No i jest już pierwsza korzyść z zapisków zeszycikowych ( starszych, które zostały przepisane do nowego kajetu ). Mła wie że te kłączka które dostała od Ewandki, te świetnie się rozrastające i niezawodnie kwitnące esdebiaczki to nic innego tylko utytułowana odmiana autorstwa Paula Blacka. 'Pumpin' Iron' została zarejestrowana w 1990 roku ale do dziś robi wrażenie na rabacie. Przede wszystkim kolor rwie ślepia a poza tym irysek jest pełen wigoru, szybko się rozrasta i kwitnie jak marzenie. Nawet po trzech latach na jednym stanowisku nadal wygląda dobrze. 'Pumpin' Iron' dorasta do 36 cm wysokości i jest odmianą kwitnącą w środku sezonu irysów SDB. W powstaniu tego irysa uczestniczyła siewka Dyyer'a oznaczona # G-6: ('Demon' x ('Cherry Garden' x 'Bloodspot')) którą skrzyżowano z odmianą 'Forte'. 'Pumpin' Iron' do handlu wprowadziła szkółka Mid - America w roku rejestracji odmiany. Ten irys zgarnął wszystko co możliwe do zgarnięcia dla amerykańskich irysów SDB - Honorable Mention 1992, Award of Merit 1994, Cook-Douglas Medal 1996. Tylko Dykes Medal mu oszczędzono, he, he, he.
Strony
▼
poniedziałek, 13 stycznia 2020
niedziela, 12 stycznia 2020
Ogrodowanie domowe
Do tej pory było snujnie, dziś dopiero słońce porządnie świeci. Taki listopadowy początek stycznia, pogoda nie rozpieszczała ale tak po prawdzie to nie powinnam narzekać. W końcu padało, choć troszki to co w ubiegłym roku wysuszyło latem teraz nawilgnie. Mrozy? Hym... nie tęsknię. Owszem, temperatura mogłaby być bardziej styczniowa i cóś by tam mogło pośnieżyć ale nie ma co nosem kręcić. Oczywiście jak każdy ogrodnik martwię się tym że wegetacja rusza i tym co może się zdarzyć gdyby jednak nagle Wielkiemu Pogodowemu przyszło do Absolutnego Jestestwa zrobić nam siurprajz i zarządzić tak z dziesięć na minusie. Jednakże jak na razie w długoterminowych prognozach nie widać znaczącego ochłodzenia ( ale siurprajz to w końcu niespodziewanka ). Tak przy okazji, qrcze, wszystko podlega tabloidyzacji, nawet zwyczajne prognozy pogody!
Z powodu mokrości ogólnej mła jednak nie wybiera się do ogroda w celach roboczych. Koty jej zakazali ( mam być zdrowa, nie narażać się na przeziębienia i długo im służyć z należytym oddaniem ). Co najwyżej pospaceruję sobie po Alcatrazie. Ogród w styczniu zrobię w domu, tak będzie bezpieczniej. W lodówce czekają krokusowe cebulki ( prawdziwa okazja to była, 2,50 peelena za 100 sztuk ), które zaczęły pokazywać kiełki. Piaseczek z wazonów, ziemia ogrodnicza i mła zrobi sobie "wczesnowiosenną cebulową rabatkę" w chałupie. Oczywiście przedtem rozmowa z kotami na temat świętości nasadzeń ( Mrutek jako młody niedorozwój nie szanuje żadnych świętości ).
Jako że jest już po dziesiątym mła rzuciła się w wir zakupoholizmu. Na szczęście jej konsumpcjonizm ograniczył się do naszego osiedlowego lumpeksu gdzie mła nabyła cóś co jest po prostu materiałem na cóś ( dużym materiałem ) za jedyne 2 złote polskie ( znaczy za mniej niż bochenek jej chleba powszedniego ). Mła ma wrażenie że to co kupiła nazywało się w czasach jej Mamy i Babci batystem. To nawet wygląda jak batyst bawełniany ale mła nie jest tak do końca pewna bo dziś do wszystkiego dodaje się sztuczne polepszacze ( mła pamięta prawdziwą bawełnę i handel jej głupotek o ekologicznym surowcu nie wciśnie ). Mła postanowiła że materiał nadaje się w sam raz do pokoju Cioci Dany i Azy na tzw. letnie zasłony ( co prawda jedne letnie mła już tam ma, ale ona lubi żeby na oknie czasem cóś inszego wisiało ).
Taa, mła wie że idzie pod prund bo kto to teraz firanki w oknach wiesza, jednakże mła mieszka "przy ludziach", na parterze a prywatność ceni. O zakupie rzecz jasna nie zdecydowało nic inszego tylko wzorek na tkaninie, mła ma słabość do paproci i motylków. Szczerze pisząc to żałuje że tego materiału nie było więcej, chętnie ubrałaby swoje trzy okienka okna "w komputerowym", jak to Ciotka Elka określa pokój w którym mła ma centrum dowodzenioa, spanie i inne atrakcje. Teraz mła poszuka kogoś kto by to ładnie i prosto uszył ( niby żadna filozofia ale mła z uporem osła zawsze krzywo szyje na maszynie a ręcznie to ona zasłonek szyć nie będzie ).
Mła zakupiła też nowy zeszycik na zapiski ogrodowe, niestety to już nie tak tanio. Prawdą jest, też niestety, że mła kretyńsko niefrasobliwie obchodzi się z zeszycikami i często je gdzieś zapodziewa ( potem znajduje po latach i ma zdziwko ) ale to i tak lepsze niż zapiski komputerowe bo co mła sobie pozapisuje w komputrze to albo dysk pieprznie albo insza okoliczność i zapiski znikajo. Szczerze pisząc to przy tej liczbie odmian samych irysów uprawianych przez mła zeszycik jest niezbędny bo bardzo ale to bardzo łatwo można na w ataku sklerozy zamówić roślinę którą już się posiada a która jeszcze nie kwitła ( znaczy raz się tak raz zdarzyło a mła przeca nie młodnieje i lepiej się zabezpieczyć zeszycikiem i zapiskiem ). Mła zatem musi zasiąść do inwentaryzacji nasadzeń i poświęcić temu trochę czasu. Wiem, wiem, obrabianie papieru to niby nie robota ogrodowa ale u mła jest to jednak istotną częścią ogrodowania ( tak się kończy kolekcjonerstwo zapamiętałe ).
No to już świadomi jesteście po tych cebulkach na pędzenie i zeszyciku ogrodowym że w styczniu mła ogroduje w domu, he, he, he.
P.S. Trzymać kciuki coby kocica Agatka powróciła na łono rodziny. No i trzymać kciuki żeby tej jednej sprawy która nam co roku wychodzi i w której naprawdę jesteśmy dobrzy, w tym roku nic nie spieprzyło.
czwartek, 9 stycznia 2020
Codziennik - witaj zdrówko!
Proszę, proszę, styczeń dopiero od niedawna a mła już pierwsze zakupy zielone uskuteczniła. Spokojnie, takie za które nie musi natentychmiast płacić bo one tak naprawdę to sfinalizują się w lipcu. Otóż mła była zamówiła nowe iryski, bo co sobie będzie szczęścia irysowego żałować. Oczywiście najwięcej jest odmian SDB, mła najbardziej kocha irysowe maluchy. Przyjadą: śliczna beżowo różowa kombinacja płatków ozdobiona mocno lawendową bródką - 'Oh Wow', 'Breathtaking' który jest odmianą o kwiatach w wyjątkowo lubianym przez mła zestawie barwy błękitnej i beżowo - lawendowej, rewelacyjny 'Fab Life', kolejna plicata do kolekcji czyli 'New Release' i jeszcze jedna bardzo subtelna czyli 'Stylish Miss', żarówiasta plicata 'Peppito' ( cóś się mła w tym roku rozplicaciła ), chłodny zestaw do błękitów nazywający się 'Jolmen' i urocza 'Jagodka' ( która ma duże szanse wygryźć starszą odmianą Blytha pod tytulem 'Pause' ). Na maleństwach mła nie poprzestała, w kategorii TB zapolowała na ukochane nieoczywiste ściery. Przyjadą: 'Menthol Atmosphere', 'Luciolla' i cud urody 'Sergey'. Żeby Mamelon nie przeżyła załamania nerwowego za dwa lata jak mi rabatka Sucha - Żwirowa w czerwcu zakwitnie ( Mamelon nie cierpi moich ścier ), dobrałam też dwa różyki - śliczną 'Vanity Girl' kwitnącą w niesamowitym odcieniu różu i odmianę 'Flamingo Frenzy' której kwiaty są nieco mocniej nasycone barwą. Zamówienie irysków zaraz polepszyło samopoczucie mła, taki cud bez e - recepty!
Z e - receptą cudów nie ma, Małgoś - Sąsiadka odmówiła współpracy i chce papiru bo papir nie znika jak te literki z ekranu. Taa... nie ma to jak w kraju gdzie większość społeczeństwa ma lekki problem z informatyzacją odgórnie takową zarządzić. To jest prawie tak zabawne jak ten milion elektrycznych samochodów i program Mieszkanie + razem wzięte. Paczę i podziwiam. W ogóle po tej chorobie jak wróciłam na łono portali informacyjnych to mnie przepona od rechotu boli. Rżę bo wybrańcy narodu też informatycznie sprawni inaczej i to bez względu na opcję polityczną do której przynależą. Po prostu miodzio, posły osły sobie nie radzą bo ta cholerna informatyzacja atakuje a od staruszek i staruszków będących najliczniejszą klientelą aptek, rzund nasz oczekuje że oni to tak bezproblemowo. No ale za to jak to ładnie wygląda ta informatyzacja, uszczelnianie i nowoczesność w domu i zagrodzie, sprawozdawczość można uskutecznić. Ha, znów czuję się młodo, znaczy jak za kryzysowej komuny - na papierku wszystko było ładnie, pogłowie bydła wzrosło w PGR Pipciany Dolne o 100%, znaczy ta jedna krowa się wzięła i ocieliła.
Teraz dla pełni szczęścia oczekuję ustawy o uznaniu boskości Cezara, bo uważam że jest bardzo potrzebna i zmieni nam życie. Boski Cezar rzecz jasna będzie ponad prawem, jak to bogowie majo we zwyczaju. Bo jak nie będzie to jeszcze mu karę jakieś złośliwe sędzisko przypieprzy za niestawiennictwo albo cóś w tym guście i Cezar nie będzie chciał dawać ( głupio, bo dawanie jak wiadomo jest podstawą miłości ludu prostego do władzy ,przynajmniej od czasów rzymskich ), albo co gorsza nie będzie miał z czego bo mu na spłacanie nałożonych kar piniądz się rozejdzie. O polityce zagramanicznej w wykonaniu zarządu nie mam co pisać bo nie istnieje takowe zjawisko. Szczerze pisząc to dobrze mła ten rechot zrobił, śmiech to zdrowie! Martwić się nie martwię bo nasi dzielni obrońcy Polaków przed Polakami walczący pod sztandarem "Suwerenności ponad wszystko, cokolwiek to znaczy", tradycyjnie urządzą odwrót na z góry zaplanowane pozycje kiedy tylko unijny kurek z pieniędzmi będzie groził zakręceniem a gubernator naszej prowincji dostanie instrukcję z amerykańskiej centrali coby tupnąć nóżką.
No ale nic to, i tak bledną te występy naszych politycznych przy występach stabilnego emocjonalnie geniusza. Uważam że ta emanacja woli narodu hamerykańskiego jest nie do pobicia. Pomarańczowy a potem długo, długo nikt! Niestety, ten akurat jest niebezpieczny bo ma zabawki. Na szczęście mendialny przekaz nie koncentruje się na nim, zdaje się że na losy świata najbardziej wpłynęło to że ozdóbki skansenu po drugiej stronie kanału La Manche nie chcą pracować dłużej w skansenie. Teraz to one chcą być zwyczajnymi celebrytami bo ozdóbka skansenu to żadna fucha. Znaczy od Bryta do Celebryta i ten Sussexexit jest ważniejszy niż jakiś tam durny Brexit i ta granica irlandzka na morzu i wyśniona przez brexitowców singapuryzacja GB. Hym... zdaje się że Brytole cierpią z powodu ozdóbek. Mój boszsz... narodek nasz durnowaty z lekka ale mamy za to niewiele odstające od nas towarzystwo inszych nacji. Mła pokiwała głową nad pierdołowatością sporej części własnego gatunku i postanowiła zająć się się mniej zabawnymi a bardziej pożytecznymi sprawami.
Na ten przykład trza mi podjąć działania wychowawcze wobec lokatorów ( śmieci po raz enty i ukrócenie wojen podjazdowych ) i wobec kotów ( nauka jedzenia wyłącznie z kocich misek oraz rozmowa wyjaśniająca w sprawie kuwety ). Marzy mi się zaglądanie do ogrodu, może w weekend nie będzie tak padać? No i trza wykończyć pajacyki ( 80% roboty skończone, pompony przyszyte ale jeszcze troszki roboty przy nich jest ). Poza tym mebelek czeka, ledwie napomykając o tym że w końcu trzeba będzie zamówić gałeczki. Duuużo do zrobienia, nagromadziło się przez to przymusowe leżakowanie. Tatuś dzwonili, też leżakował, ale wyszedł był szybko z przymusowej nirwany bo Rattus i Tytus 2 wymagajo opieki ( Tatuś twierdzi że opanowały chodzenie po ścianach, nie wiem co o tym myśleć ).
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Johna Caple'a. Artysta urodził się w Somerset w 1966 roku. Jest samoukiem i można go określić jako artystę ludowego ( znaczy niby nie do końca Celnik Rousseau - naiwny artysta to taki który tworzy tylko własną opowieść, ludowy zaś wpisuje się w archetypy itd. - mła nie do końca się z tym zgadza, dzieleniem włosa na czworo jej się to wydawa ). Mieszka i tworzy na wsi, w której jego rodzina żyła od XVIII wieku. Mendip to prawdziwe country, cóś zatrzymanego w czasie. Może dlatego jego prace są dla mła jakby ponadczasowe.
wtorek, 7 stycznia 2020
Czas na karnawał!
Napakowana środkami napotnymi ( domowa produkcja ) i zbijającymi gorączkę ( apteczna chemia ) spałam i nadal śpię wyczynowo. Na szczęście grypsko mija, najprawdopodobniej dzięki temu niedźwiedziowemu zimowemu spaniu. Może i dobrze bo nie miałam siły oglądać świata w necie ( Australia, Mój Ty Najwyższy!!! ) ani kolejnej rozczarowującej mła produkcji filmowej. Sen może nie błogi ale uzdrawiający i na pewno znieczulający na różne takie bóle które mła odczuwa czytając info z kraju i ze świata. Mła oczywiście rozczarowana tym że nie mogła obudzić w sobie dziecka i poleźć na królową paradę. Od pewnego czasu ( a konkretnie to od obchodów święta św. Agaty z Katanii ), mła odczuwa jakąś potrzebę oblookiwania świątecznych obchodów ( może tak z boczku, w mniejszym tłumie ale jednak ciągnie ją by pobiec za cyrkiem ). Mła nie chce uczestniczyć, ona na to za stara i z za dużym dystansem ale przyglądać się jako widz to jak najbardziej. Zamiast tego mła ma domówkę z kotami, z Mrutkiem w roli Trzech Królów naraz. Dziewczynki jak zawsze robią za aniołki, choć Okularia to zdaje się anioł upadły. Mła bolała głowa i bolały oczy, w związku ze związkiem nie doczytała jak to było z tym przejściem strojów z comedia dell'arte do karnawału i cyrku. Jedyne na co ją było stać to na zrobienie reserczu ( takie piękne nowe polskie słowo, prawie tak cudne jak czasownik zwyzwać ) fotek karnawałowych w stylu mocno retro.
Mła sobie uświadomiła że nie ma sensu ubierać laleczek śmieciowych w stroje z comedia dell'arte, laleczki bowiem nie są w żaden sposób starożytne i trochę by to nie grało z ich facjatami ( zresztą aktorzy włoskiej ulicznej komedii nosili maski a zdaniem mła tylko jedna z facjat jest na tyle niewyjściowa że przydałoby się ją czymś przykryć ). Zatem nie ma co z nich na siłę robić Arlekina, Kolombiny, Pierrota czy Poliszynela, trzeba raczej pójść w stronę pagliacci czyli zrobienia z nich pajaców. Pajace to instytucja starsza niż trupy comedia dell'arte, wywodzą się z tradycji dworskich błaznów. Niegdyś bardzo kolorowi, później odziewani w biel naszywaną pomponami, jeszcze później przejęli arlekinowe domino. Na przestrzeni wieków pagliacci wydali z się linię boczną nazywaną klaunami ( słowo clown zadomowiło się w języku Shakespeare'a na przełomie XVI - XVII wieku, pochodzi od skandynawskiego klunns lub klunni ). Ci z kolei zawsze byli bardzo kolorowi a ich twarze nosiły "wojenne barwy karnawału". Dziś ludzie są nieświadomi jak stara jest sztuka klaunów, nie znają już reguł wg. których grają. Odbierają bardzo powierzchownie sztukę klaunów, uważając że to coś tylko dla dzieci. Tymczasem bycie dobrym klaunem wymaga bycie świetnym aktorem ( aktorstwo komediowe jest zdaniem mła trudniejszą dziedziną sztuki aktorskiej niż aktorstwo dramatyczne ). A scenariusze proste do bólu ( o wziął i upadł ) takimi a nie innymi się wdają bo współcześni biorą je bardzo dosłownie, kodów nie odbierajo. Normalka, z bardzo starą sztuką tak właśnie się robi.
No dobra, miało być o ciuszkach karnawałowych wywodzących się z tradycji włoskiego teatru ulicznego i weneckich szaleństw karnawałowych ( mła stłumiła w sobie pokusę wykonania ubabranek "zwierzątkowych", takich jak ten kostium ze zdjęcia zamieszczonego obok ). Do mła dotarło że będzie się musiała przyłożyć do nakryć głowy. Tak jak trzyrożna czapeczka z dwoneczkami robi średniowiecznego błazna tak stożkowate nakrycie głowy robi pajaca. Tak po prawdzie to równie często występują stożki ścięte lub kapelusze podobne do tych które nosił Napoleon Bonaparte, tzw. bikorny ( to jest spadek po Arlekinie, który właśnie w takim kapeluszu był najczęściej przedstawiany ). U pajaców nakrycia głowy są zawsze słusznego rozmiaru ( w przeciwieństwie do mikrorożków które nosili klauni ery przedmelonikowej ). Oczywiście chińska produkcja laleczkowa nawiązuje w strojach raczej do XX wiecznej wersji karnawału, te kiepsko wykonane ubabranka ze sztucznideł, w kolorach walących po ślepiach i obsypane jakimiś nabłyszczeniami to nie jest jednak to co mła kojarzy się ze słowem retro karnawał. To raczej są uroki straganów z tanizną - chińszczyzną, cóś z czym mła ma pewien problem. Problem polega na tym że choć np. urok kaloszków u jej ceramicznych zajęcy wykonanych w Chinach jest zaprawdę powalający to jednakże oprócz tego przykładu "sztuki wybitnej" ( he,he, he ) CHRL produkuje tony śmieci. Często, gęsto za pomocą pracy niewolniczej. Mła w wypadku laleczków czuje się nieco rozgrzeszona bo one wyglądają na zakup z drugiej a może nawet trzeciej ręki. No ale mła uczestniczy w przerobie "chińskiego śmiecia".
Pewnie tony takich laleczków spoczywają na wysypiskach w tych swoich trudnorozkładalnych ubabrankach. To nie jest myśl miła dla mła. Mła dla swoich laleczków zaprojektowała zatem ubabranka z tworzyw naturalnych, wywalone po prostu zostaną zeżarte przez jakieś mole albo inne nie mniej pożyteczne zwierzątka ( jak wymyślą mola zżeracza nylonu, stylonu i bistoru to będzie cóś ). Ubabranka będą w kolorach pastelowych bo mła ostatnio ciągnie cóś do pasteli. Mła zakupiła też kiedyś tam pompony i one niestety są sztuczne ( i rzecz jasna chińskie ). Brokatów, cekinów i innych lśnień mła na laleczkowych uababrankach nie przewiduje, mła jest dla strojów laleczków jak ten Lagerfeld z lat 90, surowa. A teraz dlaczego mła się w ogóle laleczkami zajmuje a nie malowaniem mebelków? Bo na malowanie mebelków, jak to miała w planie, przez to cholerne grypsko nie ma siły! Mła jest po tym odpoczynku świątecznym zakończonym zarazą po prostu wypluta! Po uprzednim przeżuciu! Ona jeszcze wczoraj cóś tam usiłowała zrobić, farbę przygotowała i w ogóle. Po czym wzięła i padła i spała! No to wyciągnęła te leżące odłogiem laleczki, odarte ze sztucznideł i solidnie wyprane i cóś majstruje żeby wydawało się że ona sama odłogiem nie leży. Strasznie jej nie w porę to choróbsko przylazło, takie były gryplany.
Poniżej - fotki strojów cyrkowych ( pannę Jenny umieściłam ze względu na podziw dla możliwości gorsetu ).
Kolejne fotki - dziecięce portreciki w strojach karnawałowych.
No i absolutna klasyka, brakuje tylko stożka na głowie, jest za to mycka Pierrota.
A tak chciałaby się czuć mła!
A tak się niestety czuje!
niedziela, 5 stycznia 2020
Poświąteczna zaraza!
No i stało się! Było pięknie, było miło ale grypą się skończyło. Znaczy geriatria przywlokła ze spotkań rodzinnych zarazę od prawnucząt. Zaczęło się od mamy Wujka Jo, która uczestniczyła w spędzie wigilijnym na ponad dwadzieścia osób. Już w okolicach sylwestra robiło się ciekawie ale mama Wujka Jo nie z tych co się tak łatwo poddają i przepuszczą imprezkom ( od ponad dwudziestu lat mama Wujka Jo obchodzi ostatnie święta ). Na szczęście mimo setki na karku mama Wujka Jo bezproblemowo poradziła sobie z wystawieniem e - recepty na wspomagacze ( w tym wieku bez wspomagaczy się grypy ponoć przejść już nie da ), zarządziła kwarantannę i obecnie chorzeje czyli ogląda telewizję, złośliwie nie odbierając telefonów od zmartwionej jej stanem zdrowia bliższej i dalszej rodziny ( no bo to oni ją zarazili, znaczy znalazła winnych ). Wujek Jo i Cio Mary przełamali kordon sanitarny i teraz mają zarazę w Grenadzie, a Cio Mary rzutem na taśmę sprzedała bakcyla Małgoś - Sąsiadce. Małgoś zachorzała wczoraj dość gwałtownie i mła musiała udać się po wspomagacze bo dziewięć dych to też nie jest wiek w którym grypę przechodzi się bezproblemowo. No i zgadnijcie komu dziś po południu zrobiło się łee i kto dostał gorączki?! Ech...a takie miałem plany związane ze spacerami i Mamelonem. Dupanda!
Guzik też wyszło z focenia ogrodu, zalegam a nie straszę ciemierniki albo podglądam czy aby przebiśniegi się nie szykują do startu. Oczywiście jak ja mam dychawkę to pogoda miodzio, ani śladu po wczorajszym siąpaniu, zimowe słońce daje czadu a temperatura taka w sam raz na wymrożenie wszystkich grypopodobnych świństw. I co mi z tego jak ja już zalegam?! Mła jest zła na "całyświat" - na pogodę grudniową, która wykluwaniu się zaraz sprzyjała, na spędy rodzinne wielopokoleniowe, krnąbrne staruszki o wielkiej chęci użycia, paskudne dzieci złośliwie podłapujące wirusy, no i jak zawsze na polityków bo oni się najczęściej mła z głupotą kojarzą. Dobra, nie będę Wam zatruwała wieczoru moją "miłością do świata", zajmę się czymś pożytecznym albo przynajmniej pożytecznopodobnym ( muszę prześledzić w necie jak ewoluowały stroje z comedia dell'arte, kiedy zamieniły się we wdzianka cyrkowe, jak to sie stało że Pierrot zamienił się w Pirouette, itd. ). Ma to związek z kukłami które kiedyś tam mła nabywszy na śmieciach. Wśród karnawałowych laleczek chińskiej produkcji pojawiają się czasem takowe które są "mniej seryjne" że tak rzecz określę. Lepiej wykonane i w ogóle. Niekiedy nawet biskwit jest prawdziwy albo i porcelana szkliwiona całkiem , całkiem. Niestety zazwyczaj jakość glinki nie przenosi się na jakość ubabranka. W koszmary prawdziwe te laleczki poubierane, mła jest na etapie naprawiania tego błędu chińskich producentów. Mła zdobyła dwie drewniane podstawki pod klosze ( wypatrzone przez Mamiego ) i zamierza wystylizować karnawał pod szkłem ( kto wie, może sama sobie gdzieś wciśnie piórko, jak to w Rio lubieją ? ). Na dużej fotce powyżej najnowszy bombkowy nabytek mła ( rzecz jasna przeceniony ), lisek należycie olampkowany.
piątek, 3 stycznia 2020
Nowy Rok na słodko
Wszystko, Panie tego, symboliczne, sama noworoczna data niestety nie powoduje przypływu rozumku. Co najwyżej część z nas poszuka spokoju sumienia w tzw. postanowieniach noworocznych. Mła już z nich wyrosła, więc nie postanawia. Postanowienia noworoczne majo to do siebie że zazwyczaj mijajo bezskutkowo jeszcze przed świętem Trzech Królów. Jak dla mła to durna sprawa z tymi postanowieniami, dzieci się jeszcze na to nabierajo ale stare krówska, takie jak mła, to już nie. Zatem mła szczególnie jakoś tego Nowego Roku nie świętuje bo jej się wydawa że poza okolicznościowym optymizmem "na siłę" to jest jak było. Jednakże nie wypada żeby mła malkontenctwem swoim zatruwała atmosferę obchodów i dlatego ona postanowiła że pierwszy wpis w Nowym Roku to będzie tzw. słodki post. Taki bardzo dosłownie słodki bo dotyczący ciastek które piecze się od początku adwentu do święta Trzech Królów. Piecze i oczywiście zjada a potem czyni się sobie wyrzuty że się żarło i tyłek cóś ciężki się zrobił, spodnie się nie dopinajo a w lustrze pojawiła się jeszcze grubsza baba, która w dodatku wygląda jak Wkurzęcja Niezadowolęcja u progu klimakterium. Następnie się postanawia że never i w ogóle żadne ciacha bożonarodzeniowe bo zdrowie , bo linia, bo jak tak można, po czym przechodzi się płynnie do pożerania słodyczy karnawałowych. Czasem zahaczy się okiem w necie o info na temat jakiegoś kongresu diabetologicznego na którym uznano że cukrzyca to nie wina cukrów dostarczanych organizmowi tylko hormonów ( tak zwana Tischnerowska prawda nr 3 ale pobieżna lektura zniekształconych doniesień napisana przez stażystę podszywającego się pod dziennikarza, który nie bardzo wie co Wujek Google Tłumaczący ma na myśli, uspokaja sumienie ).
Ciastka to najlepiej udają się mła z ajerkoniakiem, tzn. mła sobie lubi walnąć kieliszeczek ( większy kieliszeczek - prawie pięćdziesiątka, półangielka ) tego specyfiku wprowadzającego ją w dobry, prawdziwie świąteczny nastrój i dopiero gdy promile zaczną swoje dobroczynne działanie ( trza trochę odczekać ), mła się bierze do wypiekania. Dodatek ajerkoniaku znacznie ogranicza możliwość niespodziewanego zaliczenia gleby z powodu nagłego spadku ciśnienia. Wiecie, to że mła mogłaby się obtłuc jest niczym w porównaniu z tym że te wszystkie orzechowo - migdałowe placuszki mogłyby przyglebić i nie nadawać się do jedzenia. Kiedy mła wypieka pierwszym pytaniem rodziny jest zawsze to czy mła już sobie golnęła ( jak sobie nie golnęła jest przez najbliższych nakłaniana do spożycia ). Ponieważ ono jest często zadawane publicznie to mła czuje że wyrabia sobie opinię rzetelnej moczymordy, która bez wyskokowego wsparcia nic nie jest w stanie zrobić. Normalnie alkoholik wysokowydajny czy jakoś tak to szło. Hym... to że mła wychlewa mniej niż pięćdziesiątkę z okazji wyczynów piekarniczych chyba nie ma znaczenia, chleje bo musi jak zapewne plotka po sąsiedztwie poniesie. Nie ma siły żeby nie poniosło kiedy Ciotka Elka ryczy na pół osiedla "Czy już dzisiaj wypiłaś tę swoją wódeczkę?! Jak nie wypiłaś to szybko wypij bo za dwadzieścia minut do Ciebie zejdę!" ( Ciotka Elka robi za układającą na blasze ). Taa... Nowy Rok a ja w szponach nałogu!
Nałóg ciasteczkowy to z kolei priwiczka której niczym usprawiedliwić się nie da ( mła hipoglikemia nie grozi, cukier jej tak nie spada żeby się musiała wspomagać podżeraniem ciasteczek ). Mła żre słodkie bo lubi! A poza tym mła od czasu do czasu ( nie za często ) lubi samodzielnie wypiekać bo traktuje to jako działalność artystyczną, co prawda taką o zgubnych skutkach. Wicie rozumicie, happening sobie mła urządza, tylko zamiast meskaliny i peyotla nawala się cukrem ( bo ciasteczka trza próbować ). Wykonywanie wypieków bożonarodzeniowych jest też zawsze dla mła okazją do miłych wspominków. Mła przed oczami staje Pani Batory, która piekła genialne pierniki dojrzewające. Nauczyła się je piec na szwajcarskiej pensji na którą posłali ją rodzice ( la maman Pani Batory była Francuzką, tato Polakiem, z tego co pamiętam urodziła się gdzieś na południu carskiej Rosji i oczywiste że kształcić Panią Batory trza było w niemieckojęzycznym kantonie Szwajcarii ). Z tej pensji wyniosła umiejętności które mogły z niej uczynić mistrza cukierniczego i niewiele poza tym. Wszystko przez to że na pensji była zbyt krótko.
Ów ośrodek kształcenia prowadziły siostrzyczki zakonne a Pani Batory miała problemy z niemiecką ortografią oraz z wymawianiem umlautów i doszło do gorszącego występu w jej wykonaniu. Mła usiłuje sobie przypomnieć bardzo dokładnie jak to z tym opuszczeniem pensji było i po odrzuceniu wszystkich naleciałości w końcu jej się to udaje. Pani Batory na lekcji języka Goethego winna napisać pod dyktando zdanie "Alle religiösen Chöre singen dem Herrn zur Ehre.", ale jej się napisało "Alle religiösen Huren singen". Siostrzyczki wzięły to za przytyk i niewyobrażalną złośliwość na piśmie i Pani Batory wyleciała bez błogosławieństwa. Co gorsza Pani Batory mówiła dużo o siostrzyczkach i tu był też problem z umlautami ( zdaje się że w ogóle problem zaczął się od wymowy i lekcji dykcji, już tam były opowieści o churkach , he, he, he ). Piękna francuszczyzna, melodyjny rosyjski i doskonała polszczyzna z lekko tylko słyszalnym kresowym zaśpiewem to były języki w których Pani Batory wypowiadała się bezpiecznie. Mła ta historia z zakonnicami zawsze bawiła bowiem skądinąd wiedziała że język Goethego to Pani Batory miała w małym palcu za sprawą odesskiego sąsiedztwa ( dzieci szybko kojarzą i wyłapują takie sprzeczności w opowieściach dorosłych ).
Potem mła sobie przypomina wyczyny Babci Wiktorii i jej przyjaciółki Ciotki Dany. Słynne na całą okolicę ciasto drożdżowe mojej babci zwane wymoczkiem, które nie chciało wypłynąć w wiaderku pełnym wody ( takie ciasto dojrzewa w wodzie i wypływa kiedy nadaje się do pieca ) bowiem zauroczyła je sąsiadka W. ( okazało się że nie zauroczyła tylko wiaderko podmieniła i ta klucha utopiona na wieczność to było dzieło jej rąk ). Pączki z nadzieniem różanym, popisowe ciastka Ciotki Dany, które osiągnęły taki szczyt doskonałości że przeciąg zdmuchnął je z kratki i wyfrunęły przez okno wprost w pyszczydła Bacy i Nera ( i tak ta doskonałość nigdy nie doczekała się człowieczej degustacji ). Mła wyciąga z zakamarków pamięci bardzo godne, wysokie jak wieżowce imieninowe serniki Wiktorii o których jakość drżano ( no bo czy on się aby nie zapadnie - jakimś cudem się nie zapadał mimo tego że był taki "na bogato" ).
A piernik z kawą Babci Wandy? Cóż to była za sensacja towarzyska ten wypiek , nawet Dziadek Zygmunt, drugi mąż mojej Babci, nie przebił tego pamiętnego wydarzenia jakim była prezentacja nowego ciasta ( choć bardzo się starał, pokłócił się na tematy polityczne z bratem Babci i usiłował dochodzić racji szablą ułańską co mu z młodości się ostała ). Przypominają się mła też słodkie wypieki jej Mamy, która była genialna jeśli chodzi o tzw. ciasta jesienne ( z Tatusiem długotrwale rywalizowali o miano szarlotkarki - szarlotkarza stulecia ). Mła widzi "jak żywe" leciutkie murzynki Macoszki, po których zostało tylko wspomnienie ( ani Magdziołowi ani Dżizaasowi nie udało się jak dotąd dorównać w kwestii murzynków wypiekom ich Mamy, inne ciasta wychodzą im świetnie ale do murzynka Macoszki ich murzynkom jak małemu fiatemu do ferrari ). A biszkopty z "garaletką" Ciotki Baśki i słynne lejkech Pabasi? Mój boszsz... toż to dzieła sztuki. W rodzinie mła tradycja wypiekania nie ginie, Dżizaas co roku karnie zarabia piernik i piecze świąteczny keks. Wszyscy czekamy na słodkie prezenty bo i pierniki i keks naprawdę się Dżizaasowi udają. Hym... mła dochodzi do wniosku że u niej to pieczenie przedświąteczne i międzyświąteczne to w zasadzie rytuał. Mła wraz z Ciotką Elką wywołują duchy minionych świąt, wspominki snują takowe jakie większość ludzi dopadają w dzień wigilijny. Dzięki temu pieczeniu koło nich kręcą się Ci Których Już Nie Ma, piernikowe wonie się niosą a Oni Są.
P.S. Wczoraj z wieczora w naszym Smogowie zachód słońca naprawdę robił wrażenie. Mła ma nadzieję że to nie kwach siarkowy rozpylony w jonosferze odpowiada za takowe efekty. Jakby nie daj Najwyższy Atmosferyczny to jednak był kwach to u mła może się zaląc myśl o samobójstwie przez zasłuchanie się na śmierć piosenkami Zenona M., Putramenta polskiej piosenki!