środa, 29 maja 2019

Majowo nam!




Majowo nam, deszczowo nam, irysowo nam. Co prawda ulewy czy nawet  tylko deszcze rzęsiste to nie jest to co służy najlepiej  urodzie  irysowych kwiatów ale nie ma co narzekać.  Powodzi w mieście Odzi wszak  nie ma! Za to w wilgotnym powietrzu czuć jakoś mocniej zapach kwitnącej robinii akacjowej powszechnie zwanej akacją. Słodka ta woń dominuje w moim ogrodzie tuż po przejściu lilakowej burzy zapachowej.  Z czasem ustąpi bardziej wyrafinowanym, cięższym i  mniej słodkim zapachom kwiatów jaśminowców i wiciokrzewów.  Jednak teraz przez otwarte okna  wpada do domu głównie słodki zapaszek kwiatów robinii. Uroczy dla mnie w odbiorze specyficzny smrodek kwitnących irysów nie jest na tyle intensywny żeby wsnuwać się do  domu.  Nim mogę delektować się jedynie na rabacie ale jakoś w tym wypadku wilgoć nie sprzyja doznaniom olfaktorycznym - irysowe  kwiaty najmocniej pachną w słoneczne przedpołudnie. Tak przynajmniej mła się wydawa. Deszczowa  pogoda  popsuła gryplany związane  z pieleniem, nie jest zbyt miło wyrywać wilgotne zielsko przyklejające się do rąk.  Mła czuje się jakby pracowała na polu ryżowym, to znaczy wyobraża sobie że tak właśnie czują się  ci którzy na takich polach pracują ( natentychmiast wzrasta  jej szacunek dla wszystkich pracujących w błocku ). Pielić w deszczu  nie tego ale za to sadzić to jak najbardziej.  Mła znów robi głupoty, to znaczy rozsadza irysy przed właściwym terminem dla tej czynności ( potem będę wypłakiwać na blogim  że nie kwitną niewdzięczne ). Mimo wielu lat ogrodniczenia niecierpliwość ją popycha do takich działań, ogrodniczenie jeszcze nie wypleniło z niej do cna  głupiej popędliwości.




Koniec maja niesie ze sobą  smutne wspomnienia - w zeszłym roku  o tej  porze odszedł od  nas Laluś. Nadal go brakuje, choć  Felicjan powoli zaczyna właściwie  wypełniać obowiązki szefa stada. Dość późno zaczął tak prawdziwie szefować, choróbsko które  się do niego  przyplątało składam trochę na karb żałoby po Lalusiu  ( koty okazują żałobę inaczej niż psy ale jestem pewna że ją odczuwają, jak się dobrze je zna to widać zmiany w zachowaniu - to bajda  że te zwierzęta  nie budują między sobą więzi ). Dopiero niedawno Felicjan przejął Lalusiowy zwyczaj bardzo  dokładnego wylizywania futer  dziewcząt wracających z ogrodowych wycieczek ( damy są zachwycone bo to nie ma nic wspólnego z dotychczasowym  przeglądem futer w jego wykonaniu ) i wyrykiwania z dachu szopki zapewnień że wpieprzy każdemu  kto naruszy łapą  nasze terytorium ( takim rykiem słyszalnym na ulicy ).  Nadyma się przy tym po Lalkowemu  i w ogóle nie jest podobny  do dawnego neurotycznego Felicjana. Prawdziwy koci macho! Szef  podwórka i okolic, taki co to mu rottweiler  nie podskoczy - prawie siedem kilo  kociego ciała i silne przekonanie o tym że jego racja  jest najmojejsza. Gdyby  go Laluś teraz widział jaki to mu spod  pazura następca wyszedł ( Laluś nieustająco socjalizował  Felka i to wcale go nie lejąc - łagodnością go brał )!




Dziś jest zimnawo i mokro, kombinacja zniechęcająca do wyłażenia do  ogrodu. Po południu raczej obłożę się kotami i zalegnę przed ekranem. Ostatnio oglądam "Czernobyl", miniserię  HBO i to oglądam z jednej strony z przyjemnością, z drugiej strony z przerażeniem. Film  jest zrobiony porządnie, przegięcia  fabularne to tak mocno się nie narzucają ( ot, coby dramatycznie historia się ładnie budowała ),  generalnie  udało się zdaniem  mła pokazać dlaczego pewne rzeczy mogły się wydarzyć. Ha,  jak niewiele  brakowało żeby przy okazji produkcji materiału do  głowic jądrowych ( ten nieszczęsny reaktor nr cztery nie produkował  wcale tylko tego co nam się dość powszechnie wmawia  że produkował ) mogło wywalić pół Europy w niebyt.  Dziś naukowcy ćwierkajo nam że skażenie na szczęście  nie pozostawiło takich skutków jak  oczekiwano. Taa... na podstawie statystyk białoruskich, rosyjskich czy ukraińskich, które jak wiadomo są najwiarygodniejsze na świecie. Ćwierkać to se mogo w oparciu o dane pozyskiwane z Europy Zachodniej, w której skażenie przeca było  o wiele niższe.  Myślę że tak naprawdę  prawdziwy  rozmiar katastrofy poznamy za parędziesiąt lat, mentalność nie zmienia się z dnia na dzień a mówienie prawdy ludziom nigdy nie sprzyja utrzymaniu żadnej władzy.



wtorek, 28 maja 2019

'Sandy Beach' - irys TB restytuowany

'Sandy Beach'  to odmiana która została zarejestrowana  przez Larrego  Lauera w roku 1998 i która w tym samym roku została wprowadzona do  handlu przez szkółkę Lauer's Flowers.  Jak na odmianę  irysa dwadzieścia jeden latek to sporo latek, dziś irysy z lat dziewięćdziesiątych XX wieku coraz częściej określa się mianem "klasyczne". Znaczy żadne z nich pierniki ale już stateczne i uznane odmiany, takie sprawdzone w wielu  ogrodach na różnych kontynentach. No,  classic! 'Sandy Beach' dorasta  do 91 cm wysokości, kwitnienie zaczyna przy końcu środka sezonu  irysów  TB ( u mnie kwitnie na jego początku, nieco zdziwnie ).  Odmiana jest wynikiem następującego krzyżowania: siewka# 86-24: ('Last Dance' 'Lady Chatterly') X siewka# L88-111: ('Gauguin' x 'Speakeasy'). Do mojego ogrodu ten irys  trafiał dwa razy, za każdym razem z tego samego źródełka czyli od Waldemara Sitarskiego, znanego miłośnika irysów.  Pierwsze kłącze posadzone w Alcatrazie trzymało się świetnie aż do roku 2012.  Pamiętny mroźny luty  bez śniegu nie dał żyć  kłączu posadzonemu na cięższej glebie. Usiłowałam ratować resztki przenosząc do ciepłego piaseczku ale na nic się to zdało.  'Sandy Beach'  zeszłą sobie cichutko, pozostawiając w glebie resztki po  wygniłku. W zeszłym roku ponownie przyjechała do Alcatrazu i została posadzona w pobliżu odmiany 'Sargent Preston', do której jest nieco podobna ( lubię kiedy blisko siebie rosną odmiany różniące się niuansami ). W tym roku 'Sargent Preston' pauzuje po zeszłorocznym rozsadzaniu, a może po prostu nie kwitnie z przezorności - żebym porównań nie mogła czynić, he, he, he.



poniedziałek, 27 maja 2019

Wybralim se! - wpis mędrkowy

Mła wstała rano i zajrzała do neta coby sprawdzić jak to wczoraj rodacy wybrali. Co  prawda zamiast wyborów europejskich to u nas  był  plebiscyt krajowy, która  partia najlepsiejsza  i ukochana, no ale  liczy się. Jak to zawsze po wyborach - jedni opłakują klęskę, drudzy twierdzą że tak całkiem nie przegrali, insi się cieszą a mła sobie myśli że tak naprawdę to nie zmieniło się za wiele na naszym krajowym podwórku, jest jak było - podzieleni jesteśmy niemal na pół. Mła liczyła na przegraną rzundzących mamiona blaskiem złotej sztabki wręczanej we wrześniu przed lokalami wyborczymi ale może sztabka będzie z tym  że mniejsza.  Transfery socjalne już poszły jak te konie po betonie, może przyjdą następne bo parę procent przewagi nad  opozycją ( wliczam wiosennych ) nie załatwi zmiany konstytucji a bez tego w naszych stosunkach z europejskim sądownictwem będzie jak dotąd albo i gorzej. A to się przełoży na kasę. W Europie  się tyż nie zmieniło. Co prawda bliżej nam  niż dalej do tego żebyśmy za interesy narodowe  innych zapłacili interesem narodowym  własnym ale może jakoś się uda. Jak mam się bawić  we Wróżkę  Cycuszkę to sądzę że jesienną porą rzundzący mogą ale nie muszą powtórzyć wynik, a potem rzecz jasna spełnić obietnice. Elektorat jest rozżarty i już im nie odpuści.  Spodziewam się modyfikacji pińcet  plus i innych radości, oraz tego że rzundzący będą musieli się  wstrzymywać w różnych zapędach pod groźbą odcięcia kasy unijnej, ( pieniędzy w systemie  jest i tak mało  ).  Cóś jak  pisowska ciepła woda w kranie. Będzie  się działo i prawilno bo konsekwencji pewnych działań na nikogo zwalić się nie da. Jak wróżę  UE? - dobrze, zrobią to co powinni byli zrobić w kwietniu, pożegnają  UK co nie będzie korzystne  dla gospodarki ale będzie korzystne dla struktury samej  Uni. Jak wróżę nam w Uni? - miska ryżu dla każdego bo tylko statystyczny wiejsko - małomiasteczkowy polski wyborca jest przekonany o tym  że pani Szydło to prawie jak Matka Boska, he, he, he i wszystko nam załatwi. Nawet w połączeniu z inszymi politycznie bliskimi naszym rzundzącym  to tak jakby planktonowato.  I tak  plebiscyt krajowy siły naszego głosu w Uni nam nie wzmocnił. Ciekawe czy ten statystyczny wyborca  rzundzących miał świadomość z głosuje na plankton? Pewnie nie bo głosował tylko po to żeby ci ukochani co dają kasę do ręki wygrali. Jedyne co  tym wyborcy naszych rzundzących załatwili to synekury idolom rodzimej pieriestrojki. Będziemy coraz bardziej marginalizowani, system cebulkowy będzie  się rozwijał ( wicie rozumicie - środeczek i takie tam obiereczki ) aż któregoś pięknego dnia możemy się  obudzić i  niby  będziemy ale nie będziemy. Znaczy rynkiem zbytu zostaniemy nadal ale politycznie  to San Escobar.  Tak po prawdzie to dlatego  że dla powoli wyczerpującego się elektoratu wiejsko - małomiasteczkowego ( ach to wymieranie ) zasady działania Parlamentu Europejskiego są równie  nieprzeniknione jak czary  Baby Jagi ( a żeby było weselej elektorat  wielkomiejski tyż nie za bardzo  kuma  o co kaman, tylko szczęśliwie głosuje na partie mające w UE  znaczenie ). Najgorsze co się nie zmieniło  po tych wyborach i raczej szybko się nie zmieni - jesteśmy  bardzo mocno podzieleni w naszych ocenach rzeczywistości a ludzie młodzi w większości majo wylane na wszystko.


A na rozpoczęcie nowego tygodnia ciasto od Mamelona i fotki z Cienistego Zakątka  Mamelonoison.






niedziela, 26 maja 2019

Świętomatkowa niedziela

Niedziela  świętomatkowa, niedziela wyborcza, niedziela półwypoczynkowa, niedziela półzwyczajna ( hym... czy niedziela  może być zwyczajna, jakby z założenia nie była ). W każdym razie jest niedziela i trwa. Mła rzecz jasna usiłowała  ogrodować i słowo usiłowała jest jak najbardziej tym właściwie określającym zjawisko. Mła ostatnio  żyła "na telefonie" bo się  martwiła stanem zdrowotnym swojej rodziny i ma w związku ze związkiem silną potrzebę odcięcia się od  tego urządzenia ale niestety w ogrodzie słyszy przenikliwe dryń, dryń dobiegające z jej mieszkanka  i niepokój ją z ogrodu wygania.  Odbiera dzwoniący nieustępliwie telefun  i okazuje się że dzwonią do niej dalsi pokrewni z tzw. pierdołą, czymś co jest nieistotne i co można samemu sprawdzić  w necie. Mła  ponownie tupie do ogrodu i znów słyszy dryń, dryń - tym razem zaproszenie na imprezkę od ciotki którą mła  lubi, ale która  ma inszych bliższych od  dopieszczań.  Mła dziękuje, nie wpadnie teraz bo ma ogródkowanie ale kiedyś tam na pewno. Tup, tup, w rodkach słabo słychać domowe odgłosy jednak po  piętnastu minutach słyszy - telefon dzwoni! Mła tupie, bezczelnie  mówi  cooleżance że nie może pogadać i wyciąga wtyczkę z gniazdka klnąc na cienie rodzinno  - towarzyskiej  popularności.

Udaje się do ogrodu ale do niego nie dochodzi bo zostaję złapana przez sąsiadkę wracającą z lokalu wyborczego, która to sąsiadka ma silną potrzebę ponarzekania  na "tych chamskich, bezczelnych złodziei". Wysłuchuje przez parę minut tyrady, sprytnie stwierdza że zgadza się ze wszystkimi stawianymi  przez sąsiadkę tym draniom zarzutami i ucieka do Alcatrazu  starannie zamykając drzwi szopki przejściowej za sobą.  Nie mija dziesięć minut kiedy w ogrodzie pojawia się Ciotka Elka z pytaniem dlaczego mła nie  odbiera telefonu od  Cio Mary, która dzwoni  teraz do Ciotki Elki z zapytaniem kiedy mła pojawi  się na cmentarzu ( umawiałam się wcześniej na konkretną godzinę ale Cio Mary jak zwykle  nie słuchała bo była zajęta  ustawianiem właściwej postawy  Wujka Jo ) i  żądaniem  info o stanie zdrowia Tatusia i Magdzioła. Wyłażę z Alcatrazu coby włączyć telefon i zadzwonić do  Cio Mary a za mną biegną koty coby przy okazji wymusić na mnie dodatkowe  żarło. Załatwiam co trzeba, ubieram się w strój wyjściowy  i wychodzę w świat. Ogrodowanie zostawiam na później, jak minie  telefoniczny szczyt popularności mła.  Mła  zyskuje pewność że jej decyzja  o nieposiadaniu  komórki była ze wszech miar słuszna!




I tak minęła mi  świętomatkowa  niedziela. Chyba najbardziej  świętowały koty bo za opary kasy które snuły się  w różnych dziwnych  miejscach w domu ( na ten przykład w takim dzbanuszku w którym  spinacze trzymam ) miały zakupioną promocyjną wołowinę ( termin przydatności do spożycia mija tuż, tuż ). Pochlały i parapetują ( wicie rozumicie - zwis parapetowy ). A ja wieczornie  planuję sobie jak to w przyszły  weekend poogroduję na całego! He, he, he!



sobota, 25 maja 2019

'Moments From The Kazan' - irys TB memorialnie psi

Wiecie kim był Kazan? Jak  nie wiecie to zaraz się dowiecie - Kazan był psem Roberta, chyba owczarkiem jakby kaukaskim o charakterze silnym ale dobrym. Dla Roberta  był wspaniałym przyjacielem, takim po którego odejściu zostaje pustka której inni przyjaciele nie mogą wypełnić. Kazan dawno temu  przekroczył coś  co ludzie nazywają pocieszająco Tęczowym Mostem ale wspomnienie chwil z nim spędzonych nadal jest żywe. Robert postanowił utrwalić to wspomnienie w nazwie odmiany irysa TB. 'Moments From The  Kazan' to psi irys memorialny, tak go sobie nazwałam. Odmiana została zarejestrowana w 2016 roku, powstała w wyniku krzyżowania odmian 'Swingtown' i 'Urocze Marzenie'. Ten irys dorasta do 80 cm wysokości i jest odmianą wczesną, kwitnie u mnie jako jeden z pierwszych irysów TB. Po mamusi czyli odmianie Schreinera odziedziczył fioletowy kolor kwiatu ( jednak ma inszy odcień ) i piękną formę kwiatu, po tatusiu czyli odmianie Zbigniewa Kilimnika wczesną porę kwitnienia i nieco niższy wzrost ( tzw krępą budowę ciała, he, he, he - bardzo pożądana u irysów TB bo tego typu odmiany nie wylegają, nie trza ich palikować ). U mła ten irys kwitnie  na jednym z najbardziej  wysuniętych do przodu stanowisk  TB, wypada to tak mniej więcej w  środku Suchej  - Żwirowej.  Zakwitł w pierwszym sezonie po posadzeniu, zdaje się że będzie z niego "dobry zawodnik", taki irys  niepowodujący bólu  głowy. No i ta  historia, odmiana w sam raz do zazwierzęconych ogrodów, he, he, he. Naprawdę w sam raz  bo pęd mocny, zniósł  ocierki  Felicjana.


piątek, 24 maja 2019

Sucha - Żwirowa w trzeciej dekadzie maja





Mija maj, mija. Pogoda taka w kratkę i dużo spraw się nawarstwiło u mła. Chce, nie chce, robić musi bo zrobić trza. Psychicznie lekko zmęczona  bo  u Tatusia i Magdzioła raczej  średnio a mła nie lubi  kiedy rodzina choruje. Ona łapie przez psychoosmozę i choruje razem z rodziną.  Mła usiłuję stosować ogrodoterapię ale ciężko jej  idzie bo jak jest akurat chwilka czasu którą można by przeznaczyć na ogrodowanie to  pada,  a z kolei jak pogoda ogrodoterapii sprzyjająca to trzeba robić zupełnie insze rzeczy, takie z tych  potrzebnych i w ogóle. Jednak cóś tam , cóś  tam w niewielkim zakresie robi na Suchej - Żwirowej, na ten przykład obcięła pozostałości po tulipanach i z lekka wypieliła irysowe okolice  (  zaznaczam tę lekkość wypielenia, ciężko się obrabia rośliny z kruchymi pąkami na wysokich pędach - wystarczy że  moje koty sieją zniszczenie, mła już nie musi ).  Powycinała też większość pędów po przekwitłych iryskach SDB.  W tym roku  nie zostawiłam żadnych torebek nasiennych, nie mam  na razie stanowiska  przygotowanego pod siewki.  Stare  zostało przeznaczone na inne nasadzenia a nowego  jeszcze nie wymyśliłam. Za  sześć tygodni muszę  odświeżyć niektóre rozrośnięte kępy SDB, chyba też  czas pomyśleć o  stanowiskach dla nowych  "rozsadzanek".  Iryski najlepiej wyglądają w dużych kępach, niektóre  odmiany  wymagają "skomasowania" ( w efekcie przeprowadzek  taki  'Be My Angel' zakwitł w tym roku w różnych miejscach rabaty ).





Zeszłoroczna przeprowadzka irysów IB i TB skończyła się tym  że w tym roku nie będzie jakichś szczególnie oszałamiających kwitnień w obu tych kategoriach bródek. Nie wiem jak to jest naprawdę ale podejrzewam że aura jesienna ma duży wpływ na to czy rozsadzane  w tzw. właściwym terminie irysy bródkowe kwitną w następnym sezonie. Optymalna dla rozwoju kłączy irysów bródkowych w moim ogrodzie  jesień powinna być bardzo słoneczna i  sucha.  Kiedy tak się trafi świeżo rozsadzone  kłącza nabierają siły i mam burze kwiatów. Hym... ubiegła jesień była "mieszana",  nie było  wysokich  jak na naszą strefę klimatyczną  temperatur, "świeżaki" nie pławiły się w słoneczku i teraz obserwuję całkiem porządne szaro - zielone liście ale powalających masowych kwitnień nie ma.  Na szczęście  nie przesadzałam  hurtem wszystkiego  irysowego, całkiem przyzwoicie kwitną mi kępy 'Star In The  Night' czy Aqua Taj'. Świetnie też radzi sobie  'Palaver', jak dla mnie jeden z najlepszych  irysów  Barrego Blytha w kategorii IB. Czy stare  kępy irysów TB zdołają zdominować rabatę podczas kwitnienia. Mam nadzieję że tak, liczę że  'Fogbound' będzie jak zawsze "ochładzał" okolice żółtolistnej odmiany kolkwicji a 'Hollywood Nights'  ciągnął ślepia na środku Suchej  - Żwirowej.





Z rzeczy  bardzo miłych - po deszczach, bardzo powolutku wychodzą jednak odżałowane przeze mnie  mikołajki nadmorskie. Szału nie ma, to są naprawdę mikre sadzoneczki ale cieszę się  że w ogóle  te rośliny wylazły. Podobnie jest z gipsówką, dopiero terz dała znak że żyje. Definitywnie przepadły jednak mikołajki alpejskie i zaniknął rarytetny akant o pstrych liściach. Tegoroczna zima nie posłużyła też  moriniom i trytomie. Tak zwane resztki po wygniłkach znalazłam grzebiąc w glebie na ich stanowiskach. Nie ma nic na powierzchni, pustka, null.  Chyba już więcej tych roślin nie zapuszczę ( taa... nigdy nie mów  nigdy, a tym bardziej tego nie pisz ). Puste miejsca po czułej pamięci roślinach przeznaczę  dla irysów i bodziszków, szczególnie tym ostatnim należy się więcej miejsca.

Bodzichy to naprawdę świetne rośliny, kwitną u mnie długo i wytrwale, większość z nich jest bezproblemowa w uprawie, na dodatek  ładnie przebarwiają jesienną porą liście. No i co istotne - ślimaczki cóś nie przepadają za smakiem ich listków czy  kfiotów, znaczy sadząc nie zaczynam  prowadzić  ślimaczej stołówki. Zdjątka umieszczone poniżej przedstawiają koniec  Suchej  - Żwirowej, od krzewów  "dzikunów" różanych zaczyna się różanka. W tym roku 'Aïcha' kwitnie tak że ciężko od niej oderwać wzrok. Pszczołom to nie tylko wzrok ciężko  oderwać, masowo oblatują krzew, tak  że róża wydaje się grać. Wiecie taka  bzycząca nuta, muzyczka w słoneczne południe. No i to by było na razie na tyle.