząbkowa. jednak to jest właśnie jakoś a nie spektakularnie. Dlatego dzisiejszy wpis ilustrują głównie fotki z Suchej - Żwirowej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)