piątek, 19 kwietnia 2019

Powrót mamy ( prawie jak "Powrót Taty" )

Mamusia kocia wrócili z w zagramanicznych  wojaży, koty ucieszone bo znów grają pierwsze skrzypce.  Nie to że Cio Mary o nie nie dbała, nic z tych rzeczy.  Kociska grube ( łącznie z tymi dochodzącymi ), zeżarły to co przygotowałam a  Cio Mary jeszcze z własnych funduszy dokupiwszy straszliwą ilość dobrych puch coby koteczki  "nie były  zaniedbane". Pieszczenia były, Felicjan nawet raczył Cio  udeptywać ale Cio Mary uprzedzona o podłości charakterów niektórych członków stada nie dała się nabrać na te pozory słodkości i wszelkie próby włażenia jej na głowę cięła przy samym ogonie ( co zresztą  zakończyło się ugryzieniem  Cio przez Najpodlejszego ). Zacytuję fragment  Ciocinego listu sprawozdawczego  który mła znalazła przy komputerku "Ładnie sam je, jak normalny koci facet. Miał w dupie rozrabianie wodą i jedzenie na łóżku. Wp......ił moją szynkę z bułki jak się odwróciłam!!!". Taa... Falubaz znaczy starał się nie sprawiać kłopotu i nie absorbował Cio swoimi problemami zdrowotnymi choć gryzł złośliwie. W sprawozdaniu telefonicznym Cio Mary stwierdziła nawet  że Felicjan ma się wyraźnie dobrze bo wyjadał z inszych kocich misek i jeszcze na dodatek lał dziewczynki, co  Cio zresztą uznała za wyraźną przesadę w "okazywaniu temperamentu". Dziewczynki też okazywały temperament, ponoć straszliwie lały się między sobą, tak z wyrywaniem kłaków i zapiewaniem bojowym.


Kiedy mła wróciła, po  powitaniach dały próbkę takiego przedstawienia ale mła natentychmiast przemówiła im do rozumków poprzez tyłki kapciuszkiem Kopciuszka i  nastąpiła miłość i zgoda.  Nocą było spanie  w objęciach, cóś takiego jak w burdelowym łóżeczku u Kury Naczelnej.  Mła potrafi rozlać oliwę na wzburzone fale dziewczyńskiego kociego morza. Żebyż tak jeszcze potrafiła okiełznać  Felicjana! Na razie walczy o to by zachować pedagogiczne zdobycze Cio Mary i żeby pierwsze skrzypce  nie kwestionowały autorytetu dyrygenta.  Felicjan już kombinuje z niejedzeniem i odstawia "kota osłabionego" a dziewczynki próbują mu dorównać w okazywaniu licznych dolegliwości wymagających natychmiastowego  głaskania z jednoczesnym karmieniem ( majo  kociska marzenia przepełnione sybarytyzmem rozbuchanym na maksa, mogłabym się o to założyć ).




Teraz  Wujostwo dostanie solidne prezenta, należy się za takowe poświęcenie ( znaczy Cio Mary za doglądania a Wuj Joe za wypożyczenie Cio na tzw. długi czasokres ). Upakowawszy te podarki  w zieloności i  ustroiwszy w kokardy coby były  najprawdziwiej prezentowe. Sobie  też zanabyłam prezencik  bo się powstrzymać nie mogłam, tym bardziej że spuścili z ceny. Znaczy w Tchibo foremkę zajączkową mieli , taką na pół litra ciasta. Mła jest niepoprawna jeśli chodzi o kolekcjonowanie foremek do wypieków. Oczywiście  w tym roku nic w tej foremce  już nie zdążę upiec ( po prawdzie to po prostu mła się nie chce ), wsadziłam ją w szklane jajo wraz z świątecznymi wykrawaczkami i  na razie tylko podziwiam. Mła w ogóle cóś ostatnio głównie podziwia a robić jej  się nie chce, pewnie to po wakacjach tak jej się  zrobiło.  Nic to, święta miną i trza się będzie brać solidnie za  ogródkowanie bo sporo rzeczy w ogrodzie wymaga od mła  dopieszczenia. Mła na razie  nic nie planuje bo wie że złośliwy los  tylko czyha na jej  gryplanowanie. Będzie tak sobie w ogrodzie bez wielkich planów upitulać i jakoś powolutku całokształt się ogarnie. W tzw. międzyczasie mła  uporządkuje zdjątka podróżne i podzieli  się z Wami wrażeniami z vacanze  romane.


niedziela, 7 kwietnia 2019

AA czyli Atrakcyjny Alcatraz




To będzie długaśny post bo mła nic w przyszłym tygodniu  nie napisze. Będzie dobrze jak mła napisze cóś w "zadrugim" tygodniu. Znaczy trza zapewnić  czytadło tym co  to do kawy, tym co to sprawdzają co tam w ogrodach a także tym co głównie zdjątka oglądają i zastanawiają się co też mła do cholery wypisuje zamiast rzetelnie radzić co robić  żeby hiacynty  "nie psiały" ( i tym ostatnim to ja natentychmiat oświadczam że uprawa cebul i uprawa ogrodów to w dzisiejszym  świecie są czasem dwie różne bajki ). Dzisiejszy wpis  będzie głównie o Alcatrazie ale nie tylko o nim. Skłoniła mła do  napisania go chęć rozwiania złudzeń co niektórych czytelniczek i czytelników jakie przejawiają wobec mojego ogrodu. Nie wiem dlaczego te złudzenia są tak  trwałe, wszak pisałam już "całą prawdę"  o moim zachynszonym ogrodzie ale co i raz spotykam się z opinią że to ogród zadbany.  Znaczy macie do czynienia z takim wpisowym evergreenem, temat międlony w kółko. Taa... Alcatraz najbardziej wypielęgnowanym ogrodem w ódzkiem i okolycznych województwach, normalnie glancyzm po całości, wypieszczenie rabatek oraz "werandyzm" projektu. No tak, projekty były sobie kiedyś a właściwie to były ledwie założenia na temat rabat, projektu ogrodu jako całości mła nie uskuteczniała bo: jak co rośnie to się dopiero zobaczy, jak każdy kto ogrodowanie zaczyna chciała by w ogrodzie rosło wszystko, miała sto pomysłów na minutę i nie wszystkie pomysły  były mądre ( patrz oczko wodne ),  mła miała ogrodową wizję ogólną ale w niektórych momentach jej  życia wizja zmieniała się w przywidzenie. Skutek tego był taki  że  Alcatraz przypominał patchwork czyli paczworka i nie wszystkie kawałki tego dziełka pasowały do się ( nadal nie pasują ). W dodatku mła założyła sobie  że  zawsze będzie piękna i młoda ale niestety tylko  to pierwsze okazało się prawdziwe.  Mła nadal urodą olśniewa koty ale bolące gnaty uświadamiają jej  że następuje  zużycie materiałów z których mła jest zrobiona.

To wszystko spowodowało że Alcatraz jest  atrakcyjny głównie na fotach. Mój ogród jest jak uroczy choć nie najmłodszy lowelas szukający zainteresowanej ogrodniczki lub ogrodnika, ukrywający leciutki, tyci problemik - konieczność uczestnictwa w mitingach grupy AA ( Atrakcyjnych Alcatrazów ). Ponieważ nie był nigdy ogrodem tyrawniko - tujaczym bo mła  przejawiała tyrawnikowstręt i  żywotnikofobię niemal od początku swojego ogrodniczenia a prawdziwego projektu ogrodu jako całości nie było, Alcatraz paczworkowy okazał się ogrodem  "ciężkim" w utrzymaniu. Takim wymagającym sporego nakładu pracy a tym samym poświęconego mu czasu. Hym... nie wszystkie ogrodniczki  i nie wszyscy ogrodnicy są gotowi na takie poświęcenia, nie wszyscy po prostu mogą się tak poświęcać. Nie chciałam nigdy żeby poza  bardzo ciężkimi pracami ogrodowymi typu  przycinanie  drzew któś  uprawiał za mła ogród, mła nie zależy aż tak bardzo na  wyglądzie ogrodu by dopuściła do jego uprawy przez  "łobcych".  Tym bardziej że mła ogrodniczy w pewien sposób wyczynowo - eksperymentalnie, nie uprawia tylko roślin tzw. głównego doboru i jest świadoma tego  że hym... ten... siły fachowe mogłyby na ten przykład wypielić stanowisko w okolicy magnolki  'Susan' z takich anemonopsisów. No problem panny Marple,  której zatrudniani przez nią ogrodnicy sadzili w ogrodzie krwiste lwie paszcze zamiast jej ulubionych odmian o pastelowych kwiatach jest dla mła zrozumiały. Mła się dość  naużera z ludźmi w około kamienicznym byznesie  by jeszcze miała ochotę użerać się we własnym ogrodzie, który powinien być dla niej oazą spokoju, miejscem w którym mła nie dogląda  ( bo nie musi ) siły najemnej, w którym nie czuje się "kerowniczką" bo nie ma takiej opcji by komuś udało się kierować kotami. Po prostu Alcatraz nie jest ogrodem pokazowym tylko ogrodem wypoczynkowym!

Wypoczynek jest czynny, czasem mła się wręcz zmusza do przysiadania na  "gąbce pielniczej"  czy do zalegania z kotami na resztkach tego co kiedyś było jakby tyrawnikiem ( to głównie  letnią porą ), żeby nacieszyć się widokiem żywego ogrodu - tych wszystkich trzmieli młodą wiosną szukających kwiatów coby się szybciutko dzięki nim zregenerować, pierdonek zasuwających po źdźbłach trawy, złośliwych mrówek atakujących śpiącego Felicjana ( który rozbudzony wściekle wykonuje na nich karę śmierci przez zagryzanie ).  Ogród to miejsce wysłuchiwania  ptaszęcych pituleń i tęsknych kocich miauków, pieśni bojowych srok i czegoś na kształt haki ( to taki maoryski taniec z przyśpiewem, najbardziej znany w  wykonaniu All Blacks - nowozelandzkiej  drużyny rugby ), którą koty wykonują kiedy  nasila się srocze skrzeczenie. Tam też podjadam co lepsiejsze słodkości na memłonie natury, pochlipuję kawę, czasem podczytuję. Bywają takie odwiedziny w ogrodzie kiedy po prostu "nic nie robię", znaczy nic coby było widoczne na zewnątrz, coby zamieniło się w jakieś wypielenia czy nasadzenia. Po prostu jestem sobie w ogrodzie, jestem! Trochę trwało zanim nauczyłam się korzystać z ogrodu inaczej niż na okrągło go obrabiając. W człowieku tkwi chęć ciągłego ulepszania, choćby to ulepszanie nie było mu do niczego potrzebne. Zawsze miałam to za twórcze działanie ale wraz z wiekiem przyszło do mła doświadczenie i teraz to ona już wie że niekiedy prawdziwie twórczy jest brak działania, celowe zaniechanie i pozwolenie na działanie innym siłom. No trza wiedzieć  gdzie  odpuścić a gdzie docisnąć.  Ogród nie jest stanem naturalnym, to insze zjawisko, ale  mła się wydawa  że w naszych ogrodach jest  po prostu za mało  natury. Jakbyśmy się jej  bali bo zagryzie. Natura nie zawsze jest "ładna", natura  to tylko  dla Atrakcyjnych  Alcatrazów, sąsiadowi żyła nie pójdzie na jej widok a nasze ego spragnione dopieszczeń będzie musiało szukać ich  gdzieś poza  sprawami ogrodowymi.






Tyle  o Atrakcyjnym Alcatrazie i o tym  czym ( może bardziej właściwie byłoby napisać kim, w końcu on żywy ) jest dla mnie mój ogród. A teraz do wczesnowiosennych  kwitnień. Dogorywają powolutku kwiaty przylaszczek, widzę też  wychodzące listki ich młodych siewek.  Jestem prawdziwie usatysfakcjonowana bo zauważyłam więcej przylaszczkowych listków z marmurowym wzorkiem.  Jedna z takich siewek nawet zakwitła, ma  wrzosowy kolor płatków, podobnie jak mamuśka.  Oby więcej takowych niespodziewanek.  Ładnie też w tym roku prezentowała się odmiana przylaszczki pospolitej 'Rubra Plena' ( to ta na trzecim zdjęciu od góry ), całkiem spore kępki zrobiły się z tej kępy otrzymanej niegdyś od  Wiesi i podzielonej przez mła na mniejsze sadzonki. Z roku na rok w kępkach tej odmiany obserwuję coraz więcej kwiatów, przyznam że  nabieram  ochoty na inne pełnokwiatowe odmiany przylaszczki pospolitej ( wersja japońska pełnych przylaszczek mła nie kusi, cóś słabawa jak na warunki ódzkie ).  Jednak ceny pełnokwiatowych przylaszczek pospolitych nadal zaporowe i mało kto je mnoży. W Polszcze ledwie parę osób i to niekiedy bardziej amatorsko niż na handel. Jakoś łatwiej dostać odmianowe  japońskie mieszańce czy przylaszczki siedmiogrodzkie ( znaczy transylwańskie ).

Oczywiście  nadal kwitną ciemierniki, drugi miesiąc tego kwitnienia zaliczają ( kocham te rośliny za to długodystansowe wykwitanie ). Na zdjęciu obok jeden z nowych mieszkańców  Alcatrazu, zakupiony podczas wyprawy do  Konstantynowa 'Prince™ Double Pink®'. Mła ma  teraz porządnie zaciemiernikowany ogród, w wielu miejscach Alcatrazu wychodzą podsadzone w zeszłym roku "ciemierniki kupne" i nowe siewki. Bardzo dobrze bo Alcatraz jako ogród nawiązujący  do leśnych klimatów powinien kwitnąć głównie wiosną, kiedy liście drzew są malutkie i nie dają wiele cienia. Paprociom, funkiom, czy tak  inszym cieniolubom liście drzew zapewnią latem cień. Dla ciemierników taka sytuacja świetlna jest jak najlepsza, słoneczko młodą wiosną a potem w miarę chłodne, cieniste miejsce latem. Na drugim zdjęciu poniżej jest  fota przekwitającego ciemiernika, który  ładnie zielenieje. Zamieściwszy  fotę dla Dory, która lubi  zielone ciemiernikowe klimaty. Może nie jest tak urodny jak korsykańskie  wrażliwce czy ten  zielony wymagający ciągłej opieki ale tyż miły dla oka. Niektóre z orientalnych mieszańców z wkładką genów ciemiernika zielonego  mają zielonawą barwę od początku kwitnienia. Jak na razie  nie doczytałam jak naprawdę jest z ich wrażliwością ( wicie rozumicie, w szkółkach ze względów handlowych to prawie każdy ciemiernik jest "hardy" ).





Teraz wzniesiemy się od poziomu gleby nieco wyżej, no, nawet solidnie  wysoko bo zaczynają kwitnąć magnolie. To jest zawsze spektakularna sprawa takie kwitnienie.  Przyznaję  że jestem  nadal magnoliowo uzależniona, choć wyleczyłam się z mrzonek o zimozielonych magnolkach w Alcatrazie. Zostanę przy co twardszych mieszańcach, one  w moim ogrodzie sprawdzają się najlepiej.




Tym czym są magnoliowe kwiaty dla urody wyższych  partii ogrodu tym dla przyziemia są kwiaty  hiacyntów. Do lesistości Alcatrazu one majo się troszki nie bardzo ( dobra, więcej niż troszki ) ale mła się wykluło w głowie  że im one będą bardziej "zepsiałe" tym ogrodu zrobią lepiej, znaczy  choć trochę  się  wpiszą w konwencję. Wiem że to zdrowo naciągane  bo ten fragmencik z hiacyntami ( dobra, spory kawał bo hiacyntów po ogrodzie nasadzonych na tyle  mnogo że mogę  je ciąć do wazonu a na rabatach specjalnie ubytku nie widać ) pasuje do leśnych klimatów jak pięść do nosa.  Bratki wcale go nie uleśniają, to po prostu zabawa z  coolorkami - mła tak ma  że lubi tworzyć kompozycje. Zdaję sobie sprawę że tego typu nasadzenia lepiej by pasiły do donic na patio ale takowego nie posiadam, jako też ganku do obstawiania i w związku ze związkiem katuję zestawem hiacyntowo - bratkowym Alcatraz. Wbrew sztuce  że tak rzecz ujmę ale nie wbrew powonieniu. Po Alcatrazie hiacyntami niesie a w domu czekają na mającą doglądać kotów  Cio Mary, coby ją tym przenikliwym zapachem przekonać że pilnowanie dziewczynek, Felicjana i dwóch dochodzących to nie jest najgorsze z możliwych zajęć.

Niestety dojdzie też pilnowanie  Małgoś  - Sąsiadki, która okazała się w zeszłym tygodniu osobą nieodpowiedzialną i zasługującą na mniejsze zaufanie  niż Felicjan ze Sztaflikiem zostawieni przy otwartej lodówce. Otóż Pani Małgorzata została w środę złapana na drabinie. Tak, na drabinie, nie na drabince typu Jarosław. Wlazła na trzeci szczebel bo chciała sięgnąć cukier z szafki - wersja oficjalna - wiedziała gdzie schowałam  przed nią duży słoik  bardzo niezdrowej  Nutelli, co to sam olej palmowy i w ogóle,  to wersja najbardziej  prawdopodobna do której za cholerę się dziewięćdziesięcioletni babiszon nie przyzna. Moje podejrzenia  co do celu akrobacji na drabinie opieram na Małgosinych całkiem niespodziewanych dla mła wynurzeniach jak to ona tylko podjada od czasu do czasu  "suchą bułkę z Nutellą" Jak, kurna, bułka jest z Nutellą to nie  jest sucha! Nie jestem pewna czy dobrze ustawiłam system gratyfikacyjny, z jednej strony  Małgoś - Sąsiadka skuszona  Nutellą i zaprzysiężona "wyciska" na czterogłowym 100 podniesień z obciążeniem na raz, z drugiej strony są te zakusy drabinowe na nielegalne podjadanie. Może lepiej było zamiast  Nutelli skusić na kawiarnię od czasu do czasu.  Nie byłoby problemu z drabiną.

Jednak  to nie do  Małgoś  - Sąsiadki należy mało zaszczytny tytuł wkarwiciela  tygodnia, mła się zapluła ze złości a nerw ją w pasie zgiął kiedy wlazła w net się odprawić on line. Zaraz potem nerw trafił Mamelona, z tym że u niej objawiło się nagłą słabością.  Piendrolona linia lotnicza węgierskiego pochodzenia, ostatni raz lecimy tanizną, która zresztą wcale nie jest aż tak bardzo tania w porównaniu z normalnymi liniami ( wystarczy policzyć te wszystkie ukryte koszty i nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera ).  Jakoś doszłyśmy do się po tych ich  "zmianach terminów lotu", których ni cholery nie sprawdzisz zanim  nie naciśniesz  na akceptację lub anulowanie ale postanowiłyśmy wziąć zabezpieczenie finansowe jakby odwaliło im przy locie powrotnym. Niby wyglądało to na  bajzel na stronie odpraw ale kto wie co się może zdarzyć.  Po lizbońskiej historii z zeszłego roku mła nie lubi mieć przy sobie na wyjeździe tzw. ponadnormatywnej kasy a tu po prostu nie ma inszego wyjścia. Chce mła mieć spokojne vacanze  romane to musi mieć zaplecze  finansowe jakiego nie planowała.   No cóż, takie są uroki latania - jakoś to przeżyjemy. Ciao!


czwartek, 4 kwietnia 2019

Przyziemności




Dziś na szybciutko  o przyziemnościach  wiosennego Alcatrazu - kwitną cebulowe, kwitną bulwiaste, kwitną  bylinki. Ba, nawet dwuletnie bratki nie mojej  uprawy z nasion kwitną, he, he, he! Większość cebulaczków i cieniolubnych bylin  pędzi coby przeżyć dni kwitnącej chwały a potem wyprodukować zielone zdążyć  przed rozwojem liści na drzewach i krzewach.  Jest mile  dla oka  bo w niektórych miejscach porobiły się dywaniki, inne  stanowiska dopiero za jakiś czas nie będą straszyły widokiem gołej gleby ( hym... zauważam u  siebie objawy gołoglebowstrętu, takie cóś co na mnie przeszło kiedyś z cooleżanki Aleksandry forumowomatecznej - znaczy jakbym  była zainfluencowana zielenią wszechogarniającą, choć może  bardziej by tu pasiło słowo zaflancowana ).



Dywaniki rzecz jasna wymagają  kontroli, nawłoć się czai.  Nie żebym skubała kobierczyk do bólu ale nie wszystkie rośliny toleruję. Są bardzo miłe chwasty i wraże ścierwa ogrodowe - nawłoć wymaga odparcia bo inaczej będzie sama nawłoć. Zatem szpadelek w dłoń i przegląd zielonego.  Tylko żeby w sposób właściwy dokonać kęsim na  nawłoci musi być  choć troszki  wilgotniej.  Dziś po raz pierwszy w tym roku podlałam część ogrodu, tę na której wsadziłam nowe  rośliny i tę którą przygotowałam do odnawłociowania. Jest sucho i tak szczerze pisząc to wbrew ciężkim narzekaniom wszystkich  tych którzy marzyli o ciepłym, słonecznym końcu  tygodnia, mła się nie może nacieszyć że wreszcie  w ten weekend porządnie popada. Susza to nie jest nic dobrego, miejmy nadzieję że kiedyś  to dotrze do kretyńskich  pogodynek, które podejrzewam o bycie reptiliańską najeźdźczą hordą z kosmosu - taa...stąd u nich  to jaszczurcze umiłowanie ostro palącego słońca i  "miłej temperatury powyżej 25 stopni  Celsjusza ".

Wreszcie poczułam dziś zapach fiołkowiska, cóś wspaniałego! Rzecz jasna najmocniej pachnie "czysty" gatunek czyli te o kwiatach o barwie od której wzięły nazwę ( albo  na odwrót z tym braniem nazwy  - barwa fiołkowa od  kwiatów fiołka ), potem   mieszańce których kwiaty są wrzosowe,  nieco słabiej pachnie forma o kwiatach białych a najsłabiej te o kwiatach różowych i  morelowych.  Szczęśliwie  ta podstawowa  forma , znaczy  fiołek prawdziwie  fiołkowy jest najbardziej ekspansywna ( zauważyłam zresztą że  ekspansywność wiąże się z zapachem i kolorem, formy o kwiatach różowych i morelowych są  znacznie bardziej  delikatne, nie pachną tak mocno, nie mnożą się tak szybko - są  śliczne ale raczej  jako uzupełnienie  fioletowego dywanu, akcent kolorystyczny ). Niedługo fiołkowe kwiaty przeminą ale ogród  nadal będzie pachniał, rozwijają się hiacynty. Mamelon nazywa  je wypsiałymi ale one tak naprawdę dopiero teraz paszą do budowanej "dzikości" mojego  ogrodu.


poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Kwiatowy miesiąc


No i mamy kwiecień. Mła powyżywała się pseudoartystycznie w domu, w wazach zupowych jakieś dekory uskuteczniała ( jedyne praktyczne wykorzystanie waz poza okazjami od wielkiego dzwonu ), kwiatków sobie zawazonowała do pachnienia, we wstążeczki różne tam rzeczy ustrajała a ogród to się sam dekorował! Śnieżniki  kwitną "co cud" jak mawiają pod Tatrami, krasnale niemal zakryło ( one w kwietniu jak w dżungli majo ), wszędzie błękitno, różowo a nawet biało. Razem ze śnieżnikami kwitną cebulice  i jest błękitnie do zaniebienia. Widzę też  grupki puszkinii i pojedyncze jej egzemplarze - siewki w miejscach niespodziewanych. Nie narzekam na ten cebulaczkowy wysyp, choć  nieco on nieuporządkowany. Wraz z kwitnącymi kwiatami w ogrodzie pojawiły się owady - w powietrzu bzyczy, furkocze a nawet buczy. Po prostu życie!

No i radość dla oczu takie porządne wiosenne kwitnienie. Postanowiwszy wraz z Mamelonem że  jesienią tego roku zakupimy  małe cebulkowe.  Ja wspomogę zacebulaczkowanie Alcatrazu w insze odmiany śnieżników. Trzeba będzie trochę poszukać bo bez problemu to można dostać  gatunek Chionodoxa luciliae i odmianę Chionodoxa forbessi  'Pink Giant'.  Z dostaniem odmian śnieżnika  lśniącego  'Rose Queen' czy 'Violet Beauty'  bywa różnie, czasem zamiast nich  w wiosennym  ogrodzie witamy zupełnie insze śnieżniki - radości handlu  hurtowego znaczy.  Bardziej  na zgodność odmianową zakupu można liczyć przy nabywaniu cebul Chionodoxa forbessi 'Blue Giant'.  To zresztą świetna odmiana i chyba właśnie na nią się pokuszę we wrześniu. Przyznam bezczelnie że nosi mła też w kierunku zakupu większej ilości  przebiśniegów, chętnie powiększyłabym stanowisko Galanthus elwesii no i dokupiła jakiegoś ciekawego nivaliska - może staruszkę, uroczą odmianę 'Merlin'. A może pokuszę się na odmianę elweski - 'Lady Beatrix Stanley'? Wszystko się obaczy we wrześniu, kiedy przyjdzie czas na inwestowanie w cebule.


Zresztą tak po prawdzie nie ma co teraz planować  i  z inszego względu, mła znalazła cebulki na stronie brytolskiego sklepu. No a wicie rozumicie że sprowadzenie  wszystkiego z UK stoi pod znakiem zapytania. Mła dziś dała ciała w prima aprilis, mianowicie myślała że ją wrabiają coby uwierzyła w kolejne głosowanie w sprawie mayowej umowy w brytolskim parlamencie. Wykłócała się  na ten temat z Małgoś - Sąsiadką, bo wczoraj wydawało się mła  że usłyszała o głosowaniu nad inszymi opcjami a Małgoś - Sąsiadka  twardo  obstawała za tym że to będzie  głosowanie mayowej umowy. Napisawszy o tym brytolskim prima aprilis na Kurzym  blogu, na szczęście z pytajnikiem. Taa ... mła ma cóś ograniczoną wyobraźnie, nie mieściło  się jej we łbie że to może być jednak prawda najprawdziwsza. Boszsz... dzięki Ci za brytolski parlament, na jego tle nawet poseł perukarz wypada co najmniej poprawnie - no nie odstajemy! Mła teraz będzie musiała się poświęcić i  uświadomić w temacie polityki brytyjskiej bo jak widzicie zawirowania polityczne mają wpływ na uprawianie przez mła ogrodu.  Dla mła dość istotne jest czy  cebulki będą musiały mieć fitosanitarkę i  czy trza będzie zapłacić za nie cło. Może być tak że mła będzie zmuszona ze względu na koszty poniechać sprowadzenia cebul z UK i zacząć się rozglądać za sklepem z cebulkami w holenderskich czy belgijskich rejonach netu.

Wielka to szkoda dla mojego ogroda, takie wyłażenie z unii celnej kraju o wielkiej ogrodniczej tradycji. Ileż to roślinek do mła przywędrowało z Albionu - anemonopsisy, niektóre  gatunki irysów, odmiany fiołków, dispora. A teraz będzie cieniutko, zarówno dla miłośników ciekawych roślin na kontynencie, jak i dla ich producentów  na wyspach. I to już zaraz, za minutkę! Jednakże natura i rynek nie znoszą próżni, to co do tej pory tak sprawnie produkowali Brytyjczycy zacznie produkować któś inny. Znaczy nie ma co biadolić, jakoś to będzie. Jak na razie cieszę się kwietniowym ogrodem choć moim zdaniem mogłoby być choć odrobinę cieplej, po dwóch godzinkach w ogrodzie  poczułam  że marznie mi tyłek ( mimo tego  żem się ruszała i usiłowała  wykonywać zadania ogrodowe ). Może w następnych dniach aura będzie łaskawsza i w ciepłym powietrzu wreszcie poczuje unoszący się zapach fiołków wonnych. To jedna z najmilszych dla mła ogrodowych woni, nie tak duszna jak hiacytowe ciężkie wyziewy czy przenikający wszystko zapach kwiatów kalin. Taka fiołkowa orgia zapachowa trwa króciutko i przez to jest jeszcze bardziej dla mła cenna ( bo perfum prawdziwie fiołkowych dostać w naszym kraju nie sposób a sprowadzane z zagramanicy wychodzą cóś drogo ). Na razie z powodu zimnego powietrza to pozostaje się mi cieszyć tylko widokiem kwitnących fiołków, choć bezczelnie  przyznaję że oczęta to mi co i raz uciekają w ciemierniki.  No bo wicie rozumicie, ciemierniki jak im się trafi udany sezon to są właściwie nie do pobicia - wymiatajo konkurencje!





P.S. Książe Pan wrócił był wczoraj do domu późnym wieczorem i był nawet w dobrym humorze, znaczy nie wlał ani mła ani dziewczynkom ( mimo tego że Sztaflik cóś się pomyliło, myślała  że to obcy kot i zaczęła swoją normalną gadkę "To my tu mieszkamy a Ty to skąd?!" ). Dziś odsypia, a mój Harry Potter na czółku się goi. Slawencjusz prorokuje że kiedyś zadzwonię że trza mła zawieźć na pogotowie a oko to będę miała w kieszeni. Hym... nie podpowiadam  Felicjanowi co jeszcze można mła zrobić, na razie nadal jestem  na  niego obrażona i robię wszystko żeby o tym wiedział. On rzecz jasna to wie ale udaje głupa. I nawet mu to wychodzi. Jeszcze trochę potrenuje i będzie mógł startować do jakiegoś parlamentu!