Strony

sobota, 30 listopada 2019

Pożegnanie z dynią

Wczoraj  zadzwonił  do  mła  Tatuś,  któren  zapodał  mła  w  ucho na  dzień  dobry "Gdzie  się  włóczysz?  Dodzwonić  się do  cholery  nie można!",   a potem   złożył  mi najserdeczniejsze życzenia  z okazji  byłego  święta  patronki.  To  trzecia  osoba  która opieprza mła  za  włóczęgostwo z okazji imienin.  Nadal  jestem twarda  i  smartfonoodporna.  Ostatni  bastion  tradycyjnej  telefonii! Tatuś  szczęśliwy  mimo  chyrchań  i kataru   przywleczonych  ze  sklepu, bowiem został  Tatusiem  Tytusa  i  Szczurka  zwanego Rattusem. Koty oba  mają  tak  ze  dwa  i pół  miesiąca i  jak  stwierdził  Tatuś  są  na  tyle   komunikatywne  że od  razu  wymiauczały  mu  miłość. Oczywiście  są inteligentniejsze   niż  moje  stadko  i  maluchy  Dżizaasa  razem  wzięte, po  Tatusiu  ta  inteligencja  rzecz  jasna. Łojciec świergotali  znaczy  w  dobrej  formie  mimo  przeziębienia.  Mła  to  wprawiło  w tak  dobry  humor  że postanowiła  upiec  ciasto i  jednocześnie  pożegnać  dynię.


Hamerykanie przez  cały  listopad obcują  z  dynią  i  kończą  zabawę  w  Dniu  Dziękczynienia.  Mła  sobie  ustaliła  w listopadzie prywatne   Święto  Lasu  ze  dwa  lata  temu i  od tego  czasu dynie, grzybska  kapeluszowe i  inne  liście mile  widziane  jako  ozdóbstwa  w  domowych  pieleszach. Jednak  wielkimi  krokami  zbliża  nam  się  grudzień,  czas  bombków, gwiazdków i  innych  reniferów, no i najwyższa  pora  spożytkować  dynię  co  się  u mnie  zalęgła.  Mła postanowiła  z  wdzięcznej  cucurbity  wykonać  ciasto.  Ciasto  będzie    w  typie  piernikowym, żadnych  tart  bo  mła  do  dziś  pamięta to obrzydlistwo z mleka  skondensowanego i  przecieru  z  dyni  jakie  jej elegancko zapodano  i  oświadczono że powinno  jej smakować   bo to  najprawdziwsze  pumpkin  pie.  I mła  walczyła  ze  sobą  bo  kanadyjska   gospodyni i  twórczyni    tej  ohydy  przemiła  była i  mła  nie  chciała  urazić.

Tylko  dzięki  wielkiej  sile woli mła,  jej  mózg  z  najwyższym  trudem  pokonał wspomnienie  smaku  i  zapachu  zupy  dyniowej na  mleku, a  jej żołądek zasupłał  się  od  góry (  i dołu ) i mła  nie  zwróciła tej amerykańskiej  wspaniałości  na  talerzyk  z  bardzo  szlachetnej porcelany  Rosenthal.  Od  tego  czasu  mła  jest  bardzo  ostrożna  jeśli  chodzi  o  kulinaria  z  dyni, szczególnie  na  proszonych  herbatkach  czy inszych  kawach. Bezczelnie kłamię że  mam uczulenie  na  dynię, niektórzy  wierzą,   insi  udają  że  wierzą ale  na  kontakt  z  dynią  narażać się  nie muszę. Moje  ciasto  piernikowo  -  dyniowe zalicza  się  też  do  grupy  tzw. ciast  muślinowych, czyli  takich  które  zawierają  zamiast  tłuszczu  twardego  olej  lub  oliwę. Konsystencja  takowego  jest  delikatniejsza a  świeżość   wypieku  trwa  dłużej.  To  znaczy  powinna  trwać  dłużej  ale  cinżko  ze  sprawdzeniem. A teraz zadzwonię  do  Tatusia, ma  imieninki.  Ciekawe  czy odbierze, ostatnio  jak  mła  do  niego  wydzwaniała  to  się  włóczył i ponoć  nie  słyszał cinkiego  głosiku  swojej  komóry  ani  wibracji  nie  odczuwał. Taa... zgadnijcie  jaki  tekścik  mu zapodam.


P.S. Gienia   nielegalnie  dokarmiała okoliczne  gołębie  resztką  domowego ciasta  drożdżowego,  Mrutek podbiegł  i  zamiast   po  kociemu   przegonić  gołębie  zabrał  się  za  ciasto. Gołębie nie  uciekały a on  dziobał  z  nimi! Małgoś  -  Sąsiadka szybko na  trzech  nogach podskoczyła ( laseczka ) i   po  chwili  Mrutek  karnie  wracał  do  domu  a  Małgoś  ujadała - "Wstydu  nie masz! Razem  z gołębiami!".  Mła  obserwującej  to  przez  okno ,  mało  co  a stanęłaby  w  gardle  ta "spieczka"   ciasta  co ją wyżerała ale na szczęście tylko  herbatka  jesienna jej  nosem  wylazła. A  w  ogóle  Małgoś  do  Mrutka  zwraca się Banaś -  "Ty  Banasiu  złodziejski!  Bardzo  niedobry  kotek, łakomy!" Mła rży a   Mrutek  najwyraźniej  olewa, tylko  czyha  co  by  tu  nowego  podeżreć.

środa, 27 listopada 2019

Scorsese rocznik 1942, dobrze napowietrzony i należycie rozlany


Mła była  w  kinie   i  była  to  wyprawa  udana. Scorsese  w  najwyższej formie.  Film  o  tym  jak  działa  zegarek i  o  tym  że  czas  jest bezlitosnym  cynglem, który  nie  zważa  na  pozycję  i  tzw.  osiągnięcia.  Przyznam  że  trochę  się  bałam  tego  seansu  pomna tego  co przytrafiło  się Coppoli  w trzeciej  części  opowieści  o  rodzinie  Corleone.  W  tamtym  wypadku  reżyser  też dojrzał  do  zakończenia  opowieści o w  gruncie  rzeczy  dysfunkcyjnej  rodzinie  (  choć  przeca  już  w pierwszej  części trylogii  wali  po ślepiach że nawet  najbardziej  kochająca  się  rodzina  potrafi  zrobić  się  opresyjna  do  bólu a  tzw. pozytywne emocje kierujące postępowaniem bohaterów  filmu kończą  się wciągnięciem  ich na  stałe w  system  z  którym  nie  wszyscy  z  nich  chcieli  mieć  cóś  wspólnego ) ale  jakby forma  mu  nie  dopisała  albo  co i  nagle  zrobiło  się  z  lekka  dydaktycznie.  W  przypadku  Scorsese  jest  inaczej,  co  prawda  od  razu  staje  się  jasne że to  jest  trzecia  część  opowieści  (  po  "Goodfellows"  i  "Casino" ) o tym  jak  gangsterzy  budowali  Amerykę ale każda  z  tych  opowieści  jest pokazana  z  perspektywy osoby  będącej  w innym  wieku  i  każda  odkrywa  przed  nami  inne  spojrzenie  na  mechanizm  funkcjonowania świata  (  nie  tylko  przestępczego ).  Nie  zgadzam  się  z  recenzentem   "GW" że  to  odgrzewane   kotlety, to  raczej  ta  sama  rzecz  w  zupełnie  innym oświetleniu.   W  "Goodfellows" wraz  z  dojrzewaniem facet  odkrywał  że  za  blichtrem "chłopców  z  miasta"  kryje  się  zwyczajna   walka  szczurów,  podobna  do  tej  w  korporacjach,  z  tą  różnicą tylko   że dymisja pracownika często  bywa  ostateczna. W "Casino"  główny bohater już  wie  że  pracuje  w szczurzym światku  ale   wierzy  że  dzięki  pozorom  legalności  tworzy  coś  trwałego, nawet  decyduje  się  na  założenie  rodziny. Rzecz  jasna trwała  jest  tylko  chciwość a  formy  pozyskiwania  kasy  się  zmieniają.   Kiedy  człowiek  przestaje  być  potrzebny musi  odejść,  jak  jest  na  tyle  rozsądny że  nie ma  wygórowanych  oczekiwań  to  dożywa  spokojnej  starości na  Florydzie, gdzie  może  do  woli  zastanawiać  się  co  tak  naprawdę  zniszczyło   jego  rodzinę  i  co poszło z ptokami  pierwsze -  rodzinka  czy  pracowe układy.  W  "Irischman"  starzec  będący  mafijnym  trybikiem, któremu  zdawało  się że  miał  wpływ  na  historię przez  duże  H. uświadamia  sobie  że jego życie  w  gruncie  rzeczy  nie  miało  wielkiego  znaczenia.  Z lekkim  zdziwkiem  odkrywa  że   za  wielkiego  znaczenia  nie miały też  istnienia jego  szefów  o  znanych  nazwiskach, ot,   wszyscy  stają  się  anonimowymi  staruszkami  którym  szczęściem  wydaje  się popijanie  dobrych  soczków. Już  nie  tylko ludzkie działanie  niczego trwałego  nie  tworzy,  bohaterowie  sami  rozsypują  się  przeżywając  swoją  epokę. Można  by    pokusić  się  o  twierdzenie że  to  film o nieszczęśliwej starości  gangstera  który  czekał na  śmierć we  własnym  wyrku i którego   mijający  czas  zmusił  do  konfrontacji  z własnym biologicznym  bytem  niczym  nie  różniącym  się  od  innych bytów, będących w takiej  sytuacji. No  a  jednak  nie  jest  to  kino  starcze,   Po prostu  jest  to   film  zrobiony  przez  człowieka  w  pewnym  wieku, który  nabył   wiedzy  związanej  z  doświadczeniem. Coś  jak   "Dreams"  Akira  Kurosawy,  do  stworzenia którego  potrzebna  była  perspektywa prawie  całego życia.  Inne  filmy  robią  młodzi  reżyserzy  a  inni  starsi, którym  udaje  się  dojrzewać  jak  winu  a  nie  tetryczeć.

Nie ma   w  tym  filmie    nostalgii,  różnych  takich smutkowatych  "Wybrańcy  bogów  umierają młodo" i żalów   o to  jak  to źle  przeżyć  swój  własny  czas. Jak  wspomniałam to  opowieść  o tym  jak  działa  zegarek a jak  wiadomo  w  mechanizmie trybiki  się wycierają.  Jedne  prędzej, drugie  wolniej  ale  zegarek  nadal  działa.  I  będzie  działał  bo  od  czego  zegarmistrz.  A  trybiki  pokryje  niepamięć, choć one  przekonane  o  swojej  niezbędności. Jest  to też  opowieść  o ludziach  niedostosowanych  do  systemu,   zgrzytających  i  wprowadzających  chaos  w  ustalonym  porządku.  Mimo że  zdarza  im  się  często że "wypadają z  wyścigu  przed metą" to to  co zgrzyta  w  trybikach  zegarka  w  czasie  w  którym żyją,  przy  następnej  wymianie  trybików  na  nowo  ustawia pracę  zegarka.  Ich  też  pokrywa  niepamięć  ale to  co  robili w  życiu  okazuje  się  bardziej  istotne.  Szalony  włoski  mafiozo  który  trzymał  nie  tylko  ze  swoimi,  prezydent   który  nie  był  rycerzem  w  lśniącej  zbroi  ale  pokusił  się o  to  by postawić  się   sponsorom  swojej kampanii, człowiek  który  stworzył  najsilniejszy  związek  zawodowy  w historii  USA  ale  określił granicę dla   działań mafii. Za  duże  ego, za  silna  chęć  wyrwania  się  z  układu i  bum.   Jednak zmiana wzięła  i  zaistniała ( spoiler -  na  mła zrobiła  wrażenie  scena z kolorową pielęgniarką mówiącą  z  latynoskim  akcentem, która  co  prawda  nie ma  pojęcia   kim  był  Hoffa  ale żyje  w kraju  do  którego  wstęp  dały jej  długofalowe  skutki   polityki  zabitego  prezydenta, zapewne pracuje  na  legalu zarabiając  powyżej  minimalnej i  dla  której  słowo  przestępca z organizacji  raczej  nie oznacza tylko  kogoś  pochodzącego z  Włoch ).

Amerykanom  ten  film   będzie  oglądało  się  łatwiej  niż  Europejczykom,  jest  w  nim  kawał   historii Stanów pokazanej   nie od  strony  podręczników    szkolnych.   My  mamy  problem   z  podręcznikową  wersją  ich   historii, o  tej wersji która jest  usiana  mnóstwem  bardzo  niewygodnych  faktów  w  ogóle   nie ma powszechnej  wiedzy.  Mła  zawsze śmieszy  kiedy  mówi  się czy  pisze o większej  niż  europejska transparentności systemu  politycznego  USA,  zaraz  widzi  te  dwie  komisje  rządowe  które  doszły  do  zupełnie  innych  wniosków  na  temat  tego  kto  ubił im prezydenta i  ciszę  jaka  zapadła  kiedy  zorientowano  się  że  tzw. gówno  w  wentylatorze opryska  wszystkich bez  wyjątku.   Jeszcze  jedna  uwaga -  film  jest  długi  jak  opera  Wagnera (  stąd  litografia Aubrey Beardsley'a  "Wagneryci brytyjscy w  1890  roku" )  trza się  wygodnie  usadzić.

P.S. Aktorstwo  na  najwyższym  poziomie,  na  mła  szczególne  wrażenie  wywarł   Joe  Pesci  w  roli  Russela  Bufalino.

poniedziałek, 25 listopada 2019

Codziennik - jesienne ostatki



Ostatnie  posty  to  były  "wartościowe"  i  "przemundre" to  teraz  sobie  mła poleniuszy  i  napisze  o  takim  zwyczajniku  co  się  u  niej  uzwyczajnia.  No  więc  mamy  jasność, ciepłość  i  w  ogóle  prądowy  full wypas a  zaraz  będziemy  mieli  rachunki za  te  radości.  Elektrowniane  i  zwyczajnie  robocze. Lokatorów  radośnie  ucieszyłam info  o  podwyżce  czynszu (  lepiej  teraz  niż  przed świętami, podwyżka  czynszu   i ho, ho, ho to  takie  jakby  dwuznaczne ).  Co  prawda  moja  podwyżka  to  blednie  przy tej śmieciowej ale  za  nowe  omiedziowanie  po  całości   i domofonik  in  spe (  niestety  musimy  zrobić  bo boimy  się podrzutków śmieciowych,  wszyscy moi  sąsiedzi  wykazali  zrozumienie )  trza się długiem  podzielić.  Na szczęście  za robociznę mogę  płacić  w  ratach bo  na  zarąbiście  drogi  materiał  było z  uzbieranych pieniędzów przez  mła.  Mła  zdążyła  po  robotach  podwórkowych (  koparka, piasek, peszwy, czterech  chłopów  do  zasypywania,  hektolitry  kawy i  ogarnianie  wyczynowe   kotów ) posadzić  wysadzone  rośliny  ( iryski, szałwie, rozchodniki i  czyśćce - działo  się ) i  nawet  wymyć   te  naszą  dziadowską  klatkę  schodową  (  w przyszłym  sezonie wreszcie malowanie  i naprawa  ścian, w  końcu  będzie  wyglądało  mniej  po łódzku ). Teraz przede  mną  rozmowa  z ubezpieczycielem a właściwie  ubezpieczycielką  i  negocjowanie   nowej  stawki (   jest  nowa  instalacja  i  dach  po  remoncie ). Tyle o spędzających  mła  sen  z  powiek  sprawach  kamienicznych.


Teraz  o kotach. Szpagetka  się  pochorowała i leczenie  zapowiada  się  na długie  bo  trza  oszczędzać   Szpagetkowe nerki. Choroba  wzięła  się  stąd  że madka  kotów  kupiła  dla  nich i  dla  kotów dochodzących wątróbkę kurzą. Wątróbka świeża i  z  dobrego źródła, dużo  jej  nigdy  nie  dostają ale  madka  chciała  sprawić  gadom  przyjemność ( bo one  wątróbkę  bardzo lubieją ).  Do łba madce  nie przyszło  że  Szpagetka  z  Mrutkiem zrobią  lotem  błyskawicy tzw.  słoneczny  patrol i  wyżrą  co  nie dla  nich  było przygotowane. Pochorowały  się od  tej  ilości  wątróbki  oba  ale  Mrutek  młodziak  to  nawet  leków  nie dostał,  Szpagetka  i  starsza i  dwa razy  od  Mrutka  mniejsza (  a jak  twierdziła  Gienia  obserwująca  żarciowe złodziejstwo Szpagetka  zeżarła  więcej  niż  Mrutek ) to jest po  podwójnej  dawce leków, na diecie, na  szczęście bez  konieczności nawet  bardzo lekkiego płukanka na  wszelki  wypadek. Oczywiście  wkarw  jest  na madkę bo to przez nią a nie przez kocie  łakomstwo.   Mrutek  protestował  z  powodu  diety  a  Szpagetka  protestowała  bo  lubi. W  ostatnich  dwóch  tygodniach  koty  w  ogóle  dawały  popisy.  Najsampierw  Mrutek  postanowił  pojeździć z  koparkowym  i wlazł  do kabiny, zainstalował  się   i  ani  myślał  wyjść.  Jak  Mrutek  wlazł  to  Sztaflik  też   poczuła  że powinna.  Na szczęście  koparkowy  ma  w  domu  koty,  zrozumiał,  wyraził  współczucie  i pomógł  mi  zanieść  do  domu porykujących protestacyjnie amatorów obsługi  koparki.  Potem  był wstyd  przy  elektrykach.


Nasze  kociambry  zoczyły w  Alcatrazie Ocelota 2  ze  świtą i  postanowiły  wystąpić na ścieżkę  wojenną. Ustawione na  dachach  szopek   najsapmierw ostrzegawczo   ryczały ( mła  zapodała  krótko electrician chief  - "Bogurodzica" ) a kiedy w wyniku  tego  ryczenia  dołączył  do  nich  Epuzer (  wojska litewskie ) ruszyły  do  boju.  Z naszej  strony  najbardziej  oberwała  Okularia, po  stronie  fabrycznych  taki pręgowany  szaraczek, który jest w fabryce  od  niedawna  i  dopiero ma  być kastrowany w  przyszłym  miesiącu.  Oczywiście   odgłosy  dobiegające  z  ogrodu   to  takie były że  tylko   TOZ wezwać.  Po  bitwie Mrutek  i  Sztaflik szczęśliwe  jakby  im  kto  abonament  na  śledzie  zaproponował,  Epuzer  chciał  żarła za  "przyjacielską  przysługę", Szpagetka  wylizywała  karczycho  Okularii, która  parskała ze  złości (  "Jak  bym  dopadła  tego  Rudego  Gnoja!"  ).  Po  drugiej  stronie  siatki strażnicy  skarmiali drużynę  Ocelota 2.  Taa... koteczki.  Na  zakończenie kocich  opowiastek -  madka  odkryła że  Mrutek  jest wszystkożerny.  Ukradł i  zeżarł szwedzkiego  sucharka z  borówkowym  dżemem.    Jedyne  co  mu  nie pasiło  to  brak  serka mascarpone, który  był  rozsmarowany  na  drugim  sucharku.  Było  "Madka  dej sucharka  z mascarponem,  no  dej!" Madka jest  przerażona  apetycikiem  syncia,  poszedł w  Danusia  i  Laliego,  nic  z  wytwornego niejadkowania Felicjana (  Felutek  jadł  tylko  to  co chciał, nawet  jak  to  nie było  dla  niego, swoim  żarełkiem, szczególnie  tym  prozdrowotnym   potrafił   gardzić ). Na  fotach  rekonwalescenty  -  Mrutek  i Szpagetka.




Poza  kocio i poza domowo to mła  pogubiła  się  w  politycznym  teatrum  i  na  razie  jest na  etapie oglądania  farsy w  której  nie  wie  kto  jest  zdradzanym  mężem a  kto  niedowidzącą  żoną.   Snu  jej  to  z powiek  nie spędza bo tzw.  niewidzialna  ręka  rynku  za  jakiś  czas zmieni  nam  obsadę przedstawienia.  Mła ma  tylko  nadzieję   że  nie będzie  wystawiana  tragedia. Dziś  wieczorkiem  mła  ma  się  zamiar  ukulturalnić  w  towarzystwie   Mamelona i kto  wie  czy  nie  Słąwencjusza, najmłodszej  sister i  jej  boyfrienda  (  ksywa   "Gorsecik" ale  nie ma  się  z  czego śmiać bo leczenie kręgosłupa w Cebulandii to  igranie  z  losem  ).  Idziemy  do  kina  na   nowy  film  Scorsese, podobno  kawał  dobrego  kina ten  "Irlandczyk". Młą  się należy  bo mła  nadal  pracuje  nad  mebelkami i nawet  zaatakowała  szwagra  w  sprawie meblowej ( patrzał  na  nią  z obrzydzeniem, czemu  trudno  się  dziwić   bo właśnie  był  przejazdem  w  drodze z roboty  w której uskutecznia  renowację  organów i ma  drewnowstręt poroboczy ). Mła  jednak  zajadle  krążyła  wokół  tematu, jedno  co  ją  powstrzymywało  od  naprawdę  namolnego meblonudzenia  to  konieczność  zapłacenia  za opał  na  zimę  i  dług  lekstryczny.  To u mła studzi  chęć  natychmiastowego mebloróbstwa (  do  którego  niestetyż  kaska  jest potrzebna ). Spokojnie, mła  się  odkuje  i  wróci  do  tematu a  na  razie  będzie  robiła  co  może  w  tzw.  zakresie  własnym.

Mła  zakończyła też tegoroczny  sezon  leśny,   bywszy  w lesie  z  Mamelonem  i  Sławencjuszem i upolowawszy  dwie  gąski  siwki.  Jednak  lasy  zasypiał  i  nie  trza go było  budzić.  Troszki  tylko pochodzilim  i  zrobiliśmy  nawrotkę.  Fotki  leśne  są i płucka  z  lekka  przewentylowane  i zdziwności  zapamiętane.  Bo listopadowy  las to  całkiem  insza  bajka, wyrastają rośliny   których istnienia  mało  kto  jest świadomy,  różne takie   tajemnicze  grzybki robiące  dywany, zdziwne  porosty, które  najprawdopodobniej  rosną   sobie przez  cały  rok ale w listopadowym na  wpółśpiącym  lesie  przykuwają wzrok i  zdumiewają paletą  barw.



Mła  przeżywa  fascynację bo las pokazał  jej  coś  nowego, taką  ukrytą  twarz. W  Polszcze  do  lasu  podchodzi  się  merkantylnie,  a to jagódki a  to  grzybki -  odwiedza  się  las  w  sezonie zbiorów. W  listopadzie obecność ludzi w  lesie  jest prawie  żadna  i  dzięki  temu   można  zobaczyć całkiem  inny   las, choć  wyjeżdża  się  do  niego  pod  pozorem  zbierania  grzybów, he, he, he. W  takim  lesie  zwierzęta  są  mniej  płochliwe, grzyby  nieznane  i  tajemnicze a  zapach intrygujący. Poniżej zamieszczam  fotki  lasu  zdobywającego  dawne  ludzkie  siedziby, bezczelnie  przyznam  że  ten  las  zdobywczy i  nieco groźny   napawa  młą  nadzieją. Może  się  uda  i  nie  ukatrupimy  wszystkiego (  hym... Matka  Natura  nas  ukatrupi a potem na  nas zarośnie i tylko  sumaki obce lasowi  będą świadczyły  o  naszej  w  nim kiedyś  tam  obecności ).



piątek, 22 listopada 2019

Musei Vaticani - Kaplica Sykstyńska

Muzea  Watykańskie  to  taki  must  see Rzymu,  ludzie  czują  że  koniecznie   tam  być  muszą. Nawet  jak  głęboko  w  okolicach  esicy mają  sztuki plastyczne no to  jak  to?  Nie zobaczyć?! No a  potem  wyraźnie  się  męczą  i  coby   męki  skrócić  paplają, biegają i  cud  że  nie  stepują  i  światełkami  nie świecą. Mła nie  lubi  wielkich  muzeów typu  must  see, zdecydowanie  milej  wspomina  zwiedzanie pałacu  Lobkowitzów ,  gdzie  była Mamelon, ona i  "Sianokosy"  Breughla.  Między  obrazem  a  Mamelonem  i mła   tylko  szyba  pancerna i  za plecami żadnego  tłumu.  A  jakże  miło  było  zwiedzać  skarbiec  Lorety i  wcale  nie  trzeba  się  było  dopychać  do  figury  brodatej świętej. Niestety Muzea  Watykańskie to kombinat  turystyczny i ludziska   się  gniotą w  tłumie. Oczywiście jest  sposób  na  normalne  zwiedzanie  ale  wymaga on nieco  samozaparcia bo  trza bardzo  wcześnie  wstać  i  udać  się  na  tzw.  limitowaną wycieczkę przed otwarciem  instytucji. Mamelon  i  mła  postanowiły  nie  chlać  winka  w przeddzień wyjścia  do  muzeów, rano  wstać rześkie  i świergolące  jak te skurwonki  i  zdążyć  przed  tłumem. Decyzja  była  prawilna,  one  obejrzały dzięki  niej Kaplicę  Sykstyńską w normalnych  warunkach.

Zwiedzających  było  mniej  niż  kardynałów  na  konklawe a po  obowiązkowym  wysłuchaniu pięciominutowej  historii   powstania budynku i historii fresków  na jego sklepieniu i  nie  tylko  sklepieniu,  w wersji anglojęzycznej  ta  historia   zapodana  niestety, Mamelon  i  mła  mogły  się naprawdę  spokojnie rozejrzeć. I w  ten sposób  oglądana kaplica  robi  wrażenia.  Mamelona  wręcz  powaliła a właściwie  to  wyprostowała. Wgapiając  się  w proroków namalowanych  przez  Buonarrotiego Mamelon  poczuła  że "wszedł jej  Izajasz",  jak  to  stara  Janiakowa a za nią  Małgoś  Sąsiadka określają  silne  nerwobóle (  od słówka  ischias chyba ten  Izajasz  się  Janiakowej  ulągł ).  Izajasz dał  Mamelonu  solidnie  popalić, myślę że po prostu źle  stąpnęła a że człowiek  zadziera w  Kaplicy  Sykstyńskiej w sposób  długotrwały  głowę i  mięśnie   karku są naprężone, cóś  wzięło  i  Mamelonu chrząstnęło.  Znaczy  po  zwiedzaniu   Sykstyny   Mamelon  musiała  dochodzić  do  siebie  w kafejce odpowiednio  ułożona  na  krześle, plując  jadem w  kierunku mła  rzecz  jasna ( no bo ją  bolało  jak  cholera ). Takie  to wrażenie  wywarła  na  niej    powała  Sykstyny  że  prawie  czterdzieści minut  dochodziła  do  siebie, Michał  Anioł wielkim  artystą  był  znaczy, he, he, he. Tak  po prawdzie  to  naprawdę był,  sklepienie jest genialne, szczególnie  kiedy  ogląda  się  je  w świetle  naturalnym,  kolorki  grają  zadając  kłam wszystkim  znawcom  sztuki  którzy  przez lata  ćwierkali o  "szarym welonie na  ciałach  jakby  wykutych  z marmuru".

Ciała  są  solidne, niektóre  piękne do  bólu a szarego  welonu  ni ma  bo  to  był  jeno  wielowiekowy  bród, któren  został  usunięty  pod  koniec  ubiegłego  stulecia. Szczególne wrażenie robią, przynajmniej  na  mła,  Ignudi, czyli  nagusy. Ci postawni  młodzieńcy którzy rozsiedli  się  albo  rozstawili pomiędzy  panelami Storie della  Genesi,  współcześnie  w dobie opowiastek  o  tzw. lawendowej mafii i lepiej  poznanej biografii mistrza  Michelangelo odbierani  są  nieco  dwuznacznie. Hym... zresztą  tak  naprawdę  to  nie tylko  współcześnie,  jednak  papieżowi  Juliuszowi II snu  z  powiek zgorszenie młodzieńczą  męską  nagością  nie  spędzało.  Co najwyżej  sama  nagość  mogła mu sen  z oczu przeganiać, papież  della  Rovere był  wszak  miłośnikiem  ludzkiego piękna,  dla  którego to  znawcy płeć  owego  nośnika  piękna  miała  drugorzędne  znaczenie. Skąd  takie  nagusy  wśród  proroków , Sybilli  i  biblijnej  historii?  Vasari twierdził że  to  symbole  Złotego  Wieku, insi  wskazywali  na  symbolikę  neoplatońską, jeszcze inni  twierdzili że  to anioły którym  jeszcze  nie  wyrosły  skrzydła. Właśnie  ta ostatnia  hipoteza  uznawana  jest  dziś  za  najbardziej  prawdopodobną - Ignudi są postaciami anielskimi, w sensie czegoś pośredniego pomiędzy człowieczeństwem a boskością. Hym... można by użyć określenia nadludzie, gdyby się tak brzydko nie kojarzyło.


Oprócz  nagusów miłe  sercu  mła są niektóre  urocze  Sybille -  moje  ulubienice to  Sybilla  Libijska  (  na  obrazku powyżej ) i  Sybilla Delficka (  ta na obrazku obok ). Sybille  dzielą  na sklepieniu  miejsce pospołu  z  prorokami, razem  jest  12  osób  jasnowidzących. Michałowi  Aniołowi nie przeszkadzało że  część prorokujących w  zdolność  jasnowidzenia  wyposażył   Jahwe a część  Apollo, jego  katolickość  była   specyficzna.  Właściwie  to   mocno specyficzna. Zresztą  nie  tylko  jego, elita  włoskiego  odrodzenia  swoimi koncepcjami teologicznymi mogła  by   przyprawić  o  apopleksję  niejednego  polskiego  biskupa ( mam  tu  na  myśli  takich  gorzej  wykształconych  hierarchów ).  Sybilli  jest  pięć - wspomniane  wcześniej Sybilla Libijska i  Sybilla  Delficka, oraz Sybilla  Erytrejska  i starsze  wiekiem (  na  wizerunkach ) Sybilla  Perska i  Sybilla Kumejska (  ta  ostatnia  zwana  przez  mła  Zwisłocycą ). Proroków jest  siedmiu - czterej  tzw.  wielcy  prorocy: hym... tego... Izajasz, Jeremiasz ( wizerunek  jest  domniemanym autoportretem  Buonarrotiego - ciekawe że  wybrał na  nosiciela  swojej  twarzy  tego  akurat  proroka  który  twierdził  że  lud  się  nigdy  nie nawróci ),  Ezechiel i  Daniel - oraz trzej prorocy   mniejsi:  Joel (  w  którego  rysach dopatrywano  się podobieństwa do  Donata  Bramantego,  kolegi  a  zarazem  rywala  Michała  Anioła ),  Zachariasz ( ojciec  Jana  Chrzciciela, w  którego  wizerunku  dopatrzono  się  ostatnimi  czasy  podobieństwa do  Juliusza  II ) i  Jonasz. W  lunetach  namalowano    przodków  Jezusa, całe tłumy - Salomony, Azory,  Ezechiasze  i  Sadoki.  Można  się pogubić od tej  ilości postaci.   No  ale   sklepienie  Cappella  Sistina  to  przeca  swoista Biblia Pauperum, to że  my  w  niej  już  nieczytaci nie  oznacza  że dla  współczesnych  Michałowi  Aniołowi była nie  do  odczytania. Choć żeby  dokładnie  zrozumieć przesłanie  zawarte we  freskach  sklepienia trzeba  było  nie być  taki  pauper,  bo  dobre wykształcenie  zawsze kosztowne   a  to  sklepienne   przesłanie  przeznaczone dla  solidnie  wykształconych.


Część  centralną  fresku  zajmuje dziewięć  historii z Księgi  Rodzaju: Oddzielenie światła od ciemności, Stworzenie gwiazd , Oddzielenie wód od ziemi , Stworzenie Adama , Stworzenie Ewy, Grzech pierworodny i wgnanie z raju, Ofiara Noego , Potop, Pijaństwo Noego. Po bokach tych opowieści w dębowych liściach i żółędziach z herbu sponsora ( ród della Rovere pieczętował się złotym drzewem dębu na błękitnym tle ) znajdują się potężne postacie Ignudi wspierających medaliony, w których przedstawiono z kolie sceny z Księgi Królów. W tzw. żaglach i lunetach wspomniani liczni przodkowie Chrystusa a pomiędzy nimi Sybille i Prorocy. W czterech rogach sklepienia artysta namalował epizody z zapowiadanego przez stary testament zbawienia. Tak, artysta namalował bo Michał Anioł te ponad tysiąc metrów kwadratowych to tak własnoręcznie, pomocnicy farby ucierali albo trzymali kartony z rysunkiem postaci, tynk nanosili i pilnowali coby nie wysechł, rusztowanie zbijali. Z rusztowaniem była zresztą jazda - pierwszym pomysłem było coś co wykombinował Bramante - rusztowanie zawieszone w powietrzu za pomocą lin. Jednak Michał Anioł obawiał się że to rozwiązanie pozostawi dziury w sklepieniu gdy prace zostaną zakończone więc zbudowano prostą drewnianą platformę, opierającą się na wspornikach umieszczonych w otworach w ścianach na dużej wysokości w pobliżu okien. Rusztowanie zorganizowano etapami, aby umożliwić łatwą pracę przy każdej części malowidła. Z tynkiem też nie było od razu tak prosto i miło, pierwsza warstwa zaprawy ułożona na sklepieniu była zbyt mokra i co Michelangelo zdążył na nim zrobić trzeba było usunąć i zacząć działania od nowa. Udało się dzięki innowacji jego pomocnika Jacopo l'Indaco, który wymyślił nową mieszankę składników do zaprawy. Ta było nie tylko odporna na pleśń ale schła w odpowiednim czasie, jej skład wszedł na stałe do włoskiej tradycji malowania fresków.

Teraz  trochę  o  samym  budynku - zaprojektował  go  Baccio Pontelli na  polecenie papieża Sykstusa IV della Rovere  (  stąd  nazwa  Kaplica  Sykstyńska ), budowę  rozpoczęto w 1475 roku ( faza  projektu )   a  zakończono w  roku  1781.  Wzniesiona  na  planie  prostokąta  mierzy 40,93 metrów długości i 13,41metrów  szerokości, ma wysokość 20,70 metrów i jest przykryta  sklepieniem kolebkowym, połączonym ze ścianami żaglami i pióropuszami , które tworzą  lunety przy ścianach bocznych. Konsekracja  odbyła  się 15 sierpnia 1483 roku.  Kaplica  poświęcona  została poświęcona Marii Assunta w Cielo.  Kaplica  była  jednym  z  punktów  programowego  "odświeżenia"  budowli  watykańskich,  który  powzięli  włoscy  papieże  po  okresie tzw.  niewoli  babilońskiej w  Awinionie. W 1477 roku rozebrano rozpadające się pozostałości poprzedniego budynku, wykorzystując fundamenty i podstawę zdrowych murów dla nowej kaplicy. Funkcje kaplicy nie zmieniły się w stosunku do poprzedniej i analogicznej w Pałacu Papieży w Awinionie , miało  być  to  nadal  miejsce najbardziej uroczystych obchodów kalendarza liturgicznego. Wymagało to szczególnie monumentalnego wyrazu, które jednoznacznie uświadamiał zebranym  na uroczystościach Maiestas papalis.


Wymiary  budynku są  zgodne  z  tym  co  wiedziano  ówcześnie  o wymiarach  Świątyni  Jerozolimskiej,  już  choćby  to  nawiązanie świadczy  o  tym że  kaplica miała  uchodzić  za  coś  wyjątkowego - najświętsze  miejsce  spośród  świętych. Od  początku  jednak  były  problemy związane  z posadowieniem  budynku. Wiosną 1504 roku wystąpił jeden  z nich, od  razu  taki wagi  ciężkiej.  Południowa  ściana  budynku  zaczęła  osiadać   i  się  nachylać co  spowodowało rozległe i groźne pęknięcie sklepienia. Juliusz II della Rovere kazał sklepienie wzmocnić  łańcuchami a szczelinę, która powstałą od strony północno-wschodniego zasklepić  cegłami. Dekoracja sklepienia  autorstwa Piermatteo d'Amelia została zatem nieodwracalnie uszkodzona. W 1506  roku Juliuszowi  II zamarzyło  się  by kaplicę  wzniesioną  przez  poprzednika  z  rodu della  Rovere na  papieskim  urzędzie ozdabiał    Michał  Anioł Buonarroti.    Pomysł  niby świetny  ale  trudny  do  wykonania,  pan  papież  i pan  artysta  nie przepadali  za sobą, oględnie  rzecz  ujmując. tak  szczerze  pisząc  to  jest  w  zasadzie  cud  czyli  zbieg  szczęśliwych  dla  potomnych  okoliczności że  dekoracja  kaplicy  w wykonaniu  Michała  Anioła  w ogóle  powstała.   Działo  się,  iskrzyło, mało pożaru  nie  wywołało! Jednakże od  roku 1508  do roku  1512 Michał  Anioł  pracował  na  rusztowaniach w kaplicy.


Ziemia  pod   kaplicą   cały  czas  pracowała,  w  kolejnych latach osiadanie  gleby spowodowało ze względu na słabą stabilność fundamentów nowe szkody, takie jak zawalenie, w Boże Narodzenie 1522 roku architrawy wejścia. Zabiło  wtedy szwajcarskiego strażnika stojącego obok Hadriana VI, znak  nad  znakami. No i  po  tym znaku szybko  było nowe konklawe,  w 1523 roku  właśnie  podczas obrad  kardynałów pokazały  się nowe, niepokojące pęknięcia, które wymagały natychmiastowej interwencji. Niestety  te pęknięcia źle się  skończyły  dla  niektórych  fresków, w  tym  także  dla  tych  które  znajdowały  się na  ścianie  "opracowanej" przez  Perugina. Papież  Klemens VII postanowił   ponownie  zatrudnić  Buonarrotiego i  tym  sposobem  zafundował w 1534 roku w kaplicy dzieło  uchodzące  za  jedno  z  najwybitniejszych przedstawień  plastycznych  w  historii -  Sąd  Ostateczny  wg.  Michała  Anioła.  O  ile  sklepienie to  historie  starotestamentowe, nawiązujące  do  tradycji  kaplicy  jako  odrodzonej  Świątyni  Jerozolimskiej o  tyle Sąd    Ostateczny  jest  zdecydowanie rodem z  Nowego  Testamentu. Zrywa  z  wszelkimi dotychczasowymi  kanonami  przedstawień tego  wydarzenia, jest  wręcz  obrazoburczy i  nieprzyzwoicie  piękny (  no  i  drogi w  wykonaniu, niebo za młodzieńczym Chrystusem  bardziej  przypominającym  greckiego  boga  niż umęczonego  Hebrajczyka lśni  jak   lapis - lazuli bo jest  z lapis - lazuli -  barwnik  do  farby  sprowadzano  z  dzisiejszego  Pakistanu ). Hym... trochę  to  wszystko  wygląda  tak  jakby  Michał  Anioł  zamalowywał  niedoróbki  architektoniczne.


Sąd Ostateczny był przedmiotem ostrego sporu między niejakim kardynałem Carafą a Michałem Aniołem  - artystę oskarżono o niemoralność i niedopuszczalne nieprzyzwoitości, ponieważ malował nagie postacie z genitaliami na  wierzchu w najważniejszym kościele chrześcijańskim. No  cóż, ani  kardynał  Carafa  ani wspierający  go  ambasador  Mantui monsignor Srenini,   nie  znali  starej  prawdy  że   sztuka  przeżywa  religię (  a  powinni  znać w  końcu  żyli  w epoce  fascynacji  antykiem,   co prawda u  jej  zmierzchu  ale  jednak w dojrzałym  renesansie ). Carafa i monsignor Sernini  zorganizowali kampanię znaną jako "kampania liści figi" w celu usunięcia co  bardziej  gorszących fragmentów fresków. Giorgio Vasari przekazał  nam historię  jednego  z popleczników  Carafy. Mistrz ceremonii papieża, Biagio da Cesena , stwierdził że  "łobabrazki" bardziej nadają  się do łaźni ( rzymskie renesansowe  łaźnie  miały  szerszy  zakres  usług  niż tylko dbanie  o  czystość  ciała, hym... taki  synonim  bordello  to  był  ) niż do kaplicy.  Wkurzony  tym  podejściem Michał Anioł przedstawił buźkę  pana  da  Cesena jako  twarz Minosa, sędziego podziemia .Kiedy zapluty  z  wściekłości Biagio da Cesena poskarżył  się papieżowi ten odpowiedział, że jego jurysdykcja nie dotyczy piekła. Tak  więc  wiemy dzięki  temu portretowi  jak  wyglądał  ceremoniarz  papieża, he, he, he.  Jest  jeszcze  inna  koncepcja dotycząca  tego  kto  miał dać  rysy  swojej  twarzy Minosowi.

Skandale  homoseksualne  to  nie  jest  tylko  problem  dzisiejszego  Kościoła.  Pierluigi Farnese, syn papieża Pawła III,  był  znany w Rzymie z przemocy wobec inszych  homoseksualistów.   Głośnych  echem  odbiła się  w  czasach  tworzenia  fresku  sprawa wykorzystywania seksualnego młodego kościelnego, które doprowadziło do jego śmierci.  Oceany  hipokryzji  wśród  duchownych zawsze  zalewają każdą  religię,  takie  jakieś  prawo  natury  albo  co. Za  życia  Michała  Anioła genitalia   na  freskach że  tak  rzecz określę  świeciły  pełnym  blaskiem,  jednak po jego śmierci wydano prawo tzw. Pictura in Cappella Ap.ca coopriantur, które  zakazywało ukazywania  pełnej  nagości  w obiektach  sakralnych Watykanu. No i  biedny Daniele da Volterra , uczeń Michała Anioła, namalował całą serię draperii i przepasek biodrowych zwanych "braghe" ( majty ), co dało mu przydomek "Braghettone" ( Majtkarz )  pod  którym  wszedł  do  historii sztuki. Cóż, współpraca z  niektórą  władzą niesie  groźne  konsekwencje.


Oczywiście freski  Michała  Anioła  to  nie jedyne  przedstawienia plastyczne  w kaplicy.  Jednak  jest tak  że jakoś  nikt  nie  zawraca sobie głowy  Botticellim, Pinturicchio czy nawet Rafaelem, po prostu  Michał  Anioł  pozamiatał.  To tak  jak  byśmy  oglądali  film o kosmosie  z lat  pięćdziesiątych  XX  wieku  a  nagle   mielibyśmy  możliwość  obejrzenia  czegoś  typu  "Odyseja 2001" w  formacie  3 D.  Z  obowiązku  jednakże  wspomnę  jak  to  z  dekorowaniem  kaplicy  było. Zaczęło  się  od  tego że papież wtrącał  się  dość  mocno  w  sprawy Florencji i popierał  ród  Pazzi coby  osłabić  Medyceuszy.  Lorenzo de 'Medici znany  u  nas  jako  Wawrzyniec  Wspaniały był   jednak  politykiem  wytrawnym  i bezwzględnym.  Dla  rodu  Pazzi  nie  skończyło  się  dobrze.  Po  rozprawie  z  przeciwnikami w ramach polityki pojednania z ich  sojusznikami, którzy wspierali spisek Pazzich ,  Lorenzo postanowił że  potrzebującemu artystów papieżowi opętanemu  wizją  odnowy  Rzymu, wyśle najlepszych artystów Florencji.  Jako tego ten... ambasadorów  kultury.  I  tak  w  dniu  27 października 1480 roku Sandro Botticelli , Cosimo Rosselli , Domenico Ghirlandaio i ich współpracownicy udali się do Rzymu, gdzie pracowali od wiosny 1481 roku.  Dołączyli  Pinturicchio , Piero di Cosimo i Bartolomeo della Gatta,  Luca Signorelli który  z  czasem zastąpił  Perugina.  Artyści mieli różne  style  ale jakimś  cudem powstał  cykl  fresków  o wielkiej jednorodności. Było to możliwe dzięki przyjęciu tej samej skali wymiarowej figur, podobnej paginacji i struktury rytmicznej, tych samych dominujących odcieni, wśród których wyróżnia się obfitość złotych wykończeń, które intensyfikują efekty świetlne (  musiało  się  mienić w blasku pochodni i świec )



Papież  Leon X poczuł że  musi dołożyć  swoją  cegiełkę  do  kaplicy sponsorowanej  przez  papieży z rodziny Della Rovere, ku  większej  chwale  bożej rzecz  jasna  a  nie  chwale  własnej, he, he, he. Postanowił   wyposażyć  kaplicę w  serię cennych gobelinów utkanych w Brukseli według projektu Rafaela ( kartony  powstały w  roku  1514 ). Arazzi tkane w warsztacie Pietera van Aelsta pokazują dzieje świętych Piotra i Pawła ,  nawiązując do  fresków ma  ścianach w  tzw. środkowym rejestrze. Pierwsze siedem arrasów przybyło z Flandrii i zostało umieszczone 26 grudnia 1519 roku (  w  sumie  jest  ich  dziesięć ). Dziś oryginalne   arrasy wiszą  w  Pinakotece  Watykańskiej, w  kaplicy  powieszono  ich  kopie. Wystawiane  są  rotacyjnie,  całej   dziesiątki  nie  zobaczymy.  Przeniesienie  oryginałów  do  specjalnego  pomieszczenia było  koniecznością,  tkaniny  nie  zdzierżyłyby warunków  kaplicy (  a  już  na  pewno  nie tego  dzikiego tłumu, który  urąga idei  prawdziwego  muzealnictwa ).


Arrasy zawieszono   w  "części sakralnej"  kaplicy,  oddzieloną  marmurową ażurową ścianką. Ten   rodzaj  ikonostasu  autorstwa Mino da Fiesole , Andrei Bregno i Giovanniego Dalmaty dzieli kaplicę na dwie części: większa wraz z ołtarzem  jest zarezerwowana na obrzędy religijne , podczas gdy mniejsza jest przeznaczona dla wiernych. Podstawa składa się z drobno rzeźbionych płaskorzeźb i złoconych paneli, z puttami trzymającymi wieńce z herbem Sykstusa IV na przemian z ozdobnymi motywami roślinnymi., które przeplatają balustradę. Ci  sami  artyści  "od marmurowej  kratki" stworzyli  też  przestrzeń  dla chóru, dawnymi  czasy  pięknie śpiewało  w  tym  miejscu  ze  dwunastu  kastratów.

No  i  to  było  na tyle o Cappella  Sistina. Jeżeli  chcecie   ją  naprawdę  zobaczyć  to   zamieńcie  się  w  skurwonki  albo  sowy.  Nigdy, powtarza  z  naciskiem  - nigdy - nie dajcie  się  namówić  na  zwiedzanie  tego  obiektu w godzinach  otwarcia  muzeów. Zdaniem  mła  obecny  system  zwiedzania  zakończy  się  za  jakiś  czas z  hukiem i  przytupem  na  tej  samej  zasadzie  jak  zakończyło  się zwiedzanie grobowca  Królowej  Nefertari w  Egipcie.   Masową  turystykę  to  mogą  piramidy  zdzierżyć a nie obiekty pokryte  delikatnymi w  gruncie  rzeczy freskami.

środa, 20 listopada 2019

Ogrodowe rozkminy - ogrody starożytnego Egiptu - część czwarta


Listopad  już  i  czas zamykać  cykl  egipski.  Troszki  to  trwało  bo  mła  się  poprzednio  wypisała i  nastąpiło  tzw.  zmęczenie  tematem.   Teraz  wraca  i  kończy  co  zaczęła. W  temacie  ogrodnictwa  w  starożytnym  Egipcie doszliśmy do tego  co  dziś  nazywamy roślinami ozdobnymi. Po lekturze poprzednich  egipskich  postów już wiecie że właściwie  żadna roślina nie była  uprawiana  jedynie dla urody.  Ten podział na czyste ozdóbstwo i rośliny użytkowe to dopiero my współcześni wprowadziliśmy.  No  i różnie  to w historii bywało, taki ziemniak na ten przykład to z lepsiejszych ogrodów  wylazł na pola. Jeszcze  Jan III Sobieski uznawał  bulwy za rośliny egzotyczne.  A ten kwiat ziemniaka, cóż za uroda - normalnie  storczyki siadajo. W starożytnym Egipcie było podobnie, importowane  rośliny najpierw sadzono w ogrodach świątynnych  i królewskich.  Potem trafiały do ogrodów możnowładców, a z czasem i do zwyczajnych ogródków mniej zamożnej części społeczeństwa. Albo  i nie trafiały - tak jak drzewa kadzidlane przywiezione z a panowania królowej Hatszepsut z Punt, czy też niektóre rośliny tak pięknie przedstawione w "Ogrodzie Botanicznym" faraona Totmesa III w świątyni Amona w starożytnych Tebach. Widnieją na świątynnej ścianie  obce gatunki, takie jak obrazki Arum italicum, pałczycha Dracunculus vulgaris i nie do  końca rozpoznany  gatunek irysa  ( wielu zajmujących się profesjonalnie tematem  twierdzi  że prawdopodobnie był to Iris albicans ). Nie pojawiły się one jednak w przedstawianych w grobowcach scenach ogrodowych i prawdopodobnie nigdy nie były powszechnie sprowadzane do Egiptu lub ich uprawa na  miejscu się nie powiodła. Te  roślinne przedstawienia mogły być zatem inspirowane  okazami zebranymi podczas syryjskich  wypraw Totmesa III. Wicie rozumicie, zielniczek  króla. Drugą sprawą o jakiej  trąbiłam  w poprzednich postach jest długość  trwania zarówno państwowości egipskiej  jak i cywilizacji i kultury ( pojęcia  nie zawsze tożsame ). Rośliny z inszych stron świata trafiały przez całe tysiąclecia do Egiptu, w różnym czasie. Między bajki możecie np.  włożyć opowieści o różanych kwiatach w grobowcach faraonów, znaczy w piramidach czy w  Dolinie  Królów, wszystko wskazuje na to że róże w Egipcie pojawiły się dopiero w I tysiącleciu p.n.e.. Jak cywilizacja trwa prawie  3000 lat  to  zbitka frazeologiczna "już starożytni  Egipcjanie" okazuje się baaardzo pojemnym  pojęciem, a potem mamy taki zafałszowany obraz jak to w czasach Starego  Państwa uprawa różanych krzewów  nad  Nilem miała się świetnie. Dobra, przystępujemy do konkretów.

Od najwcześniejszych czasów papirus Papirus cyperus był symbolem Dolnego Egiptu, o czym świadczy choćby wizerunek tej rośliny na tzw. palecie Narmera, którą datuje się na sam początek okresu dynastycznego lub koniec okresu predynastycznego.  Zabytek  ważny  bo przedstawia oprócz ww. rośliny pierwszego, niemal  mitycznego władcę starożytnego Egiptu. W połączeniu z herbem Górnego Egiptu, tak zwaną "lilią południową", połączenie roślin symbolizuje zjednoczenie obu krajów i powstanie państwa egipskiego. Botaniczny wzorzec  "rośliny południa" nadal jest kwestią sporną, pojawiają się kandydaci ale  powszechnej zgody  na to czy ta  lub inna roślina była uznawana  przez  starożytnych Egipcjan za symbol Górnego Egiptu nie ma. Zarówno papirus  jak i lotos symbolizowały pierwotnie wody Nilu, od których jak Egipcjanie wierzyli, zaczęło się życie. papirus do ogrodów trafił z natury, porastał na brzegu rzeki a także na rozlewiskach które tworzyła.W czasach Starego Królestwa świeże pędy papirusu z kwiatostanami stanowiły część ofiar, które zmarły brał ze sobą w zaświaty. Z tych grobowych ofiar narodziła się florystyka, pędy  papirusu  z kwitnącymi pędami grzybieni, ot,  wiązanka obowiązkowa która stała  się praprzodkiem wszelkich bukietów (  w sztuce czasów Nowego Państwa możemy zobaczyć  jak zeświecczyła się rola układanych kwiatów - bukiety zaczęto układać dla  żywych, nie tylko dla zmarłych ). Podobnie jak  papirus grzybienie wiązano również z kultem zmarłych. Najprawdopodobniej było to związane z otwieraniem się rano kwiatów i ich zamykaniem się  wieczorem, kwitły  w czasie kiedy barka boga Ra pływała po nieboskłonie, nocą "znikały" po to by odrodzić się  wraz z pierwszymi promieniami słońca. Zanim Budda zaczął być przedstawiany jako siedzący w kwiecie lotosu,   Neferet, młodzieńcze poranne słońce wyłaniało się z płatków kwiatu grzybienia. Intensywny zapach świeżo  otwartych kwiatów ( Nymphaea coerulea czyli grzybień błękitny ma kwiaty intensywniej pachnące, wiadomo "Święty  Lotos" )  miał wskazywać na obecność  bóstwa ( w ikonografii  grobowej co i raz  trafia się wizerunek zmarłego wąchającego kwiaty grzybienia, znaczy  w kontakcie z Instancją  Wyższą ).

Obie odmiany grzybienia egipskiego Nymphaea lotus i Nymphaea coerulea pojawiają się w ikonografii grobowej.  Nieco się od  siebie różnią - ten o białych kwiatach ma zaokrąglone płatki i liście o zębatych krawędziach, ten o kwiatach błękitnych ma spiczaste końce płatków i  liście o gładkich krawędziach. Te dwie rośliny, papirus i grzybienie, aż do czasów Nowego Państwa uchodziły za najbardziej ozdobne rośliny zielne rosnące w Egipcie, stały się niemal  symbolami tej cywilizacji. Do początków Nowego Państwa tylko  kwiaty grzybieni i kwiatostany papirusów zdawały się odgrywać rolę wzorców kształtów rozetowych. O powszechnym przystrajaniu  się  kwiatami lotosu zarówno  przez  kobiety  jak  i mężczyzn, najtańszej  "biżuterii"  starożytnego  Egiptu, informują  nas malowidła grobowe , rysunki na  papirusach czy też staroegipska  poezja. Zresztą  ozdabianie kwiatami,  nie  tylko  lotosowymi, było w  Egipcie  powszechną  praktyką.  Ozdabiano   niemal  wszystko - ukwiecano  rydwany, zwierzęta gospodarskie  podczas  świąt,  trumny przed pogrzebem no  i  oczywiście  posagi  bóstw.  problem  z  błyskawicznym  więdnięciem  roślin w  upale postanowiono  rozwiązać  wytwarzanie  sztucznych  kwiatów.  Starożytni  Egipcjanie  byli  jednymi  z  pierwszych  którzy  wpadli  na  ten  pomysł.

Przez cały okres faraoński kwiaty papirusu i lotosu utrzymały dominującą pozycję jako symboliczne rośliny w Egipcie. Jednak od  czasów   Nowego Państwa zaczęto  sprowadzać  coraz  więcej  roślin  które  można było  wykorzystać jako  tworzywo  do ozdób. Wiele z tych nowych roślin wymagało intensywnej pielęgnacji, a przede wszystkim znacznej ilości wody co  wpływało  na  rozwój sposobu jej dostarczania. Dlatego na tak wielu  obrazach z grobowców z  czasów  Nowego Państwa przedstawiane są szadufy. Takie pałacowe  tym  razem  obrazki z el-Amarna zdobiące nie tylko ściany ale nawet podłogi budynków i dostarczają nam informacji o nowych roślinach  ozdobnych, które  pojawiły  się  w  Egipcie. Możemy  na nich  zobaczyć na przykład chabry Centaurea depressa czy czerwone maki Papaver rhoeas, oba gatunki  importowane z Azji Mniejszej lub z Palestyny. W  przeciwieństwie  do  rarytasów   Totmesa  III  te rośliny akurat  bez  trudu  przyjęły się w Egipcie. Wracając  do  ozdób to  za  czasów   XVIII dynastii modne stało się noszenie dużych kołnierzy fajansowych, których poszczególne elementy były zwykle wykonane w postaci kwiatów, liści lub owoców. W nich możemy rozpoznać zakwity chabra, rodzaj rumianku, biały i niebieski lotos, zielone liście i żółte owoce. Obroże tego samego typu, ale wykonane ze świeżych kwiatów, są udokumentowane na obrazach  grobowych  przedstawiających  przyjątka.   Można w nich zobaczyć służące  zawiązujące dekoracje kwiatowe na szyjach gości. "Nadzorca ogrodu Ramesseum"  imieniem Nedjemger, który żył w czasach XIX dynastii w Tebach, jest przedstawiony w w swoim grobie  podczas dopilnowywania produkcji kołnierzy kwiatowych ze świeżego materiału roślinnego. Zdaje  się że były one produkowane masowo i choć bardzo rzadko, to  czasem  udaje  się  archeologom  znaleźć  jakiegoś  zasuszeńca, który  przetrwał  do  naszych  czasów  .  tak  na  przykład w  ruinach domu w Amarnie znaleziono jeden okaz a co najmniej sześć dodatkowych kołnierzy zostało  pochowanych razem w jamie przed grobowcem Tutanchamona z resztkami z bankietu pogrzebowego i różnymi materiałami balsamującymi z jego pochówku - trzy z tych kołnierzy przetrwały w  jako  takim  stanie .  Najsłynniejszym  okazem  jest  jednak  ten znaleziony  na  mumii  faraona  Tutenchamona. I  dobrze  że  kołnierzyki   się  zachowały  bo ich  nagrobne  wizerunki  nie oddają  szczegółów  produkcji.  Te  zasuszeńće  z  kolei   pozwalają nam  zrozumieć  jak  takie  kołnierze  były  wykonywane.

Trzeba było pociąć kawałek papirusu w kształt kołnierza, to była  tzw.  podstawa. Obszyty był wokół  lnem, dzięki czemu można go było zawiązać na szyi. Następnie za pomocą cienkich pasków z liści palmowych  przytwierdzano poszczególne kawałki materiału roślinnego  do papirusu w rzędach, jeden nad drugim. Wykorzystano zielone liście persei Mimusops laurifolia, drzewa oliwnego  Olea europaea, wierzby egipskiej Salix subserrata (  układano je  i przyszywano ), owoce granatu Punica granatum i  seler Apium graveolens. No  i  rzecz najważniejszą  -  kolorowe główki kwiatów lub ich płatki (  czasem  całe kwiaty  wraz z łodygami były  przytwierdzane  do kołnierzy ). Korzystano z  chabrów Centaurea depressa, takiego  mleczyka  Picris asplenioides, niebieskiego  grzybienia Nymphaea coerulea.  Za  "czerwone  koraliki"    robiły  czerwone  jagody z miejscowej psiankowatej witanii  ospałęj  Withania somnifera , a  za  niebieskie  koraliki  robiły  prawdziwe  fajansowe  koraliki w kształcie dysku. Na  girlandach mumii z czasów  Nowego  Państwa , kwiatowych  wyrobach dla  zmarłych które były  nieco  podobne do  kołnierzy  i  wykonywanych tą  samą  co one  techniką, możemy również zidentyfikować kilka innych roślin uznawanych  za ozdobne, w tym rodzimą akację nilową Acacia nilotica,  akację białą Acacia albida , sesban Sesbania sesban, wierzbownicę  kosmatą Epilobium hirsutum ,  złocień wieńcowy Chrysanthemum coronarium,  obcego  pochodzenia malwę Alcea ficifolia, ostróżkę Delphinium orientale i krokosz barwierski Carthamus tinctorius. Począwszy od XX dynastii, girlandy mumii obejmowały wzbogacano również w pachnące kwiaty henny Lawsonia inermis , rośliny pochodzącej z nadmorskich regionów Oceanu Indyjskiego i Afryki Wschodniej. Czasami girlandy mumii mogły być również wykonane tylko z pachnących liści, takich jak mięta , seler lub koperek . Znaleziono bardzo niewiele mumii z układami w kształcie wieńca na głowach. Na przykład resztki kilku liści znaleziono we włosach Amenhotepa II, a mała girlanda z kwiatów wisiała kiedyś wokół królewskich insygniów na brwiach pierwszej i drugiej trumny Tutanchamona. Niektóre Księgi Umarłych  z  czasów  Epoki  Późnej  przedstawiają  okrągły wieniec kwiatowy jako symbol wygranej  sprawy  przed  Wielkim  Sędzią  Ozyrysem.

Inne rośliny zostały również wykorzystane w procesie pogrzebowym. Na przykład części  cebulowe odmiany Crinum, która nie pochodzi z Egiptu, zastosowano do zakrycia oczu, nosa, ust i nacięć mumifikacyjnych  mumii. Szczątki cebul narcyza Narcissus tazetta znaleziono na szyi Ramzesa II, a na klatce piersiowej mumii odkryto cebulki rodzaju lilii. Oczywiście  na  samych  mumiach  się  nie  kończyło, kwiatami ozdabiano  co  się  tylko pogrzebowego  ozdobić  dało.  Na przykład statuetka zmarłego w grobowcu Kha z XVIII dynastii, a także boskie statuetki a nawet dzbanki zawierające jedzenie i napoje w grobie Tutanchamona  zostały zaopatrzone w takie aranżacje kwiatowe.
W okresie grecko-rzymskim mumie nadal były zaopatrywane w dekoracje kwiatowe, choć zazwyczaj były one wytwarzane w nowy sposób i często były używane rośliny importowane. W nich poszczególne kwiaty, płatki, pręciki lub gałązki zostały połączone w małe wiązki i połączone w zwarte wieńce. Nowe  gatunki roślin  kwitnących  to róża Rosa richardii, lotos indyjski Nelumbo nucifera, kocanki Helichrysum stoechas,  firletka Lychnis coelirosa, jaśmin wielkolistny Jasminum sambac i  wykorzystywany   raczej  nie  dla  urody  kwiatów  a  zapachu  liści mały majeranek Marjorana hortensis. Czasami do aranżacji dodawano także sztuczne kwiaty wykonane z liści miedzi lub kolorowej wełny. Podstawą tych wieńców były bardzo często zdobione łodygi turzycy Scirpus inclinatus. Bukiety  pogrzebowe to  była   również  florystyka  pierwszej  klasy, wykonywano  je  w kształcie znaku  ankh.   przed  samymi  pochówkiem, podczas obrzędów kwiaty wręcz grały  główną  rolę. Bukiety  składające  się z kilku papirusowych pędów z dużymi baldachami kwiatów, liści i  owoców, takich  samych  jak  te użyte w  girlandach  i  kołnierzu dla  zmarłego.  Rośliny  wiązano ciasno  tak  żeby ozdobne  główki  kwiatów  wystawały jedne nad  drugimi.  W  kilku  przypadkach  cała wiązanka miała  owinięty  wokół  pęd  winorośli Convolvulus arvensis, znane  są  też  przypadki  stosowania  pędów   kwiatowych  sałaty.

W kilku grobach znaleziono duże  bukiety w  formie  sporych słupko - snopków  ( między  innymi  w  grobowcu  Tutanchamona, Sennefera, Sennedjema i Kha ), jednak w każdym z nich aranżacje składają się z zupełnie innego materiału niż te które namalowano na  ścianach grobowców. Zawierają tylko pozłacane gałęzie drzew (  między  innymi oliwki  ), w niektórych  wykorzystano liście winorośli i liściaste łodygi nostrzyka indyjskiego  Melilotus indica. Nie mamy dokładnego wyjaśnienia różnic między przedstawieniami a tymi faktycznymi znaleziskami. tajemnica grobowców, he, he, he. Jednak  nie  tylko życiem  cmentarnym żyli  starożytni  Egipcjanie, bukiety  obsługiwały  nie  tylko  pogrzeby,  często  stanowiły  dodatek  do  ofiary świątynnej  lub  samodzielną  ofiarę  składaną  w  świątyni. Na przykład tzw. papirus Harrisa donosi nam o dużej liczbie gotowych, związanych bukietów na  liście ofiar dla boga Amona, a także girland z niebieskich kwiatów. Zostały one prawdopodobnie wykonane po to, aby zwykli Egipcjanie mogli je kupić i wykorzystać  jako ofiary. Ot, handelek  przyświątynny. Szczególnie  w takim  handelku cenione  były  kwiaty  o  intensywnej  woni,  nazywano  je   "zapachami  ogrodowymi"  i  traktowano  jak  perfumy.  Hym...  co  nico  Egipcjanie  uszczknęli  bogom  i te  kwiatowe perfumy pojawiały  się  też  na  nich  samych.

W  okresie  Nowego  Państwa  nie pachniano  już  tylko lotosem,  pachniano ziółkami.  Takie  zapachy  były  znacznie  tańsze  niż  żywice  egzotyczne roztopione w  łoju i uformowane  w kształcie  stożka na  peruce ( to  był  absolutny perfumiarski  high life ).
Teraz  będzie  o róży faronów, tego ... hym... Z  tymi  różami  to  jest  tak że załapali  się  na  nie raczej  ostatni  władcy  egipscy . Najstarsza znana róża historyczna, mieszaniec Rosa  gallica x Rosa phoenicia czyli  Rosa x richardii została  tak  po prawdzie  znaleziona w grobowcach  w  fajum, pochodzących  z  czasów  kiedy  Egiptem władali ( girlandy z Hawara, późna sprawa bo grób pochodzi z II wieki n.e. ). Rzymianie uprawiali w Dolnym Egipcie róże w pojemnikach, zimą te pojemniki płynęły do rzymskich portów, trafiały do ogrzewanych pomieszczeń i krzewy zakwitały ku  uciesz  patrycjuszy (  bo  ich  było  stać  na  taki zbytek ). Rzymianie niemal przez cały rok dzięki tym egipskim krzewom mogli cieszyć się różanymi kwiatami. Rosa x richardii zwana dawniej Rosa sancta zaliczana jest do grupy róż galijskich Rosa gallica. Gatunek Rosa gallica z gatunkiem Rosa phoenica spotkał się gdzieś w Azji Mniejszej i ponoć było to bardzo dawno temu ( są takie domniemanie że na freskach w pałacach Knossos pochodzących z około XVII wieku p.n.e. widzimy właśnie tego, konkretnego mieszańca wielogatunkowego ).


I  to  by  było na  tyle jeśli  chodzi o  rośliny  ozdobne, czyli  głównie  te  kwitnące.  Jak  widzicie  ozdabianie  nie  kończyło  się  tylko  na  ozdabianiu  ogrodu sadzeniem  roślin  kwitnących, rola  użytkowa  takich  roślin była  znacznie  większa. Dzisiejszy wpis  ilustrują   malowidła  grobowe z  czasów  Nowego  Państwa  i   "odkrywki" pałacowe z Tell - el -  Amarna.