Strony
▼
sobota, 29 lutego 2020
Po styczniu, po lutym, po zimie...
Mła mimo chęci ogrodowania musi siedzieć w domu. Po pierwsze to aura ogrodowaniu nie sprzyja a po drugie mła czuje że posiada tzw. korzonki w stanie z lekka zapalonym. Troszki ją pobolewa i nie chciałaby żeby troszki zamieniło się w bardziej. W domu zajęcia z kombinowania z wakacjami, bo raz to mła ma problem samolotowy, dwa ona jak ona ale Mamelon to lubi podłapać co modniejszego wirusa. Co prawda Mamelon może go podłapać na zakupach w sklepie osiedlowym ale kto wie czy ten przywieziony nie będzie lepszej jakości, lepiej na zimne dmuchać bo Mami wszelkie infekcje przechodzi z przytupem. No więc siedzimy, śledzimy i uzgadniamy terminy co idzie nam ciężko bo do tanga to w naszym przypadku trza więcej osób. No i się wnerwiamy "bo już witałyśmy się z gąską" a Mamelon to konkretnie z krewetkami . Zawsze to dodupnie jak się człowiekowi plany sypią a plany wypoczynkowe się sypiące to w ogóle kaszana po całości. Mła z tego wszystkiego aż sobie pocieszkę ( zdjątko drugie poniżej ) musiała nabyć za całe 7 peelenów, tak ją gryzła ta kołomyja wakacyjna. Ona już łaziła i zapach gelsomino wdychała, tarroco kilogramami jadła, moscato w stosownych ilościach spijała a tu dupanda. Urlaub będzie miała krótszy i z obostrzeniami co ją łagodnie do świata nie nastraja ( Mamelon jest wnerwiona w znacznie większym stopniu niż mła, czemu nie należy się dziwić ).
Mła się przyzna że nie przepada jakoś specjalnie za wypędzonymi pierwiosnkami "niskopodłogowymi". Pierwiosnek bezłodygowy Primula vulgaris w wersji marketowej, zwanej mało elegancko oczojebną , to nie jest akurat to co kojarzy jej się z wiosennymi radościami ogrodu. Te olbrzymie kwiaty, znacznie większe niż posiadają porządne ogrodowe pierwiosnki, rażą mła swoją sztucznością. Coolorki też najczęściej są agresywne bo pewnie takie są pokupne. Mła postanowiła że po kwitnieniu podzieli swoje bezłodygowce i posadzi je w gruncie. Może z czasem zaczną przypominać zwyczajne a nie pędzone pierwiosnki ( o ile żywota nie zakończą jak to się zdarza marketowym wypędkom ). Może coolorek w gruncie będzie bardziej subtelny? Kto wie?
Ciemiernikowo nic nowego się nie dzieje, zimne noce nie sprzyjają rozwijaniu się kwiatów. Kwitnie to samo co kwitło w zeszłym tygodniu. Pojawiły się co prawda pąki nowych siewek rosnących wśród kępek konwalnika 'Nigrescens' ale potrzeba przynajmniej tygodnia żeby z nich się rozwinęły kwiaty. Cyklamenowo to mła miała chwilę wielkiego zazdraszczania, zajrzała była bowiem wirtualnie do ogródka coolegi Sonaja a tam po prostu cyklameny dokładnie takie jakie jej zdaniem być powinny. Nie jakieś tam pojedyncze kfiotki rozsiane na dużej przestrzeni jak to w Alcatrazie ma miejsce, tylko zwarte kępy, cała masa kwiatów. Zazdraszczanie mła po oblookaniu takiego cudu ogrodniczego mało co a przeszłoby w fazę zaprawionej żółcią zawiści a wiadomo że od tej fazy do chęci uzbrojenia się w szpadelek i wykonania napadu na cudzy ogródek jest niebezpiecznie blisko. No cóż, pozostaje mła zadowolić się tym co jej cyklamenowego kwitnie .
Z uprawą cyklamenów w Alcatrazie może nie jest optymalnie ale jakoś jest, natomiast tegoroczne krokusy jakością kwiatów mła nie powalają. Pomijam że szybciej zakwitły te w gruncie niż te uprawiane na parapecie, to wszystkie te kfiotki, Panie tego, jakieś wypsiałe takie, chudziuteńkie. Zdziwne to troszki jest bo takie śnieżyczki przebiśniegi wylazły całkiem porządne, kwiaty wymiarowe ( nawet jeden kfiot Galanthus elwesii się wziął i pokazał ) i długo kwitnące. Nie wiem czy to deszcze, czy zbyt wilgotna dla cebul gleba ale tzw. krokusy botaniczne są cieniem samych siebie. Oj, nigdy nie można mieć wszystkiego! W roku w którym siewki cyklamenów pojawiają się co i raz wśród opadłych liści kasztanowca, krokusy są mało udane. W Alcatrazie i tak z kwitnieniem krokusów nie jest jeszcze najgorzej, w ogrodzie Very łany krokusów zostały po prostu rozmyte przez intensywne opady. Mam nadzieję że u mnie deszcze będą raczej z tych kapuśniaczkowo nieustannie padających a nie wodogrzmotowe. Przeca cały sezon wczesnowiosenny cebulowy dopiero się zaczął. Zresztą nie tylko kwiatom roślin cebulowych gwałtowne deszcze nie służą, drobnica bylinowa też się rozmywa kiedy z nieba leje z siłą wodospadu albo tylko pada solidnie ale za to długo. Wiem, marudzę, deszcz jest naprawdę potrzeby ale ogrodnicy już tak majo że sobie lubio powybrzydzać.
Koty przyszykowane już do wiosny, czarnule tak niegrzeczne że nawet nasze kamieniczne psy się przed nimi salwują ucieczką. Okularia usiłuje odbijać kawalerów Mrutkowi czego skutkiem są scysje Mrutiego z przyjaciółmi. Ostatnio Mruti co prawda pokłócił się z Pasiakiem nie o względy Okularii a o kawałek słoninki wywieszonej dla ptoszków w grudniu, kiedy jeszcze myśleliśmy że będziemy mieli cóś na kształt prawdziwej zimy. Nie chodziło o to żeby słoninę zeżreć ( zarówno Mrutek jak i Pasiak brali ten kawałek świninki do paszczy z wyraźnym obrzydzeniem ) tylko o to żeby ją posiadać i afiszować się z tym posiadaniem. O prestiż znaczy poszło. Mrutek po tych nieudanych próbach zagarnięcia ochłapu ( Pasiak okazał się być bezczelnym kocurem ) naprawdę solidnie się obraził - Pasiak za oknem prosząco się wydziera a Mrutek udaje że nie słyszy i ani myśli wyjść do kumpla. Złośliwie siedzi na wewnętrznym parapecie za zamkniętym oknem i patrzy przez przezroczystego dla niego Pasiaka, celowo nie widząc jego póz zachęcających. Ignorowaniem Mrutek postanowił Pasiakowi pokazać jego miejsce. Faworyzuje za to niejakiego Pysia i Ocelota 2. No a Epuzer to w ogóle inna bajka bo Epuzer jest wzorzec męski, znaczy samczy. Teraz kocie fotki. Najsampierw ogrodowe. Na pierwszej poniżej Szpagetka wykryła szkodnika bukszpanowego ( niestety, będzie oprysk bo inaczej się nie da ). Zwróćcie uwagę na wściekłą minkę ( właśnie przygotowywała się do ataku na Sztaflika - atak rzecz jasna z rykiem "Mamo ratuj, biją Szpagetkę!" - jej stary numer, zawsze jak atakuje to ryczy że to ją biją ) i najmodniejszy fason ogona "na lwa" ( ci którym ogonek Szpagetki przypomina szczurzą końcówkę będą mieli wysyłane złe fluidy ) .
Teraz Mrutek robiący słoneczny patrol i lokalizujący Okularię ( hym... jeszcze jedną przyczyną nie najwyższej jakości krokusowych kfiotów są rabatowe zabawy Mrutiego z Okularią ).
A to Mruti i Sztaflik próbujący wyłudzać żarcie , na pierwszym zdjątku poniżej pierszoplanową osóbką kocią jest Sztaflik a Mrutek udaje że nie interesuje się krokusami ( czytaj kocią trawką ). Na drugiej fotce poniżej Mruti na lewo Sztaflik na prawo, po wyłudzeniu. Aha, Mrutek przesyła Madce Tymczasowej Beni pozdrówka z buniolami i zapewnienia że zachowuje się jak ten anioł. No dobra, czasem jak upadły anioł ale taki o złotym sercu.
środa, 26 lutego 2020
Ciemierniki, ciemierniki!
Ech, jak to się wszystko zmienia! Jeszcze nie tak dawno mła zawzięcie polowała na odmiany ciemierników o zwiększonej liczbie płatków. Jakiekolwiek to by płatki nie były. Mła nie oglądała się czy one bardziej kształtu okrągłego czy trójkątnie spiczaste, liczyło się żeby kwiat ciemiernikowy był płatkami należycie wypełniony. No i coloor się liczył, coloor przede wszystkim. Jak już na Ciemiernikowszczyźnie sporo ciemierników pełnokwiatowych zaczęło rosnąć to we mła się wybrzydzanie wzięło i zalęgło. Płatki takie majo być a nie inne, takie a takie ma być ich ułożenie i w ogóle trza zrewidować stosunek do pełnokwiatowych odmian. Później przyszła fascynacja ciemiernikami o kwiatach w typie daliowym i anemonowym. Jeszcze się utrzymuje ale mła cóś czuje że to ostatnie podrygi owego zauroczenia. Bo dziś dla mła ważna zrobiła się wielkość kwiatów i obfitość kwitnienia. Co jej tam po pełnokwiatowych odmianach skoro nie kwitną one aż tak spektakularnie jak nówki o kwiatach dochodzących do 10 cm średnicy albo te obsypane do niemożliwości drobniejszymi kwiatami. Oczy rwie i w ogrodzie takowych cudów przeoczyć się nie da!
A pełnokwiatowe, choć cudne i urodne jakoś w warunkach Alcatrazu aż tak obficie nie kwitną. Sa przedwiośnia kiedy zdarza się że kępa ciemiernika o pełnych kwiatach kwitnie solidniej ale na ogół nie są to kwitnienia powalające ilością wyprodukowanych kwiatów. Zresztą sami zobaczcie - powyżej macie na fotkach urocze kfiotki ale sama kępa na zdjątku poniżej nie wygląda szczególnie imponująco. Jej kwiaty ( na szczęście nie są z tych smętnie zwisających ) osiągają jakieś 5 - 6 cm średnicy.
Roślina na fotce poniżej produkuje nieco większe kfioty ale za to po roku siedzenia w gruncie ma tylko dwa pędy. No, tempo wzrostu i przyrostu cóś nie powala, oględnie pisząc. Jak na razie ten ciemiernik to bardziej odmiana fotkowa niż ogrodowa. Przy okazji, zwróćcie uwagę na Mrutiego, który miał wczoraj urodzinki ( Piesa doniosła bo się wywiedziała od Beni czyli Madki Tymczasowej ). Mrutello obserwował Pasiaka , któren się do niego był umizgiwał mimo obecności mła w ogrodzie.
A na fotkach dwóch powyżej i jednej obok są cud urody ciemierniki które pojawiają się u mnie corocznie i dają obfity samosiew. Nabyte w miejscach różnych jako ciemierniki orientalne ( tak po prawdzie to Helleborus x hybridus ) co roku cieszą oczy i nie wymagają specjalnych zabiegów. Poniżej migawki z ogrodu Mamelona, u niej zakwitły już HGC po całości. Piękna 'Lem 100' Madame Lemonnier' i ' Prince Red'. U mła w Alcatrazie kwitną głównie wcześniejsze odmiany ( przedostatnia fotka ) ale powolutku i jej później kwitnące HGC pokazują pąki. Mła nie tai że marzą jej się łany z tych ciemierników. Mamelonowi też się marzą. Sławencjusz wzdycha, on już czuje że mimo wczesnej pory kroi się wyprawa do szkółki.
poniedziałek, 24 lutego 2020
Marsjanie uprowadzają zwierzęta domowe czyli świat w okowach paniki
Jak wiecie drogie Blogoczytaczki i drodzy Blogoczytacze ulubionym powodem do paniki dla mła są wiosenne przymrozki w kwietniu, sytuacja naszej energetyki oraz postępujące od lat stepowienie kraju. Wszystkie insze strachy nie mieszczą się w zjawisku pod tytułem panika. Rządowe ustawki, opozycyjne gierki, teatrzyk wystawiający przedstawienie "Polityka dla mas i intelektualnie sprawnych inaczej" kręcą mła tyle o ile, tzn. mła jest świadoma że tak naprawdę wszystkie primadonny i inne primabalerony politycznego teatrzyku pograją sobie na tyle na ile będzie pozwalała im cena chlebka i cena czegóś do tego chlebka. Jak będzie za wysoka to publiczka zdejmie przedstawienie i zażąda zmiany obsady albo żeby było weselej, wystawienia inszej sztuki. Mła się czasem populta kiedy aktorzy teatrzyku zaczynają wierzyć że oto nie grają a są Juliuszem Cezarem, Hamletem czy Henrykiem IV na łowach, ale w głębi duszy mła wie że tylko para z niej ujdzie bo dla przedstawienia nie ma to znaczenia. A nie ma dlatego że cud rozmnożenia chleba w Kafarnaum jest tak naprawdę nie do opanowania przez politycznych mimo tego że są oni od podaży i popytu na chlebek zależni. Polityczni jak niby opanowują mnożenie chlebka to zawsze na krótko i to żaden cud bo odbywa się czyimś kosztem. Niestety wiara w to że się jest Juliuszem Cezarem przedstawieniu nie służy, kończy się szkodami dla widzów, teatrzyku oraz wszechświata i dlatego wszelkie przejawy podejścia do granej postaci w stylu szkoły Stanisławskiego powinny być natychmiast tępione przez inspicjenta i suflera. Dla dobra przedstawienia. Wracając do paniki, mła znaczy spektakl polityczny ogląda, nawet przeżywa ale ciągle wie że to nie jest tak bardzo naprawdę. a jak nie jest naprawdę to panika nie ma się gdzie zaląc. Może lekki straszek co najwyżej i to taki ustępujący fali wkurzenia.
Za to mendia usiłujo mła straszyć na poważnie. Współczesne mendia cóś nie lubio myślenia, one się trochę robią jak ten teatrzyk. Emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Nieważne czy to co je wywołuje ma podstawy w faktach czy nie, przekaz ma być emocjonalny. Jak polityk wygłosi przemówienie wyciskające łzy z ócz to mendia będą z nim płakać zamiast odrzeć je z emocji i przedstawić "na czysto", bez szumów uczuciowych. Jak młodziutka aktywistka walczy w słusznej sprawie to mało cóś głosów że słuszność sprawy nie usprawiedliwia w niczym wciągania dzieci w politykę. Mła z doświadczenia wie że każda indoktrynacja dzieci jest zła, każda. Wychowanie a indoktrynacja to nie jest to samo, Hunwejbina się nie wychowuje do samodzielnego bytu tylko indoktrynuje w określonym celu. Niestety prawdziwe jest to że każda słuszna sprawa w którą angażowano dzieci okazywała się wielkim ludzkim syfem. Mła to wie a mendia jakoś nie chcą wiedzieć i grecizm się szerzy zamiast myślenia. Emocje po raz kolejny a nie choćby cień próby intelektualnego zmierzenia się z tematem. Tylko czekać aż się wytworzy antygrecizm z jakimś inszym cudownym dzieckiem, z bezmózgą emocjonalnością w tle. Obecnie na tapecie mamy zarazę. Mendia kwiczą ze szczęścia - dyskretnie wplecione fake newsy, dane z dupy, słuszne skądinąd podejrzenia wobec chińskich władz przeplatają się z informacjami typu "wymarli wszyscy oprócz naszego korespndenta", zdroworozsądkowymi zaleceniami WHO, rzetelnymi statystykami. Mój boszsz... to nie przypomina w niczym normalnego obiegu informacji, to natłok info bez selekcji podawany ludziom z których większość tej selekcji sama z się zrobić nie umie. Mła to zaczyna przypominać horror ale nie ten zarazowy tylko ten o niebezpieczeństwach epoki informatycznej. Mła czeka kiedy mendia głównego nurtu zapieją że Marsjanie uprowadzajo zwierzęta domowe, to będzie dla niej znak że należy się odciąć od sieci, wynieść do lasu i żyć zbierając runo leśne i polując na myszy.
Dzisiejszy wpis jest ozdobiony karnawałowo, wszak to ostatki. Włoski artysta Giandomenico Tiepolo ( 1727-1804 ) był jednym z dziewięciorga dzieci wielkiego XVIII-wiecznego mistrza weneckiego, Giovanniego Battisty Tiepolo ( 1696-1770 ). Pierwszą połowę życia spędził u boku ojca, ucząc się rzemiosła. Gdzieś tak po roku 1770, kiedy jego ojciec zmarł w Madrycie, sztuka Domenico stała się wyjątkowa, szczególnie dzięki trzem wielkim seriom lawowanych rysunków piórkiem. Za arcydzieło uchodzi "Divertimento per li regazzi" ( "Rozrywka dla dzieci" ), znany również jako seria "Punchinello". Cykl składa się ze 104 podpisanych i ponumerowanych stron (oraz strony tytułowej przechowywanej obecnie w Muzeum Sztuki Nelsona-Atkinsa w Kansas City ). Powstał w latach 90 XVIII wieku, opowiada o życiu Punchinello, garbatego ktosia z długim nochalem, postaci rodem z commedia dell' arte. Punchinello było inspiracją dla brytyjskiej postaci marionetkowej Punch, z duetu Punch i Judy.
sobota, 22 lutego 2020
Codziennik - umęczliwy zakupownik
Dzisiejszy wpis jest taki dupo - Maryniowy ale trza odpocząć po watykańskich wnętrzach. Mła powróci w nim do tradycyjnych narzekań ( robi się zrzędliwa ). Ostatnio narzekała na ten temat cóś tak jesienią, dziś robi kontynuację. Mła miała ostatnio stres zakupowy musiała bowiem zakupić ciuchy. W przeciwieństwie do większości swojej pci mła jest abnegatką jeśli chodzi o ubiór. Mamelon jest zdania że mła nosi upiór a nie ubiór a to w końcu przyjaciółka odsercowa jest. Mła stosuje prosto zasadę - trza nagość przyodziać ale szafy nie zabublać. Dlatego ma rozsądną ( jej zdaniem ) ilość ciuchów pranych w kółko i noszonych do zdarcia. Niestety raz na jakiś czas trza uzupełnić garderobę i to jest ten stres. Nie dość że wydatek na rzeczy które jakoś mła specjalnie nie cieszą ( no dobra, jestem dziweląg ) to jeszcze to mierzenie, latanie po sklepach i w ogóle. Od pewnego czasu na szczęście rozmiary mła jakoś nie rosną ale to wcale nie znaczy że kupienie ciuchów na mła to bułka z masłem. No i te pożal się boszsz ciuchy! Toż ten fast fashion to chłam nad chłamy, mechaci to się jeszcze wisząc na wieszaku. Zabublacz puszek na śmieci totalny ( chyba trza to wrzucać do plastików ), dobrze że do ludziów dociera co to za syf i dlaczego trza z tym walczyć. A ceny tego badziewia?! Księżycowe w stosunku do jakości i wykonania. Na szczęście mła nie ma uprzedzeń do ciuchlandów i bardzo ceni sobie osiedlowy lumperion.
Jednakże w tym roku nabywszy tzw. nówki sztuki nieśmigane w sklepie bo w lumperionie akurat asortymentu nie było ( jakaś posucha na jej ulubione kamizelki ). Mła jest fanką kamizeleczków albowiem one spełniajo role dwojaką: mniejszą czyli maskujo te wszystkie wypukłości których jest aż nadto, większą czyli chronio krzyż i nereczki mła coby ich nie zawiało ( mła ma na tym punkcie fisia ). Mła bez kamizeleczków nie wyobraża sobie ogrodowania, podróży, spacerków w nie taką pogodę, no, kamizeleczka musowo jej potrzebna. Potem trza było kupić t - shirty, rzecz jasna na dziale męskim bo te babskie to nie dla mła ( babskie co na jej cycki pasujo to są straszne wory, natomiast męskie wzniosą się gdzie trzeba i przylegną gdzie trzeba ). Na szczęście te męskie podkoszulki majo coolory różne i różniste i nie występują tylko w wersji ciemny jak pył węglowy macho znad Wisły. Dzięki Najwyższemu Najszywszemu za serię dla wesołych chłopców lubiących wszystkie coolory, mła dzięki temu nie będzie wyglądała jak zardzewiały pancernik. Po t - shirtach przyszedł czas na butki ( dwie pary na sezon, mła jest twarda mimo skomleń Mamelona w temacie obuwniczym ).
Tu mła posłużyła się netem i nabywszy tą drogą tradycyjne skórzane trepki ( nie drewniaczki ale w tym guście ). Po nabyciu owych uznała że spełniła łobowiązek i dosiadła się do Mamelona coby zmusić oną do zakupu plecaka spełniającego wymagania linii lotniczych a jednocześnie pakownego ( znaczy takiego, w którego wnętrze wepchamy takie cuda że przeszukującym bagaże w strefach bezpieczeństwa lotnisk oczy zbieleją i drgawek dostaną - Polka potrafi! ). Kupienie cud plecaka tyż proste nie było i Mamelon jeszcze długo po wyjściu mła przeszukiwała stronki w nadziei dopadnięcia onego. W końcu dopadła choć po prawdzie plecaczek tak na granicy wymiarów. Mła strasznie tymi zakupami zmęcona, pewnie dlatego że ona ich robić nie lubi. Dwa razy do roku to jest absolutne maksimum tego co może znieść. Mła zakupowo necą insze rzeczy ale przy tych innych zakupach nie wypocznie bo ni ma na nie kasy. Ma za to czyste sumienie bo ratę zapłaciła lekstrykowi ( uff, ponad połowę kasy już wpłaciła, od razu jej lżej ) i różne insze rachunki. Teraz mła zostaje zbieranie kaski na Sycylię, bo już za troszki mła leci na wyspę gdzie zamierza się odstresować pod wulkanem i z zarazą w tle.
W związku ze zbliżającą się podróżą mła rozpoczęła intensywne szkolenie kotów na okoliczność przebywania z Cio Mary - grzeczność ma być po całości a Epuzer i Pasiak ( nowy lover Mrutka ) majo być przyjmowani tylko na parapecie zewnętrznym ( Pasiak ostatnio usiłował podlać lodówkę feromonami, są granice mojej tolerancji dla gości naszych kotów ). Z tymi naukami różnie bywa bo Szpagetka znów zrobiła się z wiosną nadchodzącą cóś krnąbrna. Np. taka sytuejszyn - leży na pleckach na moich kolanach i mruczy, mła usiłuje wytrzeć jej zamknięte oczki ze "śpiochów". Błyskawiczne uniesienie powiek i słyszę jak Szpageton mruczy grożąco "Ghhhrrrr Dupppha". Ćwierkam do niej że paprochy z oczków wyjęłam a ona pokazuje zęby. Nie z warczeniem i prychaniem ale tak żebym wiedziała że są. Mła udaje że się tym nie interesuję i błądzi wzrokiem po ścianach albo w ekranie kompa. Po chwili czuję jak kociambra wbija pazurki w podtrzymującą ją rękę ( akrobacje w tym celu musi uskutecznić ale co to dla niej ). Postawiona na podłodze "za karę" szybko wylatuje na zewnątrz coby Pasiaka zaprosić na salony. Pasiak przychodzi no bo Szpagetka wręcz go wpycha, Okularia ze Sztaflikiem natychmiat szaleją a Mrutek wyje ( dosłownie ) ze szczęścia! A mła tylko "śpioszki" chciała usunąć! O sprzątaniu po Pasiaku jej się nie śniło.
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Williama Dobella, który wielkim artystą był. A w Polszcze on prawie nieznany. Sir William żył w latach 1899 - 1970 i był Australijczykiem. Urodził się bez tego Sir, w Cooks Hill, robotniczej dzielnicy Newcastle w Nowej Południowej Walii w Australii. Jego ojciec był budowniczym, miał pięcioro rodzeństwa. Ot, zwyczajna rodzina z kolonii. No ale William zwyczajny nie był, nie dość że artysta to jeszcze kochający inaczej. Z jego pracami tyż prosto nie było, niby w duchu angielskiej klasyki portretowej ale zarzucano mu - uwaga, uwaga! - karykaturalizację portretowanych. No bo portret piąkny ma być, jak wiadomo. Dziś jest uważany za jednego z najwybitniejszych artystów Australii i okolic i za jednego w wielkich portrecistów XX wieku.
Jednakże w tym roku nabywszy tzw. nówki sztuki nieśmigane w sklepie bo w lumperionie akurat asortymentu nie było ( jakaś posucha na jej ulubione kamizelki ). Mła jest fanką kamizeleczków albowiem one spełniajo role dwojaką: mniejszą czyli maskujo te wszystkie wypukłości których jest aż nadto, większą czyli chronio krzyż i nereczki mła coby ich nie zawiało ( mła ma na tym punkcie fisia ). Mła bez kamizeleczków nie wyobraża sobie ogrodowania, podróży, spacerków w nie taką pogodę, no, kamizeleczka musowo jej potrzebna. Potem trza było kupić t - shirty, rzecz jasna na dziale męskim bo te babskie to nie dla mła ( babskie co na jej cycki pasujo to są straszne wory, natomiast męskie wzniosą się gdzie trzeba i przylegną gdzie trzeba ). Na szczęście te męskie podkoszulki majo coolory różne i różniste i nie występują tylko w wersji ciemny jak pył węglowy macho znad Wisły. Dzięki Najwyższemu Najszywszemu za serię dla wesołych chłopców lubiących wszystkie coolory, mła dzięki temu nie będzie wyglądała jak zardzewiały pancernik. Po t - shirtach przyszedł czas na butki ( dwie pary na sezon, mła jest twarda mimo skomleń Mamelona w temacie obuwniczym ).
Tu mła posłużyła się netem i nabywszy tą drogą tradycyjne skórzane trepki ( nie drewniaczki ale w tym guście ). Po nabyciu owych uznała że spełniła łobowiązek i dosiadła się do Mamelona coby zmusić oną do zakupu plecaka spełniającego wymagania linii lotniczych a jednocześnie pakownego ( znaczy takiego, w którego wnętrze wepchamy takie cuda że przeszukującym bagaże w strefach bezpieczeństwa lotnisk oczy zbieleją i drgawek dostaną - Polka potrafi! ). Kupienie cud plecaka tyż proste nie było i Mamelon jeszcze długo po wyjściu mła przeszukiwała stronki w nadziei dopadnięcia onego. W końcu dopadła choć po prawdzie plecaczek tak na granicy wymiarów. Mła strasznie tymi zakupami zmęcona, pewnie dlatego że ona ich robić nie lubi. Dwa razy do roku to jest absolutne maksimum tego co może znieść. Mła zakupowo necą insze rzeczy ale przy tych innych zakupach nie wypocznie bo ni ma na nie kasy. Ma za to czyste sumienie bo ratę zapłaciła lekstrykowi ( uff, ponad połowę kasy już wpłaciła, od razu jej lżej ) i różne insze rachunki. Teraz mła zostaje zbieranie kaski na Sycylię, bo już za troszki mła leci na wyspę gdzie zamierza się odstresować pod wulkanem i z zarazą w tle.
W związku ze zbliżającą się podróżą mła rozpoczęła intensywne szkolenie kotów na okoliczność przebywania z Cio Mary - grzeczność ma być po całości a Epuzer i Pasiak ( nowy lover Mrutka ) majo być przyjmowani tylko na parapecie zewnętrznym ( Pasiak ostatnio usiłował podlać lodówkę feromonami, są granice mojej tolerancji dla gości naszych kotów ). Z tymi naukami różnie bywa bo Szpagetka znów zrobiła się z wiosną nadchodzącą cóś krnąbrna. Np. taka sytuejszyn - leży na pleckach na moich kolanach i mruczy, mła usiłuje wytrzeć jej zamknięte oczki ze "śpiochów". Błyskawiczne uniesienie powiek i słyszę jak Szpageton mruczy grożąco "Ghhhrrrr Dupppha". Ćwierkam do niej że paprochy z oczków wyjęłam a ona pokazuje zęby. Nie z warczeniem i prychaniem ale tak żebym wiedziała że są. Mła udaje że się tym nie interesuję i błądzi wzrokiem po ścianach albo w ekranie kompa. Po chwili czuję jak kociambra wbija pazurki w podtrzymującą ją rękę ( akrobacje w tym celu musi uskutecznić ale co to dla niej ). Postawiona na podłodze "za karę" szybko wylatuje na zewnątrz coby Pasiaka zaprosić na salony. Pasiak przychodzi no bo Szpagetka wręcz go wpycha, Okularia ze Sztaflikiem natychmiat szaleją a Mrutek wyje ( dosłownie ) ze szczęścia! A mła tylko "śpioszki" chciała usunąć! O sprzątaniu po Pasiaku jej się nie śniło.
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Williama Dobella, który wielkim artystą był. A w Polszcze on prawie nieznany. Sir William żył w latach 1899 - 1970 i był Australijczykiem. Urodził się bez tego Sir, w Cooks Hill, robotniczej dzielnicy Newcastle w Nowej Południowej Walii w Australii. Jego ojciec był budowniczym, miał pięcioro rodzeństwa. Ot, zwyczajna rodzina z kolonii. No ale William zwyczajny nie był, nie dość że artysta to jeszcze kochający inaczej. Z jego pracami tyż prosto nie było, niby w duchu angielskiej klasyki portretowej ale zarzucano mu - uwaga, uwaga! - karykaturalizację portretowanych. No bo portret piąkny ma być, jak wiadomo. Dziś jest uważany za jednego z najwybitniejszych artystów Australii i okolic i za jednego w wielkich portrecistów XX wieku.