środa, 19 lutego 2014

Rabaty Alcatrazu - Rododendronarium przyoczkowe - część druga

Rododendronarium przyoczkowe to nie tylko rodki w odcieniach delikatnej żółci, kremu czy w łososiowej tonacji. Rośnie sobie tam grupa odmian w innych kolorach. Niby miały być tylko "bezpieczne" różyki ale tak się jakoś porobiło że rosną tam tak "wystrzałowe" odmiany jak 'Calsap' czy 'Hachmann's Charmant', które z łagodnymi różowościami mają tyle wspólnego co kruk z biureczkiem. Najbliżej słodkiej różowości była chyba odmiana 'Brigitte', niestety szlag ją trafił i została zastąpiona parę lat temu przez odmianę 'Cosmopolitan'. Odmiana ta ma być podobno przepięknie kwitnąca, piszę podobno bo w gruncie siedzi już parę lat, nawożona jest jak inne rodki ale kwieciszcza nie wyprodukowała. Fakt zaiste zdumiewający! Jakiś cholerny impotent który nie zawiązuje pąków kwiatowych mi się trafił. Obiecałam sobie że jeszcze trochę poczekam ale moja cierpliwość też ma swoje granice. 'Cosmopolitan' należy do grupy Caucasicum, może mu u mnie za zimno? Ech, 'Brigitte' była przynajmniej kwitnąca! Kwiaty może nieduże ale jak to rodek z grupy Hybride niezawodnie zawiązywała pąki. Nie wiem dlaczego padła, krzewy które opisywane są jako znacznie od niej wrażliwsze na zimową aurę przeżyły a ona biedulka odfrunęła. To jedyny "Hachmann" który mi wyleciał sam z siebie ( a nie został ukradziony ), może jeszcze odtworzę nasadzenie z tym rodkiem bo krzaczek wart miejsca w ogrodzie.

Ta odmiana była wielokrotnie nagradzana, moim zdaniem w pełni zasłużenie. Jej zaniknięcie uważam po prostu za własną wpadkę hodowlaną,w tym samy roku kiedy moja 'Brigitte zaniknęła, mamelonowy egzemplarz nie dość że przeżył bez najmniejszego trudu to jeszcze kwitł jak szalony! 'Calsap' to ta sama grupa rodków co 'Brigitte', w związku z tym kwitnienie coroczne mam zapewnione. To amerykańska odmiana wprowadzona przez Michener'a w 1986 roku. Twardy zawodnik, zimowe chłody znosi spokojnie. Wzrost powolny ale bez przesady. Z lekka ochładza moją rododendronową rabatę i pomaga nie zagrzebać jej w słodkim łososio - różyku. Mniej "mniamniuśna" dzięki niemu się robi i nie tak "oczywista" pod względem kolorystycznym.

'Hachmann's Charmant' rosnący akurat w tym a nie innym miejscu to dla mnie samej zdziwko. Mam wrażenie że sadzony był dlatego żeby mdło nie było ( skleroza mnie dobija, tak mi tylko świta że to chyba dlatego go w tym zakątku rabaty posadziłam ). Całkiem dobrze pasuje do japonek rosnących nieopodal i miałam nadzieję że nieźle będzie wyglądał przy 'Cosmopolitan'. Oczywiście odmiana z grupy Hybride więc co roku w maju daje radość oczom, naprawdę dobry z niego rodek. Jak już pisałam w polskich warunkach rodki Hachmanna hodowane w Barmsted w Schleswig - Holstein sprawują się naprawdę nieźle, znakomitą większość odmian tego hodowcy można u nas sadzić bez stresu że wypadną zimą. Moje rodki nabywam przeważnie w szkółce Jana Ciepłuchy. Co prawda "duża" szkółka prowadzi w tej chwili tylko sprzedaż hurtową ale niedaleko mojej gawry jest szkółka rodzinnie powiązana z "Ciepłuchostwem" i to z niej najczęściej biorę rodki czy azalki. Śmiem twierdzić że jestem w pewien sposób uprzywilejowana, coś takiego pewnie też odczuwają mieszkańcy Pisarzowic gdzie rodki hoduje pan Pudełko. Kupowanie rodków z kwiatami, łażenie po szkółce gdzie jest multum odmian i na dodatek możliwość oblookania dorosłych egzemplarzy w gruncie to coś nieporównywalnego do wszelkich innych form zakupów. Nie ma to jak dobre zakupy żywcowe!


poniedziałek, 17 lutego 2014

Święto Kota czyli dzień jak co dzień!


Dzisiejszy wpis powinien być rododendronaryjny ale kotostwo górą! Dzień Kota moja piątka obeszła należycie tzn. dała mi popalić! Mam teraz dla nich trochę mało czasu i jest to mi wypominane w różny sposób ( np. zauważyłam ponowne próby darcia moich książek oraz podgryzanie czasopism ). Nie jestem już też dumną posiadaczką dieramy! Nawet bulewka została starannie rozdrapana! Szkody są liczne i bardzo mnie bolące ( odpłynął szklany aniołek, przypadkiem się na niego skoczyło ). Nie mogę się już doczekać wizyty stolarza z niespodziewanką dla kotów. Niech ryczą i miauczą pod zamkniętymi nowymi drzwiami - kara musi być! Może to paskudne z mojej strony takie im "życzenia" umyślać w dniu ich święta ale naprawdę się bestie o takie a nie inne życzonka postarały. Była akcja jest reakcja! W ramach resztek drzemiącego jeszcze we mnie poczucia praw przynależych czworonożnym domownikom w dniu szczególnym, kociarnia dostała dziś surową wołowinę ( Pumel narzekał i mamlunił bo pokrojona a nie zmielona jak ono lubi ). Po wołowinie zamiast radosnego mruczenia miałam dzikie harce i nieustanne otwieranie okna i drzwi ( syndrom eliotowskiego Ramtamtamka, który zawsze był ze złej strony drzwi ) a na koniec całkiem nieoczekiwaną próbę umoczenia kociej sznupy w mojej kawie i to ze strony Szpagetki, niby najgrzeczniejszej z kotów. Obecnie za oknem dzikie wrzaski bo Lalenty i Felicjan "rozmawiają" z sąsiedztwem, Sztaflik siedzi nielegalnie w doniczce araukarii, Pumel głośno chrapie a Szpagetka usiłuje "pomóc" mi wystukać ten post. No po prostu prawdziwe Święto Kota!

niedziela, 9 lutego 2014

Rabaty Alcatrazu - Rododendronarium przyoczkowe - część pierwsza

Rododendrony nad oczkiem wodnym to stara sprawa. Po prawdzie to rosły tam sobie kiedy oczko było jeszcze w planie i wcale nie zapowiadało się że szybko powstanie. Moja przygoda z nimi zaczęła się dość niefortunnie bo udało mi się parę z nich wykończyć "czułą opieką" a niektóre odmiany zniknęły podczas Wielkiego Kradziejstwa, które zdarzyło się w Alcatrazie dwa razy przy okazji zmian właścicielskich na działkach nas otaczających ( ekipy budowlane sąsiadów to moi "odwieczni wrogowie" ). Może to i dobrze że nie wszystkim rodkom udało się dotrwać do dnia dzisiejszego bo moje wczesne wybory odmian widziane z perspektywy czasu nie zawsze były najlepsze. Bardziej interesowała mnie wówczas uroda choćby pojedyńczego kwiatu a nie witalność rośliny czy choćby jej pokrój. No takie typowe sprawki obciążające sumienie świeżo upieczonego ogrodnika.
Wybierałam sobie na ten przykład rodkowe rarytetki, które odpływały pierwszej zimy albo rzucałam się na holenderskie sprowadzeńce. Krótko pisząc i nie roztrząsając - głupota! Z czasem jednak docierało do mnie że warto szadzić tzw. pewniaki, odmiany stare i sprawdzone, niezawodnie zakwitające. Nad oczkiem takimi hardcorami okazały się dwie odmiany - wcześnie kwitnąca olbrzymimi kwiatami 'Simona' i rodkowy "powszechniak" 'Album Novum'.

Pierwsza z nich to dość szybko rosnący rododendron z grupy Campylocarpum, zdrowa niemiecka krowa że się tak wypiszę, bo pochodząca z obórki w Barmsted. Różaneczniki Hansa Hachmanna rosną w naszych warunkach klimatycznych bardzo dobrze i ta wprowadzona w 1978 roku odmiana nie jest wyjątkiem. Co prawda grupa do której należy nie jest uznawana za nieprzysparzającą stresów ogrodnikom uprawiającym rodki w ostrzejszym, kontynentalnym klimacie ale ta konkretna odmiana sprawdziła się u mnie w naprawdę trudnych warunkach. Spokojnie zniosła okrutny luty 2012 bez okrycia ( tylko zasypana bryła korzeniowa dużą ilością kory ) a to świadczy o tym że do delikatesa jej bardzo daleko. Oczywiście sezon kwitnienia był wówczas niemal bezkwietny bo poprzemarzały pąki ale liście nadal trzymały się dzielnie ( w większości ), no i nie poprzemarzały pędy!

Weteran rodkowych nasadzeń przydomowych w Polsce to wyhodowana w Belgii w szkółce van Houtte odmiana 'Album Novum' wprowadzona do handlu przed rokiem 1986. Należy do grupy Catawbiense więc mrozy zimowe znosi z godnością starej angielskiej lady. Minusem jest to że lubi bardzo "patyczeć", po paru latach niekontrolowanych przez ogrodnika przyrostów to normalnie strach się bać patrzeć na tego drapaka. Jedyna rada to sekator i jak najwcześniejsza kontrola kierunku ( a właściwie kierunków ) w którym podąża krzak. W ogóle nie należy się w tym wypadku wzdragać przed użyciem sekatora, to jest odmiana "kosiarkowa", znaczy kosiarką przejedziesz a i tak odrośnie. Pamiętać tylko trzeba że najlepiej jest kiedy krzew tniemy tuż po kwitnieniu i usunięciu tego co po kwiatach zostało ( choć w wypadku 'Album Novum' zaczynam podejrzewać że i termin nie ma znów aż tak wielkiego znaczenia bo w przyszłym roku wypuści i tak nowe oczko pod miejscem cięcia, no "kosiarkowiec" he, he ).

Kiedy te najstarsze stażem w Alcatrazie rodki zaczęły wyglądać jak krzaki dokupiłam wreszcie udane towarzystwo. Dwa rodkowe krzewy wprowadzonej do handlu w 1985 roku odmiany 'Lachsgold' ze szkółki Hobbie D. G. i jeden krzew odmiany 'Belkanto' ( krzyżówka 'Mrs J.G. Millais' x 'Golddekor', wprowadzony w 1988 roku ) oraz jeden krzew odmiany 'Bernstein' ( wprowadzonej przez Hansa Hachmanna w 1978 roku ). Różaneczniki z grupy Wardii uważane są za nieco bardziej odporne na zimowe ekscesy od tych z grupy Campylocarpum, ale lubiące za to podłapywać grzybki. Szczególnie paskudna miała być pod tym względem odmiana 'Lachsgold'. No cóż, potwarz, pomówienie i jeszcze raz potwarz! Grzybki nie atakują jej wcale częściej niż inne rodki, u mnie spotwarzony 'Lachsgold' rośnie bardzo dobrze, praktycznie bezgrzybkowo. Zauważyłam że mimo ładnego, kopulastego kształtu krzew wymaga od czasu do czasu korekty. Niestety z sekatorkiem trzeba do niego podchodzić znacznie bardziej ostrożnie niż do 'Album Novum', jak już tniemy to tylko w krótkim czasie po kwitnieniu. Na zdjęciu obok odmiana 'Lachsgold' - to ten rodek z tła, kadr ukradł mu rodek 'Belkanto' ( ale za to na pierwszym i ostatnim zdjęciu w tym wpisie widać odmianę 'Lachsgold' w całej nieprzeciętnej urodzie ).

'Belkanto' jest dla mnie pewną zagadką, nijak do tej pory nie zdołałam go dopisać do jakiejś grupy, pewne jest tylko że należy do wielkokwiatowych i jest rodkiem z licencją. Rośnie bezproblemowo, podobnie jak 'Lachsgold' ma lekko zaokrąglony kształt, jest tylko bardziej przysadzisty. Taki szeroko rozłożony, okrągławy rodek z odmiany 'Belkanto' - wprost idealny na front rabaty rodkowej. Zakwita odrobinę później niż rosnący tuż za nim 'Lachsgold' ale nie jest to tak wielkie rozminięcie się w czasie by tym dwóm odmianom nie udało się stworzyć fajnej kwitnącej grupy. Pod koniec kwitnienia 'Lachsgold jest niemal czysto kremowy i na jego tle znacznie bardziej złotawy 'Belkanto' świetnie wygląda. Uważam ten zestaw za jedno z moich bardziej udanych rodkowych nasadzeń.

Najtrudniejszą w uprawie z trzech wymienionych okazała się odmiana 'Bernstein' z grupy Dichroanthum. Przez pierwsze lata byłam zdegustowana jego postawą, on po prostu stał w miejscu. O dziwo ruszył go ów pamiętny okrutny luty dwa lata temu, wiosenną porą krzew zaczął przyrastać i nawet wydał normalne kwiatostany w zeszłym roku. No cóż w hodowli nienajłatwiejszy ale warto mu poświęcić czas - jeden z ładniejszych rodkowych kwiatów jakie żywcem oblookałam, szczególnie w fazie dojrzałej. Niestety zawsze jest "coś kosztem czegoś" ( cytat ze starej Janiakowej ), tak jak kwiaty tej odmiany powalają urodą tak kształt krzewu jest z tych co potrafią dobić. Niskie to i pokładające się, co samo w sobie jest już zdziwnotą bo zazwyczaj pokładają się pędy wysoko rosnących odmian. Wkomponować go w rabatę to w związku z tym pokrojem jest bardziej niż trudno. No problematyczny z niego rodek, śmiem twierdzić że dla zaawansowanych ogrodniczo.

Jak moje trzy nabyte nowe odmiany się zaaklimatyzowały to mnie podkusiło i kupiłam małego, słodkiego rodka 'Flautando'. Zaliczany jest do grupy Brachycarpum (Tigerstedtii), wyhodował go Hans Hachmann i wprowadził do handlu w roku 1986. Rodek u mnie rośnie dość wolno, jak dotychczas nie wymagał żadnej korekty sekatorem. Zwarty, bardzo piękny kopulasty kształt rośliny, "rodek reprezentacyjny" na przód rabaty. Pod tym względem przewyższa nawet pięknokształtnego 'Belkanto'! Kwiaty prześliczne, lososiowo - kremowe odcienie, dzwonkowaty kształt i lekkie przewieszenie - no miodzio! W dodatku odmiana dobrze i bezproblemowo rośnie i co ważne co roku obsypana jest kwiatami mimo wykonywania przeze mnie tylko podstawowych czynności pielęgnacyjnych.
'Flautando' dostał niedawno całkiem nowego "starego" koleżkę, choć w tym wypadku bardziej pasowałoby słowo koleżanka bo odmiana nazywa się 'Orangina'. Krzaczek jest "z przesadzenia", do późnej wiosny zeszłego roku rósł sobie w innej części Alcatrazu przy ciemnych rodkach. Niestety łososiowy różyk kwiatów tej odmiany straszliwie gryzł się z kwiatami rodków w kolorach purpury i fioletu. Nie było rady, trzeba było przesadzić. Zobaczymy jak będzie wyglądała 'Orangina' posadzona przy "Flau - flau" jak czule zwę odmianę 'Flautando'. Termin kwitnienia mają bardzo podobny , może uda mi się powtórzyć mały ogrodniczy sukcesik odniesiony z zestawem 'Lachsgold' + 'Belkanto'.

Na koniec Salon Odrzuconych - dwie odmiany które prawie w pełni świadoma ogrodniczo ( czyli całkiem niedawno ) posadziłam roznadziejona że przetrwają: 'Paprica Spiced' i 'Creamy Chiffon'. Cześć ich pamięci! To nie ten klimat, wykończenie nastąpiło błyskawicznie ( pierwsza odpłynęła "Papryczka", "Szyfonek" ledwie dożył do następnego sezonu i zdechł w stylu Damy Kameliowej - były gorączki, drgawki i przedśmiertne paroksyzmy ).


poniedziałek, 3 lutego 2014

Odwilż i jej niebezpieczne skutki

Jak cudowną sprawą byłby lekki opad śnieżny gdyby nie to że lekki opad śnieżny pod wpływem temperatury ulega upłynnieniu! Wszyscy hurra, hurra bo tajenie śniegów kojarzy się z nadciągającą wiosną a ja wrrrr bo lodowate strumyczki w których brodzę to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. W dodatku wywalenie kotów na te roztopy nie wchodzi w rachubę, bestie siedzą na parapecie i ani myślą schodzić niżej i moczyć łapki albo i co więcej. Z moich dachów zsuwają się jakieś zwały śnieżno - lodowe, słyszę niepokojące grzechotanie w rurach spustowych nieprawidłowo zwanych przeze mnie rynnami. Mój interenet odpływa i przypływa, nie bardzo wiem co jest grane bo z ADSL wszystko w porzo ( może podmoczyło stację Tepsy? ), a wczoraj w ramach rozrywki niedzielnej wywaliło na "dzielni" prąd. Jakoś wszystko kojarzę z roztopami i penetrującą wodą roztopową - odwilż znaczy jest w moim odczuciu kolejną katastrofą jaką nas częstuje zima. Tym niemniej i we mnie jakieś ciepłe i miłe rzeczy kiełkują, co prawda niezbyt bujnie, kiedy widzę że zima zabiera manatki, przypięła skrzydełka i odtrąbiła na odwrót. Jakby odwilżowych sprawek było mało Dżizaas bezczelnie postanowiła mieć grypę. Obecnie "umiera" w swoim mieszkanku na górze otoczona troskliwością sąsiadów, nachłeptana ciepłymi naparkami i napchana straszliwą ilością żarcia ( chorego najlepiej zakarmić na śmierć, nie będzie się męczył grypowymi objawami tylko padnie z przejedzenia ) i usiłuje czytać właściwe książki ( te potrzebne do pracy są właściwe ) i notatki. Jedno co dobre we właściwych książkach to jest to że działają usypiajająco, tak że Dżizaas swoją grypę po prostu prześpi. Potem tylko czeka mnie walka z półozdrowiałym Dżizaasem przebierającym odnóżami żeby już i "na ten tychmiast" wyleźć na świeżo odwilżony świat. Grypa właściwie przeleżana nie jest aż tak groźna natomiast wylezienie z pieleszy w celu podłapania wszystkiego co tylko osłabiony grypą organizm może podłapać jest znacznie groźniejsze.

Nasz Tatuś włączył się do walki z grypą Dżizaasa tradycyjnym "zrobisz prześwietlenie płuc" , najprawdopodobniej nasz staruszek jest zwolennikiem teorii że radiacja załatwi wszystko. Tak podejrzewamy z Dżizaasem. We mnie lęgną się gorsze podejrzenia a mianowicie wyczuwam tu tzw. wielkie niespełnienie Tatusia. Tatuś z zapamiętałością godną politycznego przeciwnika tropi nasze choróbska i stawia diagnozy przy których te doktora House'a to piccolo. Po sławetnej zimnicy którą wmówił Macoszce, mieliśmy już rodzinną gruźlicę oraz napady padaczkowe zamiast omdleń. Tatulek uzbrojony w jakiś podejrzany "podręcznik" paramedyczny w tzw. okresach podwyższonej zachorowalności robi się z lekka niebezpieczny. Odwilż zwiastuje czas przełomów i trzeba się liczyć z tym że działalność Tatusia nie ograniczy się do prób zaciągnięcia Dżizaasa pod aparat rentgenowski tylko roziągnie się na "profilaktykę". Rodzina zatem musi zachować czujność, Tatuś z profilaktyką jest w powodzi roztopowej rafą którą należy sprytnie i z dużym wyczuciem omijać. Zawsze się boję że Ojciec znajdzie u mnie kiedyś objawy trądu i będzie usiłował je leczyć, he, he! Na wszelki wypadek i ja piję naparki, nawet je sobie promiluję w celach zdrowotnych. Jedno co miłe w ten roztopowy czas to fakt że słoneczko nam pięknie przygrzewa. Za oknem słoneczku śpiewają kosy i słychać radosne srocze skrzeki. Na jarząbku mącznym jest baza sikorek i z tej strony też dochodzą świergoty. Może i dobrze że woda z roztopów zatrzymuje się akurat w jarząbkowych okolicach, koty nie będą ryzykowały "nieprzyjemności". Mam nadzieję że do końca tygodnia sytuacja odwilżowa ulegnie normalizacji, w innym wypadku ja na coś zapadnę łażąc w stale lekko wilgotnym obuwiu.