niedziela, 31 marca 2024

Wielka Noc

Wszystkiego Najświąteczniejszego Wam życzę, zdrowych i spokojnych świąt Wielkiej Nocy. Hym... dobrze że te prawie dwa tysiące lat temu nie kombinowali za bardzo z czasem, wyobrażacie sobie zmartwychwstanie przesunięte o godzinę do przodu? Te  niewiasty wstające wcześniej,  mrok koło grobu i komunikat władz Jerozolimy - Dziś klepsydry przestawiamy na czas letni. Skracamy dobę o jeden obrót? Taa... Powstały podczas zaborów zwyczaj porannej mszy rezurekcyjnej ( istniał zakaz sprawowania nocą liturgii, więc trzeba było procesje rezurekcyjne tradycyjnie odbywające się w Wigilię Paschalną, przenieść na niedzielny poranek ), tak bardzo kojarzący się mła z obchodami Wielkiej Nocy po polsku,  powoli zanika. Rankiem nikt nie dzwoni ani nie strzela z  kalichlorku, błoga cisza! Na szczęście te rezurekcje wieczorem odbyte  i z tej błogości  na zmartwychwstanie się nie zaśpi. Frasobliwy te wszystkie zdziwności znosi z godnością, nie takie rzeczy znosił. Krzyż i całun ma po słowiańsku - germańsku zawalony kolorowymi jajkami, stadem kurczaczków, zającami i hebrajskimi barankami. Zmartwychwstanie  z tym całym towarzystwem to prawdziwy cud! Kiedy mła była bardzo małym dzieckiem i prowadzona była przez Babcię Wiktorię do tzw. wystawy czyli Grobu Pańskiego,  to namiętnie wypatrywała wśród hortensji, którymi obstawiona była figura  martwego Jezusa, ukrytych pisanek, kurczaczków z farbowanej na żółto waty, cukrowych baranków i czekoladowych zajączków. Małoletniej mła wydawało się że święconkowe towarzystwo bardziej pasuje do tego Grobu niż smętne hortensje. Przeca mówiono mła że nie umarł tak że nie wstanie a jak wstanie to będzie jadł, no  a słodkie najlepsze. Tak to wyglądało w młowej wyobraźni. Mła w wieku przedszkolnym miała wizję Zmartwychwstałego posilającego się po trudach zmartwychwstania czekoladowym zającem i zagryzającego czekoladową dziczyznę cukrowym barankiem. Jeżeli to się Wam wydaje obrazoburcze to informuję że mła podejrzewała że są tacy, którzy Jezusowi wcisnęliby białą kiełbasę i szynkę ( mła nie była wtedy jeszcze świadoma że Syn Człowieczy jadł koszernie ). Na liście podejrzanych było stado jej własnych wujków mięsożerców. Pomijając fakt że Grób Pański z figurą obłożoną kiełbasami to było coś zupełnie nie w guście mła, to uznawała że wędliny jako posiłek dla bóstwa są nie tego, przyziemne takie. Słodkie to całkiem coś innego. Jeżeli Frasobliwy przetrwał takie mniemania mła, to może przetrwa  też skróconą o godzinę noc zmartwychwstania, Wielką Noc. 

piątek, 29 marca 2024

Codziennik - sprzątalnictwo przed i świąteczne

Nadal bez dobrych wieści w prawie wiadomej. Jakby było mało towarzystwo na mnie obrażone. Wszystko przez przegląd techniczny kotostwa, było prychanie, trzęsienie łebkami, warki a w jednym wypadku to nawet usiłowanie pogryzienia ( spuszczę zasłonę milczenia na to kto okazał się niewdzięczną larwą i paskudą )! Mła usiłuje cóś robić ale tak się jej jakoś wszystko w szwach rozłazi od czasu zaniknięcia wiadomej osoby. Wokół też mało ciekawie - Cio Mary była ostatnio zdaniem mła nadaktywna,  co skończyło się przewróceniem wora z doniczkami, który stał sobie spokojnie w garażu, na Ciociną stopę. Po jaką cholerę ten wór ruszała nie wiem. Stał i nikomu nie przeszkadzał. Qurcze, nadgorliwość gorsza niż faszyzm. Wylazł sinior, stopa spuchła, Cio Mary odmawia prześwietlenie bowiem jak  twierdzi posiada promienie prześwietlające "w oczach" i tym straszliwym wzrokiem  stópkę prześwietliła. Mła na razie nie reaguje ale wydała z siebie coś na kształt noty dyplomatycznej rosyjskiego ambasadora, znaczy pytająco  - grożące "Nooo?!" Jeżeli stópka nie poniesie Cio Mary w Wielką Sobotę w kierunku mła to przetestujemy medyczną pomoc świąteczną, którą to wizytkę  będę mogła Cio całe życie wypominać w ramach rozrywki. Cio Mary świadoma tych planów mła leży ze stópką odłogiem, starannie olewając tzw. świąteczne porządki. Jak na razie  zlazła opuchlizna, dobry znak.

Ogród kwitnący  i pachnący, ciepła pogoda sprzyja wiosennym cebulowym. Pod magnolkami biało i niebiesko, miejscami różowo.  Mła mogłaby troszki wyleźć i porobić ale przed nią multum domowej roboty, w dodatku takiej, której nie lubi. No cóż robić, trza się brać za nielubiane. Mła chciałaby w końcu do góry brzuchem troszki poleżeć ale wygląda na to że się nie da. Nie ma lekko, może kiedyś będzie. Mła podczas przeglądu szaf natrafiła na stare materiały i jakoś tak się porobiło że jej się porządki wstrzymały. Dobrze się składa zatem że mła świątecznie odwiedza a nie że jest odwiedzana bo zamiast porządku to mła ma w chałupie materiałowe bordello. Wicie rozumicie, tkaniny z czasów  gdy kreton kreton znaczył, prawdziwne franele i tym podobne cuda. Hym... mła całkiem o tych skarbach zapomniała bo bardzo głęboko je sama przed sobą schowała. Teraz chyba nadejszła wiekopomna chwila żeby z tych skarbów skorzystać, przeca trumienki nimi nie wyściełam. Mła sobie  myśli że chwile przekropne, o ile deszczyk pojawi się w świętach, spędzi na sortowaniu tego dobra i snuciu związanych z nim gryplanów. Słoneczne chwile mła oczywiście spędzi w ogrodzie, w kocim towarzystwie ma się rozumieć. Roboty huk a mła nawet jeszcze róż nie przycięła porządnie. Cały czas lata w sprawach różnych a dla ogrodu czasu mało, dlatego marzy jej się choć troszki odpoczynku czynnego w święta.  No dobra, na razie to by było na tyle, resztę dopiszę jak wrócę "łod łobowiązku". Cdn. znaczy.

Mła nawiedziła dziś Cio Mary gnana jednak lekkim niepokojem, szczęśliwie nieuzasadnionym, co okazało się po oględzinach rapetki Cio. Owszem, stópka zbita jest solidnie ale palce dają się wyginać ( może nie tak do końca, był wrzask, he, he, he ). Mła przy tych oględzinach groziła  świątecznie  Cio Mary DPSem, Cio równie świątecznie groziła wymazaniem mła jakby co zawartością pampersa i tak obeszłyśmy Wielką Sobotę. Cio Mary stwierdziła że ani myśli robić jutro dla mła jakieś  śniadanie, mła ma się zająć sama sobą i dać Cio od siebie odpocząć, znaczy zajęcia w podgrupach. Mła jest bardzo zadowolniona że ma luzik i jej gryplan na świąteczną niedzierlę się skonkretyzował - będzie czynny wypoczynek w ogrodzie.  Nie że mła się będzie narabiać, mła sobie po prostu uda się z kotami do ogrodu i będzie w nim robiła co  uważa. To miło że sobie poodpoczywamy w święta jak każda z nas lubi - mła w ogrodzie, Cio Mary na balkonie z kryminałem. W związku z brakiem jutrzejszego  śniadaniowania urządziłyśmy sobie dziś cóś na kształt świątecznego podwieczorku, Cio Mary po naszym Dziadku wyznawa  teorię że jak święcone to można spożywać, więc spożyłyśmy. Zdziwne to nieco zważywszy że Cio jest mocno niedowierzająca ale w święta wszystkim nam troszki włącza się myślenie magiczne i działamy zwyczajem przodków.  Po powrocie do domu mła zastała stado też przekonane że jak święcone to już można  i był straszny ryk w temacie schowanej w lodówce drobiowej wątróbki.  Mła nawet nie zdążyła sparzyć bo były napady i rzucania się na grzbiet u stóp mła. Czym prędzej zapodałam a sobie ukroiłam serniczka od  Gieni, która  bardzo poważnie podchodzi do roli spadkobierczyni Małgoś.

środa, 27 marca 2024

Codziennik - niespokojnik i smętkownik

Nie mam dobrych wieści. W sprawie Pasiaka ani widu ani słychu, nie był i nie jest oglądany w miejscach, które lubi odwiedzać. Śledzę co i jak, wieści o zaginięciu rozpuszczone ale Pasiak zaniknął tak jak to koty mają w zwyczaju, wtopił się w okolicę jak rasowy szpion szoguna.  Pociesza mła to co powiedziała pani od Pusia - "Wydaje mi się że on kogoś jeszcze ma i to od niedawna", mła woli być "zdradzoną" i porzuconą niż pańcią kota, któremu coś złego się przydarzyło. Jeszcze całkiem się nie poddałam, w końcu Wiktorek  wracał po dwóch tygodniach, może i Pasiak się jeszcze pojawi. Nasłuchuję miauków zza okna, z nadzieją że usłyszę triumfalne "Muamamaum! ( Pasiakową fanfarę powitalną ) i świat wreszcie się poukłada a sprawy, koty i rzeczy wrócą na swoje  miejsce.  Na wszelki wypadek przygotowuje się do życia  "jak zwykle", znaczy kupuję nasiona, jakieś roślinki czy świąteczne durnoty. Ustawiam te głupie dekoracje. To tak wszystko trochę z rozpędu bo szczerze pisząc nic mła nie cieszy, to tylko rzeczy i sprawy bez większego znaczenia. Ech...

W stadzie gniewy i pretensje, Mrutek szaleje z powodu braku przyjaciela.  Cierpimy na tym wszystkie, zrobił się nasz kochany  Mrumi naprawdę wrednym kocurem. Mła jest pogryziona, dziefczynki są napadane, nawet Mercia i Leon, nasze jazgoczące psy sąsiedzkie zostały przez Mrutka pogonione, co samo w sobie jest zadziwiające  bo Mrutek w przeciwieństwie do Pasiaka czuł do tej pory przed tymi malutkimi kundelkami respekt. No to teraz już nie czuje, w ogóle żadnego respektu przed nikim, usiłował wywalić z pieleszy nawet Jej Skrzekliwość, pocieszycielkę mła. Szpagetka jest obecnie przytulanką, bardzo do mła lgnie, jak zawsze w ciężkich dla mła chwilach mogę liczyć na udostępnienie futerka do wtulenia. Dobra z niej przyjaciółka, prawdziwa podpora mami. A ogród sobie kwitnie jak gdyby nigdy nic, pięknie i nieciesząco.

sobota, 23 marca 2024

Pasiak gdzie jesteś?!

Nie ma go od pięciu dni, podobno był widziany trzy ulice dalej parę dni temu. Chodzę i nawołuję, humoru nie mam, co zrozumiałe. Odzywać nawet mła się nie chce. Ech...

wtorek, 19 marca 2024

Gduńsk, Gdańsk, Danzig - część dziewiąta

"Główne Miasto, Stare Miasto, Korzenne Miasto, Stare Przedmieście, Młode Miasto, Nowe Miasto i Dolne Miasto, budowane łącznie ponad siedemset lat, spłonęły w trzy dni. Nie był to pierwszy pożar Gdańska. Pomorzanie, Brandenburczycy, Krzyżacy, Polacy, Szwedzi i znów Szwedzi, Francuzi, Prusacy i Rosjanie, także Sasi już przedtem, tworząc historię, co parę dziesiątków lat uznawali, że trzeba to miasto spalić - a teraz Rosjanie, Polacy, Niemcy i Anglicy wspólnie wypalali po raz setny cegły gotyckich budowli, nie uzyskując w ten sposób sucharów. Płonęła Straganiarska, Długa, Szeroka, Tkacka i Wełniarska, płonęła Ogarna, Tobiasza, Podwale Staromiejskie, Podwale Przedmiejskie, płonęły Wały i Długie Pobrzeże. Żuraw był z drzewa i płonął szczególnie pięknie. Na ulicy Spodniarzy ogień kazał sobie wziąć miarę na wiele par uderzająco jaskrawych spodni. Kościół Najświętszej Marii Panny płonął od środka i przez ostrołukowe okna ukazywał uroczyste oświetlenie. Pozostałe, nie ewakuowane jeszcze dzwony Świętej Katarzyny, Świętego Jana, Świętej Brygidy, Barbary, Elżbiety, Piotra i Pawła, Świętej Trójcy i Bożego Ciała stapiały się w dzwonnicach i skapywały bez szmeru. W Wielkim Młynie mielono czerwoną pszenicę. Na Rzeźnickiej pachniało przypaloną niedzielną pieczenią. W Teatrze Miejskim dawano prapremierę "Snów podpalacza" dwuznacznej jednoaktówki. Na ratuszu Głównego Miasta postanowiono podwyższyć po pożarze, z ważnością wstecz, pensje strażaków. Ulica Świętego Ducha płonęła w imię Świętego Ducha, Radośnie płonął klasztor franciszkanów w imię Świętego Franciszka, który przecież kochał i opiewał ogień. Ulica Mariacka płonęła równocześnie w imię Ojca i Syna. Że spłonął Targ Drzewny, Targ Węglowy, Targ Sienny, to samo przez się zrozumiałe. Na Chlebnickiej chlebki już nie wyszły z pieca. Na Stągiewnej kipiało w stągwiach. Tylko budynek Zachodniopruskiego Towarzystwa Ubezpieczeń od Ognia z czysto symbolicznych względów nie chciał spłonąć."

Günter Grass  "Blaszany bębenek"

Miasto urojone, Gdańsk wymyślony. Niewielu ludzi przechadzając się po gdańskiej starówce tak odbiera to miasto. A  tymczasem to prawda i to taka bijąca po oczach, tylko że te oczy to muszą być w głowach, które wiedzą na co patrzą. O ile o tragedii szczerzepolskiej Warszawy Polacy wiedzą na poziomie "sam nie wiem skąd" o tyle o tragedii miast położonych na terenach styku kultur już niekoniecznie. Zniszczenie Gdańska, Wrocławia dociera do nas cóś słabo. Im więcej lat od wojny mija tym słabiej. Historia zniszczenia Gdańska wygląda tak: już od początku marca 1945 roku na miasto przeprowadzano zmasowane naloty bombowe, do których w połowie miesiąca dołączył  ostrzał artyleryjski w wykonaniu Armii Czerwonej. Nie walono  jedynie w umocnione pozycje niemieckie w Lasach Oliwskich, urządzenia portowe i tam inne  strategiczności, bomby i ładunki spadały  na gęsto zaludnione dzielnice miasta. Znacznie bardziej gęsto niż to miało miejsce przed wojną. To dlatego że kiedy w styczniu rosyjscy sołdaci weszli na tereny Prus Wschodnich, to ludność prowincji zaczęła masowo uciekać na zachód. Nie ma się co dziwić, zważywszy na to że propaganda niemiecka grzała temat sowieckiej zbrodni w Nemmensdorfie, częściowo zresztą przez  Niemców w celach propagandowych spreparowaną. Zbrodnie à la Nemmensdorf, takie jak przedstawiali je Niemcy, miały się dopiero zacząć. Ich genezą było najprawdopodobniej przekonanie że rozpuszczenie żołdactwa i dopuszczenie do  zbrodni  na niemieckiej ludności cywilnej wywoła panikę, która raz że przeszkadzać będzie niemieckiej administracji i armii w obronie, dwa że spowoduje  łatwiejsze wypędzenie Niemców po  wojnie i na drodze czystki etnicznej ugruntuje istnienie powojennej zmiany granic niemieckich na rzecz ZSRR i  Polski. Obie te rzeczy się udały. O tym jak zachowywali się żołnierze, tak naprawdę decydowali dowódcy niższego szczebla, ci którzy byli najbliżej żołnierzy. Jak dowódca za twarz sołdatów trzymał do zbrodni nie dochodziło, jak miał wylane albo szalał z żołnierzami to strach się bać, normalne bezhołowie w sowieckiej armii.  Historycy domniemują że istniało ciche przyzwolenie sowieckich władz na te ekscesy ale tak myślący historycy to przeważnie są  z Zachodu. Zważywszy na to jak wyglądała rewolucyjna walka Armii Czerwonej podczas wojny domowej w Rosji mła się skłania do zdania sporej grupy historyków z Europy Środkowej i Wschodniej że permanentne  zbrodnie na ludności cywilnej mieściły się w doktrynie wojskowej. Żołnierzy traktowano jak mięcho armatnia ale jak wykonali zadanie mogli robić co chcieli. To doktryna każdej wojny prowadzonej przez Sowietów.

Jak już wspomniałam do Gdańska  na początku 1945 roku  zaczęły napływać  dziesiątki ty­sięcy uciekinierów z Prus Wschodnich. Z każdą kolejną ludzką falą  sytuacja w mieście się pogarszała. Brakowało miejsc w schronach,  pojawiły się braki zaopatrzeniu w  żywność. Najprawdopodobniej w połowie marca 1945 roku w Gdańsku  w fatalnych warunkach przebywało około miliona osób. Oczywiście Hitler wydawał te swoje durne rozkazy o bronieniu każdego metra niemieckiej ziemi. Niemieckich dowódców w Gdańsku, ge­nerałów Spechta i Weissa, którzy zdawali sobie sprawę że z Gdańska ciężko robić twierdzę w takiej sytuacji z uchodźcami,  po powiedzeniu co oni myślą o bezsensie samobój­czej obrony, czym prędzej aresztowano i odesłano specjal­nym samolotem do Berlina, gdzie zostali straceni. Tym oficerom czy szeregowym żołnierzom, którzy dzielili poglądy generałów lepiej było milczeć, na drzewach przy Wielkiej Alei Lipowej zwanej wówczas  Adolf-Hitler-Alee wisieli tacy co nie milczeli. A miasto obrywało, mła przytoczy wspomnienia Wolfganga Drosta, syna  dyrektora Muzeum Miej­skiego w Gdańsku profesora Willego Drosta: "9 marca: liczne pożary, płonie m.in. dom bractw kurkowych pełen ucieki­nierów, obóz jeniecki na Biskupiej Górce, barak szpitala miejskiego; 16 marca: cięż­kie naloty, rozległe pożary, zniszczony kwartał między ulicami Ogarną, Słodowników i Zbytki, spichlerze na Wyspie Spichrzów, ulice Długie Ogrody, Szeroka, Wa­łowa; 18 marca: naloty, płonie Ratusz Głównego Miasta, muzeum miejskie, pocz­ta przy ul. Długiej; 23 marca: naloty i ostrzał, zniszczenia na ul. Tkackiej, za­grożona Zbrojownia, zniszczenia w szpita­lu św. Ducha, w Fabryce Farb i Lakierów w Oliwie; 24 marca: naloty i ostrzał śród­mieścia i Wrzeszcza". Praktycznie pożary w mieście nie wygasały a bombardowanie miasta trwało aż do 27 mar­ca. Nie tylko Sowieci bombardowali miasto, w nalotach  brały  udział samoloty alianckie ( tak było w dniach  19 i 20 marca ). W wyniku tych działań, bombardowaniu i ostrzału ludzie ginęli jak muchy. Mimo zmasowanych ataków, zniszczenia substancji miejskiej były jednak do wytrzymania. Miasto jeszcze na początku marca w miarę nor­malnie funkcjonowało, znaczy ulice były przejezdne, kursowały tramwaje, dostarczano gaz, prąd i wodę, działały telefony, handel żywnością trwał.


Naprawdę to w  Gdańsku zrobiło się bardzo kiepsko  kiedy wieczorem 25 marca przestały funkcjonować  wodociągi, miasto się paliło a nie było czym gasić.  Od 24 marca wojska sowieckie stopniowo zdobywały Gdańsk, najpierw Oliwę, stogi, potem Wrzeszcz.  26 marca  podpalili gmach politechniki, w którym schroniły się setki ludzi, mieszkańców miasta i uciekinie­rów  z Prus Wschodnich.  Miasta niby broniono ale tak po prawdzie to był chaos, doborowe oddziały wcześniej wycofano do Berli­na, część niemieckich jednostek miała bronić się na Westerplatte i na Helu. Do Starego i Głównego Miasta oddziały sowieckie weszły wspólnie z żołnierzami polskiej Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte  27 marca. Przed tą datą rozsypano ulotki w których stało że dowódca  2. Frontu Białoruskiego marszałek Konstanty Rokossowski gwaran­tuje życie i zachowanie własności osobistej wszystkim, którzy się poddadzą. Taa... Jak to wyglądało naprawdę to mła Wam napisze cytując panią Inge M. ,  gdańszczankę  uciekłą do Hamburga.  To jest z wywiadu, którego udzieliła w maju 1999 roku: "Do Gdańska Rosjanie wkroczyli. Gdańsk jedne gruzy. Smród do nieba, bo pod gruzami dużo trupów leżało. I pierwszy raz, kiedy mieliśmy odwagę wyjść z piwnicy i tak trochę się rozglądać po gru­zach, spotkałam Helgę G. (...) Ucieszyłyśmy się, że przeżyłyśmy. Ja trochę lepiej, jak ona, bo ją Rosjanie zgwałcili i była ona w ciąży. (...) Ale to załatwili Szwedzi. Bardzo prędziutko przyjechali tutaj, urządzili szpi­tal. Wszędzie były ogłoszenia: "Kobiety i dziewczyny mają się zgłosić do ośrodka na badania". Bo były i w ciąży, i zarażone jakimiś chorobami wenerycznymi. Szanuję Szwedów do dzisiaj, że tak po cichutku tę sprawę załatwili. Ani jedno mongolskie dziecko się nie urodziło w całym Gdańsku. A zgwałcone były prawie wszystkie". 28 marca polscy żołnierze zatknęli naszą  flagę na Dworze Artusa, ale  w śródmieściu się jeszcze kotłowało  przez dwa następne dni ( tak naprawdę to znacznie dłużej niemieckie wojska  broniły się na Pomorzu, ostatnie od­działy niemieckie były na Helu jesz­cze po 8 maja, czyli po podpisaniu przez Niemcy bezwarunkowej kapitulacji ). Dla miasto ta data wyzwolenia jest datą rozpoczęcia drugiego aktu tragedii, tego s dnia rozpoczęła się plano­wa, dobrze zorganizowana sowiecka zagłada Gdańska. Tak, planowa, tu nie było przypadku. z miasta wypędzono całą ludność, znów było mordowanie i gwałcenie, tradycyjny sowiecki karnawał po zdobyciu miast w Rzeszy.

W dniu zdobycia Gdańska  śródmieście było znisz­czone w 50 procentach, ale nadawało się do odbudowy, gdy minął tydzień wszystko było całkowicie zniszczone i splądrowane i płonęło. Gdańska starówka dopalała się jesz­cze na początku kwietnia. Oczywiście wersja oficjalna była taka że miasto podpaliły cofające się oddziały niemieckie ale ludzie swoje wiedzieli  - Gdańsk po zdobyciu miasta podpalili Sowieci. Śródmieście Gdańska zostało zniszczone w 90 procentach, ponad sześć tysięcy domów przestało istnieć, około 1300 budynków bar­dzo poważnie ucierpiało, a według niepełnych danych z 15 lipca 1945 roku, w całym Gdańsku zniszczono 19 665 budynków ( w tym mieszkalnych - 15 600,  gospodarczych - 3160,  przemysłowych- 535 ). Zniszczone były główne części dzielnic Wrzeszcz, Nowy Port, Stogi. Z siedemnastu zabytkowych kościołów Starówki bar­dzo poważnie ucierpiało czternaście. Pożary zniszczyły w różnym stopniu zabytki śródmieścia, . Ratusz Głównego Miasta, Zbrojownię, Wielki Młyn, Żuraw, dwadzieścia  spośród trzydziestu  sześciu  mostów i wiaduktów zostało zrujnowanych. Elektryka miejska tak w 40%  nie istniała, trakcja tramwajowa była kompletnie zniszczona. Obraz nędzy i rozpaczy, miasto wyglądało jak Warszawa po rozbiórce wykonanej  przez  niemieckie wojska po powstaniu. Niby przynależność Gdańska do Polski ustalono na Konferencji Poczdamskiej ale tam ją raczej tylko przyklepano, o tym że miasto będzie należało do Polski ćwierkano już w Teheranie. Zresztą podobnie jak część Prus Wschodnich, co wyjaśnia zachowanie  sowieckich sołdatów zarówno w Gdańsku po  28 marca, jak i w innych pruskich miastach celowo palonych po  ich zdobyciu. Stalin był podejrzliwy wobec Polaków, jak najbardziej słusznie, wiedział że zrujnowany kraj będzie miał takie problemy społeczne, które uniemożliwią budowanie oporu przeciwko Sowietom. Czy można było coś z tym zrobić?  Nie wiem, byliśmy w ciężkiej sytuacji, Churchill na którym tak  chętnie wieszamy psy, usiłował nam pomóc ale miał mocno pod górkę, ponieważ Roosevelt przestał rozumieć rzeczywistość. Jego wyobrażeniom na temat stalinowskiej Rosji Europa "zawdzięcza" Żelazną Kurtynę.

Teraz będzie o ludzkich niefajnościach, żeby je dobrze zrozumieć musimy sobie niestety zrobić powtórkę z historii, bowiem w niej zawsze mają korzonki zdarzenia które nadeszły, teraźniejszość przodków i nasza takoż samo. Jak wyglądała sytuacja Gdańska po I Wojnie Światowej? W mieście było po niemiecku ale nie tak całkiem, na ponad 300 000 mieszkańców tego co potem stało się Freie Stadt Danzig, czyli Gdańska, Sopotu, Danziger Höhe, Danziger Niederung, Wielkich Żuław do 15% uważało się za Polaków. Ziemie które po I i II rozbiorze zajęli Prusacy miały wrócić do odrodzonej Rzeczypospolitej na tzw. zasadzie etnograficznej. Jak z powyżej przytoczonych danych na temat ludności okolic Gdańska widać z tą etnografią zrobiło się nieco problematycznie. Francuzom i Polakom zależało na zlikwidowaniu garnizonu niemieckiego w Gdańsku, który w razie wojny państw Ententy z Niemcami byłby zagrożeniem, no i wzmocnieniu gospodarczym Polski. Prezydent USA Woodrow Wilson poparł francusko - polskie zastrzeżenia i powstał plan, który niestety przerodził się w tzw. zgniły kompromis, czyli utworzono to co po polsku nazywamy Wolnym Miastem Gdańsk. Architektem tej zgnilizny był brytyjski premier David Lloyd George. Oczywiście ten nowy stan rzeczy nie zadowolił ani Polaków ani Niemców. Na wieść o przyznaniu Polsce "portu w Niemczech" w Gdańsku wybuchły protesty. Od 126 lat Gdańsk, z króciutką przerwą na Napoleona i czasy pierwszego Wolnego Miasta Gdańsk, należał do Królestwa Prus a następnie do Cesartwa Niemieckiego i gdańszczanie niemieccy uznawali stan przynależności miasta do państwa niemieckiego za stan pożądany. Pamiętajmy że Gdańsk zawsze sam wybierał do kogo chce przynależeć, w tym mieście nie lubiono niczego co narzucano siłą. Ani II rozbiór Polski się nie bardzo podobał, ani działania Napoleona, postanowienia Kongresu Wiedeńskiego tak sobie przyjmowano, gdańszczan ciężko było zadowolić.

Jednakże na początku XX wieku większość z nich sprzyjała połączeniu z państwem niemieckim. Trzeba to sobie jasno powiedzieć, gdańszczanie niemieccy pragnęli zostać Niemcami gdańskimi i to się niestety im udało. Niestety bo dzielenie wspólnej historii z Niemcami oznaczało dla Gdańska zniszczenie, mało kto jednak w 1919 myślał o realnej możliwości odrodzenia się niemieckiego militaryzmu, wojnie czy supremacji Niemiec na kontynencie. Gdańszczanie po prostu czuli się mocno kulturowo związani z Niemcami, stąd ich wybór. Sabotowali bardzo dzielnie polskie osadnictwo na terenach Freie Stadt Danzig, chętnie witali osiedlających się Niemców, wspierali niemieckie instytucje kultury, wiązali się gospodarczo z Niemcami a w latach 30 tych ulegli urokowi Hitlera jak mało którzy mieszkańcy  niemieckich miast. Gdańsk był nazistowski do bólu, właśnie dlatego że był wolnym miastem, ognista miłość niemieckich gdańszczan do nazizmu podsycana była cichą wojenką kulturową toczącą się od dawna w mieście. Źle reagowano na przypominanie gdańskości Gdańska jako czegoś odrębnego od Niemiec, straszliwe bzdury pisali wówczas niektórzy mocno zaangażowani niemieccy historycy. Hym... po wojnie w sztafecie pisania głupot dzielnie przejęli od nich pałeczkę niektórzy polscy historycy, dla których Gdańsk to żywioł słowiański gnębiony przez wrażych Germanów. Taa... no dobra, dalej do przedwojnia, nacjonalizmy w Gdańsku miały się świetnie, gdy wybuchła wojna to była wojna na całego. Kiedy Niemcy przegrali wojnę, Polacy mając za sobą potęgę Sowietów i obojętność innych mocarstw na los cywilów, "dobrych Niemców" ,  postanowili niezależnie od postanowień konferencji poczdamskiej zrobić Gdańsk miastem "nur für Polen!" Czy mła to rozumie? Jasne że rozumie. Czy pochwala? Absolutnie nie, ale to nie ją dręczono przez lata wojny. Nie pochwalałam, nie pochwalam i nigdy nie będę pochwalała hasełka Polska tylko dla Polaków, choćby z tego powodu że z definicją pojęcia osoba narodowości polskiej jest  problem. Kupa ludzi czujących się Polakami jest dla swoich rodaków kimś innym, onym. Prawda zaś jest taka że my wszyscy są onymi, tylko niektórym płaty czołowe tak pracują że nie ogarniają złożoności zagadnienia. 

Już w pierwszych dniach po tym sowieckim "wyzwoleniu” Gdańska zaczęło się wypędzanie dotychczasowych mieszkańców miasta. Na początku wydawało się to spontanicznym działanie, z czasem jednak coraz mniej w tym było spontanu i chaosu, dało się zauważyć gdzieś tam pod spodem, ww tych niby "odruchowych" poczynaniach  polskich mieszkańców Gdańska niepokojące inspiracje nowych władz. Niby jeszcze nie wyma­gano bezwzględnego opuszczenia Gdańska i Sopotu przez ludność niemiecką, ale dało się zauważyć że celem działań administracyjnych i zastrasza­nia jest skłonienie  niemieckojęzycznej ludności Gdańska do tzw. dobrowolnego wyjazdu. Namiętnie konfiskowano niemieckie marki lub w sposób drastyczny zmniejszano przydziały żywności. Im dalej w las tym było bardziej nieciekawie, w końcu pojawiły się też  groźby fizycznej likwidacji niemieckich gdańszczan. Teraz mła  zacytuje za Baliszewskim i Kunertem szczegóły przemówienia towarzysza Wiesława. Gnom na stanowisku  sekretarza KC na plenum KC PPR w Warszawie w dniach 20-21 maja   zaćwierkał: "Tow. Korczyński w Gdańsku  ( pierwszy szef UBecji w Gdańsku ) szykuje krematorium do palenia Niemców. Jest to przyjmowanie metod gestapowskich. Jeżeli Hitler poniósł klęskę, to m.in. i dlatego, że stosował gestapowskie me­tody. Jeżeli mamy argumenty do niszczenia Niemców, to m.in. i dlatego, że istniało gesta­po”. Nieźle, co?

Towarzysz Gomułka nie był wyjątkiem, inni towarzysze tyż bardzo patriotycznie piali, zupełnie jak przed wojną naziści gdańscy chcący  połączyć Heimat z Vaterlandem. Taki minister Ochab plotąc -  "Prawda tak się przed­stawia: niemcy mają prawo tylko do własno­ści ruchomej i tę będą mogli z sobą zabrać. A wyniosą się wszyscy z Polski jeszcze w tym roku. Przed wysiedleniem mają w naszym kraju jeszcze to i owo do odrobienia. Polska po raz pierwszy w dziejach zostanie całkowi­cie uwolniona od destrukcyjnego elementu germańskiego." -  mógłby śmiało odnaleźć się w niemieckim ustroju totalitarnym o ile tylko tych niemców pisanych z małej litery zamieniłby na polaków pisanych z małej litery, Polskę na Niemcy a żywioł germański  na żywioł słowiański. Mła nie broni tu działań zwykłych, polskich mieszkańców Gdańska, którzy  usiłowali odpłacić niemieckim sąsiadom pięknym za nadobne, mła zauważa że wiele z tych działań miało swoją przyczynę poza Gdańskiem. Miejscowa ludność, przemieszana jak każda ludność pogranicza, nie była tak czysta kulturowo jak się jej samej wydawało, prędzej czy później, bez podsycania,  paliwo do waśni etnicznych mogło ulec wypaleniu, choćby z powodu rodzinnych koligacji.  Tylko że na terenie Polski niemiecki totalitaryzm zamieniono na sowiecki i niemieccy gdańszczanie ruszyli w drogę, bo tak postanowiono w miejscu odległym od Gdańska. I tak skończyło się miasto Danzig.

W czerwcu 1945 roku w Gdańsku przeby­wało 123 932 Niemców, 8525 Polaków i 1572 cudzoziemców. Zorganizowane wieloosobowe transporty ruszyły się w lipcu. W roku 1945 wysiedlono z Gdańska 63 786 osób, głównie narodowości niemieckiej, choć nie tylko, zdarzali się również Polacy, obywatele Wol­nego Miasta Gdańsk. Na początku  roku 1946 w mieście było 82 705 Pola­ków, 39 797 Niemców i 637 cudzoziemców. Morze ruin i nowi ludzie ale też i ci, którzy za nic tego morza ruin nie chcieli opuścić. Do dziś historycy toczą spory o to kto przyczynił się bardziej do zniszczenia  Gdańska, Niemcy przez te nazistowskie zawierzenia i   decyzję o obronie w pasie strategicznie ważnych, ale też kulturowo cennych dzielnic centralnych Gdańska, czy   Sowieci strzelający z artylerii mimo wycofania się wojsk niemieckich i palący wszystko jak leci  po zdobyciu miasta? A może i my Polacy, bo przeca w Gdańsku zaraz  po ustaniu walk pojawili się polscy szabrownicy, którzy ogołacali mieszkania gdańszczan a grabież maskowali wzniecając pożary. Jedni zrzucają tu winę na drugich ale mła znalazła winną - wojna, znaczy świat na opak i czas bezprawia.Tak naprawdę to co to za różnica dla miasta kto je spalił i splądrował. Ruiny to ruiny, brak życia to brak życia, znaczenie ma to tylko dla tych, którym udało się przetrwać. Tylko że oni są często "ludźmi odwróconymi", zamkniętymi w swoich wiecznie trwających traumach, rzadko udaje im się spojrzeć na historię zniszczenia ich życia obiektywnie. Nie można zresztą tego od nich wymagać. Żydzi żyją w cieniu Shoah, Polacy hekatomb w Warszawie i na Wołyniu, Niemcy wypędzeń - każdy ma swoją opowieść w której winy i kary mieszają się jak alkohole w koktajlu i tak wchodzą do głowy że nie sposób już zobaczyć rzeczywistości taką jaką była. Człowiek jest pijany nieszczęściem, skutki bierze za przyczyny i odwrotnie. Nie może spojrzeć bez uprzedzeń na to co mu się przytrafilo, jest odwrócony, odgrodzony od swojej przeszłości traumą.

Teraz będzie o odbudowie miasta, jesteśmy z niej dumni i bardzo słusznie. Stary Gdańsk nie podzielił losu Królewca, nie stał się po całości "miastem socjalistycznym". Ciągoty co prawda były, wszak  cały naród odbudowywał stolicę, po co było tracić czas i  środki na odbudowę miasta "w  którym szalał germański żywioł wrogi naszej ojczyźnie"? Taa... No fajnie odbudowaliśmy, z  tym że nie do końca tak jak to się powinno robić. Władzom wyszło tak jakoś że lepiej nowe zbudować niż stare odbudować i się zaczęło. Po Gdańsku krąży sporo opowieści o budynkach chronionych przed wyburzeniem za  pomocą łapówek, przeważnie kanistrów bimbru. Hym... w  Warszawie trudniej szło z tym przekupstwem, władza za  blisko oczka miała i wiele budynków, którym udało się przetrwać zagładę Warszawy padło ku chwale odbudowujących stolicę.  Z drugiej strony jak cóś było bardzo ale to bardzo stare to ruinkę konsewowano w stolicy z pietyzmem, w Warszawie rozbierano niepotrzebie głównie XIX wieczne kamienice. W  Gdańsku od czasu do czasu udawało się jakąś kamienicę cudem posiadającą sklepienia wyrwać z rąk odbudowujących. Dochodziło do sytuacji kuriozalnych, niektóre części zabytkowego Gdańska  które przetrwały wojnę w całkiem dobrym stanie  z czasem ulegały dewastacji, co wynikało z tego, że brakowało kasy na remonty, bowiem środki przeznaczone były głównie  na odbudowę. Taa... czy mła musi pisać dalej że  w gruzach legło wiele kilkusetletnich, oryginalnych kamienic bo trza było budować a nie remontować.  Jasne jak słoneczko.  Niszczenie zabytków odbywało się na taką skalę, że naukowcy z Politechniki Gdańskiej przystąpili do pośpiesznej dokumentacji tego, co pozostało,   oznaczali  co lepiej zachowane i cenne budynki, z własnej inicjatywy i na swój koszt. Niewiele to dało. Ignorancja  względem oryginalnej substancji zabytkowej to była wówczas norma, trza tu mieszkania ludziom zapewnić towarzysze a nie   konserwować stare, burżujskie chałupy. Nie ma się co pocieszać że tam gdzie najlepszy ze wszystkich ustrój nie został wprowadzony wcale nie było lepiej. Ech... takie czasy.  W  Gdańsku przystąpiono do realizacji tzw. planu Zachwatowicza i e w miarę szybko odbudowano kamienice, w nowym materiale, oczywiście zachowaniem historycznych  wnętrz i ich układów nikt się nie przejmował,  przepadły bezpowrotnie. Wiele zabytkowego dobra przepadło,  z grubych, średniowiecznych, zdobnych łękami i kroksztynami murów między działkowych kamienic, które, o dziwo,  setkami w większości dobrze przetrwały wojnę nie zachowano w Gdańsku ani jednego! 

Gotyckie i barokowe gdańskie piwnice, często kilkupoziomowe, bez których żadna porządna kamienica nie mogła się obejść zniknęły,  niemal doszczętnie. Z zachowanych po wojnie zostawiono tylko jedną - ostatnią Mohikankę. Nieco lepiej jest z portalami, które w większej liczbie udało się ponownie zainstalować w odbudowanych fasadach, choć nie zawsze w tej samej kamienicy, oraz dekoracji przedproży, które w dużej mierze zachowały oryginalne elementy ( co wcale nie oznacza że udało się uratować wiekowe zabytki, gdyż znaczna ich część to rekonstrukcje z lat 20 - 30 XX wieku ). Niewiele też zostało z średniowiecznych i nowożytnych oficyn, które przed wojną stanowiły zabudowę wąskich działek wypełniając je niemal w całości. tylko na działce na której stoi Dom Uphagena odbudowano w późniejszych latach oficyny, choć i tu z różniące się,  na szczęście nie tak istotnie,  od tego co stało tam wcześniej.  W latach 60 postanowiono niby zachować  co  ciekawsze architektonicznie oficyny między ulicą Chlebnicką i  Mariacką ale guzik z tego wyszło. Nie pozostawiono tam ani jednego fragmentu starej ściany, a to co zbudowano nie ma żadnego związku z pierwowzorem, odlatuje w  kosmos. Prawda o gdańskiej starówce jest taka że z grubo ponad tysiąca kamienic Głównego Miasta oryginalne fragmenty ścian,  tylko fasad,  zachowało się w jedynie w  kilkudziesięciu  budynkach. Ocalono na szczęście sporo dawnej kamieniarki, którą wykorzystano ponownie i zamontowano w dawnej konfiguracji w niektórych, niemal całkowicie zniszczonych budynkach.  Wydobyte spod z gruzów detale starano się gromadzić w lapidariach, z których zasobów korzystano przy rekonstrukcjach i  nadal się korzysta. Gromadzili je zarówno konserwatorzy jak i zwykli ludzie, którzy chcieli odbudować miasto. Nie  było to zadanie proste, gdyż kamieniarką zainteresowali się szabrownicy, czemu nie bardzo powinniśmy się dziwić, bo ludność napływowa  w  ówczesnej sytuacji ekonomicznej, lokalowej i niepewności  politycznej dotyczącej  przyszłości Gdańska kombinowała jak tu przeżyć a nie jak odbudowywać. Bardzo kiepsko jest z fragmentaryczna dokumentacją, praktycznie poza ulicą Mariacką, nie ma śladu inwentaryzacji przedrozbiórkowej, badań architektonicznych czy nawet fotografii. Dlaczego tak się działo?  Mła już pisała o głodzie mieszkaniowym i stosunku do miasta komunistycznych oficjeli. Do tego trzeba dodać jeszcze problem braku fachowców, skąd ich było brać po wojnie? 

Najbardziej durną rzeczą z punktu widzenia współczesnych konserwatorów zabytków było  dopasowywanie odbudowanych  kamienic  pod  normy budowlane z połowy XX wieku. Różne jazdy tam się odbywały, np. łączenie budynków wspólnymi klatkami schodowymi powodowało konieczność położenia stropów na równej wysokości. Za tym często szła konieczność  zmiany wielkości okien. Fasady tych kamienic tak się miały do  wierności historycznej jak mła do stanowiska primabaleriny  Teatru Maryjskiego. W całym śródmieściu dość swobodnie, oględnie pisząc, podchodzono  do wysokości oraz pierwotnej ilości kondygnacji i całej zabudowy. Hym... miało zabytkowo wyglądać. Głównie precyzyjnie rekonstruowano szczyty, za to pozostałe elementy fasady to było tzw. luźne nawiązanie do pierwowzoru, czytaj fantazja architekta. Bardzo rzadko  przywracano pierwotną wysokość sieni,  na ogół znacznie ją podwyższano i dzielono na dwie normatywne kondygnacje. Taa... bardzo profesjonalne i dążące do przywrócenia stanu poprzedniego  to było i dlatego  "prawdą najszczerszą"  jest twierdzenie że większość odtworzonych, zwłaszcza w pierwszych latach odbudowy, kamienic ma niewiele wspólnego z tym co kiedyś się na ich miejscu wznosiło. No, może szerokość działek została zachowana. Czasem. No dobra,  niemal nic tam nie ma z oryginałów. Wiecie niekiedy wcale nie chciano przywracać tego co było, szczególnie wtedy kiedy było trudno dotrzeć do formy sprzed XIX wiecznej przebudowy, co było dość częste poza głównymi ulicami. Projektowano w takim wypadku nową, historyzującą fasadę lub kopiowano sąsiednią, byleby tylko "pruskiej  zabudowy" nie odtwarzać. Odbudowujący czy też raczej  nadzorujący odbudowę  mieli prawdziwego fijoła na punkcie odprusaczania miasta.  Jak cóś powstało lub  zostało przebudowane w czasie kiedy Gdańsk należał  do Prus czy Niemiec to nie miało prawa zaistnieć w tym szczerze słowiańskim grodzie, w którym nasi przodkowie dzielenie stawiali opór, itd., itp. Takie  "wybiórcze  odtwarzanie" doprowadziło do powstania czegoś na kształt stylu pseudogdańskiego z  połowy XX wieku w architekturze, to chyba najtrafniejsze określenie  zjawiska.

Teraz zapodam straszliwą prawdę, której zapewne się już domyślacie, bo trochę już o tym było w moich wpisach  - za fasadami mieszczańskich, patrycjuszowskich kamienic  śródmieścia ukrywa się... blokowisko. Tak, tak, te wspólne klatki już powinny dać do myślenia.  "Burżuazyjne" miasto musiało zniknąć,  taka była cena odbudowy historycznej w nowej, socjalistycznej rzeczywistości. Stąd to nietrzymanie się dawnej siatki ulic, likwidowanie oficyn, historycznego podziału działek. Pierwotna zabudowa na wąskich za to długich działkach, była przeważnie trójtraktowa ze środkowym ciemnym pomieszczeniem bez okien. Na to właśnie  ciemne wnętrze nie było zgody socarchitektów, nie pasił ten ciemny pokój  do  modernistycznych koncepcji i dlatego postanowiono go zlikwidować. W związku z tym trza było skrócić budynki od strony podwórza o kilka do kilkunastu metrów,  co uniemożliwiało wykorzystanie często zachowanych elewacji tylnych. Pierwotnie głębokość budynków była zróżnicowana, teraz to wyrównano a elewacje upodobniono od strony podwórza do pierzei ulic. Nic nie miało to wspólnego z historyczną prawdą. Na pełnym obrysie pierwotnych murów odbudowano w Gdańsku zaledwie kilkanaście  kamienic, głównie tych narożnikowych. Jak się domyślacie przez to skrócenie budynków nie ma mowy o  możliwość rekonstrukcji wnętrz znanych z przedwojennych pomiarów i zdjęć. Jedyna  kamienica przypominająca te prawdziwe gdańskie mieszczańskie budynki to Dom Uphagena. Reszta połączonych kamienic to takie bloki w historycznym anturażu.  Bloki z jedną klatką schodową obsługującą kilka numerów i mieszkaniami zajmującymi nieraz  trzy domy.  Nasłonecznionymi mieszkaniami, bo słoneczne mieszkania potrzebne były klasie robotniczej.

Odbudowane kamienice nie wyglądają  jak te wzniesione przed wiekami. Ani ich fasady, ani konstrukcja nie są autentyczne. Stary Gdańsk jest nierealny i urojony. Jacek Friedrich w swojej książce o odbudowie Gdańska napisał o historii  "miasta-hybrydy, które jest jednocześnie stare i nowe, historyczne i modernistyczne, w którym równolegle odtwarzano średniowieczny układ urbanistyczny i realizowano założenia urbanistyki nowoczesnej". To jest całkiem nowa jakość, dobrze mieć tego świadomość przechadzając się  starymi  uliczkami Głównego Miasta, które wcale nie są takie stare. Nie są stare bo ich  bieg  korygowano. Tak jest np. w przypadku Grobli I, Pańskiej czy Węglarskiej. Jeśli myślicie że takie grzychy cinżkie miały miejsce tylko w latach 40 i 50 XX wieku to jesteście w mylnym błędzie. Za największy skandal konserwatorski uchodzi rozbiórka w latach 60 i 70 zachowanych bez większych uszkodzeń kamienic renesansowych i barokowych z ulicy Ogarnej i Straganiarskiej, z zachowanymi również wnętrzami. Tego nie da się nijak wytłumaczyć koniecznością jak najszybszej odbudowy substancji mieszkaniowej po wojnie. Oczywiście oprócz dołków są górki, zdarzały się rekonstrukcje z wykorzystaniem dużej ilości oryginalnych elementów kamienic, np. Dom Schumannów przy ul. Długiej 45, Dom Steffensa ( Złota Kamienica ) przy Długim Targu 41, czy precyzyjnie zrekonstruowany w latach 70  na podstawie zachowanego oryginału na wyspie Pawiej w Poczdamie gotycki Dom Schlieffów przy ul. Chlebnickiej 14. Z największym kompleksowo pietyzmem potraktowano ul. Mariacką, zaprojektowaną w pracowni Stanisława Michela, do odbudowy której przystąpiono dopiero w latach 60 ( może i dobrze że tak późno ) . Niestety także w tym samym czasie  przy traktach omijanych przez turystyczne wycieczki, pseudozabytki zaczął zastępować historyzujący modernizm.  Taka zabudowa wypełniła zwłaszcza północną część miasta przy ulicach Świętojańskiej, Grobla, Szerokiej, czy na Długim Pobrzeżu. Generalnie to gdańskie kamienice są w mniejszym stopniu zabytkowe niż te poznańskie czy warszawskie, w miastach tych bardziej stawiano na konserwację niż szaleńcze tempo odbudowy.

O ile kamienicom się nie poszczęściło o tyle budynki kościelne i tzw. użyteczności publicznej miały więcej farta. W ich wypadku, o ile była tylko taka możliwość, to oszczędzano  stare mury  i ratowano oryginalny detal. Ponadto  starano się  zachować dawny układ wnętrz, a w niektórych przypadkach nawet  go przywracać. Konserwację elewacji  kościołów przeprowadzono na tyle dobrze że dziś  trudno jest odnaleźć miejsca gdzie znajdowały się wyrwy spowodowane przez  pociski. Napraw zwalonych murów i sklepień dokonywano używając cegły z odzysku, jak najbardziej  gotyckiej. Niestety sięgnięto też po taką z rozbiórki kamienic. Niekiedy robiono  głupoty, np.  wymieniono  wszystkie kolumny wspierające sklepienie Dworu Artusa, choć część oryginalnych była w dobrym stanie i mogła pozostać na miejscu. Cóż, nowo postawione wydawało się lepsze, nawet jak  wzniesiono je z parusetletnich cegieł. Te rekonstrukcje i konserwacje kościołów, ratusza, część bram miejskich ( a ich przypadku jest nieco problematycznie bo średniowieczne bramy miejskie, ktore w późniejszych wiekach wielokrotnie przebudowywano, przywracano do "pierwotnej" formy z dużą fantazją twórczą, przykladem jest tu błędnie zrekonstruowana brama św. Ducha, taka pseudozabytkowa )   zrealizowane po wojnie to jest coś, trzeba ocenić wysoko bo bardzo starano się w  bwszystko było zgodnie ze sztuką. Wykonano je w oparciu o dobrze zrobioną dokumentację, zgodnie z wiedzą na temat historycznej architektury, jak to ktoś ładnie określił "z naukową precyzją".  Odtwarzono w  niektórych przypadkach elementy nieistniejące niekiedy od stuleci, przywracano także te zniszczone niedawno. Podobno  założenie odbudowy Gdańska było takie: zabytki to to co należało do miasta i kościoła,  zabudowa mieszczańska będąca własnością prywatną ma być tylko w klimacie, stanowić wdzięczne "hanzeatyckie" tło dla tych perełek cudem ocalonych. Można to zrozumieć, bo w kraju zrujnowanym wojną nie było środków na prawidłowe podnoszenie  z ruin wszystkiego. No tak jak mła napisała wcześniej, całkiem nowa jakość, miasto niby  podobne ale nie takie samo. Pytanie czy Oskar Matzerath by się w nim odnalazł? Czy Danzig całkiem umarł stając się już tylko Gduńskiem i Gdańskiem?