Wczoraj zadzwonił do mła Tatuś, któren zapodał mła w ucho na dzień dobry "Gdzie się włóczysz? Dodzwonić się do cholery nie można!", a potem złożył mi najserdeczniejsze życzenia z okazji byłego święta patronki. To trzecia osoba która opieprza mła za włóczęgostwo z okazji imienin. Nadal jestem twarda i smartfonoodporna. Ostatni bastion tradycyjnej telefonii! Tatuś szczęśliwy mimo chyrchań i kataru przywleczonych ze sklepu, bowiem został Tatusiem Tytusa i Szczurka zwanego Rattusem. Koty oba mają tak ze dwa i pół miesiąca i jak stwierdził Tatuś są na tyle komunikatywne że od razu wymiauczały mu miłość. Oczywiście są inteligentniejsze niż moje stadko i maluchy Dżizaasa razem wzięte, po Tatusiu ta inteligencja rzecz jasna. Łojciec świergotali znaczy w dobrej formie mimo przeziębienia. Mła to wprawiło w tak dobry humor że postanowiła upiec ciasto i jednocześnie pożegnać dynię.
Hamerykanie przez cały listopad obcują z dynią i kończą zabawę w Dniu Dziękczynienia. Mła sobie ustaliła w listopadzie prywatne Święto Lasu ze dwa lata temu i od tego czasu dynie, grzybska kapeluszowe i inne liście mile widziane jako ozdóbstwa w domowych pieleszach. Jednak wielkimi krokami zbliża nam się grudzień, czas bombków, gwiazdków i innych reniferów, no i najwyższa pora spożytkować dynię co się u mnie zalęgła. Mła postanowiła z wdzięcznej cucurbity wykonać ciasto. Ciasto będzie w typie piernikowym, żadnych tart bo mła do dziś pamięta to obrzydlistwo z mleka skondensowanego i przecieru z dyni jakie jej elegancko zapodano i oświadczono że powinno jej smakować bo to najprawdziwsze pumpkin pie. I mła walczyła ze sobą bo kanadyjska gospodyni i twórczyni tej ohydy przemiła była i mła nie chciała urazić.
Tylko dzięki wielkiej sile woli mła, jej mózg z najwyższym trudem pokonał wspomnienie smaku i zapachu zupy dyniowej na mleku, a jej żołądek zasupłał się od góry ( i dołu ) i mła nie zwróciła tej amerykańskiej wspaniałości na talerzyk z bardzo szlachetnej porcelany Rosenthal. Od tego czasu mła jest bardzo ostrożna jeśli chodzi o kulinaria z dyni, szczególnie na proszonych herbatkach czy inszych kawach. Bezczelnie kłamię że mam uczulenie na dynię, niektórzy wierzą, insi udają że wierzą ale na kontakt z dynią narażać się nie muszę. Moje ciasto piernikowo - dyniowe zalicza się też do grupy tzw. ciast muślinowych, czyli takich które zawierają zamiast tłuszczu twardego olej lub oliwę. Konsystencja takowego jest delikatniejsza a świeżość wypieku trwa dłużej. To znaczy powinna trwać dłużej ale cinżko ze sprawdzeniem. A teraz zadzwonię do Tatusia, ma imieninki. Ciekawe czy odbierze, ostatnio jak mła do niego wydzwaniała to się włóczył i ponoć nie słyszał cinkiego głosiku swojej komóry ani wibracji nie odczuwał. Taa... zgadnijcie jaki tekścik mu zapodam.
P.S. Gienia nielegalnie dokarmiała okoliczne gołębie resztką domowego ciasta drożdżowego, Mrutek podbiegł i zamiast po kociemu przegonić gołębie zabrał się za ciasto. Gołębie nie uciekały a on dziobał z nimi! Małgoś - Sąsiadka szybko na trzech nogach podskoczyła ( laseczka ) i po chwili Mrutek karnie wracał do domu a Małgoś ujadała - "Wstydu nie masz! Razem z gołębiami!". Mła obserwującej to przez okno , mało co a stanęłaby w gardle ta "spieczka" ciasta co ją wyżerała ale na szczęście tylko herbatka jesienna jej nosem wylazła. A w ogóle Małgoś do Mrutka zwraca się Banaś - "Ty Banasiu złodziejski! Bardzo niedobry kotek, łakomy!" Mła rży a Mrutek najwyraźniej olewa, tylko czyha co by tu nowego podeżreć.
Strony
▼
sobota, 30 listopada 2019
środa, 27 listopada 2019
Scorsese rocznik 1942, dobrze napowietrzony i należycie rozlany
Mła była w kinie i była to wyprawa udana. Scorsese w najwyższej formie. Film o tym jak działa zegarek i o tym że czas jest bezlitosnym cynglem, który nie zważa na pozycję i tzw. osiągnięcia. Przyznam że trochę się bałam tego seansu pomna tego co przytrafiło się Coppoli w trzeciej części opowieści o rodzinie Corleone. W tamtym wypadku reżyser też dojrzał do zakończenia opowieści o w gruncie rzeczy dysfunkcyjnej rodzinie ( choć przeca już w pierwszej części trylogii wali po ślepiach że nawet najbardziej kochająca się rodzina potrafi zrobić się opresyjna do bólu a tzw. pozytywne emocje kierujące postępowaniem bohaterów filmu kończą się wciągnięciem ich na stałe w system z którym nie wszyscy z nich chcieli mieć cóś wspólnego ) ale jakby forma mu nie dopisała albo co i nagle zrobiło się z lekka dydaktycznie. W przypadku Scorsese jest inaczej, co prawda od razu staje się jasne że to jest trzecia część opowieści ( po "Goodfellows" i "Casino" ) o tym jak gangsterzy budowali Amerykę ale każda z tych opowieści jest pokazana z perspektywy osoby będącej w innym wieku i każda odkrywa przed nami inne spojrzenie na mechanizm funkcjonowania świata ( nie tylko przestępczego ). Nie zgadzam się z recenzentem "GW" że to odgrzewane kotlety, to raczej ta sama rzecz w zupełnie innym oświetleniu. W "Goodfellows" wraz z dojrzewaniem facet odkrywał że za blichtrem "chłopców z miasta" kryje się zwyczajna walka szczurów, podobna do tej w korporacjach, z tą różnicą tylko że dymisja pracownika często bywa ostateczna. W "Casino" główny bohater już wie że pracuje w szczurzym światku ale wierzy że dzięki pozorom legalności tworzy coś trwałego, nawet decyduje się na założenie rodziny. Rzecz jasna trwała jest tylko chciwość a formy pozyskiwania kasy się zmieniają. Kiedy człowiek przestaje być potrzebny musi odejść, jak jest na tyle rozsądny że nie ma wygórowanych oczekiwań to dożywa spokojnej starości na Florydzie, gdzie może do woli zastanawiać się co tak naprawdę zniszczyło jego rodzinę i co poszło z ptokami pierwsze - rodzinka czy pracowe układy. W "Irischman" starzec będący mafijnym trybikiem, któremu zdawało się że miał wpływ na historię przez duże H. uświadamia sobie że jego życie w gruncie rzeczy nie miało wielkiego znaczenia. Z lekkim zdziwkiem odkrywa że za wielkiego znaczenia nie miały też istnienia jego szefów o znanych nazwiskach, ot, wszyscy stają się anonimowymi staruszkami którym szczęściem wydaje się popijanie dobrych soczków. Już nie tylko ludzkie działanie niczego trwałego nie tworzy, bohaterowie sami rozsypują się przeżywając swoją epokę. Można by pokusić się o twierdzenie że to film o nieszczęśliwej starości gangstera który czekał na śmierć we własnym wyrku i którego mijający czas zmusił do konfrontacji z własnym biologicznym bytem niczym nie różniącym się od innych bytów, będących w takiej sytuacji. No a jednak nie jest to kino starcze, Po prostu jest to film zrobiony przez człowieka w pewnym wieku, który nabył wiedzy związanej z doświadczeniem. Coś jak "Dreams" Akira Kurosawy, do stworzenia którego potrzebna była perspektywa prawie całego życia. Inne filmy robią młodzi reżyserzy a inni starsi, którym udaje się dojrzewać jak winu a nie tetryczeć.
Nie ma w tym filmie nostalgii, różnych takich smutkowatych "Wybrańcy bogów umierają młodo" i żalów o to jak to źle przeżyć swój własny czas. Jak wspomniałam to opowieść o tym jak działa zegarek a jak wiadomo w mechanizmie trybiki się wycierają. Jedne prędzej, drugie wolniej ale zegarek nadal działa. I będzie działał bo od czego zegarmistrz. A trybiki pokryje niepamięć, choć one przekonane o swojej niezbędności. Jest to też opowieść o ludziach niedostosowanych do systemu, zgrzytających i wprowadzających chaos w ustalonym porządku. Mimo że zdarza im się często że "wypadają z wyścigu przed metą" to to co zgrzyta w trybikach zegarka w czasie w którym żyją, przy następnej wymianie trybików na nowo ustawia pracę zegarka. Ich też pokrywa niepamięć ale to co robili w życiu okazuje się bardziej istotne. Szalony włoski mafiozo który trzymał nie tylko ze swoimi, prezydent który nie był rycerzem w lśniącej zbroi ale pokusił się o to by postawić się sponsorom swojej kampanii, człowiek który stworzył najsilniejszy związek zawodowy w historii USA ale określił granicę dla działań mafii. Za duże ego, za silna chęć wyrwania się z układu i bum. Jednak zmiana wzięła i zaistniała ( spoiler - na mła zrobiła wrażenie scena z kolorową pielęgniarką mówiącą z latynoskim akcentem, która co prawda nie ma pojęcia kim był Hoffa ale żyje w kraju do którego wstęp dały jej długofalowe skutki polityki zabitego prezydenta, zapewne pracuje na legalu zarabiając powyżej minimalnej i dla której słowo przestępca z organizacji raczej nie oznacza tylko kogoś pochodzącego z Włoch ).
Amerykanom ten film będzie oglądało się łatwiej niż Europejczykom, jest w nim kawał historii Stanów pokazanej nie od strony podręczników szkolnych. My mamy problem z podręcznikową wersją ich historii, o tej wersji która jest usiana mnóstwem bardzo niewygodnych faktów w ogóle nie ma powszechnej wiedzy. Mła zawsze śmieszy kiedy mówi się czy pisze o większej niż europejska transparentności systemu politycznego USA, zaraz widzi te dwie komisje rządowe które doszły do zupełnie innych wniosków na temat tego kto ubił im prezydenta i ciszę jaka zapadła kiedy zorientowano się że tzw. gówno w wentylatorze opryska wszystkich bez wyjątku. Jeszcze jedna uwaga - film jest długi jak opera Wagnera ( stąd litografia Aubrey Beardsley'a "Wagneryci brytyjscy w 1890 roku" ) trza się wygodnie usadzić.
P.S. Aktorstwo na najwyższym poziomie, na mła szczególne wrażenie wywarł Joe Pesci w roli Russela Bufalino.
poniedziałek, 25 listopada 2019
Codziennik - jesienne ostatki
Ostatnie posty to były "wartościowe" i "przemundre" to teraz sobie mła poleniuszy i napisze o takim zwyczajniku co się u niej uzwyczajnia. No więc mamy jasność, ciepłość i w ogóle prądowy full wypas a zaraz będziemy mieli rachunki za te radości. Elektrowniane i zwyczajnie robocze. Lokatorów radośnie ucieszyłam info o podwyżce czynszu ( lepiej teraz niż przed świętami, podwyżka czynszu i ho, ho, ho to takie jakby dwuznaczne ). Co prawda moja podwyżka to blednie przy tej śmieciowej ale za nowe omiedziowanie po całości i domofonik in spe ( niestety musimy zrobić bo boimy się podrzutków śmieciowych, wszyscy moi sąsiedzi wykazali zrozumienie ) trza się długiem podzielić. Na szczęście za robociznę mogę płacić w ratach bo na zarąbiście drogi materiał było z uzbieranych pieniędzów przez mła. Mła zdążyła po robotach podwórkowych ( koparka, piasek, peszwy, czterech chłopów do zasypywania, hektolitry kawy i ogarnianie wyczynowe kotów ) posadzić wysadzone rośliny ( iryski, szałwie, rozchodniki i czyśćce - działo się ) i nawet wymyć te naszą dziadowską klatkę schodową ( w przyszłym sezonie wreszcie malowanie i naprawa ścian, w końcu będzie wyglądało mniej po łódzku ). Teraz przede mną rozmowa z ubezpieczycielem a właściwie ubezpieczycielką i negocjowanie nowej stawki ( jest nowa instalacja i dach po remoncie ). Tyle o spędzających mła sen z powiek sprawach kamienicznych.
Teraz o kotach. Szpagetka się pochorowała i leczenie zapowiada się na długie bo trza oszczędzać Szpagetkowe nerki. Choroba wzięła się stąd że madka kotów kupiła dla nich i dla kotów dochodzących wątróbkę kurzą. Wątróbka świeża i z dobrego źródła, dużo jej nigdy nie dostają ale madka chciała sprawić gadom przyjemność ( bo one wątróbkę bardzo lubieją ). Do łba madce nie przyszło że Szpagetka z Mrutkiem zrobią lotem błyskawicy tzw. słoneczny patrol i wyżrą co nie dla nich było przygotowane. Pochorowały się od tej ilości wątróbki oba ale Mrutek młodziak to nawet leków nie dostał, Szpagetka i starsza i dwa razy od Mrutka mniejsza ( a jak twierdziła Gienia obserwująca żarciowe złodziejstwo Szpagetka zeżarła więcej niż Mrutek ) to jest po podwójnej dawce leków, na diecie, na szczęście bez konieczności nawet bardzo lekkiego płukanka na wszelki wypadek. Oczywiście wkarw jest na madkę bo to przez nią a nie przez kocie łakomstwo. Mrutek protestował z powodu diety a Szpagetka protestowała bo lubi. W ostatnich dwóch tygodniach koty w ogóle dawały popisy. Najsampierw Mrutek postanowił pojeździć z koparkowym i wlazł do kabiny, zainstalował się i ani myślał wyjść. Jak Mrutek wlazł to Sztaflik też poczuła że powinna. Na szczęście koparkowy ma w domu koty, zrozumiał, wyraził współczucie i pomógł mi zanieść do domu porykujących protestacyjnie amatorów obsługi koparki. Potem był wstyd przy elektrykach.
Nasze kociambry zoczyły w Alcatrazie Ocelota 2 ze świtą i postanowiły wystąpić na ścieżkę wojenną. Ustawione na dachach szopek najsapmierw ostrzegawczo ryczały ( mła zapodała krótko electrician chief - "Bogurodzica" ) a kiedy w wyniku tego ryczenia dołączył do nich Epuzer ( wojska litewskie ) ruszyły do boju. Z naszej strony najbardziej oberwała Okularia, po stronie fabrycznych taki pręgowany szaraczek, który jest w fabryce od niedawna i dopiero ma być kastrowany w przyszłym miesiącu. Oczywiście odgłosy dobiegające z ogrodu to takie były że tylko TOZ wezwać. Po bitwie Mrutek i Sztaflik szczęśliwe jakby im kto abonament na śledzie zaproponował, Epuzer chciał żarła za "przyjacielską przysługę", Szpagetka wylizywała karczycho Okularii, która parskała ze złości ( "Jak bym dopadła tego Rudego Gnoja!" ). Po drugiej stronie siatki strażnicy skarmiali drużynę Ocelota 2. Taa... koteczki. Na zakończenie kocich opowiastek - madka odkryła że Mrutek jest wszystkożerny. Ukradł i zeżarł szwedzkiego sucharka z borówkowym dżemem. Jedyne co mu nie pasiło to brak serka mascarpone, który był rozsmarowany na drugim sucharku. Było "Madka dej sucharka z mascarponem, no dej!" Madka jest przerażona apetycikiem syncia, poszedł w Danusia i Laliego, nic z wytwornego niejadkowania Felicjana ( Felutek jadł tylko to co chciał, nawet jak to nie było dla niego, swoim żarełkiem, szczególnie tym prozdrowotnym potrafił gardzić ). Na fotach rekonwalescenty - Mrutek i Szpagetka.
Poza kocio i poza domowo to mła pogubiła się w politycznym teatrum i na razie jest na etapie oglądania farsy w której nie wie kto jest zdradzanym mężem a kto niedowidzącą żoną. Snu jej to z powiek nie spędza bo tzw. niewidzialna ręka rynku za jakiś czas zmieni nam obsadę przedstawienia. Mła ma tylko nadzieję że nie będzie wystawiana tragedia. Dziś wieczorkiem mła ma się zamiar ukulturalnić w towarzystwie Mamelona i kto wie czy nie Słąwencjusza, najmłodszej sister i jej boyfrienda ( ksywa "Gorsecik" ale nie ma się z czego śmiać bo leczenie kręgosłupa w Cebulandii to igranie z losem ). Idziemy do kina na nowy film Scorsese, podobno kawał dobrego kina ten "Irlandczyk". Młą się należy bo mła nadal pracuje nad mebelkami i nawet zaatakowała szwagra w sprawie meblowej ( patrzał na nią z obrzydzeniem, czemu trudno się dziwić bo właśnie był przejazdem w drodze z roboty w której uskutecznia renowację organów i ma drewnowstręt poroboczy ). Mła jednak zajadle krążyła wokół tematu, jedno co ją powstrzymywało od naprawdę namolnego meblonudzenia to konieczność zapłacenia za opał na zimę i dług lekstryczny. To u mła studzi chęć natychmiastowego mebloróbstwa ( do którego niestetyż kaska jest potrzebna ). Spokojnie, mła się odkuje i wróci do tematu a na razie będzie robiła co może w tzw. zakresie własnym.
Mła zakończyła też tegoroczny sezon leśny, bywszy w lesie z Mamelonem i Sławencjuszem i upolowawszy dwie gąski siwki. Jednak lasy zasypiał i nie trza go było budzić. Troszki tylko pochodzilim i zrobiliśmy nawrotkę. Fotki leśne są i płucka z lekka przewentylowane i zdziwności zapamiętane. Bo listopadowy las to całkiem insza bajka, wyrastają rośliny których istnienia mało kto jest świadomy, różne takie tajemnicze grzybki robiące dywany, zdziwne porosty, które najprawdopodobniej rosną sobie przez cały rok ale w listopadowym na wpółśpiącym lesie przykuwają wzrok i zdumiewają paletą barw.
Mła przeżywa fascynację bo las pokazał jej coś nowego, taką ukrytą twarz. W Polszcze do lasu podchodzi się merkantylnie, a to jagódki a to grzybki - odwiedza się las w sezonie zbiorów. W listopadzie obecność ludzi w lesie jest prawie żadna i dzięki temu można zobaczyć całkiem inny las, choć wyjeżdża się do niego pod pozorem zbierania grzybów, he, he, he. W takim lesie zwierzęta są mniej płochliwe, grzyby nieznane i tajemnicze a zapach intrygujący. Poniżej zamieszczam fotki lasu zdobywającego dawne ludzkie siedziby, bezczelnie przyznam że ten las zdobywczy i nieco groźny napawa młą nadzieją. Może się uda i nie ukatrupimy wszystkiego ( hym... Matka Natura nas ukatrupi a potem na nas zarośnie i tylko sumaki obce lasowi będą świadczyły o naszej w nim kiedyś tam obecności ).
piątek, 22 listopada 2019
Musei Vaticani - Kaplica Sykstyńska
Muzea Watykańskie to taki must see Rzymu, ludzie czują że koniecznie tam być muszą. Nawet jak głęboko w okolicach esicy mają sztuki plastyczne no to jak to? Nie zobaczyć?! No a potem wyraźnie się męczą i coby męki skrócić paplają, biegają i cud że nie stepują i światełkami nie świecą. Mła nie lubi wielkich muzeów typu must see, zdecydowanie milej wspomina zwiedzanie pałacu Lobkowitzów , gdzie była Mamelon, ona i "Sianokosy" Breughla. Między obrazem a Mamelonem i mła tylko szyba pancerna i za plecami żadnego tłumu. A jakże miło było zwiedzać skarbiec Lorety i wcale nie trzeba się było dopychać do figury brodatej świętej. Niestety Muzea Watykańskie to kombinat turystyczny i ludziska się gniotą w tłumie. Oczywiście jest sposób na normalne zwiedzanie ale wymaga on nieco samozaparcia bo trza bardzo wcześnie wstać i udać się na tzw. limitowaną wycieczkę przed otwarciem instytucji. Mamelon i mła postanowiły nie chlać winka w przeddzień wyjścia do muzeów, rano wstać rześkie i świergolące jak te skurwonki i zdążyć przed tłumem. Decyzja była prawilna, one obejrzały dzięki niej Kaplicę Sykstyńską w normalnych warunkach.
Zwiedzających było mniej niż kardynałów na konklawe a po obowiązkowym wysłuchaniu pięciominutowej historii powstania budynku i historii fresków na jego sklepieniu i nie tylko sklepieniu, w wersji anglojęzycznej ta historia zapodana niestety, Mamelon i mła mogły się naprawdę spokojnie rozejrzeć. I w ten sposób oglądana kaplica robi wrażenia. Mamelona wręcz powaliła a właściwie to wyprostowała. Wgapiając się w proroków namalowanych przez Buonarrotiego Mamelon poczuła że "wszedł jej Izajasz", jak to stara Janiakowa a za nią Małgoś Sąsiadka określają silne nerwobóle ( od słówka ischias chyba ten Izajasz się Janiakowej ulągł ). Izajasz dał Mamelonu solidnie popalić, myślę że po prostu źle stąpnęła a że człowiek zadziera w Kaplicy Sykstyńskiej w sposób długotrwały głowę i mięśnie karku są naprężone, cóś wzięło i Mamelonu chrząstnęło. Znaczy po zwiedzaniu Sykstyny Mamelon musiała dochodzić do siebie w kafejce odpowiednio ułożona na krześle, plując jadem w kierunku mła rzecz jasna ( no bo ją bolało jak cholera ). Takie to wrażenie wywarła na niej powała Sykstyny że prawie czterdzieści minut dochodziła do siebie, Michał Anioł wielkim artystą był znaczy, he, he, he. Tak po prawdzie to naprawdę był, sklepienie jest genialne, szczególnie kiedy ogląda się je w świetle naturalnym, kolorki grają zadając kłam wszystkim znawcom sztuki którzy przez lata ćwierkali o "szarym welonie na ciałach jakby wykutych z marmuru".
Ciała są solidne, niektóre piękne do bólu a szarego welonu ni ma bo to był jeno wielowiekowy bród, któren został usunięty pod koniec ubiegłego stulecia. Szczególne wrażenie robią, przynajmniej na mła, Ignudi, czyli nagusy. Ci postawni młodzieńcy którzy rozsiedli się albo rozstawili pomiędzy panelami Storie della Genesi, współcześnie w dobie opowiastek o tzw. lawendowej mafii i lepiej poznanej biografii mistrza Michelangelo odbierani są nieco dwuznacznie. Hym... zresztą tak naprawdę to nie tylko współcześnie, jednak papieżowi Juliuszowi II snu z powiek zgorszenie młodzieńczą męską nagością nie spędzało. Co najwyżej sama nagość mogła mu sen z oczu przeganiać, papież della Rovere był wszak miłośnikiem ludzkiego piękna, dla którego to znawcy płeć owego nośnika piękna miała drugorzędne znaczenie. Skąd takie nagusy wśród proroków , Sybilli i biblijnej historii? Vasari twierdził że to symbole Złotego Wieku, insi wskazywali na symbolikę neoplatońską, jeszcze inni twierdzili że to anioły którym jeszcze nie wyrosły skrzydła. Właśnie ta ostatnia hipoteza uznawana jest dziś za najbardziej prawdopodobną - Ignudi są postaciami anielskimi, w sensie czegoś pośredniego pomiędzy człowieczeństwem a boskością. Hym... można by użyć określenia nadludzie, gdyby się tak brzydko nie kojarzyło.
Oprócz nagusów miłe sercu mła są niektóre urocze Sybille - moje ulubienice to Sybilla Libijska ( na obrazku powyżej ) i Sybilla Delficka ( ta na obrazku obok ). Sybille dzielą na sklepieniu miejsce pospołu z prorokami, razem jest 12 osób jasnowidzących. Michałowi Aniołowi nie przeszkadzało że część prorokujących w zdolność jasnowidzenia wyposażył Jahwe a część Apollo, jego katolickość była specyficzna. Właściwie to mocno specyficzna. Zresztą nie tylko jego, elita włoskiego odrodzenia swoimi koncepcjami teologicznymi mogła by przyprawić o apopleksję niejednego polskiego biskupa ( mam tu na myśli takich gorzej wykształconych hierarchów ). Sybilli jest pięć - wspomniane wcześniej Sybilla Libijska i Sybilla Delficka, oraz Sybilla Erytrejska i starsze wiekiem ( na wizerunkach ) Sybilla Perska i Sybilla Kumejska ( ta ostatnia zwana przez mła Zwisłocycą ). Proroków jest siedmiu - czterej tzw. wielcy prorocy: hym... tego... Izajasz, Jeremiasz ( wizerunek jest domniemanym autoportretem Buonarrotiego - ciekawe że wybrał na nosiciela swojej twarzy tego akurat proroka który twierdził że lud się nigdy nie nawróci ), Ezechiel i Daniel - oraz trzej prorocy mniejsi: Joel ( w którego rysach dopatrywano się podobieństwa do Donata Bramantego, kolegi a zarazem rywala Michała Anioła ), Zachariasz ( ojciec Jana Chrzciciela, w którego wizerunku dopatrzono się ostatnimi czasy podobieństwa do Juliusza II ) i Jonasz. W lunetach namalowano przodków Jezusa, całe tłumy - Salomony, Azory, Ezechiasze i Sadoki. Można się pogubić od tej ilości postaci. No ale sklepienie Cappella Sistina to przeca swoista Biblia Pauperum, to że my w niej już nieczytaci nie oznacza że dla współczesnych Michałowi Aniołowi była nie do odczytania. Choć żeby dokładnie zrozumieć przesłanie zawarte we freskach sklepienia trzeba było nie być taki pauper, bo dobre wykształcenie zawsze kosztowne a to sklepienne przesłanie przeznaczone dla solidnie wykształconych.
Część centralną fresku zajmuje dziewięć historii z Księgi Rodzaju: Oddzielenie światła od ciemności, Stworzenie gwiazd , Oddzielenie wód od ziemi , Stworzenie Adama , Stworzenie Ewy, Grzech pierworodny i wgnanie z raju, Ofiara Noego , Potop, Pijaństwo Noego. Po bokach tych opowieści w dębowych liściach i żółędziach z herbu sponsora ( ród della Rovere pieczętował się złotym drzewem dębu na błękitnym tle ) znajdują się potężne postacie Ignudi wspierających medaliony, w których przedstawiono z kolie sceny z Księgi Królów. W tzw. żaglach i lunetach wspomniani liczni przodkowie Chrystusa a pomiędzy nimi Sybille i Prorocy. W czterech rogach sklepienia artysta namalował epizody z zapowiadanego przez stary testament zbawienia. Tak, artysta namalował bo Michał Anioł te ponad tysiąc metrów kwadratowych to tak własnoręcznie, pomocnicy farby ucierali albo trzymali kartony z rysunkiem postaci, tynk nanosili i pilnowali coby nie wysechł, rusztowanie zbijali. Z rusztowaniem była zresztą jazda - pierwszym pomysłem było coś co wykombinował Bramante - rusztowanie zawieszone w powietrzu za pomocą lin. Jednak Michał Anioł obawiał się że to rozwiązanie pozostawi dziury w sklepieniu gdy prace zostaną zakończone więc zbudowano prostą drewnianą platformę, opierającą się na wspornikach umieszczonych w otworach w ścianach na dużej wysokości w pobliżu okien. Rusztowanie zorganizowano etapami, aby umożliwić łatwą pracę przy każdej części malowidła. Z tynkiem też nie było od razu tak prosto i miło, pierwsza warstwa zaprawy ułożona na sklepieniu była zbyt mokra i co Michelangelo zdążył na nim zrobić trzeba było usunąć i zacząć działania od nowa. Udało się dzięki innowacji jego pomocnika Jacopo l'Indaco, który wymyślił nową mieszankę składników do zaprawy. Ta było nie tylko odporna na pleśń ale schła w odpowiednim czasie, jej skład wszedł na stałe do włoskiej tradycji malowania fresków.
Teraz trochę o samym budynku - zaprojektował go Baccio Pontelli na polecenie papieża Sykstusa IV della Rovere ( stąd nazwa Kaplica Sykstyńska ), budowę rozpoczęto w 1475 roku ( faza projektu ) a zakończono w roku 1781. Wzniesiona na planie prostokąta mierzy 40,93 metrów długości i 13,41metrów szerokości, ma wysokość 20,70 metrów i jest przykryta sklepieniem kolebkowym, połączonym ze ścianami żaglami i pióropuszami , które tworzą lunety przy ścianach bocznych. Konsekracja odbyła się 15 sierpnia 1483 roku. Kaplica poświęcona została poświęcona Marii Assunta w Cielo. Kaplica była jednym z punktów programowego "odświeżenia" budowli watykańskich, który powzięli włoscy papieże po okresie tzw. niewoli babilońskiej w Awinionie. W 1477 roku rozebrano rozpadające się pozostałości poprzedniego budynku, wykorzystując fundamenty i podstawę zdrowych murów dla nowej kaplicy. Funkcje kaplicy nie zmieniły się w stosunku do poprzedniej i analogicznej w Pałacu Papieży w Awinionie , miało być to nadal miejsce najbardziej uroczystych obchodów kalendarza liturgicznego. Wymagało to szczególnie monumentalnego wyrazu, które jednoznacznie uświadamiał zebranym na uroczystościach Maiestas papalis.
Wymiary budynku są zgodne z tym co wiedziano ówcześnie o wymiarach Świątyni Jerozolimskiej, już choćby to nawiązanie świadczy o tym że kaplica miała uchodzić za coś wyjątkowego - najświętsze miejsce spośród świętych. Od początku jednak były problemy związane z posadowieniem budynku. Wiosną 1504 roku wystąpił jeden z nich, od razu taki wagi ciężkiej. Południowa ściana budynku zaczęła osiadać i się nachylać co spowodowało rozległe i groźne pęknięcie sklepienia. Juliusz II della Rovere kazał sklepienie wzmocnić łańcuchami a szczelinę, która powstałą od strony północno-wschodniego zasklepić cegłami. Dekoracja sklepienia autorstwa Piermatteo d'Amelia została zatem nieodwracalnie uszkodzona. W 1506 roku Juliuszowi II zamarzyło się by kaplicę wzniesioną przez poprzednika z rodu della Rovere na papieskim urzędzie ozdabiał Michał Anioł Buonarroti. Pomysł niby świetny ale trudny do wykonania, pan papież i pan artysta nie przepadali za sobą, oględnie rzecz ujmując. tak szczerze pisząc to jest w zasadzie cud czyli zbieg szczęśliwych dla potomnych okoliczności że dekoracja kaplicy w wykonaniu Michała Anioła w ogóle powstała. Działo się, iskrzyło, mało pożaru nie wywołało! Jednakże od roku 1508 do roku 1512 Michał Anioł pracował na rusztowaniach w kaplicy.
Ziemia pod kaplicą cały czas pracowała, w kolejnych latach osiadanie gleby spowodowało ze względu na słabą stabilność fundamentów nowe szkody, takie jak zawalenie, w Boże Narodzenie 1522 roku architrawy wejścia. Zabiło wtedy szwajcarskiego strażnika stojącego obok Hadriana VI, znak nad znakami. No i po tym znaku szybko było nowe konklawe, w 1523 roku właśnie podczas obrad kardynałów pokazały się nowe, niepokojące pęknięcia, które wymagały natychmiastowej interwencji. Niestety te pęknięcia źle się skończyły dla niektórych fresków, w tym także dla tych które znajdowały się na ścianie "opracowanej" przez Perugina. Papież Klemens VII postanowił ponownie zatrudnić Buonarrotiego i tym sposobem zafundował w 1534 roku w kaplicy dzieło uchodzące za jedno z najwybitniejszych przedstawień plastycznych w historii - Sąd Ostateczny wg. Michała Anioła. O ile sklepienie to historie starotestamentowe, nawiązujące do tradycji kaplicy jako odrodzonej Świątyni Jerozolimskiej o tyle Sąd Ostateczny jest zdecydowanie rodem z Nowego Testamentu. Zrywa z wszelkimi dotychczasowymi kanonami przedstawień tego wydarzenia, jest wręcz obrazoburczy i nieprzyzwoicie piękny ( no i drogi w wykonaniu, niebo za młodzieńczym Chrystusem bardziej przypominającym greckiego boga niż umęczonego Hebrajczyka lśni jak lapis - lazuli bo jest z lapis - lazuli - barwnik do farby sprowadzano z dzisiejszego Pakistanu ). Hym... trochę to wszystko wygląda tak jakby Michał Anioł zamalowywał niedoróbki architektoniczne.
Sąd Ostateczny był przedmiotem ostrego sporu między niejakim kardynałem Carafą a Michałem Aniołem - artystę oskarżono o niemoralność i niedopuszczalne nieprzyzwoitości, ponieważ malował nagie postacie z genitaliami na wierzchu w najważniejszym kościele chrześcijańskim. No cóż, ani kardynał Carafa ani wspierający go ambasador Mantui monsignor Srenini, nie znali starej prawdy że sztuka przeżywa religię ( a powinni znać w końcu żyli w epoce fascynacji antykiem, co prawda u jej zmierzchu ale jednak w dojrzałym renesansie ). Carafa i monsignor Sernini zorganizowali kampanię znaną jako "kampania liści figi" w celu usunięcia co bardziej gorszących fragmentów fresków. Giorgio Vasari przekazał nam historię jednego z popleczników Carafy. Mistrz ceremonii papieża, Biagio da Cesena , stwierdził że "łobabrazki" bardziej nadają się do łaźni ( rzymskie renesansowe łaźnie miały szerszy zakres usług niż tylko dbanie o czystość ciała, hym... taki synonim bordello to był ) niż do kaplicy. Wkurzony tym podejściem Michał Anioł przedstawił buźkę pana da Cesena jako twarz Minosa, sędziego podziemia .Kiedy zapluty z wściekłości Biagio da Cesena poskarżył się papieżowi ten odpowiedział, że jego jurysdykcja nie dotyczy piekła. Tak więc wiemy dzięki temu portretowi jak wyglądał ceremoniarz papieża, he, he, he. Jest jeszcze inna koncepcja dotycząca tego kto miał dać rysy swojej twarzy Minosowi.
Skandale homoseksualne to nie jest tylko problem dzisiejszego Kościoła. Pierluigi Farnese, syn papieża Pawła III, był znany w Rzymie z przemocy wobec inszych homoseksualistów. Głośnych echem odbiła się w czasach tworzenia fresku sprawa wykorzystywania seksualnego młodego kościelnego, które doprowadziło do jego śmierci. Oceany hipokryzji wśród duchownych zawsze zalewają każdą religię, takie jakieś prawo natury albo co. Za życia Michała Anioła genitalia na freskach że tak rzecz określę świeciły pełnym blaskiem, jednak po jego śmierci wydano prawo tzw. Pictura in Cappella Ap.ca coopriantur, które zakazywało ukazywania pełnej nagości w obiektach sakralnych Watykanu. No i biedny Daniele da Volterra , uczeń Michała Anioła, namalował całą serię draperii i przepasek biodrowych zwanych "braghe" ( majty ), co dało mu przydomek "Braghettone" ( Majtkarz ) pod którym wszedł do historii sztuki. Cóż, współpraca z niektórą władzą niesie groźne konsekwencje.
Oczywiście freski Michała Anioła to nie jedyne przedstawienia plastyczne w kaplicy. Jednak jest tak że jakoś nikt nie zawraca sobie głowy Botticellim, Pinturicchio czy nawet Rafaelem, po prostu Michał Anioł pozamiatał. To tak jak byśmy oglądali film o kosmosie z lat pięćdziesiątych XX wieku a nagle mielibyśmy możliwość obejrzenia czegoś typu "Odyseja 2001" w formacie 3 D. Z obowiązku jednakże wspomnę jak to z dekorowaniem kaplicy było. Zaczęło się od tego że papież wtrącał się dość mocno w sprawy Florencji i popierał ród Pazzi coby osłabić Medyceuszy. Lorenzo de 'Medici znany u nas jako Wawrzyniec Wspaniały był jednak politykiem wytrawnym i bezwzględnym. Dla rodu Pazzi nie skończyło się dobrze. Po rozprawie z przeciwnikami w ramach polityki pojednania z ich sojusznikami, którzy wspierali spisek Pazzich , Lorenzo postanowił że potrzebującemu artystów papieżowi opętanemu wizją odnowy Rzymu, wyśle najlepszych artystów Florencji. Jako tego ten... ambasadorów kultury. I tak w dniu 27 października 1480 roku Sandro Botticelli , Cosimo Rosselli , Domenico Ghirlandaio i ich współpracownicy udali się do Rzymu, gdzie pracowali od wiosny 1481 roku. Dołączyli Pinturicchio , Piero di Cosimo i Bartolomeo della Gatta, Luca Signorelli który z czasem zastąpił Perugina. Artyści mieli różne style ale jakimś cudem powstał cykl fresków o wielkiej jednorodności. Było to możliwe dzięki przyjęciu tej samej skali wymiarowej figur, podobnej paginacji i struktury rytmicznej, tych samych dominujących odcieni, wśród których wyróżnia się obfitość złotych wykończeń, które intensyfikują efekty świetlne ( musiało się mienić w blasku pochodni i świec )
Papież Leon X poczuł że musi dołożyć swoją cegiełkę do kaplicy sponsorowanej przez papieży z rodziny Della Rovere, ku większej chwale bożej rzecz jasna a nie chwale własnej, he, he, he. Postanowił wyposażyć kaplicę w serię cennych gobelinów utkanych w Brukseli według projektu Rafaela ( kartony powstały w roku 1514 ). Arazzi tkane w warsztacie Pietera van Aelsta pokazują dzieje świętych Piotra i Pawła , nawiązując do fresków ma ścianach w tzw. środkowym rejestrze. Pierwsze siedem arrasów przybyło z Flandrii i zostało umieszczone 26 grudnia 1519 roku ( w sumie jest ich dziesięć ). Dziś oryginalne arrasy wiszą w Pinakotece Watykańskiej, w kaplicy powieszono ich kopie. Wystawiane są rotacyjnie, całej dziesiątki nie zobaczymy. Przeniesienie oryginałów do specjalnego pomieszczenia było koniecznością, tkaniny nie zdzierżyłyby warunków kaplicy ( a już na pewno nie tego dzikiego tłumu, który urąga idei prawdziwego muzealnictwa ).
Arrasy zawieszono w "części sakralnej" kaplicy, oddzieloną marmurową ażurową ścianką. Ten rodzaj ikonostasu autorstwa Mino da Fiesole , Andrei Bregno i Giovanniego Dalmaty dzieli kaplicę na dwie części: większa wraz z ołtarzem jest zarezerwowana na obrzędy religijne , podczas gdy mniejsza jest przeznaczona dla wiernych. Podstawa składa się z drobno rzeźbionych płaskorzeźb i złoconych paneli, z puttami trzymającymi wieńce z herbem Sykstusa IV na przemian z ozdobnymi motywami roślinnymi., które przeplatają balustradę. Ci sami artyści "od marmurowej kratki" stworzyli też przestrzeń dla chóru, dawnymi czasy pięknie śpiewało w tym miejscu ze dwunastu kastratów.
No i to było na tyle o Cappella Sistina. Jeżeli chcecie ją naprawdę zobaczyć to zamieńcie się w skurwonki albo sowy. Nigdy, powtarza z naciskiem - nigdy - nie dajcie się namówić na zwiedzanie tego obiektu w godzinach otwarcia muzeów. Zdaniem mła obecny system zwiedzania zakończy się za jakiś czas z hukiem i przytupem na tej samej zasadzie jak zakończyło się zwiedzanie grobowca Królowej Nefertari w Egipcie. Masową turystykę to mogą piramidy zdzierżyć a nie obiekty pokryte delikatnymi w gruncie rzeczy freskami.
Zwiedzających było mniej niż kardynałów na konklawe a po obowiązkowym wysłuchaniu pięciominutowej historii powstania budynku i historii fresków na jego sklepieniu i nie tylko sklepieniu, w wersji anglojęzycznej ta historia zapodana niestety, Mamelon i mła mogły się naprawdę spokojnie rozejrzeć. I w ten sposób oglądana kaplica robi wrażenia. Mamelona wręcz powaliła a właściwie to wyprostowała. Wgapiając się w proroków namalowanych przez Buonarrotiego Mamelon poczuła że "wszedł jej Izajasz", jak to stara Janiakowa a za nią Małgoś Sąsiadka określają silne nerwobóle ( od słówka ischias chyba ten Izajasz się Janiakowej ulągł ). Izajasz dał Mamelonu solidnie popalić, myślę że po prostu źle stąpnęła a że człowiek zadziera w Kaplicy Sykstyńskiej w sposób długotrwały głowę i mięśnie karku są naprężone, cóś wzięło i Mamelonu chrząstnęło. Znaczy po zwiedzaniu Sykstyny Mamelon musiała dochodzić do siebie w kafejce odpowiednio ułożona na krześle, plując jadem w kierunku mła rzecz jasna ( no bo ją bolało jak cholera ). Takie to wrażenie wywarła na niej powała Sykstyny że prawie czterdzieści minut dochodziła do siebie, Michał Anioł wielkim artystą był znaczy, he, he, he. Tak po prawdzie to naprawdę był, sklepienie jest genialne, szczególnie kiedy ogląda się je w świetle naturalnym, kolorki grają zadając kłam wszystkim znawcom sztuki którzy przez lata ćwierkali o "szarym welonie na ciałach jakby wykutych z marmuru".
Ciała są solidne, niektóre piękne do bólu a szarego welonu ni ma bo to był jeno wielowiekowy bród, któren został usunięty pod koniec ubiegłego stulecia. Szczególne wrażenie robią, przynajmniej na mła, Ignudi, czyli nagusy. Ci postawni młodzieńcy którzy rozsiedli się albo rozstawili pomiędzy panelami Storie della Genesi, współcześnie w dobie opowiastek o tzw. lawendowej mafii i lepiej poznanej biografii mistrza Michelangelo odbierani są nieco dwuznacznie. Hym... zresztą tak naprawdę to nie tylko współcześnie, jednak papieżowi Juliuszowi II snu z powiek zgorszenie młodzieńczą męską nagością nie spędzało. Co najwyżej sama nagość mogła mu sen z oczu przeganiać, papież della Rovere był wszak miłośnikiem ludzkiego piękna, dla którego to znawcy płeć owego nośnika piękna miała drugorzędne znaczenie. Skąd takie nagusy wśród proroków , Sybilli i biblijnej historii? Vasari twierdził że to symbole Złotego Wieku, insi wskazywali na symbolikę neoplatońską, jeszcze inni twierdzili że to anioły którym jeszcze nie wyrosły skrzydła. Właśnie ta ostatnia hipoteza uznawana jest dziś za najbardziej prawdopodobną - Ignudi są postaciami anielskimi, w sensie czegoś pośredniego pomiędzy człowieczeństwem a boskością. Hym... można by użyć określenia nadludzie, gdyby się tak brzydko nie kojarzyło.
Oprócz nagusów miłe sercu mła są niektóre urocze Sybille - moje ulubienice to Sybilla Libijska ( na obrazku powyżej ) i Sybilla Delficka ( ta na obrazku obok ). Sybille dzielą na sklepieniu miejsce pospołu z prorokami, razem jest 12 osób jasnowidzących. Michałowi Aniołowi nie przeszkadzało że część prorokujących w zdolność jasnowidzenia wyposażył Jahwe a część Apollo, jego katolickość była specyficzna. Właściwie to mocno specyficzna. Zresztą nie tylko jego, elita włoskiego odrodzenia swoimi koncepcjami teologicznymi mogła by przyprawić o apopleksję niejednego polskiego biskupa ( mam tu na myśli takich gorzej wykształconych hierarchów ). Sybilli jest pięć - wspomniane wcześniej Sybilla Libijska i Sybilla Delficka, oraz Sybilla Erytrejska i starsze wiekiem ( na wizerunkach ) Sybilla Perska i Sybilla Kumejska ( ta ostatnia zwana przez mła Zwisłocycą ). Proroków jest siedmiu - czterej tzw. wielcy prorocy: hym... tego... Izajasz, Jeremiasz ( wizerunek jest domniemanym autoportretem Buonarrotiego - ciekawe że wybrał na nosiciela swojej twarzy tego akurat proroka który twierdził że lud się nigdy nie nawróci ), Ezechiel i Daniel - oraz trzej prorocy mniejsi: Joel ( w którego rysach dopatrywano się podobieństwa do Donata Bramantego, kolegi a zarazem rywala Michała Anioła ), Zachariasz ( ojciec Jana Chrzciciela, w którego wizerunku dopatrzono się ostatnimi czasy podobieństwa do Juliusza II ) i Jonasz. W lunetach namalowano przodków Jezusa, całe tłumy - Salomony, Azory, Ezechiasze i Sadoki. Można się pogubić od tej ilości postaci. No ale sklepienie Cappella Sistina to przeca swoista Biblia Pauperum, to że my w niej już nieczytaci nie oznacza że dla współczesnych Michałowi Aniołowi była nie do odczytania. Choć żeby dokładnie zrozumieć przesłanie zawarte we freskach sklepienia trzeba było nie być taki pauper, bo dobre wykształcenie zawsze kosztowne a to sklepienne przesłanie przeznaczone dla solidnie wykształconych.
Część centralną fresku zajmuje dziewięć historii z Księgi Rodzaju: Oddzielenie światła od ciemności, Stworzenie gwiazd , Oddzielenie wód od ziemi , Stworzenie Adama , Stworzenie Ewy, Grzech pierworodny i wgnanie z raju, Ofiara Noego , Potop, Pijaństwo Noego. Po bokach tych opowieści w dębowych liściach i żółędziach z herbu sponsora ( ród della Rovere pieczętował się złotym drzewem dębu na błękitnym tle ) znajdują się potężne postacie Ignudi wspierających medaliony, w których przedstawiono z kolie sceny z Księgi Królów. W tzw. żaglach i lunetach wspomniani liczni przodkowie Chrystusa a pomiędzy nimi Sybille i Prorocy. W czterech rogach sklepienia artysta namalował epizody z zapowiadanego przez stary testament zbawienia. Tak, artysta namalował bo Michał Anioł te ponad tysiąc metrów kwadratowych to tak własnoręcznie, pomocnicy farby ucierali albo trzymali kartony z rysunkiem postaci, tynk nanosili i pilnowali coby nie wysechł, rusztowanie zbijali. Z rusztowaniem była zresztą jazda - pierwszym pomysłem było coś co wykombinował Bramante - rusztowanie zawieszone w powietrzu za pomocą lin. Jednak Michał Anioł obawiał się że to rozwiązanie pozostawi dziury w sklepieniu gdy prace zostaną zakończone więc zbudowano prostą drewnianą platformę, opierającą się na wspornikach umieszczonych w otworach w ścianach na dużej wysokości w pobliżu okien. Rusztowanie zorganizowano etapami, aby umożliwić łatwą pracę przy każdej części malowidła. Z tynkiem też nie było od razu tak prosto i miło, pierwsza warstwa zaprawy ułożona na sklepieniu była zbyt mokra i co Michelangelo zdążył na nim zrobić trzeba było usunąć i zacząć działania od nowa. Udało się dzięki innowacji jego pomocnika Jacopo l'Indaco, który wymyślił nową mieszankę składników do zaprawy. Ta było nie tylko odporna na pleśń ale schła w odpowiednim czasie, jej skład wszedł na stałe do włoskiej tradycji malowania fresków.
Teraz trochę o samym budynku - zaprojektował go Baccio Pontelli na polecenie papieża Sykstusa IV della Rovere ( stąd nazwa Kaplica Sykstyńska ), budowę rozpoczęto w 1475 roku ( faza projektu ) a zakończono w roku 1781. Wzniesiona na planie prostokąta mierzy 40,93 metrów długości i 13,41metrów szerokości, ma wysokość 20,70 metrów i jest przykryta sklepieniem kolebkowym, połączonym ze ścianami żaglami i pióropuszami , które tworzą lunety przy ścianach bocznych. Konsekracja odbyła się 15 sierpnia 1483 roku. Kaplica poświęcona została poświęcona Marii Assunta w Cielo. Kaplica była jednym z punktów programowego "odświeżenia" budowli watykańskich, który powzięli włoscy papieże po okresie tzw. niewoli babilońskiej w Awinionie. W 1477 roku rozebrano rozpadające się pozostałości poprzedniego budynku, wykorzystując fundamenty i podstawę zdrowych murów dla nowej kaplicy. Funkcje kaplicy nie zmieniły się w stosunku do poprzedniej i analogicznej w Pałacu Papieży w Awinionie , miało być to nadal miejsce najbardziej uroczystych obchodów kalendarza liturgicznego. Wymagało to szczególnie monumentalnego wyrazu, które jednoznacznie uświadamiał zebranym na uroczystościach Maiestas papalis.
Wymiary budynku są zgodne z tym co wiedziano ówcześnie o wymiarach Świątyni Jerozolimskiej, już choćby to nawiązanie świadczy o tym że kaplica miała uchodzić za coś wyjątkowego - najświętsze miejsce spośród świętych. Od początku jednak były problemy związane z posadowieniem budynku. Wiosną 1504 roku wystąpił jeden z nich, od razu taki wagi ciężkiej. Południowa ściana budynku zaczęła osiadać i się nachylać co spowodowało rozległe i groźne pęknięcie sklepienia. Juliusz II della Rovere kazał sklepienie wzmocnić łańcuchami a szczelinę, która powstałą od strony północno-wschodniego zasklepić cegłami. Dekoracja sklepienia autorstwa Piermatteo d'Amelia została zatem nieodwracalnie uszkodzona. W 1506 roku Juliuszowi II zamarzyło się by kaplicę wzniesioną przez poprzednika z rodu della Rovere na papieskim urzędzie ozdabiał Michał Anioł Buonarroti. Pomysł niby świetny ale trudny do wykonania, pan papież i pan artysta nie przepadali za sobą, oględnie rzecz ujmując. tak szczerze pisząc to jest w zasadzie cud czyli zbieg szczęśliwych dla potomnych okoliczności że dekoracja kaplicy w wykonaniu Michała Anioła w ogóle powstała. Działo się, iskrzyło, mało pożaru nie wywołało! Jednakże od roku 1508 do roku 1512 Michał Anioł pracował na rusztowaniach w kaplicy.
Ziemia pod kaplicą cały czas pracowała, w kolejnych latach osiadanie gleby spowodowało ze względu na słabą stabilność fundamentów nowe szkody, takie jak zawalenie, w Boże Narodzenie 1522 roku architrawy wejścia. Zabiło wtedy szwajcarskiego strażnika stojącego obok Hadriana VI, znak nad znakami. No i po tym znaku szybko było nowe konklawe, w 1523 roku właśnie podczas obrad kardynałów pokazały się nowe, niepokojące pęknięcia, które wymagały natychmiastowej interwencji. Niestety te pęknięcia źle się skończyły dla niektórych fresków, w tym także dla tych które znajdowały się na ścianie "opracowanej" przez Perugina. Papież Klemens VII postanowił ponownie zatrudnić Buonarrotiego i tym sposobem zafundował w 1534 roku w kaplicy dzieło uchodzące za jedno z najwybitniejszych przedstawień plastycznych w historii - Sąd Ostateczny wg. Michała Anioła. O ile sklepienie to historie starotestamentowe, nawiązujące do tradycji kaplicy jako odrodzonej Świątyni Jerozolimskiej o tyle Sąd Ostateczny jest zdecydowanie rodem z Nowego Testamentu. Zrywa z wszelkimi dotychczasowymi kanonami przedstawień tego wydarzenia, jest wręcz obrazoburczy i nieprzyzwoicie piękny ( no i drogi w wykonaniu, niebo za młodzieńczym Chrystusem bardziej przypominającym greckiego boga niż umęczonego Hebrajczyka lśni jak lapis - lazuli bo jest z lapis - lazuli - barwnik do farby sprowadzano z dzisiejszego Pakistanu ). Hym... trochę to wszystko wygląda tak jakby Michał Anioł zamalowywał niedoróbki architektoniczne.
Sąd Ostateczny był przedmiotem ostrego sporu między niejakim kardynałem Carafą a Michałem Aniołem - artystę oskarżono o niemoralność i niedopuszczalne nieprzyzwoitości, ponieważ malował nagie postacie z genitaliami na wierzchu w najważniejszym kościele chrześcijańskim. No cóż, ani kardynał Carafa ani wspierający go ambasador Mantui monsignor Srenini, nie znali starej prawdy że sztuka przeżywa religię ( a powinni znać w końcu żyli w epoce fascynacji antykiem, co prawda u jej zmierzchu ale jednak w dojrzałym renesansie ). Carafa i monsignor Sernini zorganizowali kampanię znaną jako "kampania liści figi" w celu usunięcia co bardziej gorszących fragmentów fresków. Giorgio Vasari przekazał nam historię jednego z popleczników Carafy. Mistrz ceremonii papieża, Biagio da Cesena , stwierdził że "łobabrazki" bardziej nadają się do łaźni ( rzymskie renesansowe łaźnie miały szerszy zakres usług niż tylko dbanie o czystość ciała, hym... taki synonim bordello to był ) niż do kaplicy. Wkurzony tym podejściem Michał Anioł przedstawił buźkę pana da Cesena jako twarz Minosa, sędziego podziemia .Kiedy zapluty z wściekłości Biagio da Cesena poskarżył się papieżowi ten odpowiedział, że jego jurysdykcja nie dotyczy piekła. Tak więc wiemy dzięki temu portretowi jak wyglądał ceremoniarz papieża, he, he, he. Jest jeszcze inna koncepcja dotycząca tego kto miał dać rysy swojej twarzy Minosowi.
Skandale homoseksualne to nie jest tylko problem dzisiejszego Kościoła. Pierluigi Farnese, syn papieża Pawła III, był znany w Rzymie z przemocy wobec inszych homoseksualistów. Głośnych echem odbiła się w czasach tworzenia fresku sprawa wykorzystywania seksualnego młodego kościelnego, które doprowadziło do jego śmierci. Oceany hipokryzji wśród duchownych zawsze zalewają każdą religię, takie jakieś prawo natury albo co. Za życia Michała Anioła genitalia na freskach że tak rzecz określę świeciły pełnym blaskiem, jednak po jego śmierci wydano prawo tzw. Pictura in Cappella Ap.ca coopriantur, które zakazywało ukazywania pełnej nagości w obiektach sakralnych Watykanu. No i biedny Daniele da Volterra , uczeń Michała Anioła, namalował całą serię draperii i przepasek biodrowych zwanych "braghe" ( majty ), co dało mu przydomek "Braghettone" ( Majtkarz ) pod którym wszedł do historii sztuki. Cóż, współpraca z niektórą władzą niesie groźne konsekwencje.
Oczywiście freski Michała Anioła to nie jedyne przedstawienia plastyczne w kaplicy. Jednak jest tak że jakoś nikt nie zawraca sobie głowy Botticellim, Pinturicchio czy nawet Rafaelem, po prostu Michał Anioł pozamiatał. To tak jak byśmy oglądali film o kosmosie z lat pięćdziesiątych XX wieku a nagle mielibyśmy możliwość obejrzenia czegoś typu "Odyseja 2001" w formacie 3 D. Z obowiązku jednakże wspomnę jak to z dekorowaniem kaplicy było. Zaczęło się od tego że papież wtrącał się dość mocno w sprawy Florencji i popierał ród Pazzi coby osłabić Medyceuszy. Lorenzo de 'Medici znany u nas jako Wawrzyniec Wspaniały był jednak politykiem wytrawnym i bezwzględnym. Dla rodu Pazzi nie skończyło się dobrze. Po rozprawie z przeciwnikami w ramach polityki pojednania z ich sojusznikami, którzy wspierali spisek Pazzich , Lorenzo postanowił że potrzebującemu artystów papieżowi opętanemu wizją odnowy Rzymu, wyśle najlepszych artystów Florencji. Jako tego ten... ambasadorów kultury. I tak w dniu 27 października 1480 roku Sandro Botticelli , Cosimo Rosselli , Domenico Ghirlandaio i ich współpracownicy udali się do Rzymu, gdzie pracowali od wiosny 1481 roku. Dołączyli Pinturicchio , Piero di Cosimo i Bartolomeo della Gatta, Luca Signorelli który z czasem zastąpił Perugina. Artyści mieli różne style ale jakimś cudem powstał cykl fresków o wielkiej jednorodności. Było to możliwe dzięki przyjęciu tej samej skali wymiarowej figur, podobnej paginacji i struktury rytmicznej, tych samych dominujących odcieni, wśród których wyróżnia się obfitość złotych wykończeń, które intensyfikują efekty świetlne ( musiało się mienić w blasku pochodni i świec )
Papież Leon X poczuł że musi dołożyć swoją cegiełkę do kaplicy sponsorowanej przez papieży z rodziny Della Rovere, ku większej chwale bożej rzecz jasna a nie chwale własnej, he, he, he. Postanowił wyposażyć kaplicę w serię cennych gobelinów utkanych w Brukseli według projektu Rafaela ( kartony powstały w roku 1514 ). Arazzi tkane w warsztacie Pietera van Aelsta pokazują dzieje świętych Piotra i Pawła , nawiązując do fresków ma ścianach w tzw. środkowym rejestrze. Pierwsze siedem arrasów przybyło z Flandrii i zostało umieszczone 26 grudnia 1519 roku ( w sumie jest ich dziesięć ). Dziś oryginalne arrasy wiszą w Pinakotece Watykańskiej, w kaplicy powieszono ich kopie. Wystawiane są rotacyjnie, całej dziesiątki nie zobaczymy. Przeniesienie oryginałów do specjalnego pomieszczenia było koniecznością, tkaniny nie zdzierżyłyby warunków kaplicy ( a już na pewno nie tego dzikiego tłumu, który urąga idei prawdziwego muzealnictwa ).
Arrasy zawieszono w "części sakralnej" kaplicy, oddzieloną marmurową ażurową ścianką. Ten rodzaj ikonostasu autorstwa Mino da Fiesole , Andrei Bregno i Giovanniego Dalmaty dzieli kaplicę na dwie części: większa wraz z ołtarzem jest zarezerwowana na obrzędy religijne , podczas gdy mniejsza jest przeznaczona dla wiernych. Podstawa składa się z drobno rzeźbionych płaskorzeźb i złoconych paneli, z puttami trzymającymi wieńce z herbem Sykstusa IV na przemian z ozdobnymi motywami roślinnymi., które przeplatają balustradę. Ci sami artyści "od marmurowej kratki" stworzyli też przestrzeń dla chóru, dawnymi czasy pięknie śpiewało w tym miejscu ze dwunastu kastratów.
No i to było na tyle o Cappella Sistina. Jeżeli chcecie ją naprawdę zobaczyć to zamieńcie się w skurwonki albo sowy. Nigdy, powtarza z naciskiem - nigdy - nie dajcie się namówić na zwiedzanie tego obiektu w godzinach otwarcia muzeów. Zdaniem mła obecny system zwiedzania zakończy się za jakiś czas z hukiem i przytupem na tej samej zasadzie jak zakończyło się zwiedzanie grobowca Królowej Nefertari w Egipcie. Masową turystykę to mogą piramidy zdzierżyć a nie obiekty pokryte delikatnymi w gruncie rzeczy freskami.
środa, 20 listopada 2019
Ogrodowe rozkminy - ogrody starożytnego Egiptu - część czwarta
Listopad już i czas zamykać cykl egipski. Troszki to trwało bo mła się poprzednio wypisała i nastąpiło tzw. zmęczenie tematem. Teraz wraca i kończy co zaczęła. W temacie ogrodnictwa w starożytnym Egipcie doszliśmy do tego co dziś nazywamy roślinami ozdobnymi. Po lekturze poprzednich egipskich postów już wiecie że właściwie żadna roślina nie była uprawiana jedynie dla urody. Ten podział na czyste ozdóbstwo i rośliny użytkowe to dopiero my współcześni wprowadziliśmy. No i różnie to w historii bywało, taki ziemniak na ten przykład to z lepsiejszych ogrodów wylazł na pola. Jeszcze Jan III Sobieski uznawał bulwy za rośliny egzotyczne. A ten kwiat ziemniaka, cóż za uroda - normalnie storczyki siadajo. W starożytnym Egipcie było podobnie, importowane rośliny najpierw sadzono w ogrodach świątynnych i królewskich. Potem trafiały do ogrodów możnowładców, a z czasem i do zwyczajnych ogródków mniej zamożnej części społeczeństwa. Albo i nie trafiały - tak jak drzewa kadzidlane przywiezione z a panowania królowej Hatszepsut z Punt, czy też niektóre rośliny tak pięknie przedstawione w "Ogrodzie Botanicznym" faraona Totmesa III w świątyni Amona w starożytnych Tebach. Widnieją na świątynnej ścianie obce gatunki, takie jak obrazki Arum italicum, pałczycha Dracunculus vulgaris i nie do końca rozpoznany gatunek irysa ( wielu zajmujących się profesjonalnie tematem twierdzi że prawdopodobnie był to Iris albicans ). Nie pojawiły się one jednak w przedstawianych w grobowcach scenach ogrodowych i prawdopodobnie nigdy nie były powszechnie sprowadzane do Egiptu lub ich uprawa na miejscu się nie powiodła. Te roślinne przedstawienia mogły być zatem inspirowane okazami zebranymi podczas syryjskich wypraw Totmesa III. Wicie rozumicie, zielniczek króla. Drugą sprawą o jakiej trąbiłam w poprzednich postach jest długość trwania zarówno państwowości egipskiej jak i cywilizacji i kultury ( pojęcia nie zawsze tożsame ). Rośliny z inszych stron świata trafiały przez całe tysiąclecia do Egiptu, w różnym czasie. Między bajki możecie np. włożyć opowieści o różanych kwiatach w grobowcach faraonów, znaczy w piramidach czy w Dolinie Królów, wszystko wskazuje na to że róże w Egipcie pojawiły się dopiero w I tysiącleciu p.n.e.. Jak cywilizacja trwa prawie 3000 lat to zbitka frazeologiczna "już starożytni Egipcjanie" okazuje się baaardzo pojemnym pojęciem, a potem mamy taki zafałszowany obraz jak to w czasach Starego Państwa uprawa różanych krzewów nad Nilem miała się świetnie. Dobra, przystępujemy do konkretów.
Od najwcześniejszych czasów papirus Papirus cyperus był symbolem Dolnego Egiptu, o czym świadczy choćby wizerunek tej rośliny na tzw. palecie Narmera, którą datuje się na sam początek okresu dynastycznego lub koniec okresu predynastycznego. Zabytek ważny bo przedstawia oprócz ww. rośliny pierwszego, niemal mitycznego władcę starożytnego Egiptu. W połączeniu z herbem Górnego Egiptu, tak zwaną "lilią południową", połączenie roślin symbolizuje zjednoczenie obu krajów i powstanie państwa egipskiego. Botaniczny wzorzec "rośliny południa" nadal jest kwestią sporną, pojawiają się kandydaci ale powszechnej zgody na to czy ta lub inna roślina była uznawana przez starożytnych Egipcjan za symbol Górnego Egiptu nie ma. Zarówno papirus jak i lotos symbolizowały pierwotnie wody Nilu, od których jak Egipcjanie wierzyli, zaczęło się życie. papirus do ogrodów trafił z natury, porastał na brzegu rzeki a także na rozlewiskach które tworzyła.W czasach Starego Królestwa świeże pędy papirusu z kwiatostanami stanowiły część ofiar, które zmarły brał ze sobą w zaświaty. Z tych grobowych ofiar narodziła się florystyka, pędy papirusu z kwitnącymi pędami grzybieni, ot, wiązanka obowiązkowa która stała się praprzodkiem wszelkich bukietów ( w sztuce czasów Nowego Państwa możemy zobaczyć jak zeświecczyła się rola układanych kwiatów - bukiety zaczęto układać dla żywych, nie tylko dla zmarłych ). Podobnie jak papirus grzybienie wiązano również z kultem zmarłych. Najprawdopodobniej było to związane z otwieraniem się rano kwiatów i ich zamykaniem się wieczorem, kwitły w czasie kiedy barka boga Ra pływała po nieboskłonie, nocą "znikały" po to by odrodzić się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Zanim Budda zaczął być przedstawiany jako siedzący w kwiecie lotosu, Neferet, młodzieńcze poranne słońce wyłaniało się z płatków kwiatu grzybienia. Intensywny zapach świeżo otwartych kwiatów ( Nymphaea coerulea czyli grzybień błękitny ma kwiaty intensywniej pachnące, wiadomo "Święty Lotos" ) miał wskazywać na obecność bóstwa ( w ikonografii grobowej co i raz trafia się wizerunek zmarłego wąchającego kwiaty grzybienia, znaczy w kontakcie z Instancją Wyższą ).
Obie odmiany grzybienia egipskiego Nymphaea lotus i Nymphaea coerulea pojawiają się w ikonografii grobowej. Nieco się od siebie różnią - ten o białych kwiatach ma zaokrąglone płatki i liście o zębatych krawędziach, ten o kwiatach błękitnych ma spiczaste końce płatków i liście o gładkich krawędziach. Te dwie rośliny, papirus i grzybienie, aż do czasów Nowego Państwa uchodziły za najbardziej ozdobne rośliny zielne rosnące w Egipcie, stały się niemal symbolami tej cywilizacji. Do początków Nowego Państwa tylko kwiaty grzybieni i kwiatostany papirusów zdawały się odgrywać rolę wzorców kształtów rozetowych. O powszechnym przystrajaniu się kwiatami lotosu zarówno przez kobiety jak i mężczyzn, najtańszej "biżuterii" starożytnego Egiptu, informują nas malowidła grobowe , rysunki na papirusach czy też staroegipska poezja. Zresztą ozdabianie kwiatami, nie tylko lotosowymi, było w Egipcie powszechną praktyką. Ozdabiano niemal wszystko - ukwiecano rydwany, zwierzęta gospodarskie podczas świąt, trumny przed pogrzebem no i oczywiście posagi bóstw. problem z błyskawicznym więdnięciem roślin w upale postanowiono rozwiązać wytwarzanie sztucznych kwiatów. Starożytni Egipcjanie byli jednymi z pierwszych którzy wpadli na ten pomysł.
Przez cały okres faraoński kwiaty papirusu i lotosu utrzymały dominującą pozycję jako symboliczne rośliny w Egipcie. Jednak od czasów Nowego Państwa zaczęto sprowadzać coraz więcej roślin które można było wykorzystać jako tworzywo do ozdób. Wiele z tych nowych roślin wymagało intensywnej pielęgnacji, a przede wszystkim znacznej ilości wody co wpływało na rozwój sposobu jej dostarczania. Dlatego na tak wielu obrazach z grobowców z czasów Nowego Państwa przedstawiane są szadufy. Takie pałacowe tym razem obrazki z el-Amarna zdobiące nie tylko ściany ale nawet podłogi budynków i dostarczają nam informacji o nowych roślinach ozdobnych, które pojawiły się w Egipcie. Możemy na nich zobaczyć na przykład chabry Centaurea depressa czy czerwone maki Papaver rhoeas, oba gatunki importowane z Azji Mniejszej lub z Palestyny. W przeciwieństwie do rarytasów Totmesa III te rośliny akurat bez trudu przyjęły się w Egipcie. Wracając do ozdób to za czasów XVIII dynastii modne stało się noszenie dużych kołnierzy fajansowych, których poszczególne elementy były zwykle wykonane w postaci kwiatów, liści lub owoców. W nich możemy rozpoznać zakwity chabra, rodzaj rumianku, biały i niebieski lotos, zielone liście i żółte owoce. Obroże tego samego typu, ale wykonane ze świeżych kwiatów, są udokumentowane na obrazach grobowych przedstawiających przyjątka. Można w nich zobaczyć służące zawiązujące dekoracje kwiatowe na szyjach gości. "Nadzorca ogrodu Ramesseum" imieniem Nedjemger, który żył w czasach XIX dynastii w Tebach, jest przedstawiony w w swoim grobie podczas dopilnowywania produkcji kołnierzy kwiatowych ze świeżego materiału roślinnego. Zdaje się że były one produkowane masowo i choć bardzo rzadko, to czasem udaje się archeologom znaleźć jakiegoś zasuszeńca, który przetrwał do naszych czasów . tak na przykład w ruinach domu w Amarnie znaleziono jeden okaz a co najmniej sześć dodatkowych kołnierzy zostało pochowanych razem w jamie przed grobowcem Tutanchamona z resztkami z bankietu pogrzebowego i różnymi materiałami balsamującymi z jego pochówku - trzy z tych kołnierzy przetrwały w jako takim stanie . Najsłynniejszym okazem jest jednak ten znaleziony na mumii faraona Tutenchamona. I dobrze że kołnierzyki się zachowały bo ich nagrobne wizerunki nie oddają szczegółów produkcji. Te zasuszeńće z kolei pozwalają nam zrozumieć jak takie kołnierze były wykonywane.
Trzeba było pociąć kawałek papirusu w kształt kołnierza, to była tzw. podstawa. Obszyty był wokół lnem, dzięki czemu można go było zawiązać na szyi. Następnie za pomocą cienkich pasków z liści palmowych przytwierdzano poszczególne kawałki materiału roślinnego do papirusu w rzędach, jeden nad drugim. Wykorzystano zielone liście persei Mimusops laurifolia, drzewa oliwnego Olea europaea, wierzby egipskiej Salix subserrata ( układano je i przyszywano ), owoce granatu Punica granatum i seler Apium graveolens. No i rzecz najważniejszą - kolorowe główki kwiatów lub ich płatki ( czasem całe kwiaty wraz z łodygami były przytwierdzane do kołnierzy ). Korzystano z chabrów Centaurea depressa, takiego mleczyka Picris asplenioides, niebieskiego grzybienia Nymphaea coerulea. Za "czerwone koraliki" robiły czerwone jagody z miejscowej psiankowatej witanii ospałęj Withania somnifera , a za niebieskie koraliki robiły prawdziwe fajansowe koraliki w kształcie dysku. Na girlandach mumii z czasów Nowego Państwa , kwiatowych wyrobach dla zmarłych które były nieco podobne do kołnierzy i wykonywanych tą samą co one techniką, możemy również zidentyfikować kilka innych roślin uznawanych za ozdobne, w tym rodzimą akację nilową Acacia nilotica, akację białą Acacia albida , sesban Sesbania sesban, wierzbownicę kosmatą Epilobium hirsutum , złocień wieńcowy Chrysanthemum coronarium, obcego pochodzenia malwę Alcea ficifolia, ostróżkę Delphinium orientale i krokosz barwierski Carthamus tinctorius. Począwszy od XX dynastii, girlandy mumii obejmowały wzbogacano również w pachnące kwiaty henny Lawsonia inermis , rośliny pochodzącej z nadmorskich regionów Oceanu Indyjskiego i Afryki Wschodniej. Czasami girlandy mumii mogły być również wykonane tylko z pachnących liści, takich jak mięta , seler lub koperek . Znaleziono bardzo niewiele mumii z układami w kształcie wieńca na głowach. Na przykład resztki kilku liści znaleziono we włosach Amenhotepa II, a mała girlanda z kwiatów wisiała kiedyś wokół królewskich insygniów na brwiach pierwszej i drugiej trumny Tutanchamona. Niektóre Księgi Umarłych z czasów Epoki Późnej przedstawiają okrągły wieniec kwiatowy jako symbol wygranej sprawy przed Wielkim Sędzią Ozyrysem.
Inne rośliny zostały również wykorzystane w procesie pogrzebowym. Na przykład części cebulowe odmiany Crinum, która nie pochodzi z Egiptu, zastosowano do zakrycia oczu, nosa, ust i nacięć mumifikacyjnych mumii. Szczątki cebul narcyza Narcissus tazetta znaleziono na szyi Ramzesa II, a na klatce piersiowej mumii odkryto cebulki rodzaju lilii. Oczywiście na samych mumiach się nie kończyło, kwiatami ozdabiano co się tylko pogrzebowego ozdobić dało. Na przykład statuetka zmarłego w grobowcu Kha z XVIII dynastii, a także boskie statuetki a nawet dzbanki zawierające jedzenie i napoje w grobie Tutanchamona zostały zaopatrzone w takie aranżacje kwiatowe.
W okresie grecko-rzymskim mumie nadal były zaopatrywane w dekoracje kwiatowe, choć zazwyczaj były one wytwarzane w nowy sposób i często były używane rośliny importowane. W nich poszczególne kwiaty, płatki, pręciki lub gałązki zostały połączone w małe wiązki i połączone w zwarte wieńce. Nowe gatunki roślin kwitnących to róża Rosa richardii, lotos indyjski Nelumbo nucifera, kocanki Helichrysum stoechas, firletka Lychnis coelirosa, jaśmin wielkolistny Jasminum sambac i wykorzystywany raczej nie dla urody kwiatów a zapachu liści mały majeranek Marjorana hortensis. Czasami do aranżacji dodawano także sztuczne kwiaty wykonane z liści miedzi lub kolorowej wełny. Podstawą tych wieńców były bardzo często zdobione łodygi turzycy Scirpus inclinatus. Bukiety pogrzebowe to była również florystyka pierwszej klasy, wykonywano je w kształcie znaku ankh. przed samymi pochówkiem, podczas obrzędów kwiaty wręcz grały główną rolę. Bukiety składające się z kilku papirusowych pędów z dużymi baldachami kwiatów, liści i owoców, takich samych jak te użyte w girlandach i kołnierzu dla zmarłego. Rośliny wiązano ciasno tak żeby ozdobne główki kwiatów wystawały jedne nad drugimi. W kilku przypadkach cała wiązanka miała owinięty wokół pęd winorośli Convolvulus arvensis, znane są też przypadki stosowania pędów kwiatowych sałaty.
W kilku grobach znaleziono duże bukiety w formie sporych słupko - snopków ( między innymi w grobowcu Tutanchamona, Sennefera, Sennedjema i Kha ), jednak w każdym z nich aranżacje składają się z zupełnie innego materiału niż te które namalowano na ścianach grobowców. Zawierają tylko pozłacane gałęzie drzew ( między innymi oliwki ), w niektórych wykorzystano liście winorośli i liściaste łodygi nostrzyka indyjskiego Melilotus indica. Nie mamy dokładnego wyjaśnienia różnic między przedstawieniami a tymi faktycznymi znaleziskami. tajemnica grobowców, he, he, he. Jednak nie tylko życiem cmentarnym żyli starożytni Egipcjanie, bukiety obsługiwały nie tylko pogrzeby, często stanowiły dodatek do ofiary świątynnej lub samodzielną ofiarę składaną w świątyni. Na przykład tzw. papirus Harrisa donosi nam o dużej liczbie gotowych, związanych bukietów na liście ofiar dla boga Amona, a także girland z niebieskich kwiatów. Zostały one prawdopodobnie wykonane po to, aby zwykli Egipcjanie mogli je kupić i wykorzystać jako ofiary. Ot, handelek przyświątynny. Szczególnie w takim handelku cenione były kwiaty o intensywnej woni, nazywano je "zapachami ogrodowymi" i traktowano jak perfumy. Hym... co nico Egipcjanie uszczknęli bogom i te kwiatowe perfumy pojawiały się też na nich samych.
W okresie Nowego Państwa nie pachniano już tylko lotosem, pachniano ziółkami. Takie zapachy były znacznie tańsze niż żywice egzotyczne roztopione w łoju i uformowane w kształcie stożka na peruce ( to był absolutny perfumiarski high life ).
Teraz będzie o róży faronów, tego ... hym... Z tymi różami to jest tak że załapali się na nie raczej ostatni władcy egipscy . Najstarsza znana róża historyczna, mieszaniec Rosa gallica x Rosa phoenicia czyli Rosa x richardii została tak po prawdzie znaleziona w grobowcach w fajum, pochodzących z czasów kiedy Egiptem władali ( girlandy z Hawara, późna sprawa bo grób pochodzi z II wieki n.e. ). Rzymianie uprawiali w Dolnym Egipcie róże w pojemnikach, zimą te pojemniki płynęły do rzymskich portów, trafiały do ogrzewanych pomieszczeń i krzewy zakwitały ku uciesz patrycjuszy ( bo ich było stać na taki zbytek ). Rzymianie niemal przez cały rok dzięki tym egipskim krzewom mogli cieszyć się różanymi kwiatami. Rosa x richardii zwana dawniej Rosa sancta zaliczana jest do grupy róż galijskich Rosa gallica. Gatunek Rosa gallica z gatunkiem Rosa phoenica spotkał się gdzieś w Azji Mniejszej i ponoć było to bardzo dawno temu ( są takie domniemanie że na freskach w pałacach Knossos pochodzących z około XVII wieku p.n.e. widzimy właśnie tego, konkretnego mieszańca wielogatunkowego ).
I to by było na tyle jeśli chodzi o rośliny ozdobne, czyli głównie te kwitnące. Jak widzicie ozdabianie nie kończyło się tylko na ozdabianiu ogrodu sadzeniem roślin kwitnących, rola użytkowa takich roślin była znacznie większa. Dzisiejszy wpis ilustrują malowidła grobowe z czasów Nowego Państwa i "odkrywki" pałacowe z Tell - el - Amarna.