Pogoda słoneczna, Felicjanowi wyraźnie lepiej ( pochlał mnie do krwi za próbę przesunięcia jaśka, to zły kot jest ), porządki świąteczne na etapie zabaw okiennych, ogród odłogiem leży. Zamiast pracować jak ten pszczółek w ogrodzie ( niestety nadal w moim wypadku określenie "jak ten trzmiel" pasowałoby lepiej ), grzebię się w domu. Do Alcatrazu wychodzę tylko w celach rozrywkowych, roślinki focić. Piły, nożyce i grabie będą w użytku dopiero po świętach, za to będzie to użytek bardzo solidny ( mam niecne plany w stosunku do Pana Andrzejka ). Teraz tylko troszkę liście odsuwam od wyłażących cebulek, bez przekonania, aby, aby. W końcu zapowiadają u nas jeszcze przymrozki nocne, takie do - 4 czy nawet -5. Alcatrazemu liściowa kołderka wcale nie szkodzi ( jest w takim stanie że już mu niewiele może zaszkodzić, he, he ), szczególnie że delikatne liście klonów czy jesionów zaraz się rozkruszą i zamienią w tzw. przedglebie czyli składnik próchnicy. Klony czy brzozy mają liście "szybko rozkładowe", nie to co buki i dęby. Moja pamięć też zaczyna się robić "szybko - rozkładowa", próchnica a nie rzetelny, dobrej jakości hipokamp! Miałyśmy z Mamelonem wykonać zimą znaczniki do hiacyntów i lilii, nawet tworzywo zostało zakupione, ale jakoś nam się zapomniało. Dopiero dzisiaj na widok wyłażących hiacyntowych pąków doznałam niemiłego uczucia jakie zawsze mnie nawiedza, kiedy odkrywam u się daleko posuniętą sklerozę. Co prawda Mamelon też zabyła, a we dwie zawsze raźniej te zaniki pamięci znosić, ale nie lubię uświadamiania sobie własnych słabości ( a kto lubi? ).
W Alcatrazie szaleństwo krokusowe, kwitnienie zaczęły tzw. krokusy botaniczne Crocus chrysanthus, Crocus sieberi . W masie drobnica cebulowa urodna jak marzenie. Odmiany Crocus tommasinianus jeszcze w pąkach, zaczynają kwitnienie tuż przed Crocus vernus, "prawdziwymi" krokusami. "Prawdziwe" w pogotowiu, na bardziej słonecznych stanowiskach zaczynają rozchylać pąki, jednak mimo tego że ich kwitnienie niby bardziej spektakularne ( w końcu kwiaty mają względnie duże ) ja, jak już pisałam w wątkach krokusowych, bardziej cenię krokusowe maluchy. Niczym nieskrępowany urok dziczyzny, co roku zachwycający mnie na nowo! Pszczoły uwijają się przy świeżutko otwartych krokusowych kieliszkach, jak tylko temperatura podskoczy powyżej "pszczelno- zasypiającej", buczenie w kwiatach z daleka słychać. Obrabiają kieliszki z pyłku, przenoszą ten cymes przyczepiony do ostatniej pary "łapek". Fociłam dziś taką jedną, bardzo pracowitą, normalnie skrzętna Marta na kwiatach Crocus sieberi 'Tricolor'. Rozbijała się po tych kwiatach, wywalając bardziej niemrawe koleżanki z najbardziej bogatych w pyłek kielichów. Spryciara! Pozowała przepięknie, na moment zamierając na dźwięk migawki, a potem ze zdwojoną energią grasowała dalej. Dziś pszczoły wyraźnie upodobały sobie wyraziste kwiaty 'Tricolor', na odmianach 'Firefly' ( foty 5 i 6 ), 'Blue Pearl' ( fota 7 ), 'Ladykiller' ( foty 8 i 10 ), czy Crocus biflorus 'Miss Vain' ( fota 9 ) pracujących pszczół było niewiele.
Trochę więcej owadów zleciało się do kwiatów odmian Crocus chrysanthus; 'Cream Beauty' ( foty 11 i 12 ) i przeuroczej 'Romance' ( fota nr 13 ), tu działały nie tylko pszczoły ale i trzmiele.Oczywiście te ostatnie szalenie zainteresowały koty, musiałam przerwać focenie żeby nie dopuścić do ekscesów. Ryki protestacyjne były, nawroty do miejsc zakazanych, a także bezczelne gapienie się na mnie z tych zakazanych, trzmielowo - pszczelnie nawiedzanych miejsc. Przywabiałam gmyrając po Tyrawniku obciętymi pędami forsycji, po jakimś czasie na tyle je zabawy z przyszłym "wyposażeniem" wazonów zainteresowały, że porzuciły niebezpieczne zajęcia z owadami i zaczęły napadać na biedną forsycje, a potem na siebie wzajemnie. Rozkoszne skrzeki i wściekłe prychania sprowadziły do ogrodu Niescęście i Bufonka ( najnowszy nabytek sąsiedzki - czarny, "pufiasty na buzi", jak mawia Małgoś - Sąsiadka, przymilny kotek ), za którym przydreptał Epuzer. Rekonwalescent jakoś zniósł towarzystwo, natomiast Lalek musiał być przytrzymany na rękach. Po pewnym czasie miałam dość dźwigania wyrywającego się, prawie siedmiokilowego zawodnika kociego sumo i puściłam luzem potwora. Lalek natychmiast przystąpił do działań wojennych, w trakcie których o mało co nie doszło do zdewastowania Ciemiernikowszczyzny. Dziewczyny też się zaczęły głupio gryźć a Felicjan wydobył z siebie ten obrzydliwy przeciągły jękomruk, który nie zwiastuje niczego dobrego. Przylałam wszystkim kotom chabaziami z forsycji i zagnałam swoje stado do domu. Koniec zabaw świńskich w ogrodzie jak się nie potrafią godnie zachować!
Po zamknięciu kotów w chałupie razem ze świeżo znalezioną, starą zabawką Felicjana ( myszka na sznurku, którą Lalek chyba z zazdrości odsznurkował, a nie wiadomo kto ukrył w na półce w szafie, w moich świętych i nietykalnych swetrach ) poszłam do ogrodu tak na spokojnie przyjrzeć się radościom przyglebowym przedwiośnia. Szczególnie interesowały mnie przebiśniegi, zeszłej jesieni posadziłam cebulki Galanthus woronovii. No późno je posadziłam i ciekawa byłam czy w ogóle wylazły. Zobaczyłam jasno zielone czubeczki jako żywo przypominające cebulicę syberyjską w fazie wybijania. Teraz się zastanawiam czy te rarytetne przebiśniegi nie okażą się przypadkiem całkiem pospolitą cebulicą. To że śnieżyczki Galanthus nivalis są w pełni rozkwitu, a woronovii ledwie wyłażą tak by mnie nie niepokoiło, ale kwitną już śnieżyczki Elwesa a to mnie optymistycznie co do "prawilności" wymarzonych Galanthus woronovii nie nastawia. Co prawda nabyte jesienią, niby śnieżyczkowe cebulki nie przypominały cebulicy syberyjskiej, ale ja też nie jestem ekspertem z zakresu cebulologii klasycznej. Pocieszam się że jednak jestem na tyle cebulologicznie wyedukowana że na pewno nie jest to śniedek ( fuj! )
Nic to, pozostaje mieć nadzieję na to że wymarzeniec okaże się wymarzeńcem , a poza tym cebulica syberyjska też miła roślina. Pokiwałam głową nad problemem śnieżyczkowym i przez Ciemiernikowszczyznę przelazłam w rejon Podskarpka i Zabukszpania, żeby dokładniej przyjrzeć się przylaszczkom siedmiogrodzkim rozsadzonym trzy lata temu i różowej przylaszczce pospolitej rozsadzonej w zeszłym roku. Przyczyna rozsadzenia przylaszczek jest oczywista - odmianowe przylaszczki nie należą do roślin najtańszych, a posiadanie jednej kępy przylaszczki do podziwiania w dużym ogrodzie ma w sobie coś perwersyjnego. Jeżeli kupuje się małą roślinkę za ponad pięć dych do dużego ogrodu to ni ma innej opcji - trza się uzbroić w cierpliwość, podhodować i rozpocząć dzielenie kęp. Żmudne to i na efekt trzeba sporo poczekać, dopiero dobrze rozrośnięte kępy , z wieloma kwiatami robią odpowiednie wrażenie. No nie ma lekko! Mam tzw. "czysty'" gatunek i dwie odmiany przylaszczki siedmiogrodzkiej z których udało mi się zrobić dziewięć kęp. Kępy gatunku ku mojej uciesze w tym roku zaczęły produkować trochę więcej kwiatów, wygląda na to że chyba z Przylaszczkarnią mi się powiedzie.
Podniesiona ma duchu rozrostem przylaszczkowych kęp polazłam w rejony fiołkowiska, gdzie od paru lat wysiewają się cyklamenki dyskowate Cyclamen coum . Optymizm ze mnie uleciał natychmiast, śnieg jest dla cyklamenków zabójczy, czułam że tak będzie. Co z tego ze siewkowa bulwka wyprodukowała dziesięć kwiatów skoro one na glebie w liście opadłe wtłamszone. Tylko nieliczne pędy kwiatowe, które teraz wzrastają mają szansę na normalny, wyprostowany pokrój. Starsze leżą i kwiczą! Napisałabym że d..a, ale teraz to nie wiadomo czy urzędu nie obrażę, może się jeszcze okazać że nawet obronności zagrażam czy cóś, he, he. No smętnie cyklamenki wyglądają. W naszych warunkach chyba jednak bezpieczniej uprawiać cyklameny kwitnące latem i jesienią. Mniej stresu, pędy cyklamenów letnich i jesiennych nie są narażone na takie pogodowe zawirowania jakie w marcu serwuje nam nasz klimat ( ten od sorry, he,he ) i nie wylegają. I to by było na tyle szybkiego przeglądu przedwiosennego przyglebia w Alcatrazie.
Strony
▼
czwartek, 17 marca 2016
wtorek, 15 marca 2016
Wściekła Marzanna
"Już witał się z gąską" - już pracowałam sekatorkiem z różami i głogiem, słoneczko świeciło, kosy ćwierkuliły. Obecnie wkurzona gapię się na tę biel za oknem i doglądam Felicjana, który się solidnie rozłożył. Kociaszek szczęśliwie żarciucha nie odpuszcza, oczka trochę lepsze ale nos dalej zawalony i w oskrzelach brzydkie odgłosy były przez dohtora słyszane. No choruje się nam, tak jakoś po kolei w tym roku kociambrza część rodziny podłapuje choróbska. Oczywiście wszystko przez to że najpierw było mżawkowo a teraz śniegowo czyli mokro i zimno. Humor w związku z tym mam taki że bez kija nie podchodź, opieprzam moją biedną , ludzką rodzinę za radosne próby uwiosenniania sobie życia ( nie będę potem chodzić i lekarstewka czy termometry podawać, że o wspólno - wspierającym przyjmowaniu wizyt lekarskich podczas których rodzina idzie w zaparte w kwestii możliwości przeziębienia organizmu podczas wypróbowywania wiosny , ledwie napomknę ).
Nie da się ukryć, przypominam wściekłą Marzannę. Jakby było mało po dokładnym oblookaniu własnego odbicia w lustrze stwierdziłam że nie tylko Marzannę, ku wielkiej mej zgrozie przyuważyłam cechy wspólne z pewną znaną polityczką ( bosz.....nawet sweterek panterkowy mam podobny ) a to oznacza że bezwzględnie muszę zrobić coś z tym siwawym przyklapem, który obecnie mam na głowie i szanować wzrok ( taaa , tusza, sweterek, przyklap i do tego okulary - a potem mi wpieprzą w "ramach gorącego sporu politycznego" w łódzkim tramwaju za brak szacunku dla emerytek, he, he ). Naprawianie resztek urody pochłonie trochę kasy i co gorsza zdezorganizuje mi dzień ( w przeciwieństwie do większości przedstawicielek płci pięknej zabiegi upiększające mnie nie odstresowują, jak mi grzebią przy włosach rozumiem dlaczego niektóre koty nie lubią być dotykane ). Tak szczerze pisząc wolałabym tę kasę i czas przeznaczyć na radosne szkółkingowanie ale baba widziana w lustrze bardzo groźnie wygląda, lepiej niech zniknie mi z oczu.
Mamelon jest po pierwszym "żywcowym" polowaniu na zielone, triumfalnie przywiozła do domu wyhaczone w "Leroju" ciemierniki o dubeltowych kwiatach. Nie było takiego szaleństwa jak w zeszłym roku ale troszkę przyciemiernikowałyśmy ( Mamelonowy ciemiernik jest delikatnie różowawy, mój dyskretnie kropkowany - żaden "spoted", niewiele tych kropeczek , z tym że wyraźne ). Właściwie sezon zakupowy należy uznać za rozpoczęty - pierwsza paczka z zielonym już była, a teraz pierwsze "żywcowe" zakupy za nami. Za parę dni kalendarzowa wiosna i równonoc, niestety śnieg rozmokły i niska temperatura hamują początki wegetacji, w związku z czym nagłego wybuchu wiosny nie ma się co spodziewać. Większości roślin przedwiośnia takie śnieżne opady, niezbyt długo zalegające nie robią krzywdy ale moim cyklamenkom urody nie przysparzają. O ile kwiaty przebiśniegów czy nawet krokusowe "kieliszki" jakoś po śniegu dochodzą do siebie o tyle cyklamenki wyglądają paskudnie, głównie za sprawą pokładających się łodyżek. Cyklamenkowe kwiaty po zejściu ciężkiego, mokrego śniegu po prostu leżą na ziemi. Przede mną opryski róż "preparatem z miedzi" jak mawia Małgoś - Sąsiadka i odsłanianie ze starych liści zieleniny irysowej. Pierwsze oblookania mam już za sobą, irysy posadzone na przedzie rabaty różanej wyglądają bardzo dobrze, solidne kępiszony się porobiły. Odsloniłam te przykryte pędami lawendy ( przycinanko uskuteczniłam ) i zastanawiam się czy w ogóle dokarmiać je na początku sezonu. Boję się przedobrzyć, one byczo wyglądają i bez dobrutek. Zobaczę jak to dalej będzie szło i podejmę później decyzję o dokarmianiu.
Post o wściekłej Marzannie ilustrują prace Otto Dixa, panie z portretów paszą do tej marzannowatości.
poniedziałek, 14 marca 2016
'Voodoo Spell' - irys TB "dobierany"
'Voodoo Spell' jest irysem na liście zakupowej. Od paru lat już tam gości i nijak nie mogę się zdecydować - brać nie brać. Choć może źle rzecz ujmuję bo nie o zdecydowanie tu chodzi tylko o półcelowe zapominalstwo i przekładalnictwo ( tzw. następny raz ) wynikające z łakomstwa na pastelowe odcienie najnowszych odmian irysów. Myślę o 'Voodoo Spell' jako towarzystwie dla 'Ring Around Rosie' ( do tego jakiś self w kolorze zdechłej terakoty i całkiem niezły tercet mógłby się pojawić na rabacie ). Rośnie sobie ta odmiana w Irysowie, u Ewy i Andrzeja i cieszy się dobrą opinią ( znaczy dobrze kwitnie i nie jest jakoś szczególnie wymagająca ). Niestety zawsze jak trafiam do Irysowa to wyłażę z czymś w zupełnie innych kolorach i dopiero sadzenie w Alcatrazie uświadamia mi że znów, cholera ciężka, "zapomniałam" 'Voodoo Spell' a tu o dosadzenie aż się prosi. Znacie ten ból marketowy, koszyk pełen dobra a zakupy podstawowe niewykonane. No i odkładam na następny sezon zakup tego irysa i obiecuję sobie że tym razem na pewno i w ogóle to nie ma zmiłuj. W następnym sezonie jest "Da Capo al Fine", więc mam brzydkie przemyślenia na temat własnego charakteru, który nie błyszczy jak szlachetna stal tylko taki jakiś kortenowy mi się wydaje. Hym, irysowy wyrzut sumienia? Może w końcu w tym roku odmianie 'Voodoo Spell' uda się zawitać do Alcatrazu, w końcu optymizm cechuje charakter ogrodnika, he, he. Teraz metryczka: 'Voodoo Spell' to już dość wiekowa odmiana, została zarejestrowana w 1995 roku. Wyhodował ją Barry Blyght, a jego szkółka Tempo Two wprowadziła ją do handlu w sezonie ( antypodowym rzecz jasna ) 1995/1996. 'Voodoo Spell' jest wynikiem krzyżówki 'Imprimis' X 'Electrique',dwóch bardzo znanych irysów Barrego ( szczególnie 'Imprimis' był swego czasu małą sensacją w irysowym światku ). Przyznam że do mnie znacznie bardziej przemawiają ciepłe tony kopułki 'Voodoo Spell' zestawione z lawendowymi akcentami w okolicach bródki i we wnętrzu kopuły niż chłodna elegancja 'Imprimis' czy wariacja na temat przybrązowionego fioletu w 'Electrique'.
'Ring Around Rosie' - irys TB kupiony "z łakomstwa"
Pojawienie się tego irysa w Alcatrazie nie wynikało z niczego innego tylko z kolekcjonerskiego łakomstwa, tak szczerze pisząc nasadzeniowo pasował mi dokładnie do niczego ale należał do tzw. irysów ciekawych. No wicie, rozumicie - te wykończenia żółte płatków dolnych i kopułki, roztarta delikatna plicata, budowa kwiatu, nienachalna falbaniastość i w ogóle. No po prostu miłośnikowi irysów bródkowych trudno przejść obojętnie koło takiej perełki hodowlanej, zostawić takie kłączko bez odpowiedniej opieki. W każdym razie ja obojętna nie byłam i odmiana wylądowała w Alcatrazie na Ciepłym Monstrum. Rośnie w warunkach alcatrazowych raczej średnio, z zachwytu nad nią nie pieję. Od czasu jej "urodzenia" pojawiło się trochę plicat w tym typie a mnie zainteresowały irysy o kwiatach w typie blend, więc 'Ring Around Rosie' nie robi "za gwiazdę" na moich rabatach irysowych. Doceniam jednak wartość tego irysa i nie odradziłabym nikomu posadzenia takiej wartościowej odmiany w ogrodzie, choć moim zdaniem jest to irys dość wymagający ( znaczy trzeba utrafić dobrze ze stanowiskiem ). Teraz metryczka - 'Ring Around Rosie' została zarejestrowana w 2000 roku przez Richarda Ernsta. Nie jest odmianą bardzo wysoką, dorasta do około 90 cm. Zakwita w środku sezonu, tak bliżej początku tego środka niż jego końca. Kwitnie długo i wytrwale, czasem kończy kwitnienie razem z dużo późniejszymi irysami. Odmiana jest wynikiem następującego krzyżowania - siewka oznaczona KF125-14A: (( 'Edna's Wish' x 'Wild Jasmine') x rodzeństwo ) X KF125-32E: (( 'Edna's Wish' x 'Wild Jasmine') x rodzeństwo ). Pokrewieństwo bliskie, można by rzec że wszystko zostało w rodzinie, he, he, ale jak widać krzyżówka wyszła naprawdę niezła. Urodę 'Ring Around Rosie' doceniono, odmiana zrobiła karierę - Honorable Mention 2002, Award of Merit 2004, Wister Medal 2007. Zabrakło Dykes Medal do pełni szczęścia.
piątek, 11 marca 2016
Przedwiośnie radośnie wita nam już!
Tytuł dzisiejszego wpisu w stylu piosenkowo - przedszkolnym, ale co robić - za oknem mżawkowato, pogoda nie z tych ogrodowych, to choć tytuł posta dziecięco optymistyczny. Felicjan ma apsikowanie, Lalek klasyczne ulewanie z nosa, dziewczynki profilaktycznie ułożone na kocyku elektrycznym - kocie humory bardzo, bardzo złe. Wiosna się z ciepłem spóźnia, futra namakają, koci koledzy po domach siedzą i nawet prać nie ma kogo. Kosy co prawda pięknie za oknem śpiewają ale jak wiadomo ptaki są głupawe ( nie to co koty, he, he ) i nie znają się na prawdziwie dobrej pogodzie. Lepiej nie dać się z domu wywabić i grzać doopki na kocyku. Kosy rozćwierkulone do nieprzytomności, szczęśliwe że koty głupawe ( nie to co ptaki, he, he ) i nie znają się na prawdziwie dobrej pogodzie i zamiast po ogrodzie się wałęsać w kocim gnieździe siedzą. Róże gotowe do przycinania, brzozowa kora do odzierania, ptaki do rozmnażania a ja........kompletnie do niczego. Nie to że bym nie wylazła z grabkami czy sekatorkiem, wylazłabym i owszem, tylko że mży i popaduje. Jak się przejaśni to tak na krótko i ledwie człowiek coś tam człowiek zdąży sfocić, choć też tak jakoś nie łapie w obiektyw tego co powinien. W dodatku nie przejaśnia się na dłużej w tych godzinach, w których mogłabym do ogrodu podlecieć i coś tam zrobić - no nie składa się.
Tak w ogóle to nie tylko ja tak mam, u Mamelona i Ewandki podobnie. Człowiek zajęty nie tą robotą, którą by zajęty być chciał, pogoda jednako wszystkich dołująca i jeszcze świętowanie za pasem. Do pełnej podłamki brakuje tylko grypy, ale swoje szczęśliwie już odchorowawszy a przeziębieniu się łatwo nie damy. Z rzeczy miłych to: Dżizaas się odezwała ( wstrzymam się z płaceniem jej rachunku do pojawienia się monitu, to może się jeszcze odezwie, he, he ), obserwuję Ciemiernikowszczyznę bo pojawiły się już pąki kwiatów i wyłażą listki małych siewek, w ogrodzie masowo pokazują się krokusy i przyszła pierwsza tegoroczna "zielona" paczka z cebulami lilii. Była przejezdna wizytka szwagra, szykuje się impra u Mamelona i wreszcie zrobiłam zamówienie u Roberta ( w tym roku nie będzie hamerykańskich zakupów, bo trzeba pasa zacisnąć - no to dałam czadu w leśniczówkowych zamówieniach ). Szczególnie mnie cieszy że w tym roku wreszcie do mnie przyjedzie 'Dama Dworu', wysoki irys na którego od dawna ostrzyłam sobie kły. Barashka napuściła mnie na najnowsze irysy Antona Mego, przyznam że odchorowuję właśnie 'Studená Vlna', symfonię szarawej niebieskości. To jest tzw. miłość od pierwszego wejrzenia, ciężka sprawa. Z rzeczy niemiłych; podwórko nadal nieprzejezdne. Jeżeli ktoś znajdzie zwłoki hrabiego Romana starannie rozjechane walcem, to jestem w pierwszej piątce podejrzanych o murderstwo. I to by było na tyle.
Tak w ogóle to nie tylko ja tak mam, u Mamelona i Ewandki podobnie. Człowiek zajęty nie tą robotą, którą by zajęty być chciał, pogoda jednako wszystkich dołująca i jeszcze świętowanie za pasem. Do pełnej podłamki brakuje tylko grypy, ale swoje szczęśliwie już odchorowawszy a przeziębieniu się łatwo nie damy. Z rzeczy miłych to: Dżizaas się odezwała ( wstrzymam się z płaceniem jej rachunku do pojawienia się monitu, to może się jeszcze odezwie, he, he ), obserwuję Ciemiernikowszczyznę bo pojawiły się już pąki kwiatów i wyłażą listki małych siewek, w ogrodzie masowo pokazują się krokusy i przyszła pierwsza tegoroczna "zielona" paczka z cebulami lilii. Była przejezdna wizytka szwagra, szykuje się impra u Mamelona i wreszcie zrobiłam zamówienie u Roberta ( w tym roku nie będzie hamerykańskich zakupów, bo trzeba pasa zacisnąć - no to dałam czadu w leśniczówkowych zamówieniach ). Szczególnie mnie cieszy że w tym roku wreszcie do mnie przyjedzie 'Dama Dworu', wysoki irys na którego od dawna ostrzyłam sobie kły. Barashka napuściła mnie na najnowsze irysy Antona Mego, przyznam że odchorowuję właśnie 'Studená Vlna', symfonię szarawej niebieskości. To jest tzw. miłość od pierwszego wejrzenia, ciężka sprawa. Z rzeczy niemiłych; podwórko nadal nieprzejezdne. Jeżeli ktoś znajdzie zwłoki hrabiego Romana starannie rozjechane walcem, to jestem w pierwszej piątce podejrzanych o murderstwo. I to by było na tyle.
wtorek, 8 marca 2016
Klasyczne tulipanowanie na Dzień Kobiet
"Dzień Kobiet, Dzień Kobiet, niech każdy się dowie że dzisiaj święto dziewczyyyyynek" - takie pienia zanosiłam w czasach kiedy nikomu się jeszcze nie śniły manify. Były laurki od chłopców, a w doroślejszych czasach "kwiatek dla Ewy" ( najczęściej półzdechły, choć jeszcze nie rozwinięty tulipan ) i rajtuzy ( bądź talon na rajtuzy ). Dzisiaj rajtuzy nie są dobrem deficytowym, podobnie ja kawa, herbata bez piasku, czekolada i jeszcze parę innych rzeczy. Tulipany to się kupuje w pęczkach, wydziwiając nad kolorkiem. Przekonanie że coś się uda z życia świątecznie wyrwać nadal obecne, choć real skrzeczy że za wszystko się płaci. "El destino no es favorable a los que se lo merecen" jak mawiają Hiszpany, czyli los sprzyja tym którzy na to zasługują, znaczy lepiej nie liczyć na darmoszkę losową tylko z tego powodu że jest się dziewczynką. Trzeba być dziewczynką jakąś, inaczej jest się jedynie samiczką. Mam taki ambiwalentny stosunek do Dnia Kobiet, może gdyby wprowadzili Dzień Mężczyzny to by mi się zmieniło ale takie "pciowe", samicze święto - eeeee, Dzień Szparkowskich. Tralala, sufrażystki, tralala, ruch wyzwolenia, a prawda jest taka że, tralala, rewolucja przemysłowa czy tam inna informatyczna, własna kasa i wyzwolenie samo się robi. W jednych kulturach idzie to szybko, w ciągu życia jednego pokolenia, w innych opieszale ale dostęp do kawałka tortu, którym kobieta nie musi się dzielić jest w stanie prędzej czy później rozwalić nawet takie struktury społeczne jak te w wahabickiej Arabii Saudyjskiej. Wylezienie z domowych pieleszy i powrót do nich w chwale ( znaczy zmuszenie do przyjrzenia się wartości jaką ma dla społeczeństwa domowa praca kobiet i macierzyństwo - uważam że dobrze że cywilizacja zachodnia przystopowała z rozmnażaniem ludziów na potęgę, docenia się to czego nie ma w nadmiarze ), wow! Feministyczna, nieogolona msta za kretyńsko obchodzone "pciowe" święto, talony na rajtuzy i zdechłego tulipana. Kobiety pany! He, he, he. Nawet im kibicuję, choć inaczej widzę przyczyny powstania ruchu babskiego ( wiadomo - męski spisek , he, he, he ). Chyba obejrzę dziś sobie Seksmisję.
A teraz o tulipanach. Kiedyś lubiłam tulipanowanie w ogrodzie, eleganckie liliokształtne na sztywnych pędach, barokowe papuzie, crispy egzotycznie wdzięczne - wszystkie mi pasowały do moich teatralnych magnolii. Dziś te zauroczenia to pieśń przeszłości. Przyczyn tego stanu rzeczy jest parę; po pierwsze - doceniam urok bardziej naturalnych aranżacji, kwitnące magnolie wielkokwiatowe to już jest wystarczająco wystawnie i bogato jak dla mnie, po drugie - nie wiem co oni dodają do cebul tulipanowych ani jak je pędzą, ale tulipany najnowszych odmian to w zasadzie rośliny jednoroczne, po trzecie - starsze odmiany tulipków wymagają raz na jakiś czas wykopków, przesuszeń, że o nawożeniu w fazie marniejącego kwiatu i zielonego liścia ledwie napomknę, a ja się nie robię coraz młodsza i sprawniejsza. Nie znaczy że zarzuciłam w ogóle tulipanowanie, po prostu zainteresowałam się tulipanami botanicznymi ( jest na ten temat nawet wpis w blogim - Najwcześniejsze tulipanki ). Tulipany botaniczne mają mnóstwo naturalnego uroku i choć są znacznie mniejsze i mają nie tak okazałe kwiaty jak ich cywilizowani krewni, uważam że bardziej pasują do Alcatrazu. Uprawa też jest mniej skomplikowana niż w wypadku tulipanów ogrodowych. W sam raz kwiaty dla takiego lenia jak ja. W ogrodzie pojawiają się jeszcze staruszki apeldoorny ( "normalne'" i "goldeny" ), ale będą zanikać bo nie robię nic z ich cebulkami. Odejście przez wyciszenie, tak to określam, choć chyba trafniej byłoby odejście przez zagłębianie się w gruncie. Trochę to potrwa, bo apeldoorny to naprawdę dobre tulipany, jak komuś tulipkowanie pasuje do ogrodu to właśnie te tulipany powinien sadzić. No z liliokształtnych to odmiana 'Aladdin' jest "wiecznie żywa", papuzie i crispa to delikatesy, bez wykopywana długo nie pociągną ( u mnie na maksa ze trzy sezony ). To że tulipków ogrodowych w Alcatrazie mało nie oznacza że w ogóle takich tulipanów koło siebie nie znoszę. Owszem znoszę, z tym że wazonowo. Lubię takie kupowane nie w kwiaciarni, tylko rynkowe, od "baby" i od "dziada". Kwitnące jak Wielki Ogrodowy przykazał - w kwietniu i maju, szklarniowe tak nie pachną i poznać zawsze po nich że to sztucznidełka wypędzone. Wyjątkiem kwiaciarnianym "w temacie" tulipanów są karłowate tulipki sprzedawane jesienią, bądź na Boże Narodzenie. Tak sentymentalnie mnie się podobają. Teraz fotki, na pierwszej najpiękniejszy "czarny tulipan" - ukochany Danuś.
Alcatraz traktowany tulipanową dziczyzną wygląda jakoś bardziej wyrafinowanie niż za czasów tulipków ogrodowych. Przede wszystkim rośliny tak nachalnie nie walą po oczach, mniejszy wzrost, mniej jarzeniowe kwiatki, nic człowieka nie rozprasza przy podziwianiu tulipanowych kwiatów magnolek. Zniknięcie tulipanów ogrodowych z Alcatrazu to było wyciągnięcie nadprogramowego grzybka z barszczu. Kwiaty dzikich tulipków są urocze, skala barwna olbrzymia, nawet wrzosowe ( Tulipa saxatilis 'Lilac Wonder' - urodny jak marzenie ) się znajdą. Niektóre są bardziej wymagające, inne mniej ale nie zanikają jak sen złoty, jak to ma miejsce w przypadku niektórych ogrodowych tulipków. Najbardziej lubię Tulipa turkestanica, ich sadzę najwięcej ale oprócz nich w Alcatrazie rosną: Tulipa tarda, Tulipa clusiana ( piękna odmiana 'Lady Jane' - tulipek ciężki w uprawie ), Tulipa linifolia batalinii 'Bright Gem' ( samograj - podobnie jak tulipany turkiestańskie jest mało wymagający ), Tulipa polychroma, Tulipa saxatilis 'Lilac Wonder', Tulipa puchella vel Tulipa humilis w trzech odmianach - 'Violacea', 'Persian Pearl' i 'Violacea Black Base'. Całkiem sporo dziczyzny tulipanowej, można powiedzieć że cebulowo to ja tak po polsku sadzę - duuuuużo, kolorystycznie jak u pawia i kształty wszelakie są reprezentowane! Sezon tulipanowy jest bardzo długi, bo praktycznie trwa od końca marca do trzeciej dekady maja ( śmiem twierdzić że dłużej niż w przypadku tulipanów ogrodowych ). Teraz fotki: pierwsza i czwarta poniżej to Tulipa clusiana 'Lady Jane', druga to Tulipa humilis 'Violacea Black Base', trzecia Tulipa humilis 'Violacea', piąta to Tulipa linifolia batalinii 'Bright Gem'.
A teraz o tulipanach. Kiedyś lubiłam tulipanowanie w ogrodzie, eleganckie liliokształtne na sztywnych pędach, barokowe papuzie, crispy egzotycznie wdzięczne - wszystkie mi pasowały do moich teatralnych magnolii. Dziś te zauroczenia to pieśń przeszłości. Przyczyn tego stanu rzeczy jest parę; po pierwsze - doceniam urok bardziej naturalnych aranżacji, kwitnące magnolie wielkokwiatowe to już jest wystarczająco wystawnie i bogato jak dla mnie, po drugie - nie wiem co oni dodają do cebul tulipanowych ani jak je pędzą, ale tulipany najnowszych odmian to w zasadzie rośliny jednoroczne, po trzecie - starsze odmiany tulipków wymagają raz na jakiś czas wykopków, przesuszeń, że o nawożeniu w fazie marniejącego kwiatu i zielonego liścia ledwie napomknę, a ja się nie robię coraz młodsza i sprawniejsza. Nie znaczy że zarzuciłam w ogóle tulipanowanie, po prostu zainteresowałam się tulipanami botanicznymi ( jest na ten temat nawet wpis w blogim - Najwcześniejsze tulipanki ). Tulipany botaniczne mają mnóstwo naturalnego uroku i choć są znacznie mniejsze i mają nie tak okazałe kwiaty jak ich cywilizowani krewni, uważam że bardziej pasują do Alcatrazu. Uprawa też jest mniej skomplikowana niż w wypadku tulipanów ogrodowych. W sam raz kwiaty dla takiego lenia jak ja. W ogrodzie pojawiają się jeszcze staruszki apeldoorny ( "normalne'" i "goldeny" ), ale będą zanikać bo nie robię nic z ich cebulkami. Odejście przez wyciszenie, tak to określam, choć chyba trafniej byłoby odejście przez zagłębianie się w gruncie. Trochę to potrwa, bo apeldoorny to naprawdę dobre tulipany, jak komuś tulipkowanie pasuje do ogrodu to właśnie te tulipany powinien sadzić. No z liliokształtnych to odmiana 'Aladdin' jest "wiecznie żywa", papuzie i crispa to delikatesy, bez wykopywana długo nie pociągną ( u mnie na maksa ze trzy sezony ). To że tulipków ogrodowych w Alcatrazie mało nie oznacza że w ogóle takich tulipanów koło siebie nie znoszę. Owszem znoszę, z tym że wazonowo. Lubię takie kupowane nie w kwiaciarni, tylko rynkowe, od "baby" i od "dziada". Kwitnące jak Wielki Ogrodowy przykazał - w kwietniu i maju, szklarniowe tak nie pachną i poznać zawsze po nich że to sztucznidełka wypędzone. Wyjątkiem kwiaciarnianym "w temacie" tulipanów są karłowate tulipki sprzedawane jesienią, bądź na Boże Narodzenie. Tak sentymentalnie mnie się podobają. Teraz fotki, na pierwszej najpiękniejszy "czarny tulipan" - ukochany Danuś.
Alcatraz traktowany tulipanową dziczyzną wygląda jakoś bardziej wyrafinowanie niż za czasów tulipków ogrodowych. Przede wszystkim rośliny tak nachalnie nie walą po oczach, mniejszy wzrost, mniej jarzeniowe kwiatki, nic człowieka nie rozprasza przy podziwianiu tulipanowych kwiatów magnolek. Zniknięcie tulipanów ogrodowych z Alcatrazu to było wyciągnięcie nadprogramowego grzybka z barszczu. Kwiaty dzikich tulipków są urocze, skala barwna olbrzymia, nawet wrzosowe ( Tulipa saxatilis 'Lilac Wonder' - urodny jak marzenie ) się znajdą. Niektóre są bardziej wymagające, inne mniej ale nie zanikają jak sen złoty, jak to ma miejsce w przypadku niektórych ogrodowych tulipków. Najbardziej lubię Tulipa turkestanica, ich sadzę najwięcej ale oprócz nich w Alcatrazie rosną: Tulipa tarda, Tulipa clusiana ( piękna odmiana 'Lady Jane' - tulipek ciężki w uprawie ), Tulipa linifolia batalinii 'Bright Gem' ( samograj - podobnie jak tulipany turkiestańskie jest mało wymagający ), Tulipa polychroma, Tulipa saxatilis 'Lilac Wonder', Tulipa puchella vel Tulipa humilis w trzech odmianach - 'Violacea', 'Persian Pearl' i 'Violacea Black Base'. Całkiem sporo dziczyzny tulipanowej, można powiedzieć że cebulowo to ja tak po polsku sadzę - duuuuużo, kolorystycznie jak u pawia i kształty wszelakie są reprezentowane! Sezon tulipanowy jest bardzo długi, bo praktycznie trwa od końca marca do trzeciej dekady maja ( śmiem twierdzić że dłużej niż w przypadku tulipanów ogrodowych ). Teraz fotki: pierwsza i czwarta poniżej to Tulipa clusiana 'Lady Jane', druga to Tulipa humilis 'Violacea Black Base', trzecia Tulipa humilis 'Violacea', piąta to Tulipa linifolia batalinii 'Bright Gem'.
sobota, 5 marca 2016
Alcatraz ma nowego mieszkańca!
Ci, którzy podżerają lub popijają przed kompem proszeni są o przełknięcie żeru i odstawienie talerzyków, kubków, szklanek i innych filiżanek. Dla własnego bezpieczeństwa. Usiłowałam Was na to przygotować, choć nie wiem czy było to w ogóle możliwe - tak, posiadam krasnala! Uff, jakoś poszło. Szybko i konkretnie. Proszę się nie krztusić, oddychać głęboko - wentylacja płuc pomoże.
Krasnal jest bo dlaczego niby mam się ograniczać i nie krasnalić? Ludzie robią gorsze rzeczy! Na przykład cementowe kolumienki pod doniczki z roślinami jednorocznymi albo ogródki wyłożone niemal w całości polbrukiem i trawnikiem z rolki. Różanki robią zapamiętale z mieszańców herbatnich, rodki sadzą w dziurach wykopanych na środku Tyrawnika, żywotnikują do nieprzytomności. O tym że pod wszystko sypią chemię w dużej ilości ledwie napomknę. Na tym tle moje ekscesy w postaci posiadania jednego,około czterdziesto - pięćdziesięcio centymetrowego krasnala ogrodowego po prostu bledną. Tym bardziej że mój krasnal nie jest z tych strasznie rzucających się w oczy. Dodatkowo jest gryplan żeby ustawić go na kamyszku pod tytułem piaskowiec, rzeczony kamyszek potraktować jogurtem naturalnym w celu zaproszenia mchu ( rozważane są opcje: jogurt grecki lub beztłuszczowy ) i tym sposobem trochę wtopić w naturę. Krasnal ma się znaleźć docelowo gdzieś w paprotnych okolicach, a ponieważ teraz w ogrodzie stanowiska paprotne się powiększą będzie sporo miejsc do wyboru.
Jak wiecie albo i nie wiecie ( jak ktoś nie wie to może się zapoznać z moim wypocinami na temat krasnoludyzmu - Hejt na krasnale ogrodowe - kowal zawinił Cygana powiesili! ) problem krasoludkowania w Kraju Kwitnącej Cebuli i Najlepszego Na Świecie Ziemniaczka od pewnego czasu mnie pobolewał. Wszyscy jadą po krasnalach jak po łysej kobyle. Narzekać i mówić fe to każdy potrafi, krasnoludkować tak żeby to się w ogród jakoś wpisało już jest trudniej. Trudno nie oznacza jednak że absolutnie niemożliwe. O gustach jak wiadomo się nie dyskutuje - jedni wolą w ogrodzie wśród roślin formy bardzo proste, inni skręcają w stronę baroku. Zarówno w jednym jak i drugim wypadku bardzo łatwo przegiąć i zrobić ogrodowi gugu. Dlatego z ozdóbstwami wszelakimi trzeba baaardzo ostrożnie postępować i uważać przede wszystkim na ich jakość i ilość ( po mojemu ogród to miejsce dla roślin a nie wariacja w mini sklali na temat Sacro Bosco Orsiniego czy galeria rzeźby współczesnej ).
Mój krasnoludek jest bardzo tradycyjny w formie ( he, he, skąd znamy te napompowane poliki ), szczęśliwie nie jest jednak wielobarwny w krzykliwy sposób. To go jakoś tam ratuje, design ujdzie, szczególnie jak go paprociowe frondy z lekka przykryją. Czy winnam się wstydzić krasnkludkowania? A goowno, uważam że wcale nie powinnam - posiadam krasnoludka ogrodowego i jestem z tego dumna! Walczę bardzo dzielnie ze stereotypem krasnalowego kiczu z plastiku ( za pomocą kiczu o mniejszym natężeniu ) i czuję się jak awangarda rewolucji ( normalnie Trocki od krasnali ), choć mój krasnoludek jest taki bardziej "mieszczański", w stylu miesięcznika "Mój piękny Ogród" ( tak mi się przynajmniej wydaję, bo lata temu miałam to pismo w ręce ). Poza tym nie traktuję zbyt poważnie tzw. dobrych wzorców, mam już swoje lata i nie będę do niczego podchodziła na kolanach, choćby ze względu na zmiany zwyrodnieniowe związane z wiekiem. Pełen luz, bez napinania i śmiertelnej powagi w ogrodowaniu. Dla mnie uprawa ogrodu to nie jest konkurs poprawnej piękności tylko zabawa.
Dobra teraz sesja Wolfganga ( imię dostał prawdziwie germańskie ), jak zawodowego modela fociłam na łonie marcowej natury. Mam nadzieję że ta jego łopatka zrobi się z czasem mniej odblaskowa ( znaczy że nocą załatwi za mnie wykopywanie mleczyków ).
Krasnal jest bo dlaczego niby mam się ograniczać i nie krasnalić? Ludzie robią gorsze rzeczy! Na przykład cementowe kolumienki pod doniczki z roślinami jednorocznymi albo ogródki wyłożone niemal w całości polbrukiem i trawnikiem z rolki. Różanki robią zapamiętale z mieszańców herbatnich, rodki sadzą w dziurach wykopanych na środku Tyrawnika, żywotnikują do nieprzytomności. O tym że pod wszystko sypią chemię w dużej ilości ledwie napomknę. Na tym tle moje ekscesy w postaci posiadania jednego,około czterdziesto - pięćdziesięcio centymetrowego krasnala ogrodowego po prostu bledną. Tym bardziej że mój krasnal nie jest z tych strasznie rzucających się w oczy. Dodatkowo jest gryplan żeby ustawić go na kamyszku pod tytułem piaskowiec, rzeczony kamyszek potraktować jogurtem naturalnym w celu zaproszenia mchu ( rozważane są opcje: jogurt grecki lub beztłuszczowy ) i tym sposobem trochę wtopić w naturę. Krasnal ma się znaleźć docelowo gdzieś w paprotnych okolicach, a ponieważ teraz w ogrodzie stanowiska paprotne się powiększą będzie sporo miejsc do wyboru.
Jak wiecie albo i nie wiecie ( jak ktoś nie wie to może się zapoznać z moim wypocinami na temat krasnoludyzmu - Hejt na krasnale ogrodowe - kowal zawinił Cygana powiesili! ) problem krasoludkowania w Kraju Kwitnącej Cebuli i Najlepszego Na Świecie Ziemniaczka od pewnego czasu mnie pobolewał. Wszyscy jadą po krasnalach jak po łysej kobyle. Narzekać i mówić fe to każdy potrafi, krasnoludkować tak żeby to się w ogród jakoś wpisało już jest trudniej. Trudno nie oznacza jednak że absolutnie niemożliwe. O gustach jak wiadomo się nie dyskutuje - jedni wolą w ogrodzie wśród roślin formy bardzo proste, inni skręcają w stronę baroku. Zarówno w jednym jak i drugim wypadku bardzo łatwo przegiąć i zrobić ogrodowi gugu. Dlatego z ozdóbstwami wszelakimi trzeba baaardzo ostrożnie postępować i uważać przede wszystkim na ich jakość i ilość ( po mojemu ogród to miejsce dla roślin a nie wariacja w mini sklali na temat Sacro Bosco Orsiniego czy galeria rzeźby współczesnej ).
Mój krasnoludek jest bardzo tradycyjny w formie ( he, he, skąd znamy te napompowane poliki ), szczęśliwie nie jest jednak wielobarwny w krzykliwy sposób. To go jakoś tam ratuje, design ujdzie, szczególnie jak go paprociowe frondy z lekka przykryją. Czy winnam się wstydzić krasnkludkowania? A goowno, uważam że wcale nie powinnam - posiadam krasnoludka ogrodowego i jestem z tego dumna! Walczę bardzo dzielnie ze stereotypem krasnalowego kiczu z plastiku ( za pomocą kiczu o mniejszym natężeniu ) i czuję się jak awangarda rewolucji ( normalnie Trocki od krasnali ), choć mój krasnoludek jest taki bardziej "mieszczański", w stylu miesięcznika "Mój piękny Ogród" ( tak mi się przynajmniej wydaję, bo lata temu miałam to pismo w ręce ). Poza tym nie traktuję zbyt poważnie tzw. dobrych wzorców, mam już swoje lata i nie będę do niczego podchodziła na kolanach, choćby ze względu na zmiany zwyrodnieniowe związane z wiekiem. Pełen luz, bez napinania i śmiertelnej powagi w ogrodowaniu. Dla mnie uprawa ogrodu to nie jest konkurs poprawnej piękności tylko zabawa.
Dobra teraz sesja Wolfganga ( imię dostał prawdziwie germańskie ), jak zawodowego modela fociłam na łonie marcowej natury. Mam nadzieję że ta jego łopatka zrobi się z czasem mniej odblaskowa ( znaczy że nocą załatwi za mnie wykopywanie mleczyków ).