poniedziałek, 13 stycznia 2020

'Pumpin' Iron' - irys SDB "zeszycikowy"

No  i  jest  już  pierwsza  korzyść  z  zapisków  zeszycikowych (  starszych, które   zostały  przepisane  do  nowego  kajetu ).  Mła  wie  że  te kłączka  które  dostała  od  Ewandki,  te   świetnie  się  rozrastające i  niezawodnie  kwitnące  esdebiaczki  to  nic  innego  tylko  utytułowana  odmiana  autorstwa  Paula  Blacka.   'Pumpin' Iron' została zarejestrowana  w 1990 roku ale  do  dziś  robi  wrażenie  na  rabacie.  Przede wszystkim kolor  rwie  ślepia  a  poza  tym irysek jest  pełen  wigoru, szybko  się  rozrasta i kwitnie  jak  marzenie. Nawet  po  trzech  latach  na  jednym  stanowisku  nadal  wygląda  dobrze. 'Pumpin' Iron' dorasta do  36  cm  wysokości i  jest  odmianą  kwitnącą  w  środku  sezonu  irysów  SDB. W  powstaniu  tego  irysa uczestniczyła  siewka Dyyer'a  oznaczona # G-6: ('Demon' x ('Cherry Garden' x 'Bloodspot'))  którą  skrzyżowano  z  odmianą 'Forte'. 'Pumpin' Iron' do  handlu   wprowadziła  szkółka Mid -  America w  roku  rejestracji  odmiany. Ten irys  zgarnął  wszystko  co  możliwe do  zgarnięcia  dla   amerykańskich  irysów   SDB - Honorable Mention 1992, Award of Merit 1994, Cook-Douglas Medal 1996. Tylko  Dykes  Medal  mu  oszczędzono, he, he, he.



niedziela, 12 stycznia 2020

Ogrodowanie domowe


Do  tej  pory  było snujnie, dziś  dopiero  słońce  porządnie świeci.   Taki listopadowy  początek  stycznia, pogoda  nie  rozpieszczała  ale  tak  po prawdzie  to  nie  powinnam  narzekać.  W  końcu  padało,  choć  troszki  to  co  w  ubiegłym  roku  wysuszyło  latem   teraz  nawilgnie.  Mrozy?  Hym...  nie  tęsknię.  Owszem, temperatura  mogłaby  być  bardziej  styczniowa  i  cóś  by  tam  mogło  pośnieżyć  ale nie  ma  co  nosem  kręcić. Oczywiście  jak  każdy  ogrodnik  martwię  się  tym że  wegetacja rusza i  tym  co  może  się  zdarzyć gdyby   jednak  nagle  Wielkiemu  Pogodowemu przyszło  do  Absolutnego  Jestestwa  zrobić  nam  siurprajz i  zarządzić  tak  z dziesięć  na minusie.  Jednakże jak  na  razie w  długoterminowych  prognozach nie  widać znaczącego  ochłodzenia ( ale  siurprajz  to w  końcu  niespodziewanka ). Tak  przy  okazji, qrcze, wszystko  podlega  tabloidyzacji, nawet  zwyczajne  prognozy  pogody!

Z  powodu  mokrości  ogólnej  mła jednak  nie  wybiera  się  do  ogroda w  celach  roboczych.  Koty  jej  zakazali  (  mam  być  zdrowa, nie  narażać  się  na  przeziębienia  i  długo  im  służyć  z należytym oddaniem ). Co  najwyżej    pospaceruję  sobie  po  Alcatrazie. Ogród  w  styczniu  zrobię  w  domu, tak  będzie  bezpieczniej. W  lodówce czekają  krokusowe  cebulki  (  prawdziwa  okazja  to  była,  2,50  peelena  za  100 sztuk ), które   zaczęły  pokazywać  kiełki.  Piaseczek z  wazonów,  ziemia  ogrodnicza i mła  zrobi  sobie "wczesnowiosenną cebulową  rabatkę"  w chałupie. Oczywiście  przedtem  rozmowa  z  kotami  na temat  świętości  nasadzeń (  Mrutek  jako  młody  niedorozwój nie  szanuje żadnych  świętości ).


Jako że  jest  już  po  dziesiątym  mła  rzuciła  się  w  wir  zakupoholizmu.  Na  szczęście jej  konsumpcjonizm ograniczył  się  do   naszego  osiedlowego  lumpeksu  gdzie   mła  nabyła cóś  co  jest  po  prostu  materiałem na  cóś (  dużym  materiałem )  za jedyne  2  złote  polskie (  znaczy  za  mniej  niż  bochenek  jej  chleba  powszedniego ).  Mła  ma  wrażenie  że  to  co  kupiła  nazywało  się  w  czasach  jej  Mamy  i  Babci batystem. To  nawet  wygląda  jak  batyst  bawełniany ale  mła  nie  jest  tak  do  końca  pewna bo  dziś do  wszystkiego   dodaje  się  sztuczne   polepszacze (  mła  pamięta  prawdziwą  bawełnę  i handel  jej   głupotek  o  ekologicznym  surowcu  nie  wciśnie ).  Mła  postanowiła  że materiał  nadaje  się  w  sam  raz  do pokoju  Cioci  Dany  i  Azy na  tzw. letnie  zasłony (  co  prawda  jedne letnie  mła  już  tam  ma, ale    ona  lubi żeby  na  oknie  czasem  cóś  inszego  wisiało ).

Taa, mła  wie  że  idzie  pod  prund  bo  kto  to    teraz  firanki w  oknach  wiesza, jednakże  mła   mieszka  "przy  ludziach", na  parterze  a prywatność  ceni. O  zakupie  rzecz  jasna  nie  zdecydowało nic  inszego  tylko  wzorek  na  tkaninie, mła  ma  słabość do  paproci  i  motylków.  Szczerze  pisząc  to  żałuje  że  tego  materiału  nie  było  więcej, chętnie  ubrałaby  swoje  trzy  okienka  okna  "w komputerowym", jak  to  Ciotka  Elka  określa  pokój w  którym  mła  ma  centrum  dowodzenioa, spanie  i  inne  atrakcje. Teraz mła  poszuka  kogoś  kto by  to  ładnie  i prosto  uszył (  niby żadna  filozofia  ale  mła  z  uporem  osła  zawsze  krzywo  szyje  na  maszynie a ręcznie     to  ona  zasłonek  szyć  nie  będzie ).


Mła  zakupiła  też  nowy  zeszycik  na  zapiski  ogrodowe, niestety  to  już  nie  tak  tanio. Prawdą jest, też   niestety,  że mła  kretyńsko  niefrasobliwie obchodzi  się  z  zeszycikami i  często  je  gdzieś  zapodziewa  (  potem  znajduje  po  latach i  ma  zdziwko ) ale   to  i  tak  lepsze  niż  zapiski  komputerowe bo  co mła sobie  pozapisuje   w komputrze to  albo  dysk  pieprznie  albo  insza  okoliczność  i  zapiski  znikajo. Szczerze  pisząc  to  przy  tej  liczbie  odmian samych  irysów  uprawianych  przez  mła zeszycik  jest  niezbędny bo  bardzo  ale  to  bardzo łatwo  można  na   w  ataku sklerozy  zamówić    roślinę  którą  już  się  posiada a  która   jeszcze  nie  kwitła (  znaczy  raz  się  tak  raz  zdarzyło  a    mła przeca  nie  młodnieje i lepiej  się  zabezpieczyć  zeszycikiem i  zapiskiem ). Mła  zatem  musi  zasiąść  do  inwentaryzacji nasadzeń i  poświęcić  temu  trochę  czasu.  Wiem, wiem,  obrabianie papieru  to  niby   nie  robota  ogrodowa  ale  u  mła  jest  to  jednak  istotną  częścią  ogrodowania (  tak  się  kończy  kolekcjonerstwo  zapamiętałe ).
No  to  już  świadomi  jesteście po   tych  cebulkach na  pędzenie  i  zeszyciku ogrodowym że w  styczniu  mła ogroduje  w  domu, he, he, he.

P.S.  Trzymać  kciuki  coby  kocica  Agatka  powróciła  na  łono  rodziny.   No  i  trzymać  kciuki żeby  tej jednej  sprawy  która nam co  roku  wychodzi i  w  której  naprawdę jesteśmy  dobrzy,  w  tym  roku  nic  nie  spieprzyło.

czwartek, 9 stycznia 2020

Codziennik - witaj zdrówko!


Proszę, proszę,  styczeń dopiero  od  niedawna  a mła  już  pierwsze  zakupy  zielone  uskuteczniła.  Spokojnie, takie  za  które  nie  musi  natentychmiast  płacić bo one  tak  naprawdę  to sfinalizują  się  w  lipcu. Otóż  mła  była  zamówiła  nowe  iryski, bo  co  sobie  będzie  szczęścia  irysowego  żałować.  Oczywiście  najwięcej  jest  odmian  SDB, mła  najbardziej  kocha  irysowe  maluchy. Przyjadą: śliczna  beżowo  różowa kombinacja płatków ozdobiona mocno  lawendową  bródką - 'Oh  Wow', 'Breathtaking' który  jest  odmianą  o kwiatach  w wyjątkowo  lubianym  przez  mła zestawie  barwy  błękitnej  i  beżowo  - lawendowej, rewelacyjny 'Fab  Life', kolejna  plicata  do  kolekcji  czyli 'New  Release' i jeszcze  jedna bardzo  subtelna  czyli 'Stylish  Miss', żarówiasta  plicata 'Peppito' (  cóś  się  mła  w  tym  roku  rozplicaciła  ), chłodny  zestaw  do  błękitów  nazywający  się  'Jolmen'  i  urocza 'Jagodka' (  która  ma  duże  szanse  wygryźć starszą  odmianą  Blytha pod tytulem 'Pause' ). Na  maleństwach  mła  nie  poprzestała, w  kategorii  TB zapolowała  na  ukochane nieoczywiste ściery.  Przyjadą: 'Menthol Atmosphere', 'Luciolla' i cud  urody  'Sergey'.  Żeby  Mamelon  nie  przeżyła  załamania  nerwowego  za  dwa  lata  jak  mi  rabatka  Sucha  -  Żwirowa  w  czerwcu  zakwitnie (  Mamelon  nie  cierpi  moich  ścier ), dobrałam  też  dwa  różyki - śliczną  'Vanity  Girl' kwitnącą  w  niesamowitym odcieniu  różu i  odmianę 'Flamingo Frenzy' której  kwiaty są nieco  mocniej  nasycone barwą. Zamówienie  irysków  zaraz  polepszyło  samopoczucie  mła, taki  cud  bez  e -  recepty!

Z  e  -  receptą  cudów  nie  ma,  Małgoś  -  Sąsiadka  odmówiła współpracy i  chce papiru bo papir  nie  znika   jak  te  literki  z  ekranu. Taa...  nie  ma  to  jak  w  kraju gdzie  większość społeczeństwa  ma  lekki  problem z  informatyzacją odgórnie  takową  zarządzić. To  jest prawie  tak  zabawne  jak  ten  milion  elektrycznych  samochodów i  program  Mieszkanie  +  razem  wzięte. Paczę  i  podziwiam. W  ogóle  po  tej  chorobie  jak  wróciłam  na łono portali  informacyjnych to  mnie  przepona  od  rechotu  boli. Rżę bo wybrańcy  narodu  też  informatycznie  sprawni  inaczej i  to  bez  względu  na  opcję  polityczną  do  której  przynależą. Po  prostu  miodzio, posły  osły   sobie   nie  radzą bo  ta  cholerna  informatyzacja atakuje  a od  staruszek i  staruszków  będących najliczniejszą  klientelą aptek,  rzund  nasz oczekuje  że   oni  to  tak  bezproblemowo. No  ale  za  to  jak  to  ładnie  wygląda ta informatyzacja, uszczelnianie  i  nowoczesność  w  domu  i  zagrodzie, sprawozdawczość   można  uskutecznić. Ha, znów czuję   się  młodo,  znaczy jak  za  kryzysowej komuny -  na  papierku  wszystko  było  ładnie, pogłowie  bydła  wzrosło w  PGR  Pipciany  Dolne o  100%, znaczy  ta jedna  krowa  się  wzięła  i  ocieliła.

Teraz  dla  pełni  szczęścia oczekuję  ustawy  o  uznaniu  boskości  Cezara, bo uważam  że  jest  bardzo  potrzebna  i  zmieni  nam życie.  Boski  Cezar  rzecz jasna  będzie  ponad  prawem, jak  to  bogowie  majo  we  zwyczaju.   Bo jak  nie  będzie  to  jeszcze  mu karę  jakieś  złośliwe  sędzisko przypieprzy  za  niestawiennictwo  albo  cóś  w  tym  guście i Cezar nie  będzie  chciał  dawać (  głupio, bo   dawanie  jak  wiadomo  jest  podstawą  miłości  ludu prostego  do  władzy ,przynajmniej  od  czasów  rzymskich ),  albo  co  gorsza nie będzie miał  z  czego bo mu  na  spłacanie  nałożonych  kar piniądz  się  rozejdzie. O  polityce  zagramanicznej  w    wykonaniu  zarządu   nie  mam  co  pisać  bo nie  istnieje  takowe  zjawisko.  Szczerze  pisząc  to  dobrze  mła  ten  rechot  zrobił,  śmiech  to  zdrowie! Martwić  się  nie martwię  bo  nasi  dzielni  obrońcy Polaków  przed  Polakami walczący  pod  sztandarem  "Suwerenności  ponad  wszystko, cokolwiek  to  znaczy",   tradycyjnie urządzą  odwrót  na  z góry  zaplanowane  pozycje kiedy  tylko   unijny  kurek  z pieniędzmi  będzie  groził  zakręceniem  a gubernator  naszej  prowincji dostanie  instrukcję  z  amerykańskiej  centrali  coby  tupnąć  nóżką.

No  ale  nic to,  i  tak bledną  te  występy naszych  politycznych przy  występach stabilnego  emocjonalnie  geniusza.  Uważam że ta  emanacja  woli  narodu  hamerykańskiego  jest  nie  do pobicia. Pomarańczowy  a  potem  długo, długo  nikt! Niestety, ten  akurat  jest  niebezpieczny bo  ma  zabawki.   Na  szczęście mendialny  przekaz  nie  koncentruje  się  na  nim,  zdaje  się  że  na  losy świata  najbardziej  wpłynęło  to że  ozdóbki  skansenu  po drugiej  stronie kanału  La  Manche nie  chcą  pracować  dłużej  w  skansenie.  Teraz  to one  chcą  być  zwyczajnymi  celebrytami  bo ozdóbka  skansenu  to żadna  fucha. Znaczy  od  Bryta  do  Celebryta i ten  Sussexexit  jest  ważniejszy niż  jakiś  tam  durny   Brexit i  ta  granica  irlandzka  na  morzu i wyśniona  przez  brexitowców singapuryzacja GB. Hym...  zdaje  się  że  Brytole  cierpią z  powodu  ozdóbek. Mój  boszsz... narodek  nasz  durnowaty  z  lekka  ale  mamy  za  to niewiele  odstające  od  nas  towarzystwo  inszych  nacji. Mła  pokiwała   głową  nad pierdołowatością  sporej  części  własnego  gatunku  i postanowiła  zająć  się się  mniej  zabawnymi  a  bardziej  pożytecznymi  sprawami.



Na  ten  przykład  trza  mi  podjąć  działania  wychowawcze wobec  lokatorów (  śmieci  po  raz  enty i ukrócenie  wojen  podjazdowych ) i  wobec  kotów ( nauka  jedzenia  wyłącznie  z  kocich  misek oraz  rozmowa  wyjaśniająca  w  sprawie  kuwety ).  Marzy  mi  się  zaglądanie  do  ogrodu, może  w  weekend  nie  będzie  tak  padać? No  i  trza  wykończyć pajacyki ( 80%  roboty  skończone, pompony  przyszyte  ale jeszcze  troszki  roboty  przy  nich  jest ).  Poza  tym  mebelek  czeka, ledwie  napomykając o   tym że  w  końcu  trzeba  będzie  zamówić  gałeczki. Duuużo  do  zrobienia, nagromadziło  się  przez  to  przymusowe  leżakowanie. Tatuś  dzwonili, też  leżakował,  ale  wyszedł  był  szybko  z  przymusowej  nirwany  bo Rattus  i  Tytus  2 wymagajo   opieki (   Tatuś  twierdzi  że opanowały  chodzenie  po ścianach, nie  wiem  co  o  tym  myśleć ).


Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Johna Caple'a. Artysta urodził się w Somerset w 1966 roku. Jest samoukiem i można go określić jako artystę ludowego ( znaczy niby nie do końca Celnik Rousseau - naiwny artysta to taki który tworzy tylko własną opowieść, ludowy zaś wpisuje się w archetypy itd. - mła nie do końca się z tym zgadza, dzieleniem włosa na czworo jej się to wydawa ). Mieszka i tworzy na wsi, w której jego rodzina żyła od XVIII wieku. Mendip to prawdziwe country, cóś zatrzymanego w czasie. Może dlatego jego prace są dla mła jakby ponadczasowe.


wtorek, 7 stycznia 2020

Czas na karnawał!


Napakowana środkami  napotnymi  ( domowa produkcja ) i  zbijającymi  gorączkę (  apteczna  chemia ) spałam  i  nadal śpię wyczynowo.  Na  szczęście  grypsko  mija, najprawdopodobniej  dzięki  temu   niedźwiedziowemu  zimowemu  spaniu.  Może  i  dobrze  bo  nie miałam  siły  oglądać  świata  w  necie ( Australia,  Mój  Ty  Najwyższy!!! ) ani  kolejnej  rozczarowującej  mła produkcji  filmowej.  Sen  może  nie  błogi  ale  uzdrawiający i  na  pewno  znieczulający na  różne  takie  bóle  które  mła  odczuwa  czytając   info z  kraju  i  ze  świata. Mła oczywiście  rozczarowana  tym że  nie mogła  obudzić  w  sobie   dziecka  i  poleźć na  królową paradę.  Od pewnego  czasu  (  a konkretnie  to  od  obchodów  święta św.  Agaty  z  Katanii ), mła odczuwa  jakąś  potrzebę oblookiwania świątecznych  obchodów (  może   tak z  boczku,  w  mniejszym  tłumie  ale  jednak  ciągnie  ją  by  pobiec  za  cyrkiem ).  Mła  nie  chce  uczestniczyć,   ona  na  to  za  stara i z  za  dużym  dystansem  ale  przyglądać  się jako  widz  to  jak  najbardziej. Zamiast  tego  mła  ma  domówkę  z kotami, z  Mrutkiem  w  roli  Trzech  Królów  naraz.  Dziewczynki  jak  zawsze  robią  za  aniołki, choć Okularia  to  zdaje  się  anioł upadły.  Mła bolała   głowa i  bolały  oczy, w  związku  ze  związkiem  nie  doczytała  jak  to  było  z  tym  przejściem  strojów  z  comedia  dell'arte do  karnawału  i  cyrku.  Jedyne  na  co  ją  było  stać  to  na zrobienie  reserczu ( takie  piękne  nowe polskie  słowo, prawie  tak  cudne  jak  czasownik  zwyzwać ) fotek karnawałowych  w  stylu  mocno  retro.

Mła  sobie  uświadomiła że nie  ma  sensu ubierać  laleczek śmieciowych  w  stroje z  comedia  dell'arte, laleczki  bowiem  nie  są w  żaden  sposób  starożytne i  trochę  by  to  nie  grało  z  ich  facjatami (  zresztą  aktorzy  włoskiej ulicznej  komedii  nosili maski  a  zdaniem  mła  tylko  jedna  z  facjat  jest  na  tyle  niewyjściowa że  przydałoby  się  ją  czymś  przykryć ). Zatem  nie  ma  co  z  nich na  siłę  robić  Arlekina,  Kolombiny,  Pierrota czy  Poliszynela, trzeba  raczej  pójść  w  stronę pagliacci czyli zrobienia  z  nich  pajaców. Pajace  to  instytucja  starsza niż trupy  comedia dell'arte, wywodzą  się  z  tradycji  dworskich błaznów.  Niegdyś  bardzo  kolorowi, później  odziewani w  biel naszywaną  pomponami, jeszcze  później przejęli  arlekinowe  domino. Na  przestrzeni  wieków pagliacci wydali  z  się  linię  boczną  nazywaną klaunami  (   słowo  clown zadomowiło  się  w  języku  Shakespeare'a na  przełomie  XVI -  XVII  wieku, pochodzi  od  skandynawskiego klunns  lub  klunni ).  Ci  z  kolei  zawsze  byli  bardzo  kolorowi a  ich twarze nosiły "wojenne  barwy  karnawału".  Dziś ludzie  są  nieświadomi  jak  stara  jest  sztuka klaunów, nie  znają  już   reguł  wg.  których  grają. Odbierają bardzo  powierzchownie  sztukę  klaunów, uważając że  to  coś  tylko  dla  dzieci.  Tymczasem bycie  dobrym  klaunem  wymaga  bycie świetnym  aktorem (  aktorstwo  komediowe  jest  zdaniem  mła  trudniejszą   dziedziną  sztuki  aktorskiej  niż  aktorstwo  dramatyczne ). A  scenariusze proste  do  bólu (  o wziął i upadł ) takimi  a  nie innymi  się  wdają  bo współcześni  biorą  je  bardzo  dosłownie, kodów  nie  odbierajo. Normalka, z  bardzo  starą sztuką  tak  właśnie  się  robi.

No  dobra, miało  być o  ciuszkach karnawałowych wywodzących  się  z  tradycji  włoskiego  teatru  ulicznego i  weneckich  szaleństw  karnawałowych (  mła  stłumiła  w  sobie  pokusę wykonania  ubabranek  "zwierzątkowych", takich  jak  ten kostium ze zdjęcia  zamieszczonego  obok ). Do  mła  dotarło że będzie  się  musiała  przyłożyć  do  nakryć  głowy.  Tak  jak trzyrożna  czapeczka  z  dwoneczkami robi średniowiecznego błazna  tak stożkowate  nakrycie  głowy robi  pajaca. Tak  po prawdzie   to  równie  często  występują   stożki  ścięte  lub kapelusze podobne  do  tych  które  nosił  Napoleon Bonaparte, tzw.  bikorny (  to  jest  spadek  po  Arlekinie, który właśnie  w  takim  kapeluszu  był  najczęściej  przedstawiany ). U  pajaców nakrycia  głowy  są  zawsze  słusznego  rozmiaru  (  w  przeciwieństwie  do  mikrorożków  które  nosili    klauni ery  przedmelonikowej ).  Oczywiście  chińska  produkcja laleczkowa nawiązuje  w  strojach  raczej  do  XX  wiecznej wersji karnawału, te  kiepsko  wykonane  ubabranka ze  sztucznideł, w  kolorach walących  po  ślepiach i obsypane  jakimiś  nabłyszczeniami to  nie  jest jednak  to  co mła  kojarzy  się  ze  słowem  retro  karnawał. To  raczej są uroki  straganów z  tanizną - chińszczyzną, cóś  z czym  mła  ma  pewien  problem. Problem  polega  na  tym że  choć   np. urok  kaloszków u  jej ceramicznych  zajęcy wykonanych  w  Chinach  jest  zaprawdę  powalający  to jednakże oprócz tego  przykładu "sztuki  wybitnej" ( he,he, he ) CHRL produkuje  tony śmieci. Często, gęsto  za pomocą  pracy  niewolniczej. Mła  w  wypadku  laleczków  czuje  się  nieco  rozgrzeszona  bo one  wyglądają  na  zakup  z  drugiej  a może  nawet trzeciej  ręki. No  ale mła  uczestniczy  w  przerobie "chińskiego  śmiecia".

Pewnie tony  takich  laleczków spoczywają  na  wysypiskach w  tych  swoich  trudnorozkładalnych  ubabrankach. To  nie   jest  myśl  miła  dla mła. Mła  dla  swoich  laleczków  zaprojektowała  zatem  ubabranka  z  tworzyw  naturalnych, wywalone po prostu  zostaną  zeżarte  przez  jakieś  mole albo  inne  nie  mniej  pożyteczne  zwierzątka ( jak wymyślą  mola zżeracza nylonu, stylonu  i  bistoru to będzie  cóś ). Ubabranka będą  w  kolorach  pastelowych  bo  mła  ostatnio  ciągnie  cóś  do  pasteli. Mła  zakupiła  też kiedyś  tam  pompony i  one  niestety  są  sztuczne (  i  rzecz  jasna  chińskie ). Brokatów, cekinów i  innych  lśnień  mła  na  laleczkowych  uababrankach  nie  przewiduje, mła  jest  dla  strojów laleczków  jak  ten  Lagerfeld  z  lat 90, surowa. A  teraz  dlaczego  mła  się  w  ogóle  laleczkami  zajmuje  a  nie malowaniem  mebelków?  Bo na malowanie  mebelków,  jak to  miała  w  planie,   przez to  cholerne  grypsko  nie ma  siły! Mła  jest  po  tym odpoczynku świątecznym zakończonym  zarazą po prostu  wypluta! Po uprzednim  przeżuciu! Ona  jeszcze  wczoraj cóś  tam usiłowała  zrobić, farbę  przygotowała  i  w  ogóle.  Po  czym  wzięła  i  padła i spała! No  to  wyciągnęła   te  leżące odłogiem  laleczki, odarte  ze  sztucznideł  i  solidnie  wyprane i cóś  majstruje żeby wydawało  się że  ona  sama  odłogiem  nie  leży. Strasznie  jej  nie  w  porę  to  choróbsko  przylazło, takie  były  gryplany.

Poniżej -  fotki  strojów  cyrkowych (  pannę  Jenny  umieściłam  ze  względu na  podziw dla możliwości  gorsetu ).







Kolejne fotki - dziecięce  portreciki  w strojach  karnawałowych.







No  i  absolutna  klasyka, brakuje  tylko  stożka  na  głowie, jest  za  to  mycka  Pierrota.


A  tak   chciałaby  się  czuć  mła!


A tak  się  niestety czuje!

niedziela, 5 stycznia 2020

Poświąteczna zaraza!


No  i  stało  się! Było pięknie, było  miło ale  grypą  się  skończyło. Znaczy geriatria  przywlokła  ze  spotkań  rodzinnych zarazę od  prawnucząt. Zaczęło  się  od  mamy  Wujka  Jo, która uczestniczyła  w  spędzie  wigilijnym na ponad dwadzieścia osób.  Już  w  okolicach  sylwestra  robiło  się  ciekawie ale mama  Wujka  Jo  nie  z  tych  co  się  tak  łatwo poddają  i  przepuszczą   imprezkom (  od  ponad dwudziestu lat  mama Wujka  Jo  obchodzi  ostatnie święta  ).  Na  szczęście  mimo   setki  na  karku mama  Wujka Jo  bezproblemowo  poradziła sobie  z  wystawieniem  e - recepty na  wspomagacze  (  w  tym  wieku  bez  wspomagaczy się   grypy  ponoć  przejść  już  nie  da ), zarządziła  kwarantannę i  obecnie  chorzeje  czyli ogląda  telewizję,  złośliwie  nie  odbierając  telefonów  od zmartwionej   jej  stanem  zdrowia  bliższej i  dalszej  rodziny (  no  bo  to  oni  ją  zarazili, znaczy  znalazła  winnych ). Wujek  Jo  i  Cio  Mary  przełamali  kordon  sanitarny  i  teraz mają zarazę  w  Grenadzie, a  Cio  Mary  rzutem  na  taśmę  sprzedała  bakcyla  Małgoś  -  Sąsiadce.  Małgoś   zachorzała  wczoraj  dość  gwałtownie  i  mła  musiała  udać  się  po  wspomagacze  bo  dziewięć  dych  to  też  nie  jest  wiek   w  którym  grypę  przechodzi  się  bezproblemowo.  No  i  zgadnijcie komu  dziś  po południu zrobiło  się  łee i  kto  dostał  gorączki?! Ech...a  takie  miałem  plany  związane  ze  spacerami  i  Mamelonem. Dupanda!


Guzik  też  wyszło z  focenia  ogrodu, zalegam  a  nie  straszę  ciemierniki albo podglądam  czy  aby  przebiśniegi  się  nie  szykują do  startu.  Oczywiście    jak  ja  mam  dychawkę  to  pogoda  miodzio, ani  śladu  po  wczorajszym  siąpaniu, zimowe słońce daje  czadu  a  temperatura  taka  w  sam  raz  na  wymrożenie  wszystkich  grypopodobnych  świństw. I  co  mi  z  tego jak  ja  już zalegam?! Mła  jest  zła  na   "całyświat" - na pogodę  grudniową, która  wykluwaniu  się  zaraz    sprzyjała, na spędy  rodzinne  wielopokoleniowe, krnąbrne  staruszki o wielkiej  chęci  użycia, paskudne  dzieci  złośliwie  podłapujące  wirusy,  no  i  jak  zawsze na  polityków bo  oni  się   najczęściej  mła  z  głupotą  kojarzą.  Dobra, nie  będę  Wam  zatruwała  wieczoru moją  "miłością  do  świata",  zajmę  się  czymś   pożytecznym albo  przynajmniej  pożytecznopodobnym ( muszę  prześledzić  w  necie jak  ewoluowały  stroje  z  comedia  dell'arte, kiedy zamieniły  się  we  wdzianka  cyrkowe, jak  to  sie  stało  że  Pierrot zamienił  się  w  Pirouette, itd. ). Ma  to  związek z  kukłami  które  kiedyś  tam  mła nabywszy na  śmieciach. Wśród karnawałowych   laleczek  chińskiej  produkcji  pojawiają  się  czasem  takowe  które są "mniej  seryjne"  że   tak  rzecz  określę.  Lepiej  wykonane  i  w  ogóle.  Niekiedy  nawet  biskwit  jest  prawdziwy  albo   i  porcelana  szkliwiona całkiem , całkiem.  Niestety  zazwyczaj  jakość   glinki  nie  przenosi  się na  jakość  ubabranka.  W  koszmary  prawdziwe  te  laleczki  poubierane, mła  jest  na  etapie  naprawiania  tego  błędu  chińskich  producentów.  Mła zdobyła   dwie  drewniane podstawki pod  klosze (  wypatrzone  przez  Mamiego ) i  zamierza  wystylizować    karnawał pod  szkłem (  kto  wie, może  sama  sobie  gdzieś  wciśnie  piórko, jak  to w  Rio  lubieją ? ).  Na  dużej  fotce  powyżej  najnowszy  bombkowy  nabytek  mła (  rzecz  jasna  przeceniony ), lisek należycie  olampkowany.

piątek, 3 stycznia 2020

Nowy Rok na słodko



Wszystko, Panie  tego, symboliczne, sama noworoczna data niestety nie powoduje przypływu  rozumku.  Co  najwyżej część  z  nas poszuka spokoju  sumienia w  tzw.  postanowieniach  noworocznych.  Mła   już  z  nich  wyrosła, więc  nie  postanawia.  Postanowienia  noworoczne  majo  to  do  siebie że  zazwyczaj mijajo bezskutkowo  jeszcze  przed  świętem  Trzech  Królów.   Jak  dla  mła  to durna  sprawa  z  tymi  postanowieniami, dzieci  się  jeszcze  na  to nabierajo ale  stare  krówska, takie  jak  mła, to  już  nie. Zatem  mła szczególnie jakoś  tego  Nowego  Roku  nie świętuje bo  jej  się  wydawa że  poza okolicznościowym   optymizmem  "na  siłę" to jest  jak  było. Jednakże  nie  wypada  żeby  mła  malkontenctwem  swoim  zatruwała  atmosferę obchodów  i  dlatego ona postanowiła  że pierwszy  wpis w  Nowym  Roku  to  będzie tzw. słodki  post. Taki  bardzo  dosłownie  słodki  bo  dotyczący ciastek które  piecze się od początku  adwentu do  święta  Trzech  Królów.  Piecze  i oczywiście  zjada a  potem  czyni  się  sobie  wyrzuty że się  żarło  i  tyłek  cóś  ciężki  się  zrobił, spodnie  się  nie  dopinajo a  w lustrze  pojawiła  się  jeszcze  grubsza  baba, która w   dodatku  wygląda  jak  Wkurzęcja  Niezadowolęcja u  progu  klimakterium.  Następnie  się postanawia  że  never i  w  ogóle  żadne  ciacha  bożonarodzeniowe bo  zdrowie , bo  linia, bo  jak  tak  można, po  czym  przechodzi  się  płynnie  do  pożerania  słodyczy  karnawałowych.  Czasem  zahaczy  się  okiem  w  necie  o  info na  temat   jakiegoś kongresu  diabetologicznego  na  którym  uznano że  cukrzyca   to  nie  wina  cukrów  dostarczanych  organizmowi tylko  hormonów (  tak  zwana Tischnerowska  prawda  nr  3    ale  pobieżna lektura zniekształconych doniesień  napisana  przez    stażystę  podszywającego  się  pod  dziennikarza, który  nie  bardzo  wie  co  Wujek  Google Tłumaczący  ma  na  myśli,  uspokaja  sumienie ).


Ciastka  to  najlepiej  udają  się  mła  z ajerkoniakiem, tzn.  mła  sobie  lubi  walnąć  kieliszeczek  (  większy  kieliszeczek  - prawie  pięćdziesiątka, półangielka ) tego  specyfiku  wprowadzającego  ją w  dobry, prawdziwie świąteczny  nastrój i  dopiero  gdy  promile zaczną  swoje  dobroczynne  działanie (  trza  trochę  odczekać  ), mła  się  bierze  do wypiekania.  Dodatek  ajerkoniaku znacznie ogranicza możliwość niespodziewanego  zaliczenia  gleby z powodu  nagłego  spadku  ciśnienia.  Wiecie,   to że  mła  mogłaby  się obtłuc  jest  niczym w  porównaniu  z  tym że  te  wszystkie  orzechowo -  migdałowe  placuszki   mogłyby  przyglebić i  nie  nadawać  się  do  jedzenia.  Kiedy  mła  wypieka pierwszym  pytaniem   rodziny  jest  zawsze  to  czy  mła  już  sobie  golnęła (  jak  sobie  nie  golnęła  jest   przez  najbliższych  nakłaniana do  spożycia ). Ponieważ ono  jest często  zadawane  publicznie to  mła  czuje  że  wyrabia  sobie  opinię  rzetelnej  moczymordy, która  bez  wyskokowego  wsparcia nic  nie jest w  stanie  zrobić. Normalnie alkoholik wysokowydajny  czy  jakoś  tak  to szło.  Hym...  to że  mła wychlewa mniej  niż pięćdziesiątkę z okazji wyczynów  piekarniczych  chyba  nie  ma  znaczenia, chleje   bo  musi jak  zapewne plotka po  sąsiedztwie  poniesie.  Nie ma  siły  żeby  nie poniosło  kiedy  Ciotka  Elka  ryczy  na pół  osiedla "Czy  już  dzisiaj wypiłaś  tę  swoją  wódeczkę?!  Jak  nie  wypiłaś  to  szybko  wypij  bo  za  dwadzieścia  minut  do  Ciebie  zejdę!" (  Ciotka Elka robi  za układającą  na  blasze ). Taa... Nowy  Rok   a  ja w  szponach  nałogu!

Nałóg  ciasteczkowy to  z  kolei  priwiczka której  niczym  usprawiedliwić  się  nie  da (  mła   hipoglikemia  nie  grozi, cukier jej tak   nie  spada żeby  się  musiała   wspomagać podżeraniem  ciasteczek ). Mła  żre  słodkie  bo  lubi! A poza  tym  mła  od  czasu  do  czasu  (  nie  za  często  )  lubi  samodzielnie wypiekać  bo  traktuje  to  jako  działalność  artystyczną, co  prawda  taką o  zgubnych  skutkach. Wicie  rozumicie, happening sobie  mła  urządza, tylko  zamiast  meskaliny  i  peyotla  nawala  się  cukrem (  bo  ciasteczka  trza  próbować ). Wykonywanie  wypieków bożonarodzeniowych  jest  też  zawsze  dla  mła okazją  do miłych  wspominków.  Mła   przed oczami  staje Pani  Batory, która  piekła  genialne  pierniki  dojrzewające.  Nauczyła  się  je  piec  na  szwajcarskiej  pensji na   którą posłali  ją  rodzice (  la maman  Pani  Batory  była  Francuzką, tato  Polakiem, z  tego  co pamiętam  urodziła się  gdzieś  na  południu  carskiej  Rosji i  oczywiste   że kształcić  Panią  Batory  trza  było w niemieckojęzycznym  kantonie  Szwajcarii ).  Z  tej  pensji  wyniosła   umiejętności  które   mogły  z  niej  uczynić  mistrza  cukierniczego i   niewiele  poza  tym. Wszystko przez to że na  pensji  była  zbyt  krótko.

Ów  ośrodek  kształcenia prowadziły siostrzyczki  zakonne a Pani  Batory miała  problemy z  niemiecką  ortografią oraz  z wymawianiem  umlautów i  doszło   do  gorszącego  występu w jej  wykonaniu. Mła  usiłuje  sobie  przypomnieć bardzo  dokładnie  jak  to  z tym  opuszczeniem  pensji  było  i  po  odrzuceniu  wszystkich  naleciałości   w  końcu jej  się  to udaje. Pani   Batory  na lekcji języka  Goethego winna napisać pod   dyktando  zdanie "Alle religiösen Chöre singen dem Herrn zur Ehre.",  ale jej się napisało "Alle religiösen Huren singen".  Siostrzyczki  wzięły  to za  przytyk  i  niewyobrażalną złośliwość na  piśmie  i  Pani  Batory wyleciała   bez  błogosławieństwa. Co  gorsza Pani  Batory mówiła  dużo  o  siostrzyczkach  i  tu  był  też  problem  z  umlautami (  zdaje  się   że  w  ogóle  problem  zaczął  się  od  wymowy i  lekcji  dykcji, już  tam  były  opowieści  o  churkach , he, he, he ).  Piękna  francuszczyzna,  melodyjny  rosyjski i  doskonała polszczyzna z  lekko tylko  słyszalnym   kresowym zaśpiewem to  były  języki  w  których  Pani  Batory  wypowiadała  się  bezpiecznie.  Mła ta  historia z  zakonnicami  zawsze  bawiła bowiem skądinąd wiedziała  że język  Goethego to Pani  Batory  miała  w  małym  palcu   za sprawą odesskiego  sąsiedztwa (  dzieci  szybko  kojarzą i  wyłapują takie  sprzeczności  w  opowieściach  dorosłych ).

Potem  mła  sobie  przypomina  wyczyny  Babci  Wiktorii  i  jej  przyjaciółki  Ciotki  Dany. Słynne  na  całą  okolicę  ciasto  drożdżowe  mojej  babci  zwane  wymoczkiem, które  nie  chciało  wypłynąć  w  wiaderku  pełnym  wody  ( takie  ciasto  dojrzewa  w  wodzie i  wypływa  kiedy  nadaje  się  do  pieca ) bowiem  zauroczyła  je  sąsiadka W. (  okazało  się  że  nie  zauroczyła  tylko wiaderko  podmieniła i  ta  klucha  utopiona na  wieczność   to  było  dzieło  jej  rąk ).  Pączki z  nadzieniem  różanym, popisowe  ciastka   Ciotki  Dany, które  osiągnęły  taki  szczyt  doskonałości że  przeciąg zdmuchnął je  z  kratki i  wyfrunęły  przez okno wprost w pyszczydła  Bacy  i  Nera (  i  tak  ta  doskonałość   nigdy  nie  doczekała  się  człowieczej degustacji ). Mła  wyciąga  z  zakamarków  pamięci  bardzo  godne,  wysokie jak  wieżowce  imieninowe  serniki  Wiktorii o  których  jakość  drżano  (  no bo  czy on  się  aby  nie  zapadnie -  jakimś  cudem  się  nie  zapadał  mimo  tego że  był  taki  "na  bogato" ).

A  piernik  z  kawą  Babci  Wandy? Cóż to  była  za  sensacja  towarzyska ten  wypiek , nawet  Dziadek  Zygmunt, drugi  mąż  mojej  Babci,  nie przebił  tego  pamiętnego  wydarzenia jakim   była  prezentacja  nowego  ciasta (  choć  bardzo  się  starał, pokłócił  się    na  tematy  polityczne z bratem  Babci i   usiłował  dochodzić  racji  szablą  ułańską  co  mu  z  młodości się  ostała ). Przypominają  się  mła  też  słodkie  wypieki  jej  Mamy, która  była   genialna  jeśli  chodzi  o  tzw.  ciasta  jesienne ( z  Tatusiem długotrwale  rywalizowali  o  miano   szarlotkarki -  szarlotkarza  stulecia ).  Mła  widzi "jak  żywe"  leciutkie   murzynki Macoszki, po  których  zostało  tylko wspomnienie (  ani  Magdziołowi  ani Dżizaasowi  nie  udało  się  jak  dotąd   dorównać   w  kwestii  murzynków  wypiekom  ich  Mamy, inne  ciasta  wychodzą im świetnie ale  do  murzynka  Macoszki  ich  murzynkom  jak  małemu  fiatemu  do  ferrari ). A biszkopty z "garaletką" Ciotki  Baśki  i  słynne  lejkech Pabasi?  Mój  boszsz... toż  to  dzieła  sztuki.  W rodzinie  mła tradycja  wypiekania  nie  ginie, Dżizaas  co  roku  karnie  zarabia  piernik  i  piecze  świąteczny  keks.  Wszyscy  czekamy na   słodkie  prezenty  bo i  pierniki  i  keks naprawdę  się Dżizaasowi  udają.  Hym... mła  dochodzi  do  wniosku  że  u  niej  to pieczenie  przedświąteczne  i  międzyświąteczne to  w  zasadzie rytuał.  Mła  wraz z  Ciotką  Elką  wywołują  duchy  minionych świąt, wspominki  snują  takowe  jakie  większość  ludzi  dopadają  w  dzień  wigilijny.  Dzięki  temu  pieczeniu koło  nich  kręcą  się   Ci Których  Już  Nie Ma, piernikowe  wonie  się  niosą a  Oni Są.


P.S. Wczoraj z   wieczora w  naszym  Smogowie zachód  słońca naprawdę  robił  wrażenie.  Mła  ma  nadzieję że  to  nie  kwach  siarkowy  rozpylony  w  jonosferze  odpowiada  za  takowe  efekty.   Jakby  nie  daj  Najwyższy  Atmosferyczny  to  jednak  był  kwach  to  u mła  może  się  zaląc  myśl o  samobójstwie  przez  zasłuchanie  się  na  śmierć  piosenkami  Zenona  M.,  Putramenta polskiej  piosenki!