Cyklamen dyskowaty czyli Cyclamen coum to maleństwo kwitnące bardzo wczesną wiosną ( zdarza się że jego kwiaty pojawiają się nieco wcześniej niż kwiaty przebiśniegów ). Jak wszystkie cyklamenki i ten zawitał do ogrodu za sprawą Teresy R., znanej cyklamenowej kusicielki. Nie jest może tak widowiskowy jak jego kuzyni kwitnący latem czy jesienią ( Cyclamen purpurascens i Cyclamen hederifolium ) ale wczesnowiosennym kwitnieniom wiele się wybacza ( karłowacizna totalna milusińskiego wiosennego cyklamenka nie razi przy niziutkich przylaszczkach czy wiosennych malutkich cebulaczkach ). Cyklamenki na zdjęciach to pamiątka po nie istniejących już bulwach "poległych" w czasie okrutnego lutego w 2012 roku. Siewki "poległych" po trzech latach pięknie zakwitły w różnych miejscach ogrodu ( na szczęście najwięcej jest ich na fiołkowisku - pozostałe maluchy cyklamenowe też tam zainstaluję jak tylko przekwitną ). Jak roślina sama się rozsiewa to znaczy że ma się dobrze w ogrodzie, cyklamenki dyskowate wchodzą znaczy w skład "stałego wyposażenia" ogrodu.
Cyklamen dyskowaty pochodzi z cieplejszych rejonów Europy ( to rejon basenu Morza Czarnego i wschodnie wybrzeże Mora Śródziemnego ), w Azji jego stanowiska występują w Turcji, Syrii, Libanie i Izraelu. Porasta też okolice góry Elbrus w Iranie. Gatunek jest dość zmienny , znane są trzy podgatunki botaniczne - ssp. coum o okrągławych liściach, ssp. elegans o większych kwiatach, niestety znacznie mniej odporny na mróz i ssp. caucasicum o liściach przypominających kształtem serce. Cyklamen ssp. coum posiada formy botaniczne - f. coum o kolorze kwiatów od ciemno różowych do zbliżonych do odcieni purpury, z ciemnym wybarwieniem ( oczkiem ) u nasady płatków, f. albissimum o kwiatach kwitnących w kolorze czystej bieli i f. pallidum o kwiatach kwitnących w odcieniach jasnego różu do niemal bieli z ciemniejszym oczkiem u nasady płatków. W moim ogrodzie zdarzały się siewki bardzo ciemne i bardzo jasne, nie doczekałam się jedynie formy f.albissimum ( sądzę ze występuje ona stosunkowo rzadko - geny recesywne i te sprawy ). Natomiast szczęśliwie parokrotnie pojawiła się w Alcatrazie forma f. pallida, którą uważam za wyjątkowo uroczą. Dwie "poległe" bulwy mateczne były wściekle różowe, ich potomstwo cieszy oko subtelniejszymi barwami. Niestety zdjątka formy f.pallida w jej najjaśniejszej odsłonie są mało pikne, z powodu wiatru i nie nadają się do prezentacji. Bulwy cyklamenów wiosennych sadzi się dość płytko, dlatego przed zimą dobrze jest okryć je gałązkami drzew iglastych i to takich, które nie gubią za szybko igieł ( zakwaszenie gleby nie służy cyklamenom ). Lubią miejsca cieniste, przepuszczalne i hym tego.... "pod drzewne".
Trzeba pamiętać że podobnie jak cyklameny kwitnące jesienią, latem bulwki cyklamenów dyskowatych przechodzą okres spoczynku ( to nie jest roślina dla namiętnie pielących ). Jesienią pojawiają się nieliczne okrągłe listki, wczesną kwiaty a potem jeszcze dodatkowe liście, późną wiosną roślina zasypia. Ja cyklamenów w Alcatrazie nie okrywam, zostawiam sprawę kołderkowania opadłym liściom. Zresztą one się sieją jak same uważają i wychodzę z założenia że natura w chwili obecnej odwala za mnie robotę, bo rosną sobie te sieweczki na najbardziej odpowiadających im stanowiskach ( tylko "przesadzajki" będą bardziej zadbane, znaczy dostaną gałązki na zimową porę ). Formy ogrodowe cyklamena dyskowatego to: osławiona 'Album' ( zagadką dla mnie jest czym różni się od f. albissimum ), 'Blush' ( "srebrne" liście, kwiaty w odcieniu ciepławego różu, z bardzo okrągłymi płatkami ), 'Maurice Dryden' ( liście bardzo mocno "wysrebrzone", płatki kwiatów białe z mocną plamką w kolorze magenta u nasady ), 'Pewter Leaf' ( liście "srebrzyste" z szerokim zielonym marginesem, charakterystyczny jest ten bardzo wyraźny rysunek na liściach, kwiaty w kolorze od różowego do purpury ), 'Silver Leaf' ( rysunek liści jeszcze bardziej wyrazisty niż u odmiany 'Pewter Leaf'', "srebrna" część liścia daje mocniej po oczach ), Rubrum' ( kwiaty różowo karminowe - w praktyce pod tą nazwą spotyka się różne ale dość ciemno kwitnące cyklameny ), 'Tilebarn Elizabeth' ( ze szkółki Tilebarn, roślina ma zielono - "srebrne" liście, kwiaty w kolorze magenta z białawym centrum płatków, robią wrażenie dwukolorowych ), 'Something Magic' ( ze słynnej szkółki Terra Nova, hodowla tkankowa, kwiaty w odcieniu zbliżonym do fioletu, liście nieco podobne do odmiany 'Pewter Leaf' ). No i to by tak króciutko o cyklamenkach wiosennych było.
Strony
▼
wtorek, 24 marca 2015
piątek, 20 marca 2015
Krwawa Ciemiernikowszczyzna - obudź w sobie wampira!
W zeszłym roku przeżywałyśmy z Mamelonem prawdziwie wampiryczną fascynację krwawymi ciemiernikami. Niby było jak zawsze, znaczy zaczęłyśmy od pasteli, kremo - różyków i tym podobnych słodyczności ale całkiem niespodziewanie zagnało nas w odcienie karmazynu, czerwieni buraka zwanej "złem z warzywnika" a nawet nasyconej antocyjanami "czerni". Skąd nam się na takie ciemne i nie da się ukryć, lekko ponure klimaty zebrało - nadal nie wiemy. Faktem jest że fascynacja ciemnymi, krwawymi ciemiernikami coś nam nie mija i w myślach pielęgnujemy coraz bardziej rozrośnięte kępy i nowe, koniecznie o ciemnych kwiatach siewki. Może za jakiś czas Mamelon zacznie bredzić o ukochanych pastelowych różykach, a ja powzdycham do kremowych i "pikotkowanych" płatków ale na razie w naszych sercach niepodzielnie panuje barwa krwi.
Krwawe ciemierniki rosną u nas w wersji pięciopłatkowej, pełnej i daliowej ( a może anemonowej - jakoś nie mam nigdy pewności kiedy mam do czynienia z ciemiernikiem anemonowym a kiedy z daliowym ). To starzy weterani, zeszłoroczne chybcikowe zakupy ( tzw. szczęśliwy traf ) i zakupy poczynione dzięki uprzejmości Ingrid.. Najsolidniej wybarwione są ciemierniki o pięciu płatkach, te pełne są ciemne ale wraz z wykwitaniem nieco jaśnieją, ukazując piegi i inne atrakcje na płatkach. Te "pojedyncze" najdłużej utrzymują ciemną barwę. Oczywiście człowiek zaczyna bezczelnie marzyć o diabolicznie "czarnych", nieblaknących płatkach odmian pełnokwiatowych. Normalnie krwawe piekło w cieniu drzew wczesną wiosną - horror a nie Ciemiernikowszczyzna! W Alcatrazie takie sprawki już się zdarzały ale żeby wczesną wiosną w z lekka francuskich klimatach Mamelonoison?! Mam chyba zły wpływ na Mamelona - dwa lata temu posadziła magnolki 'Black Tulip' i 'Genie', obydwa magnolkowe krzewy szczycą się bardzo ciemnymi kwiatami. No a teraz ciemierniki! Jak do tego dodać manię sekatorową Mamelona i jej niedawno odkrytą "iglakobójczość" to Mamelonoison nie jawi się już jako ta sielankowa ogrodowa wizja skrzyżowania angielskich, edwardiańskich rabat z francuskim szykiem z czasu Ancien Régime. Mamelonoison to ogród złowieszczej i wampirzastej Marchessy Mameloni - miłośniczki uciech sekatorowych i krwawych płatków. Na tym tle ja jako zwyczajna dozorczyni Alcatrazu wypadam niemal tak słodko jak niewinne ( he, he ) kocię.
Krwawe ciemierniki rosną u nas w wersji pięciopłatkowej, pełnej i daliowej ( a może anemonowej - jakoś nie mam nigdy pewności kiedy mam do czynienia z ciemiernikiem anemonowym a kiedy z daliowym ). To starzy weterani, zeszłoroczne chybcikowe zakupy ( tzw. szczęśliwy traf ) i zakupy poczynione dzięki uprzejmości Ingrid.. Najsolidniej wybarwione są ciemierniki o pięciu płatkach, te pełne są ciemne ale wraz z wykwitaniem nieco jaśnieją, ukazując piegi i inne atrakcje na płatkach. Te "pojedyncze" najdłużej utrzymują ciemną barwę. Oczywiście człowiek zaczyna bezczelnie marzyć o diabolicznie "czarnych", nieblaknących płatkach odmian pełnokwiatowych. Normalnie krwawe piekło w cieniu drzew wczesną wiosną - horror a nie Ciemiernikowszczyzna! W Alcatrazie takie sprawki już się zdarzały ale żeby wczesną wiosną w z lekka francuskich klimatach Mamelonoison?! Mam chyba zły wpływ na Mamelona - dwa lata temu posadziła magnolki 'Black Tulip' i 'Genie', obydwa magnolkowe krzewy szczycą się bardzo ciemnymi kwiatami. No a teraz ciemierniki! Jak do tego dodać manię sekatorową Mamelona i jej niedawno odkrytą "iglakobójczość" to Mamelonoison nie jawi się już jako ta sielankowa ogrodowa wizja skrzyżowania angielskich, edwardiańskich rabat z francuskim szykiem z czasu Ancien Régime. Mamelonoison to ogród złowieszczej i wampirzastej Marchessy Mameloni - miłośniczki uciech sekatorowych i krwawych płatków. Na tym tle ja jako zwyczajna dozorczyni Alcatrazu wypadam niemal tak słodko jak niewinne ( he, he ) kocię.
poniedziałek, 16 marca 2015
Przedwiosenny Alcatraz
Szał pierwszych kwitnień i szał ciał czyli loty dzikie i łakomstwo nieopanowane świeżo wybudzonych trzmieli, pszczół i biedronek. Alcatraz coś mało dyskretnie brzęczy i bzyczy. Do owadziej orkiestry dołączają kosy a po chwili kosowego pitulenia koty czują się w obowiązku rozpruć sznupy. No bo jak wszyscy jakieś odgłosy wydają to one milczeć nie będą. W trakcie kocich ryków zaczyna być słyszalna coraz wyraźniej tzw. sekcja skrzekliwa. Sroki teraz przez większość dnia obserwują budowę budynku technicznego dla telekomunikacji, ale jak tylko w Alcatrazie robi się głośniej wracają w domowe pielesze i skrzeczą "u siebie". Wiosna u bram, tej "muzyczki" nie da się przypisać żadnej innej porze roku. Ja też przyłapuję się na pomrukiwaniu, głównie to są takie pieśni typu "Nanana nanana na na na", wyciągane nieczysto te dźwięki ale co tam - piosenka wiosenna może brzmieć z lekka fałszywie. Grunt że słońce świeci i nikt ludzki tych moich nieczystości wokalnych nie wysłuchuje!
Kwitną bardzo solidnie przebiśniegi, jest ich w tym roku na tyle dużo że pozwoliłam sobie na domowe bukieciki z ich kwiatów. Bosz.....uwielbiam ten delikatny przebiśniegowy zapaszek. W tym roku tłumi zapach cebulowej drobnicy woń oczaru. Japończyk nam zakwitł obficie i pachnie tak jak mu się jeszcze pachnieć w Alcatrazie nie zdarzyło.Oczarowe perfumy da się wyczuć z większej odległości niż to dotychczas bywało ( dawniej pachniało tylko "przy krzaczku" ). Dodać do tego jeszcze zapach budzącej się ziemi ( wiem że to głupio tak pisać ale gleba wtedy dopiero pachnie jak się na dobre obudzi z tym całym zamieszkującym ją towarzystwem typu dżdżownice i krocionogi ) - miodzio, a nawet więcej - sorbet greipfruitowy. Powolutku robi się też w Alcatrazie kolorowo, tak że dźwięki i zapachy towarzyszą pierwszej "orgii kolorów". Ta orgia to w zasadzie tak trochę na wyrost, ale żadne późniejsze papuzie wybarwienia czy też subtelniejsze tony kwiatów i liści nie cieszą tak jak te pierwsze kwitnienia i pączkowe liściowania.Tęsknota zimowa najlepszym malarzem kolorystą, he, he.
Baźki leszczynowe, oczarowe kwiatki, przebiśniegowe pseudo dzwonki, kieliszkowe krokusy i duże kwiaty ciemierników czy maleńkie cyklamenów robiących w Alcatrazie za arystokrację przedwiosennych kwitnień - tak wygląda teraz Alcatraz. Ja oczywiście miotam się jak dzika - grypa dała mi zdrowo w plecy, z nadgonieniem przedwiosennych porządków może być ciężko bo mam kupę innej roboty. Nic to, prace ogrodowe to w końcu nie wyścigi czy tam inny wyczyn - człowiek pracuje głównie dla własnej przyjemności. Znaczy nie mam zamiaru paść na twarzoczaszkę grabiąc czy przycinając do "upadłego". Robię ile się da czyli na ile mam siły. Na szczęście z każdym dniem kondycja lepsza, pogoda bardziej wiosenna i jakoś to idzie do przodu. Może nie tak szybko jak bym sobie tego życzyła ale grunt że jest jakiś postęp. Przedwiośnie znaczy rozruszane!
Kwitną bardzo solidnie przebiśniegi, jest ich w tym roku na tyle dużo że pozwoliłam sobie na domowe bukieciki z ich kwiatów. Bosz.....uwielbiam ten delikatny przebiśniegowy zapaszek. W tym roku tłumi zapach cebulowej drobnicy woń oczaru. Japończyk nam zakwitł obficie i pachnie tak jak mu się jeszcze pachnieć w Alcatrazie nie zdarzyło.Oczarowe perfumy da się wyczuć z większej odległości niż to dotychczas bywało ( dawniej pachniało tylko "przy krzaczku" ). Dodać do tego jeszcze zapach budzącej się ziemi ( wiem że to głupio tak pisać ale gleba wtedy dopiero pachnie jak się na dobre obudzi z tym całym zamieszkującym ją towarzystwem typu dżdżownice i krocionogi ) - miodzio, a nawet więcej - sorbet greipfruitowy. Powolutku robi się też w Alcatrazie kolorowo, tak że dźwięki i zapachy towarzyszą pierwszej "orgii kolorów". Ta orgia to w zasadzie tak trochę na wyrost, ale żadne późniejsze papuzie wybarwienia czy też subtelniejsze tony kwiatów i liści nie cieszą tak jak te pierwsze kwitnienia i pączkowe liściowania.Tęsknota zimowa najlepszym malarzem kolorystą, he, he.
Baźki leszczynowe, oczarowe kwiatki, przebiśniegowe pseudo dzwonki, kieliszkowe krokusy i duże kwiaty ciemierników czy maleńkie cyklamenów robiących w Alcatrazie za arystokrację przedwiosennych kwitnień - tak wygląda teraz Alcatraz. Ja oczywiście miotam się jak dzika - grypa dała mi zdrowo w plecy, z nadgonieniem przedwiosennych porządków może być ciężko bo mam kupę innej roboty. Nic to, prace ogrodowe to w końcu nie wyścigi czy tam inny wyczyn - człowiek pracuje głównie dla własnej przyjemności. Znaczy nie mam zamiaru paść na twarzoczaszkę grabiąc czy przycinając do "upadłego". Robię ile się da czyli na ile mam siły. Na szczęście z każdym dniem kondycja lepsza, pogoda bardziej wiosenna i jakoś to idzie do przodu. Może nie tak szybko jak bym sobie tego życzyła ale grunt że jest jakiś postęp. Przedwiośnie znaczy rozruszane!
wtorek, 10 marca 2015
Valdštejnska zahrada czyli ogrody Wallensteina
Zacząć trzeba od Albrechta Wenzeslava von Wallenstein czyli Albrechta Václava z Valdštejna, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci w czeskiej historii. Z jednej strony Czech protestant, który zrobił błyskotliwą karierę na arcykatolickim, habsburskim dworze, a z drugiej strony zniemczony koniunkturalista, wielokrotny zdrajca i co najgorsze sprawca klęski pod Białą Górą, która dla Czechów była tragedią o takim wymiarze jak dla Polaków rozbiory. Po białogórskiej klęsce skonfiskowano ponad połowę czeskich majątków ziemskich i obdarowano nimi niemieckie rody lojalne wobec Habsburgów. To właśnie z tego czasu datuje się czeska fortuna Schwarzenbergów czy Lichtensteinów. Nie dość że wojna trzydziestoletnia niemal wyludniła Czechy to późniejsze prześladowania narodowe i religijne, sprawiły że do XIX wieku czyli czasów odrodzenia narodowego, językiem czeskim praktycznie posługiwały się już tylko najuboższe warstwy społeczeństwa. Wszystko przez Albrechta i tę jego ambicję! Pałacyk, który Albrecht wybudował sobie w Pradze w latach 1624 - 1630 miał w zamyśle przyćmić Hradczany, ale niespokojny charakter Vallensteina raczej nie sprzyjał bardzo długiemu wznoszeniu i budowaniu ( Albrechtowi znacznie łatwiej przychodziło rozwalanie i burzenie - taki typ ). Czasy były mocno niespokojne i należy cieszyć się że w Pradze po Wallensteinie został duży barokowy pałac i ogrody.
Valdštejnska zahrada są dość dobrze ukryte przed turystyczną "stonką". Nie znajdziecie tu zorganizowanych grupek z zaparasolowanym przewodnikiem, jak to ma miejsce na moście Karola czy na królewskim szlaku. Ogród schowany jest za murami w dzielnicy Malá Strana, żeby do niego trafić najlepiej przedreptać się po moście im. Josefa Mánesa i leźć wzdłuż murów ciągnących się przy ulicy Leteńskiej. W murze dyskretna brama i już jesteśmy w na terenie obecnej siedziby czeskiego senatu. Co rzadkie w Pradze za tę przyjemność nic nie płacimy, ogrody Wallensteina są dostępne dla publiczności za tzw.darmoszkę. Ogrody ( jak i pałac ) są wczesno barokowe - partery z bukszpanu, winorośl rozpięta na pałacowych murach, rzeźbki z brązu i nie tylko - te klimaty. Brązowe posągi autorstwa Adriaena de Vries ozdabiające ogród to niestety kopie ( odlane w 1913 roku ), oryginały wywieźli w 1648 roku Szwedzi, prawdziwa zaraza złodziejska XVII wieku. Plan ogrodów jasny i czytelny, wspomnienie po renesansowych założeniach ogrodowych ciągle żywe. Żadnych labiryntów, tajemniczych "schowanek" czy tam innych wymysłów charakterystycznych dla planów barokowego ogrodu nie uświadczymy choć jego rozczłonkowanie na poszczególne części za pomocą wysokich , szpalerowych żywopłotów ( boskiety ) jest jak najbardziej "barocco". Możemy się o tym przekonać spoglądając w dół z murów Zamku Praskiego, z okolic wschodniej bramy ( to praktycznie chyba jedyne miejsce z którego ogrody są doskonale widoczne ). Barokowy charakter ogrodowania odnajdziemy nie w klarownej kompozycji nasadzeń szkieletowych porządkujących przestrzeń ale w tzw. odjazdach czyli pomysłach na uświetnienie założenia importowanymi do ogrodu sztuczkami architektury czy inżynierii ( spadek po Parco dei Mostri Piera Francesco Orsiniego ). Ale zacznę jednak od nasadzeń, żeby było po kolei i bez zakałapućkania.
Dzielące ogród na części boskiety to grab albo buk - nie przyjrzałam się, co wyznaję ze wstydem. Partery obsadzono geometrycznymi kompozycjami z bukszpanu, wymyślnie cięte topiary praktycznie nie występują. W charakterze uzupełniacza kompozycji bukszpanowym parterom towarzyszą płaszczyzny krótko ciętej murawy i starannie "udeptanego" podłoża. Klasyk znaczy. Wypełniacz płaszczyzn utworzonych przez bukszpanowe nasadzenia jest niestety taki jak niemal we wszystkich barokowych ogrodach - XIX - wieczna wizja "włoskich ogrodów" ciągle żywa. W historycznych ogrodach tego typu co ogród Wallensteina, mamy zazwyczaj do czynienia z mniej lub bardziej udanym "ciechocinkiem". Albo jednolite wypełnienie sezonową rośliną kwitnącą ( wersja elegancka ) albo tzw. mozaiką czyli grupkami roślin sezonowych ( wersja uzdrowiskowa ). Żaden z tych sposobów nasadzeń nie ma nic wspólnego ze sposobem sadzenia roślin kwitnących jaki stosowano w XVII wieku. W parterach bukszpanowych nie sadzono wtedy roślin tak by tworzyły one jednolite grupy czy grupki, zachwycano się raczej widokiem pojedynczej rośliny ( gdzieś tak daleko, hop, hop - w dużej odległości sadzono następnego przedstawiciela flory, dobrze żeby był innego gatunku i najlepiej miał kontrastowy kształt i wybarwienie w stosunku do dalekiego sąsiada ). Barokowe rabaty bukszpanowo - kwietne przypominały bardziej zbiór botaniczny niż to co my nazywamy rabatami. Kolorowo kwitnące pojedyńcze okazy ( często kolekcjonerskie rarytety typu nagietek, sprowadzone z ziem dalekich ) w normalnych ogrodowych ramach ( czytaj parter z bukszpanu ). Takich nasadzeń prawie się nie odtwarza, nie te gusta. Sposób nasadzenia roślin zwany dywanami kwietnymi czy też bardziej właściwie haftami kwietnymi, jest charakterystyczny dla nieco późniejszych ogrodów barokowych ( z kwiatów tworzono wzory w ten sam sposób jak z bukszpanów - czysta geometria, choć wzory nieraz skomplikowane ). Jak juz wspomniałam nie ma śladu barokowego podejścia do kwitnących roślin sezonowych w większości oglądanych przeze mnie ogrodów barokowych, szałwie błyszczące czy tam inne begonie nasadzane są bukszpanowych obramowaniach masowo, jak ta kapusta w ogrodzie Château de Villandry. W ubiegłym sezonie w Ogrodach Wallensteina w bukszpanowych ramkach królowały heliotrop peruwiański i starzec popielny sadzone w ów sposób, mało mający wspólnego z autentycznym barokowym sadzeniem.
Naprawdę barokowo zrobiło się innej części ogrodu, w okolicach ściany i groty. Co prawda nasadzenia hortensjowo - paprotne są z innej bajki ale placyk z fontanną i sztuczne stalagmity czy tam inne stalaktyty bardzo w XVII wiecznym guście zanurzone. Ściana z przyległościami powstała w 1627 roku, jest zrobiona ze sprowadzonej "lawy" czyli tufu wulkanicznego, z tym ze zdaje się uzupełniana bywała cementem. Grota niestety nie do zwiedzania ale zawsze można pogapić się na dziwną ściankę i poszukać ukrytych wśród "naturalnych" form nacieków wykrzywionych groteskowo twarzy demonów czy pysków węży. W tej części ogrodów znajdują się woliery drapieżnych ptaków - sowy prezentowały się wspaniale. Pewnie gdyby cesarzowi nie udało się ukatrupić rękami najemników Wallensteina w 1634 roku ( w ramach kary, bo tym razem Wallenstein usiłował "wykukać" Habsburga ) na wolierach by się nie skończyło. W takich ogrodach tzw. menażeria była niemal obowiązkowa. Nam jednak z powodu zejścia drogiego Albrechta z tego łez padołu zostały do podziwiania głównie ptaki, no i ryby w dużym stawie. W ogrodach oprócz ptaków drapieżnych rezydują na stałe pawie. W przeciwieństwie do krwiożerczych kolegów, pawie drepczą sobie po ogrodach swobodnie, prowokując spacerowiczów do sięgania po aparaty fotograficzne. Największą furorę robi biało upierzony przedstawiciel gatunku, zachowujący się ponoć w ciągu "piórowego" sezonu jak supermodel - normalnie obowiązkowe "Fotíme exotické ptactvo" . No cóż, my byłyśmy w Pradze w trzeciej dekadzie września,w czasie kiedy jest już "po ogonie". Biały pawi kogucik gapił się na nas złymi ślepkami w których można było wyczytać "zákaz" wyciagania wszelkiego sprzętu focącego. Apatyczny i znudzony był ponad nas, w przeciwieństwie do swojego kolorowo upierzonego kolegi, który bardzo towarzysko usposobiony przedreptał z nami niemal całe ogrody.
O programie rzeźbiarskim ( bo takowy istniał, nie myślcie sobie że w ogrodzie barokowym ustawiano rzeźby żeby tylko ogród zdobiły ) czyli "o co tu chodzi?", niestety nic nie wiem. Być może program ten nawiązuje do wymalowanej przez Baccia del Bianco na sklepieniach trójarkadowej loggii zwanej Sala Terrana historii wojny trojańskiej, ale czy rzeczywiście tak jest? Wydaje mi się że w jednej z rzeźb rozpoznałam olimpijskie bóstwo ( tzn. atrybuty były pozwalające na rozpoznanie ) a w innej historię Laokoona ale czy to real czy po prostu jak mówią Czesi "mam napad" ( czyli mam pomysł ) tego akurat nie wiem. W każdym razie tajemny kod umieszczania akurat tych a nie innych przedstawień w określonym porządku jest mi nieznany. Oglądając "lekkie", jakby ze śladami stylu Celliniego , brązowe figury mistrza de Vries pozwalałam sobie na czystą przyjemność oglądania, bez zaprzątania sobie mózgu pytaniami dlaczego jest akurat tak a nie inaczej. Podobnie czystą ucztę dla oczu, bez doszukiwania się kontekstów, miałam przy figurach z piaskowca zdobiących podstawę "lawowej ściany". Pełny turystyczny luz bez dociekań. Jakoś ta wiedza do szczęścia nie była mi potrzebna w to chłodne, choć słoneczne, wrześniowe późne popołudnie. Bardziej interesujące wydawały mi się odblaski na wodzie w stawie ujętym w klasyczne kamienne ramy, bezogoniaste pawie czy imponujące sowy na tle "lawowej ściany", niż rola detektywa tropiącego zagadki z zakresu skrzyżowania historii sztuki z historią kultury. Znaczy leniwie było i przyjemnie. Prawdziwie ogrodowo po solidnym przelezieniu przez ućkane zabytkami Staré Město. Nasz "nowy hotel", zamówiony na następną wyprawę, znajduje się niedaleko Ogrodów Wallensteina, i dobrze bo zamierzam tam jeszcze wpasć. Może wiosenną porą, w czasie kiedy królują cebulowe nasadzenia, bukszpanowe partery będą robiły bardziej barokowe wrażenie. Bukszpanowa ramka z rzadka wypełniona okazami tulipanów - no, to byłby prawdziwie stylowy odjazd!
sobota, 7 marca 2015
Grypa i "śpięca" królewna
Miało być fajnie, miało być cudnie a zamiast tego kicha totalna zwana grypą. Cholerny marcowy klasyk z temperaturą powyżej 38 stopni ( chodzę wówczas po ścianach a w okolicach 39 stopni to nawet lewituję ), powodzią z zatok i tym podobnymi atrakcjami. Zarazę importowali Cio Mary i Wujek Jo. Roznosicielem właściwym jest niejaki kuzyn Jacek, pokrewny Wujka Jo ( obecnie starannie nienawidzimy go całą rodziną - odwiedzinek i imprez rodzinnych zachciało się zapowietrzonemu ).
Mam kwarantannę domową ze względu na Ciotkę Elkę, łączność ze światem realnym zapewnia mi Dżizaas i Małgoś - Sąsiadka, telefoniczne codzienne sprawozdanka mam od Mamelona i Cio Mary, od wczoraj znów podłączyłam się pod netowisko ( absencja była, Dżizaas twierdzi że w moim z netem przypadku to nawet abstynencja ). Z rzeczy "wpół do nadzwyczajnych" to sam Tatuś dzwonił i przestraszył mnie jak cholera używając mojego zdrobniałego imienia ( takie słodyczności to on stosuje na ogół przy pogrzebach i innych Strasznych Wiadomościach ).
Nie zrobiłam niczego co sobie uplanowałam, co gorsza nie wykorzystałam przymusowego pokładania się na rozkosze czytelnicze, oglądanie zaległości filmowych i tym podobne przyjemności. Ja po prostu tę grypę przespałam. Sama w to nie wierzę ale w ciągu tygodnia zrobiła się ze mnie prawdziwie "śpięca" królewna. Cukier we krwi stężony należycie więc wychodzi na to że tegoroczne grypsko objawia się też narkolepsją. No zgroza i ból zęba ( i to dosłowny, bolała mnie cała szczena z żuchwą - pocieszałam się że nie jestem krokodylem i mam ludzką ilość zębów ). Na szczęście zaraza zmierza ku finałowi i jest spora szansa na to że w przyszłym tygodniu wylezę i postraszę Alcatraz ( to tak raczej w drugiej połowie tygodnia - obiecałam Cio Mary ględzącej o komplikacjach pogrypowych ).
Podobno ten przespany przeze mnie tydzień był taki sobie, Dżizaas sugeruje że i tak bym nic nie zdziałała ogrodowo, więc nie ma czego żałować. Tym bardziej że zalegiwanie pozwoliło mi odnowić silną więź z kotami, he, he.
Mam kwarantannę domową ze względu na Ciotkę Elkę, łączność ze światem realnym zapewnia mi Dżizaas i Małgoś - Sąsiadka, telefoniczne codzienne sprawozdanka mam od Mamelona i Cio Mary, od wczoraj znów podłączyłam się pod netowisko ( absencja była, Dżizaas twierdzi że w moim z netem przypadku to nawet abstynencja ). Z rzeczy "wpół do nadzwyczajnych" to sam Tatuś dzwonił i przestraszył mnie jak cholera używając mojego zdrobniałego imienia ( takie słodyczności to on stosuje na ogół przy pogrzebach i innych Strasznych Wiadomościach ).
Nie zrobiłam niczego co sobie uplanowałam, co gorsza nie wykorzystałam przymusowego pokładania się na rozkosze czytelnicze, oglądanie zaległości filmowych i tym podobne przyjemności. Ja po prostu tę grypę przespałam. Sama w to nie wierzę ale w ciągu tygodnia zrobiła się ze mnie prawdziwie "śpięca" królewna. Cukier we krwi stężony należycie więc wychodzi na to że tegoroczne grypsko objawia się też narkolepsją. No zgroza i ból zęba ( i to dosłowny, bolała mnie cała szczena z żuchwą - pocieszałam się że nie jestem krokodylem i mam ludzką ilość zębów ). Na szczęście zaraza zmierza ku finałowi i jest spora szansa na to że w przyszłym tygodniu wylezę i postraszę Alcatraz ( to tak raczej w drugiej połowie tygodnia - obiecałam Cio Mary ględzącej o komplikacjach pogrypowych ).
Podobno ten przespany przeze mnie tydzień był taki sobie, Dżizaas sugeruje że i tak bym nic nie zdziałała ogrodowo, więc nie ma czego żałować. Tym bardziej że zalegiwanie pozwoliło mi odnowić silną więź z kotami, he, he.
niedziela, 1 marca 2015
Marcowanie
No i wreszcie nadszedł ten miesiąc w którym przychodzi wiosna! Grzebię nogami z niecierpliwości jak ta kura grzebielucha do prawdziwego żarcia a nie sztucznej karmy. Koniec z niedzielnymi śniadaniowymi jajkami po wiedeńsku, w majonezie czy tam innych wariacjach patelniowych z boczkiem - czas na jajka ze szczypiorem. Kozaczki wędrują do paczki, w szafie zachęcająco wieszakują lżejsze ciuchy ( hurrra, wbiłam się we wszystkie ), pazury czas obciąć żeby przy pracach ogrodowych się nie stresować ( "żałoba" pod paznokciami nigdy mi nie odmacza się należycie ).
Wczoraj pożegnałyśmy z Mamim luty zakupami sekatorowymi w Lidlu. Nie żeby jakość sprzętu ogrodniczego była powalająca ale cena za to taka bardziej z darmoszkowych. Zresztą z tą jakością to też różnie bywa, taki nabyty w zeszłym roku "Niemiec" czyli szpadelek do równania brzegów tyrawnika sprawuje się całkiem nieźle. Mamelon kupiła nożyce do żywego płotka, ja sekator na teleskopach, obydwie wzięłyśmy zwyczajne sekatory, a Sławek dostał zakupioną przez Mamelona małą piłę. Na sezon przycinań jesteśmy gotowi. Niestety Mamelon ostatnio rozwinęła się nie tyle w kierunku Kuby Przycinacza co wręcz zbudziła w sobie bestię typu Kuba Rozpruwacz. Ruszyła z sekatorem i piłką na odmianowe świerki - normalnie strach się bać. Jakby tego było mało snuje już plany przesadzalnicze typu "Zrewidujmy wszystko". Na szczęście roślin mocno zasiedziałych nie rusza ( na razie ). Ze spraw narzędziowych to przede mną jeszcze zakup wideł amerykańskich, ale to będzie insza inszość - ten sprzęcik musi być wieloletni i w związku z tym nie będzie taniochy ( niestety ).
Ubieram się cieplutko jak wyłażę do Alcatrazu, nic to że na dworze wiosennie - złe czyha. Przekonała się o tym Ewandka której lutowe roboty ogrodowe wyszły nie tyle bokiem co oskrzelami. Na wszelki wypadek lepiej na zimne dmuchać ( Wujek Jo ma powiedzonko "Na wszelki wypadek ksiądz ma gosposię", ale to nie ten kontekst ). Ziemia jeszcze zimna i nie pachnie wiosennie, paskudna wilgoć pozimowa trzyma się mocno, to jeszcze nie jest czas na pełnie ogrodowych szaleństw. Trzeba zajmować się tylko przycinaniem, roboty glebowe nie wchodzą w grę.
Koty rozbisurmanione okrutnie - do domu wraca się głównie na posiłki. Chłopaki większość czasu spędzają na bójkach z sąsiedztwem ( opatruje te "rany", liczę strupy na zadrapaniach, pocieszam że Rudy , Epuzer i ten szarawy to zwykłe gnojki prowokujące a nie marzenia kociczek ), dziewczyny leją się między sobą, biegają z kawałkami owoców magnolki w pyskach, zawzięcie tropią budzącą się żywinę i niestety brzydkim oczkiem patrzą na ptaki. Na szczęście ogrodowe ptactwo w Alcatrazie niegłupie i na patrzeniu się kończy.
Mamelon twierdzi że stworzyłam potwora, sława Szpagetki rozkapryszonej jak operowa diva w starym stylu, zatacza coraz szersze kręgi. Całe sąsiedztwo już wie że mój kot podskakuje mi jak bokser na skakance, uczestniczy w ablucjach Małgoś - Sąsiadki i moich kąpielach. Małgosia co prawda sprzedawała info jako przykład kociej zmyślności i prospołecznego nastawienia ale chamskie ładowanie się do wanny, którą ja zajmuję jest po prostu chamskim ładowaniem się do wanny i nie ma zmiłuj! Jest cholerny kłopot z wycieraniem gwiazdy i mam stracha że kociszcze się przeziębi. Myślałam że szpagetkowe występy w kuchennym zlewie i brodzenie w napełnianej wannie to już dno ale usłyszałam właśnie pukanie od spodu. Teraz też kociambra siedzi w wannie i ryczy żeby wyłudzić puszczenie wody ( najlepiej do kocich "kolanek" - jak wystygnie następny ryk żeby wymienić na cieplejszą ).
Dżizaas usiadł kulinarnie na czterech literach, nic się od niej nie wyłudzi bo pisze dzieło wiekopomne. Na szczęście Cio Mary stanęła na wysokości zadania i mamy w domu niedzielny piernik. Jak kuchenny strajk Dżizaasa będzie się przeciągał będę sama musiała stanąć przy mikserku, nie ma lekko. Oj nie ma. Jakby było mało to czas na domowe wiosenne porządki, które to nijak do mnie nie przemawiają. Nie sa tak miłe memu sercu jak te ogrodowe. Niestety nie da się ich odpuścić. Marcowanie zapowiada sie pracowicie.
Wczoraj pożegnałyśmy z Mamim luty zakupami sekatorowymi w Lidlu. Nie żeby jakość sprzętu ogrodniczego była powalająca ale cena za to taka bardziej z darmoszkowych. Zresztą z tą jakością to też różnie bywa, taki nabyty w zeszłym roku "Niemiec" czyli szpadelek do równania brzegów tyrawnika sprawuje się całkiem nieźle. Mamelon kupiła nożyce do żywego płotka, ja sekator na teleskopach, obydwie wzięłyśmy zwyczajne sekatory, a Sławek dostał zakupioną przez Mamelona małą piłę. Na sezon przycinań jesteśmy gotowi. Niestety Mamelon ostatnio rozwinęła się nie tyle w kierunku Kuby Przycinacza co wręcz zbudziła w sobie bestię typu Kuba Rozpruwacz. Ruszyła z sekatorem i piłką na odmianowe świerki - normalnie strach się bać. Jakby tego było mało snuje już plany przesadzalnicze typu "Zrewidujmy wszystko". Na szczęście roślin mocno zasiedziałych nie rusza ( na razie ). Ze spraw narzędziowych to przede mną jeszcze zakup wideł amerykańskich, ale to będzie insza inszość - ten sprzęcik musi być wieloletni i w związku z tym nie będzie taniochy ( niestety ).
Ubieram się cieplutko jak wyłażę do Alcatrazu, nic to że na dworze wiosennie - złe czyha. Przekonała się o tym Ewandka której lutowe roboty ogrodowe wyszły nie tyle bokiem co oskrzelami. Na wszelki wypadek lepiej na zimne dmuchać ( Wujek Jo ma powiedzonko "Na wszelki wypadek ksiądz ma gosposię", ale to nie ten kontekst ). Ziemia jeszcze zimna i nie pachnie wiosennie, paskudna wilgoć pozimowa trzyma się mocno, to jeszcze nie jest czas na pełnie ogrodowych szaleństw. Trzeba zajmować się tylko przycinaniem, roboty glebowe nie wchodzą w grę.
Koty rozbisurmanione okrutnie - do domu wraca się głównie na posiłki. Chłopaki większość czasu spędzają na bójkach z sąsiedztwem ( opatruje te "rany", liczę strupy na zadrapaniach, pocieszam że Rudy , Epuzer i ten szarawy to zwykłe gnojki prowokujące a nie marzenia kociczek ), dziewczyny leją się między sobą, biegają z kawałkami owoców magnolki w pyskach, zawzięcie tropią budzącą się żywinę i niestety brzydkim oczkiem patrzą na ptaki. Na szczęście ogrodowe ptactwo w Alcatrazie niegłupie i na patrzeniu się kończy.
Mamelon twierdzi że stworzyłam potwora, sława Szpagetki rozkapryszonej jak operowa diva w starym stylu, zatacza coraz szersze kręgi. Całe sąsiedztwo już wie że mój kot podskakuje mi jak bokser na skakance, uczestniczy w ablucjach Małgoś - Sąsiadki i moich kąpielach. Małgosia co prawda sprzedawała info jako przykład kociej zmyślności i prospołecznego nastawienia ale chamskie ładowanie się do wanny, którą ja zajmuję jest po prostu chamskim ładowaniem się do wanny i nie ma zmiłuj! Jest cholerny kłopot z wycieraniem gwiazdy i mam stracha że kociszcze się przeziębi. Myślałam że szpagetkowe występy w kuchennym zlewie i brodzenie w napełnianej wannie to już dno ale usłyszałam właśnie pukanie od spodu. Teraz też kociambra siedzi w wannie i ryczy żeby wyłudzić puszczenie wody ( najlepiej do kocich "kolanek" - jak wystygnie następny ryk żeby wymienić na cieplejszą ).
Dżizaas usiadł kulinarnie na czterech literach, nic się od niej nie wyłudzi bo pisze dzieło wiekopomne. Na szczęście Cio Mary stanęła na wysokości zadania i mamy w domu niedzielny piernik. Jak kuchenny strajk Dżizaasa będzie się przeciągał będę sama musiała stanąć przy mikserku, nie ma lekko. Oj nie ma. Jakby było mało to czas na domowe wiosenne porządki, które to nijak do mnie nie przemawiają. Nie sa tak miłe memu sercu jak te ogrodowe. Niestety nie da się ich odpuścić. Marcowanie zapowiada sie pracowicie.