Dzielnie dzielę i przesadzam irysy bródkowe. Teren działań przyszła żwirowa ( w ramach łapania oddechu opielam i rozsadzam rośliny po cienistej stronie Alcatrazu ). Oczywiście nie dane mi jest samotnie zajmować się ogrodem, koty pomagają jak tylko mogą - np. dociskają własnymi ciałkami świeżo posadzone poduchy floksa szydlastego ( cóż za poświęcenie ), wyrywają źle posadzone ( ich zdaniem ) esdebiaczki, a nawet bohatersko ( bo mogą zarobić ogrodowym trepkiem ) zbierają się do podlewania nowych nasadzeń ( Felicjan musi być solidnie pilnowany, znaczy wiecznie śledzony - ma fiksum dyrdum na punkcie podlewania świeżo posadzonych roślin ). Przy okazji oglądam sobie z bliska moje "szaraczki", zieleń nie całkiem zieloną. Rośliny których liście i pędy pokryte są kutnerem nadającym im różne odcienie szarości są idealne na piaszczyste, suche podłoża.Tzw. piochy czy tam inne patelnie można spokojnie obsadzać "na szaro", nie martwiąc się specjalnie o podlewanie czy nawożenie . Ba, niektórych roślin o szarych liściach lepiej w ogóle nie nawozić czy podlewać! Taki przetacznik siwy Veronica incana może nam od dobrutek zzielenieć i przystopować z rozrastaniem ( mój egzemplarz "ruszył z kopyta" dopiero po wyprowadzce z "silnoglebnego" Alcatrazu na podwórko - nawożę go raz na dwa sezony i jakoś to mu do życia wystarcza ).
Podobnie jest z czyśćcem bizantyńskim, lawendami, szałwiami lekarskimi i szantą. Mniej nawożenia i wody a "szaraki" są bardziej szare. Może szałwie nie kwitną spektakularnie w drugim sezonie po nawożeniu ale uroda liści wynagradza te kwiatowe braki. W ogóle rośliny "w futerkach" są dla mnie tak ładne że uroki kwiatowe traktuję jak dodatek, bonus do urody liści i pędów. Takie "szaro - niebieskie" rabaty cieszą oko nie tylko w porze kwitnienia roślin, właściwie przez cały sezon z wyjątkiem bardzo wczesnej wiosny jest na nich kolorowo. Do moich "futerkowych" w tym roku dołączyła z kwitnącymi ździebełkami ostnica Jana. To jej pierwsze "poważne" kwitnienie. Jestem pod urokiem "przecudnych włosków", aż dziw że ta drobniutka, niepozorna trawka potrafi się przeistoczyć w taką elegantkę. Zamierzam mieć więcej kęp tej trawy, mam nadzieję że się rozsieje.
Strony
▼
środa, 29 lipca 2015
niedziela, 26 lipca 2015
Echinacea story czyli jeżówki u Mamelona
W dniu Mamelonii, patronki Mamelona, zaciągam Was Drogie Czytelnictwo do jej ogrodu. Poprzyglądamy się mamelonowym jeżówkom, które o tej porze roku prezentują swoje wdzięki na rabatach Mamelonoison. W Alcatrazie z jeżówkami krucho, mój ogród dokładał swego czasu wszelkich starań żeby jeżówki zeń wypadały. Niby były książkowo posadzone ale zamiast się rozrastać, rośliny się uwsteczniały. Nie żebym sadziła jakieś "wymagalne" nowe odmiany, nic z tych rzeczy - Alcatraz obraził się na "zwyczajny" gatunek Echinacea purpurea. Mamelonoison w przeciwieństwie do Alcatrazu polubił jeżówki, okazał się przyjazny i bardzo gościnny dla gatunków i większości odmian. Dzięki dobremu charakterowi swojego ogrodu Mamelon cieszy się całym stadkiem jeżówek kwitnących wytrwale niemal przez całe lato. Na szczęście Alcatraz jakby trochę ostatnio zmądrzał i pozwolił na rozrastanie się ( spokojnie, niezbyt szybkie ) jeżówkowych siewek pozyskanych od Mamiego na Suchej vel Przyszłej Żwirowej. W tym roku udało mi się nacieszyć pierwszym kwitnieniem tych roślinek, traktuję to jak sukces na miarę kwitnienia wszystkich moich irysów bródkowych od Ghio ( totalna odmowa współpracy pomiędzy Alcatrazem a kłączami od tego hybrydyzera ). Znaczy jest nadzieja że może i u mnie jeżówki ozdobią lato.
Mamelon hoduje dwa gatunki - Echinacea purpurea ( ostatnie dwie fotki ) i Echinacea pallida ( fotki nr 1 i 3 ) oraz całkiem sporo odmian. Niestety nie wszystkie odmianowe jeżówki sprowadzane przez Mamelona do Mamelonoison okazały się roślinami, które można z czystym sumieniem nazwać bylinami. Niekiedy Mamelon czuła się jak pilot oblatywacz, tester roślin a nie ogrodująca, która ma prawo kupować rośliny wyselekcjonowane w ten sposób by można było je uprawiać inaczej niż tak, jak to ma miejsce w cyklu szkółkowym ( szklarenki, temperaturka i nawodnienie komputerowe ). Po prostu "normalne" byliny dla "normalnie" uprawiającego ogród człowieka, nie odmiany dla szkółek tylko odmiany dla ogrodnika. Jeżówki i żurawki są chyba najbardziej narażone na działanie tzw. niewidzialnej ręki rynku. Ta rozciapierzona drapieżnie kończyna bynajmniej nie służy jakości nowo wprowadzanych bylin, często zamiast wartościowych odmian otrzymujemy ersatze, rośliny wypadające po jednym sezonie, słabo odporne na choroby grzybowe i warunki atmosferyczne. Ich podatność na choroby i krótkowieczność być może ma stymulować ciągłą ich produkcję w szkółkach ( och, ukochana kaso! ) ale można się na tym przejechać. Bo ogrodującym może, jak to się kiedyś mawiało, "przejść gust" na jeżówki w ogóle ( no bo takie słabe z nich roślinki ).
Mamelon bardzo sobie chwali współpracę z odmianą 'Raspberry Truffle' ( fotka nr 2 ), ta jeżówka nie rewersuje się ( niektóre mieszańce wracają do formy jednego z gatunków, którego są potomkiem ), pięknie się rozrasta i naprawdę genialnie kwitnie! Kwitnąco ma się jeżówka 'Pink Double Delight' ( fotka nr 4 ) i naprawdę całkiem nieźle kwitnie odmiana 'Green Jewel' ( fotka nr 8 ), choć nie rozrasta się też zbyt szybko i nie jest to wielki hardcore ( zdarzyło się że wypadła, no ale to było w zimie w 2012 roku, więc w zasadzie to się nie liczy ). Na całej linii zawiodła niestety piękna 'Greenline', po prostu odfrunęła z królikami. I to by było na tyle o odmianach ze słowem "Green" w nazwie. Jeżówki o białych kwiatach reprezentowane są w Mamelonoison przez dwie odmiany - formę gatunku Echinacea purpurea 'Alba' ( fotka nr 6 ) i dobrze rosnącą odmianę 'Virgin' ( fotki nr 5 i 7 ). Jeżówki żółte i pomarańczowe rosną w Mamelonoison tak sobie, Mamelon trochę kręci na nie nosem że słabizna ( sporo ich odfrunęło ) ale jak widzi kwiaty w pasujących jej do koncepcji nasadzeń kolorach, to nie może się powstrzymać przed zakupem. Z pomarańczowych jeżówek przetrwała w Mamelonoison odmiana 'Hot Papaya' ( fotka nr 11 ), w tym roku testowane są 'Supreme Cantaloupe' ( fotka nr10 ) i chyba 'Secret Joy' ( fotka nr 9 ) ale czy to na pewno ta odmiana nie wiadomo, bo roślina została zakupiona jako jeżówka mix ( taaa, kocham te niepewne klimaty).
Czy mimo takiej wielkiej ilości słabych odmian warto hodować jeżówki? Pewnie że warto! Zwabiają całą masę owadów do ogrodu, prawie siedem tygodni kwitną, kiedy się rozrosną w łany są ucztą dla oczu. A poza tym nikt nas nie zmusza do kupowania niepewnych odmian, mnie się tam najbardziej podoba Echinacea pallida, to właśnie ten gatunek zamierzam zaprosić do Alcatrazu w tym roku.
Mamelon hoduje dwa gatunki - Echinacea purpurea ( ostatnie dwie fotki ) i Echinacea pallida ( fotki nr 1 i 3 ) oraz całkiem sporo odmian. Niestety nie wszystkie odmianowe jeżówki sprowadzane przez Mamelona do Mamelonoison okazały się roślinami, które można z czystym sumieniem nazwać bylinami. Niekiedy Mamelon czuła się jak pilot oblatywacz, tester roślin a nie ogrodująca, która ma prawo kupować rośliny wyselekcjonowane w ten sposób by można było je uprawiać inaczej niż tak, jak to ma miejsce w cyklu szkółkowym ( szklarenki, temperaturka i nawodnienie komputerowe ). Po prostu "normalne" byliny dla "normalnie" uprawiającego ogród człowieka, nie odmiany dla szkółek tylko odmiany dla ogrodnika. Jeżówki i żurawki są chyba najbardziej narażone na działanie tzw. niewidzialnej ręki rynku. Ta rozciapierzona drapieżnie kończyna bynajmniej nie służy jakości nowo wprowadzanych bylin, często zamiast wartościowych odmian otrzymujemy ersatze, rośliny wypadające po jednym sezonie, słabo odporne na choroby grzybowe i warunki atmosferyczne. Ich podatność na choroby i krótkowieczność być może ma stymulować ciągłą ich produkcję w szkółkach ( och, ukochana kaso! ) ale można się na tym przejechać. Bo ogrodującym może, jak to się kiedyś mawiało, "przejść gust" na jeżówki w ogóle ( no bo takie słabe z nich roślinki ).
Mamelon bardzo sobie chwali współpracę z odmianą 'Raspberry Truffle' ( fotka nr 2 ), ta jeżówka nie rewersuje się ( niektóre mieszańce wracają do formy jednego z gatunków, którego są potomkiem ), pięknie się rozrasta i naprawdę genialnie kwitnie! Kwitnąco ma się jeżówka 'Pink Double Delight' ( fotka nr 4 ) i naprawdę całkiem nieźle kwitnie odmiana 'Green Jewel' ( fotka nr 8 ), choć nie rozrasta się też zbyt szybko i nie jest to wielki hardcore ( zdarzyło się że wypadła, no ale to było w zimie w 2012 roku, więc w zasadzie to się nie liczy ). Na całej linii zawiodła niestety piękna 'Greenline', po prostu odfrunęła z królikami. I to by było na tyle o odmianach ze słowem "Green" w nazwie. Jeżówki o białych kwiatach reprezentowane są w Mamelonoison przez dwie odmiany - formę gatunku Echinacea purpurea 'Alba' ( fotka nr 6 ) i dobrze rosnącą odmianę 'Virgin' ( fotki nr 5 i 7 ). Jeżówki żółte i pomarańczowe rosną w Mamelonoison tak sobie, Mamelon trochę kręci na nie nosem że słabizna ( sporo ich odfrunęło ) ale jak widzi kwiaty w pasujących jej do koncepcji nasadzeń kolorach, to nie może się powstrzymać przed zakupem. Z pomarańczowych jeżówek przetrwała w Mamelonoison odmiana 'Hot Papaya' ( fotka nr 11 ), w tym roku testowane są 'Supreme Cantaloupe' ( fotka nr10 ) i chyba 'Secret Joy' ( fotka nr 9 ) ale czy to na pewno ta odmiana nie wiadomo, bo roślina została zakupiona jako jeżówka mix ( taaa, kocham te niepewne klimaty).
Czy mimo takiej wielkiej ilości słabych odmian warto hodować jeżówki? Pewnie że warto! Zwabiają całą masę owadów do ogrodu, prawie siedem tygodni kwitną, kiedy się rozrosną w łany są ucztą dla oczu. A poza tym nikt nas nie zmusza do kupowania niepewnych odmian, mnie się tam najbardziej podoba Echinacea pallida, to właśnie ten gatunek zamierzam zaprosić do Alcatrazu w tym roku.
sobota, 25 lipca 2015
'Bold Statement' - irys IB "kontrowersyjny"
Zdania co do urody tej odmiany są w moim rodzinno - sąsiedzkim gronie podzielone. Dżizaas w ogóle tego irysa nie dostrzega ( wszak nie jest ciemno fioletowy ), Ciotka Ela wyraża się o nim per "smutas" ( dobrze że nie gorzej ), Mamelon rzuciła "nie moja bajka", a Małgoś - Sąsiadka i Pan Andrzejek wpadli w zachwyt nad barwami "szwedzkimi" ( choć z wyrafinowaniem znawców uznali że lepiej by to wyglądało gdyby kopułka była żółta a dolne płatki niebieskie - nie było zastrzeżeń co do bródki ). Mnie się ten irys podoba, pasuje mi do całkiem już sporej kolekcji irysów IB w kolorach błękitu, żółci i brązów ( ostatni nabytek do kolekcji to 'Party Boy' ). Odmiana rośnie u mnie w miarę dobrze, nie jest to jednak tak bezproblemowa uprawa jak w przypadku nieco podobnej odmiany 'Fast Forward'. Tempo przyrastania 'Bold Statement' jest takie sobie, powalać to raczej ono nikogo nie będzie. Na szczęście irys w Alcatrazie nie podłapuje grzybisk i tym podobnych radości - znaczy może z niego powolniak ale za to zdrowy ( co jest sukcesem samym w sobie zważywszy na jego kalifornijskie pochodzenie ). Do Alcatrazu irys trafił z ogrodu Waldemara ( który nie znajduje się w Kalifornii ,he, he ). Teraz metryczka - 'Bold Statement' zarejestrował w 2001 roku Richard Tasco, do handlu odmiana została wprowadzona rok później przez szkółkę Superstition ( z Kalifornii ). 'Bold Statement' jest wynikiem krzyżowania odmian 'Alpine Journey' X 'Vavoom', dorasta do 61 cm wysokości, zakwita dość wcześnie i kwitnie do połowy sezonu irysów IB. W 2008 odmiana została uhonorowana Award Of Merit.
'Perelka' - irys SDB "wstydliwy"
Robert kocha swoje irysy jak dzieci, a że sam jest tatą córeczki to swoje odmiany irysów SDB "ucórcza". Pieszczoszki tatusia czyli inaczej księżniczki i skarby.Widać po nazwach, odmiany SDB z których Robert najbardziej jest dumny to różne takie Perełki albo Radości Tatusia, he, he. Ojcuje Robert surowo, nie ma zmiłuj - proporcje kwiatów mają być w porzo, substancja płatków znakomita, ilość pąków odpowiednia ( bo inaczej won do kompostownika ) i żadnego bezwstydnego rozwalania kopułek ( a ja mam swoją bezczelnie rozchylono - kopułkową faworytę pośród jego siewek ). I nie pomogą żadne takie gadania że u Blytha kopułki esdebiąt się rozwalają i to jest nawet urocze, bo można podziwiać wnętrze ( a nie tylko tak ten ...tego... powierzchownie traktować ). Ordnung must sein, odpowiednia forma rzecz ważna, he, he! 'Perelka' przyszła na świat w leśniczówce Jaźwin, została zarejestrowana w w roku 2014 ( w AIS figuruje jako 'Perelka' i tak też prawilno powinno się ją nazywać, tę "Perełkę" ). 'Perelka' jest "owocem" romansu odmiany 'Zap' z nieznanym irysem. Dorasta do 33 cm wysokości, zaczyna kwitnienie w środku sezonu i bardzo dobrze kwitnie niemal do jego końca. Bardzo dobry , mały irys - zakwita błyskawicznie, nawet jeżeli był późno sadzony. Stałe miejsce w Alcatrazie zapewnione.
czwartek, 23 lipca 2015
Lilium OT 'Big Brother' - kandydatka na królową lipca
Ha, słynny trzeci rok uprawy, który ma być tym najlepszym dla cebul lilii OT, okazał się prawdą objawioną ( przez Mamelona ). Lilia 'Big Brother' kwitnie powalająco. Ciotka Elka w masochistycznej ekstazie bredzi o obsadzeniu znacznie ( podkreślam znacznie ) większej części rabat tą odmianą ( w zeszłym roku dałam odpór, w tym się łamię bo lilia rzeczywiście urodna ). Panie starsze mieszkające w naszej kamienicy wtórują Ciotce i bredzą z kolei o składkowej kasie na zakup cebul. Dzieci kamieniczne ku mojej zgrozie używają siły w stosunku do pazernych koleżanek chcących koniecznie "mieć kwiatka". Krótko pisząc wszystko kręci się koło tej lilii. Teraz trochę o pochodzeniu - 'Big Brother' to stosunkowo świeża odmiana, na rynek wprowadzono ją w roku 2010. Pięknotę wyhodowali Holendrzy a konkretnie to "przedsiębiorstwo cebulowe" Bischoff Tulleken Lelies B.V.. Odmianę zarejestrowano pod szyldem The Originals B.V., jako nówka jest chyba nadal chroniona patentem ( ale tego nie jestem pewna, bo nie wiem jak to jest z patentem europejskim na cebulowe ). W wielu opisach tej lilii występuje kolor żółty jako barwa kwiatów. Żółta i to w maślanych odcieniach jest jednak głównie gardziel kwiatu. Kolor kwiatów określiłabym raczej jako maślano - kremowy ( miłośnicy żółci cytrynowej czy delikatnych oranżów nic takiego w tej lilii nie znajdą ). Odmiana dorasta do 180 cm, kwiaty ma szeroko rozwarte, o lekko zaginających się płatkach, bardzo mocno pachnące. Średnica kwiatów w optymalnych warunkach przekracza 30 cm ( u mnie niektóre kwiaty mają po33 cm średnicy ). Niestety trzeba pamiętać że odmiana jest stosunkowo delikatna, znaczy mrozoodporność nie jest jej najmocniejszą stroną. W zimniejszych rejonach kraju stanowiska na których rośnie warto okrywać ( ja wysypuję korą, taką solidniejszą warstwą ).
Ale zleciało! - post post urodzinowy
Za mną urodziny. Okrągłe, zaczynające nowy krzyżyk na karku. Ranna pobudka jakoś mi nie uświadomiła grozy sytuacji czyli przekroczenia granicy za którą to już powaga, stateczność i same mądre i przemyślane sprawy. Nic z tych rzeczy, obudziłam się taką jaką byłam "od zawsze" - z lekka szurniętą, solidnie infantylną "matką" kotów, starszą wiecznie gderającą siostrą, zdrowo leniwą gospodynią domową i pracownikiem od siedmiu boleści, żadną tam wampowatą pożeraczką serc tylko zapuszczającą ogród ogrodniczką. No może i dobrze że ja nie mam skłonności do czynienia naprawdę poważnych bilansów życiowych ( mój bosz..... nie zdobyłam Nagrody Nobla, he, he ).
Tak szczerze pisząc to ja o kolejnej rocznicy swoich urodzin po prostu bym zapomniała, gdyby nie rodzina i przyjacielstwo. Nie mam głowy do dat i nie przywiązuje jakiejś szczególnej wagi do obchodzenia świątecznie dnia mojego przyjścia na świat. Jakoś tak bardziej koncentruje się na tym co tu i teraz a nie na zamierzchłej już przeszłości. Jednak fakt moich urodzin musiał stanowić dla części rodziny solidną traumę, skoro byli w stanie zapamiętać datę ( choć moje sweety siostrunie są tak zakręcone jako i ja i urodzinkują mi parę razy do roku, data dzienna się zgadza ale moje przyjście na świat rozciągnięte jest przez zapominalskie rodzeństwo od lipca do listopada - sisters są ode mnie młodsze, traumy więc nie było, to wszystko tłumaczy, he, he). Część familii dotknięta traumą domaga się corocznego zadośćuczynienia za doznane szkody i w związku ze związkiem urodziny trza było obejść ( i to, niestety, nie dużym łukiem, tak jak bym chciała, tylko z taką sobie półpompką - znaczy na słodko ). Dżizaas zwiedza Orient więc na mnie spadło kucharzenie. Szczęśliwie w dni upalne wszyscy pragną głównie jednego - lodów, zatem nie ma wielu "curesów", jak to mawiano w mieście Łodzi przed wojną.
Były co prawda sugestie padające w moim kierunku, dotyczące otworzenia naleśnikarni ( robię naprawdę dobre naleśniki, mam to po Mamusi ), ale walnęłam krótką gadkę na temat - węgierskie naleśniki z wiśniami, tort naleśnikowy zapiekany z kremem, naleśniki z jagodami na krótko i klasyczne palatchinki a postępujące gromadzenie się w krwiobiegu blaszek miażdżycowych i sprawa przycichła. Domagająca się orgii naleśnikowej ( to niby przed ciastem ) część rodziny cierpi na wieńcówkę i woli unikać przypomnień cholesterolowych. Wystarczy że zostali narażeni na bezę i bitą śmietanę. Zamiast lodów wolę w czas upałów sorbety, ale dla "tradycjonalistów" były też "normalne" lody ( i multum owoców ). Do tego kawencja, herbata "w odmianach", dobre soki i jakoś to poszło. Urodziny zostały opękane bez straszliwych przygotowań kulinarnych, tylko tzw. minimum wymagane ( no ciasta must sein ).
Teraz laba i odpoczynek od słodyczy, przynajmniej do powrotu Dżizaasa ( kto wie jakie przysmaki będzie zawierać dżizaasowa walizeczka ). Mam też zakusy żeby po przyjeździe Dżizaasa podstępem doprowadzić do wykonania przez przyjechaną tortu z kremem angielskim gotowanym. No, ale takie gryplany to sierpniowa sprawa. Teraz to powinnam się skoncentrować na tym żeby stać się lekką jak te baloniki z ostatniego obrazka. Nic innego mi nie zostaje jak intensywne ogrodowanie. Jedno mnie tylko przeraża - ten cholerny żar lejący się z nieba. Ze zdumieniem wysłuchałam relacji Magdzioła o niespecjalnie powalającej pogodzie w północnej Polsce, a i wczoraj wyczytałam na talibrowym blogu takie info o zimnym lipcu. Qurczę, jakbym mieszkała w jakimś innym kraju - gorąc i ciężki "wazduch" w Centralno - Polszcze, lipiec naprawdę z tych cieplejszych. Na szczęście ( choć może szczęście przy burzach o takim nasileniu to nie najlepsze słowo ) burzowo - deszczowy. Jednak nadal odczuć się dają skutki braku śniegu zimą i deszczu wiosną. jak dla mnie mogłoby naprawdę solidniej popadać. Dzisiejszy post ilustrują obrazki z myszką Verą, bohaterką książeczek napisanych i ilustrowanych przez Marjolein Bastin ( Vera the Mause to już firma ). Zamierzam sprawić sobie jakiś prezent "od Very" na poczet tych minionych urodzin.
Tak szczerze pisząc to ja o kolejnej rocznicy swoich urodzin po prostu bym zapomniała, gdyby nie rodzina i przyjacielstwo. Nie mam głowy do dat i nie przywiązuje jakiejś szczególnej wagi do obchodzenia świątecznie dnia mojego przyjścia na świat. Jakoś tak bardziej koncentruje się na tym co tu i teraz a nie na zamierzchłej już przeszłości. Jednak fakt moich urodzin musiał stanowić dla części rodziny solidną traumę, skoro byli w stanie zapamiętać datę ( choć moje sweety siostrunie są tak zakręcone jako i ja i urodzinkują mi parę razy do roku, data dzienna się zgadza ale moje przyjście na świat rozciągnięte jest przez zapominalskie rodzeństwo od lipca do listopada - sisters są ode mnie młodsze, traumy więc nie było, to wszystko tłumaczy, he, he). Część familii dotknięta traumą domaga się corocznego zadośćuczynienia za doznane szkody i w związku ze związkiem urodziny trza było obejść ( i to, niestety, nie dużym łukiem, tak jak bym chciała, tylko z taką sobie półpompką - znaczy na słodko ). Dżizaas zwiedza Orient więc na mnie spadło kucharzenie. Szczęśliwie w dni upalne wszyscy pragną głównie jednego - lodów, zatem nie ma wielu "curesów", jak to mawiano w mieście Łodzi przed wojną.
Były co prawda sugestie padające w moim kierunku, dotyczące otworzenia naleśnikarni ( robię naprawdę dobre naleśniki, mam to po Mamusi ), ale walnęłam krótką gadkę na temat - węgierskie naleśniki z wiśniami, tort naleśnikowy zapiekany z kremem, naleśniki z jagodami na krótko i klasyczne palatchinki a postępujące gromadzenie się w krwiobiegu blaszek miażdżycowych i sprawa przycichła. Domagająca się orgii naleśnikowej ( to niby przed ciastem ) część rodziny cierpi na wieńcówkę i woli unikać przypomnień cholesterolowych. Wystarczy że zostali narażeni na bezę i bitą śmietanę. Zamiast lodów wolę w czas upałów sorbety, ale dla "tradycjonalistów" były też "normalne" lody ( i multum owoców ). Do tego kawencja, herbata "w odmianach", dobre soki i jakoś to poszło. Urodziny zostały opękane bez straszliwych przygotowań kulinarnych, tylko tzw. minimum wymagane ( no ciasta must sein ).
Teraz laba i odpoczynek od słodyczy, przynajmniej do powrotu Dżizaasa ( kto wie jakie przysmaki będzie zawierać dżizaasowa walizeczka ). Mam też zakusy żeby po przyjeździe Dżizaasa podstępem doprowadzić do wykonania przez przyjechaną tortu z kremem angielskim gotowanym. No, ale takie gryplany to sierpniowa sprawa. Teraz to powinnam się skoncentrować na tym żeby stać się lekką jak te baloniki z ostatniego obrazka. Nic innego mi nie zostaje jak intensywne ogrodowanie. Jedno mnie tylko przeraża - ten cholerny żar lejący się z nieba. Ze zdumieniem wysłuchałam relacji Magdzioła o niespecjalnie powalającej pogodzie w północnej Polsce, a i wczoraj wyczytałam na talibrowym blogu takie info o zimnym lipcu. Qurczę, jakbym mieszkała w jakimś innym kraju - gorąc i ciężki "wazduch" w Centralno - Polszcze, lipiec naprawdę z tych cieplejszych. Na szczęście ( choć może szczęście przy burzach o takim nasileniu to nie najlepsze słowo ) burzowo - deszczowy. Jednak nadal odczuć się dają skutki braku śniegu zimą i deszczu wiosną. jak dla mnie mogłoby naprawdę solidniej popadać. Dzisiejszy post ilustrują obrazki z myszką Verą, bohaterką książeczek napisanych i ilustrowanych przez Marjolein Bastin ( Vera the Mause to już firma ). Zamierzam sprawić sobie jakiś prezent "od Very" na poczet tych minionych urodzin.
wtorek, 21 lipca 2015
Półsen nocy letniej - lipcowy Alcatraz jako nocny ogród zapachowy
Noches de verano - letnie noce nie sprzyjają długim snom. I to nie dlatego że jestem panienką z temperamentem, aura tropikalna po prostu snom nie sprzyja. Można sobie półśnić co najwyżej w takie post upalne noce, słuchając odgłosów z rzadka przejeżdżających samochodów, świerszczy i fumkania jeży. Jak ta Tytania, której powieki potraktowano miksturą z Viola tricolor, zakochuje się w nocnym ogrodzie, noc bowiem szczęśliwie osłania niedostatki Alcatrazu i czyni z niego ( jak i z Osła Bottoma uczyniła uroczego kochanka ) coś jakby zadbany ogród. Nie widać chwastów i trawska, kłujących w oczy efektów mojego lenistwa, zero samosiewów paskudnego jesionka, żadnych głupich zestawień kolorystycznych roślin ( wszystko litościwie ciemne ). Alcatraz staje się ogrodem zapachów a nie miejscem do pasienia oczu.
Jako ogród zapachowy Alcatraz całkiem nieźle się spisuje. W lipcu pachną głównie lilie OT i orientalne ( zarówno w dzień jak i w nocy ), tzw. drugi rzut kapryfolium i nieśmiertelna maciejka ( ta ostatnia wtedy kiedy nie zapomnę jej wysiać ). Oczywiście mam na myśli nocne wonie a nie te wydobywające się z roślin za dnia. Lipcowy dzień należy należy niepodzielnie do lawendy i do ulicznych lip. Słodko - orzeźwiające to zapachy. Natomiast nocą Alcatraz pachnie jak dama, której zdarzyło się użyć trochę zbyt dużej ilości ciężkich perfum - z lekka przytłaczająco, jednak nie na tyle żeby nie dało się oddychać, czy też żeby człowiek nie czuł już przyjemności z wąchania zapachów. Okien nie zamykam markując letnią nocą ( chłodek luby, dopiero wtedy czuję że żyję - nawet popracować trochę można ).
Czasem czuję takie pokuszenia tytoniowe ( no, ciągnie mnie do nałogu tytoniowegeo, he, he ). Tytoń ozdobny Nicotiana alata też pachnie nocną porą, a zapach ma taki w sam raz pasujący do liliowych i maciejkowych woni. Niestety jest z nim znacznie więcej roboty niż z prostym wysianiem maciejki. Uprawa Mathiola bicornis jest do opanowania nawet przez Cio Mary, a tytoń wymaga kwietniowego pikowania żeby zakwitł w Alcatrazie w lipcu. Wysiewanie tytoniu na domowych parapetach przy pięciu bardzo niegrzecznych kotach to cinka sprawa. W dodatku tytoń jest trujący, więc nie wiem czy zamiast pięciu rozwydrzonych kotów nie miałabym pięciu cichych i grzecznych kocich nagrobków.
Inną sprawą która mnie do uprawy tytoniu zniechęca jest to że część odmian ( akurat tych, które mnie się najbardziej podobają i najmocniej pachną ) ma kwiaty zamknięte za dnia. Przy maciejce nie ma to dzienne podsypianie kwiatów takiego znaczenia ale przy tytoniu? Nowsze odmiany mają kwiaty otwarte w dzień ale niestety kosztem "mocy'" zapachu. Z nocnych wyczytków netowych ( pożytki z nieprzespanych nocy ) wyszło mi że w Alcatrazie powinnam uprawiać tytoń leśny Nicotiana silvestris. Pochodzący z Argentyny roślinek ma otwarte w dzień kwiaty i ponoć upojnie pachnie. Lubi też dawać samosiew ( oby przeżywał zimę, pikowanie na rabatach to inna bajka niż pikowanie w skrzynkach na parapetach ).
Dzisiejszy ( nocniejszy? ) wpis ozdabiają ilustracje autorstwa Poliny Yakovlevej, prawdziwie magiczne.
Na mnie działają jak filiżanka prawdziwego espresso, takiego które stawia człowieka na nogi nawet po nieprzespanej nocy. Są pełne delikatności ( mam wrażenie że to technika akwarelowa, być może mylne ale prace mają w sobie tę akwarelową lekkość ), subtelnego humoru i wdzięku. Niby "łagodniutkie" jak smak niezbyt mocno palonej kawy a jednak pobudzają wyobraźnię. Ja najbardziej lubię ilustrację ze "źwięrzetami" w roli głównej, ot, takie zboczenie starszej pani.
niedziela, 19 lipca 2015
Czas sadzenia irysów
No jest tradycyjnie gorąco, irysowi to mają jednak przechlapane! Nie ma że upał, skwar i w ogóle to po deszczach sauna - Dżizaas jaszczurczy się w Teheranie ( luzik jak na irański lipiec, ledwie 32 do 36 stopni Celsjusza ) , a ja w temperaturze nieco niższej ( jutro ponoć ma być boskie + 23 stopnie, uwierzę jak poczuję ) rozpoczynam sezon sadzenia irysów. W tym roku lekko opóźniłam sadzenie SDB, trudno, będę sadzić wszystko "za jednym zamachem". Jutro Tora, Tora, Tora! - czyli nadchodzi paczka od Roberta. W niej hamerykańskie zakupy i robertowe iryski. Ze szkółki Mid - America przybywają następujące gwiazdy : 'Fashion Baby' - esdebiaczek Toma Johnsona z 2013 roku i tego samego hodowcy 'Snitch', esdebiaczek z 2009 roku. W tym roku z Hameryki nie przyjedzie żaden mały "Black". No cóż, dolar nam poszybował jak ten orzeł przedni, nie ma lekko. Jeśli chodzi o TB też nie ma rozpusty - jeden irys "z domu" Keppel: 'Desert Moth' z 2012 roku i kolejny "Johnson", urzekająca mnie odmiana z 2013 roku 'Land down Under'. Te "tebiaczki" mają stanowić towarzycho dla odmian Antona Mego 'Zlatovlaska' i 'Karibik' ( wspaniały prezent od Ewandki ). W pobliżu dwa "Blythy", 'Coffee Trader' i 'Jeaolus Guy'. Może jeszcze dosadzę keppelowego 'Tempesto'. Wszystko powinno być OK, pod warunkiem że odmian nie potaśtam ( Mamelon kupił dla mnie porządne znaczniki, jest szansa że sroki nie dadzą im rady i życie ogrodowe stanie się nieco lżejsze ). Z robertowych irysków przyjedzie długo wyczekiwany przeze mnie 'Moonstone Mirror' z 2013 roku ( on z kolei "zaprzyjaźni się" z 'Haunted Heart' i 'Platinum Class', no i może, ale bardzo duże może, że "zaprzyjaźni się" też z bezczelnie beżowiejącą odmianą Blytha 'Stop Flirting'. ). Zjedzie też do mnie pierwszy irysek od Igora Korosha, ciemno burzowy 'Vechory Na Khutori' z 2010 roku. Nic tylko sadzić i paciorkować w intencji nieco chłodniejszych dnia. Szanowny Wielki Ogrodowy, tak maksymalnie to do + 25 stopni Celsjusza proszę. Bardzo proszę, wręcz nalegam!
sobota, 18 lipca 2015
Kwitnienie host
Nie jestem fanką hostowych kwitnień. Wiem, wiem taka Hosta plantaginea 'Grandiflora' to ma bardzo duże, prześlicznie białe i pachnące kwiaty, w ogóle sam miód i marzenie, a taka odmiana 'Patriot' to ma kwiatki pasiaste, ale dla mnie hostowe kwiaty nie są w tych roślinach najważniejsze. Jednak crème de la crème są w hostach ich liściory. W skutek takiego podejścia do hostowej urody nie wszystkie rosnące u mnie hosty mają prawo do posiadania kwiatów. Pozwalam kwitnąć tylko tym z nich, których kwiaty uważam za dostatecznie ozdobne. Reszta ma pracować nad liśćmi, a nie wysilać się na kwitnienia, które i tak nie są powalające. Hosty kwitnące w Alcatrazie to albo pachnące "potomki" Hosta plantaginea, albo bardzo ozdobne jeśli chodzi o kwiaty pra, prawnuki Hosta fortunei vel Hosta sieboldiana 'Hyacinthina'. Jak dalekie to pokrewieństwo można prześledzić na wonnokwietnej 'Blue Hawaii; która jest efektem krzyżówki (Hosta 'Bengee' x Hosta 'Sagae') X Hosta 'Tokudama Aureonebulosa' - ja wysiadłam już przy zawiłościach związanych ze "zwykłą" odmianą ( podgatunkiem?! ) 'Tokudama'.
Bardzo młode stażem hosty nie zakwitają u mnie w ogóle - zasada alcatrazowa nr 3 dotycząca host : hosty z in vitro przez pierwsze trzy sezony w gruncie nie mają prawa do żadnych kwiatów. Nawet jak wielokielnym sadzonkom się zdarzy "zapędzić" kwiatowo to ja ten pęd ciachu ciach. Zanim "invitrzaki"zaczną przypominać odmianę i tak mija sporo czasu, ubzdurałam sobie ( bo nie wiem czy to jest tzw. fakt autentyczny he, he, a jak nie wiem tak na 100% to może być to bzdura ) że kwitnienie spowalnia proces dojrzewania host . Zanim zobaczę pierwsze kwiaty moich hostek na ogół mija parę ładnych lat. No cóż, z niecierpliwości to ja nie umieram, hosty to nie irysy, ich kwiaty rzadko zaskakują. Za to liście - dojrzałość host jest dla mnie zawsze niespodzianką. Jeszcze w zeszłym sezonie "dzieciakowaty invitrzak" a tu nagle jak ten motyl z poczwarki - burchle, falbany i wybarwienie dorosłej hosty. Żadne funkijne kwitnienia, choćby najbardziej spektakularne i mocno woniejące nie mogą się mierzyć z tym cudownym momentem jakim jest rozwinięcie się dojrzałego hostowego liścia. Mniej kwiatów więcej liści!
Bardzo młode stażem hosty nie zakwitają u mnie w ogóle - zasada alcatrazowa nr 3 dotycząca host : hosty z in vitro przez pierwsze trzy sezony w gruncie nie mają prawa do żadnych kwiatów. Nawet jak wielokielnym sadzonkom się zdarzy "zapędzić" kwiatowo to ja ten pęd ciachu ciach. Zanim "invitrzaki"zaczną przypominać odmianę i tak mija sporo czasu, ubzdurałam sobie ( bo nie wiem czy to jest tzw. fakt autentyczny he, he, a jak nie wiem tak na 100% to może być to bzdura ) że kwitnienie spowalnia proces dojrzewania host . Zanim zobaczę pierwsze kwiaty moich hostek na ogół mija parę ładnych lat. No cóż, z niecierpliwości to ja nie umieram, hosty to nie irysy, ich kwiaty rzadko zaskakują. Za to liście - dojrzałość host jest dla mnie zawsze niespodzianką. Jeszcze w zeszłym sezonie "dzieciakowaty invitrzak" a tu nagle jak ten motyl z poczwarki - burchle, falbany i wybarwienie dorosłej hosty. Żadne funkijne kwitnienia, choćby najbardziej spektakularne i mocno woniejące nie mogą się mierzyć z tym cudownym momentem jakim jest rozwinięcie się dojrzałego hostowego liścia. Mniej kwiatów więcej liści!