piątek, 19 kwietnia 2024

Codziennik - zimnisko

No i zrobiło się naprawdę zimno, tak jak to się zdarza w normalnym kwietniu. Rozpaskudzony letnimi temperaturami organizm zareagował nie jakby to nocki były z temperaturami około zera a cinżkie mrozy syberyjskie. Mła ze zdumieniem gapiła się na termometr i zastanawiała się jak to się dzieje że temperatura 10 stopni Celsjusza, która przeca nie jest niczym dziwnym w Centralno - Polszcze w  kwietniu, jest przez nią odczuwana jakby to 1 na plusie w skali  Celsjusza było? Doszłam do jednego prawilnego wniosku -  wspomniane wcześniej rozpaskudzenie organizma wyższymi niż zazwyczaj temperaturami jest odpowiedzialne za ten szok termiczny. Ech... koty i mła mogą schować się w domu ale co z roślinami. Posadzone w donicach begonie bulwiaste i dalie mła czym prędzej zaniosła do pralni, gdzie umieściła je na parapecie. Te ciepłoluby mogłyby źle zareagować na nadciągające nocne -3. Jednakże ogród mła to nie donice tylko rośliny posadzone w gruncie, wiele z nich już kwitnie a niektóre zbierają się do kwitnienia. Mła nie ma tu na myśli rośli wczesnowiosennych, dość odpornych na przymrozki ale rośliny kwitnące zazwyczaj w maju, takie jak irysy bródkowe różnych kategorii, których pąki kwiatowe są mniej odporne na niskie temperatury. Po przymrozkach z takich pąków wychodzą zdeformowane kwiaty, nic to miłego dla ogrodniczych oczu. Niestety w  ogrodzie mła po tym lecie w kwietniu pąki pojawiły się nie tylko na irysach SDB, kłoszą się też wyższe irysy. U Mamelona jest podobnie, cóś mła mówi że nie będzie to najlepszy z irysowych sezonów w naszych ogrodach.

Pocieszam się na całego moimi sukinkulentami. Porozsadzałam towarzytstwo, zaczęłam ostrożne podlewanie, w maju zapodam nawóz, coby zwiększyć szansę na produkcję kwiatów. W Pierdonce widziałam eszewerie w ludzkiej cenie ale mam teraz wydatki, więc z zakupem odtwarzającym nieco się wstrzymam, tym bardziej że prawie wszystkie parapety są teraz zajęte albo przez sukinkulenty albo przez rozsady roślin ogrodowych, co oczywiście solidnie wkurza futrzaste. Były pretensje kierowane zarówno do mła jak i do roślin, na fotkach możecie zobaczyć autentyczny koci włos na niejednym kaktusie. Okularia to sobie chyba wzięła za punkt honoru okłaczyć jak największą liczbę kolczaków, jeden z egzemplarzy ferocactusa wyglądał tak że nazwa wełnisty wydała się mła uzasadniona. Hym... po prawdzie to on się powinien nazywać kłaczasty vel sierściuchowy. Dlaczego Okularia wysiaduje kaktusy nie wiem, nie sądzę jednak żeby chodziło jej o to że z kolczaka cóś ktoś się wykluje. A może mła się myli, może się w małym łepku ubzdurało że  trza sobie ofiarę wysiedzieć, jakieś pisklę kaktusowe? Okularia kręci się koło tych okrągławych kaktusów. Wybiera masochistycznie te najbardziej kolczaste, taki  pampiak  czy sulcorebutia ( choć na niej raczyła kocikłaka zostawić ) na ten przykład  nie cieszy się jej względami. Za to ferocactusy i bardziej kolczaste gymnolki - no te to och i ach! O dziwo nie auć!  Dziś fotki domowe a w Muzyczniku chińskie tańce ku uciesze oczu.



środa, 17 kwietnia 2024

Gduńsk, Gdańsk, Danzig - część dziesiąta - Dom Uphagena

Teraz będzie o takiej atrakcji Gdańska, która jest solidnie  w mieście zakorzeniona ale jakoś się w świadomości przeciętnego turysty nie gnieździ. Chodzi  o Dom Uphagena, kamienicę znajdującą się w Głównym Mieście przy ulicy Długiej 12, no samo turystyczne centrum  Gdańska. Niby jest, niby widoczna, ale jakby kto spytał w jakimkolwiek inszym mieście w Polsce gdzie znajduje się Dom Uphagena to mam wrażenie że niewiele prawidłowych odpowiedzi by usłyszał. To wiele  mówi o tym jak to naprawdę jest z historią Gdańska i z naszym narodowym mentalem, który ciągle jeszcze buja gdzieś na Kresach, odporny na przesiąkanie historią miejsc takich jak Gdańsk, Szczecin, Wrocław czy nawet Poznań. Wielowiekowej ale cóś mocno mieszczańskiej a więc słabo grającej ze szlachetczyzną, będącą głównym składnikiem naszej  kultury narodowej. No i tak  nasz naród w większości o chłopskich korzeniach,  zauroczony sarmackim mitem baja sobie o zaściankach, nie chcąc zobaczyć niczego co mogłoby mu ten  sielankowy zaścianek zamienić w niedorozwiniętą wiochę z nim jako wołem pociągowym w roli głównej. Mieszczańskie skarby są dla nas kulturowo obce, tak jakbyśmy ciągle jeszcze odczuwali wstyd że to opluwani namiętnie przez towarzysza Gomółkę Niemcy nam mieszczaństwo tworzyli. Spokojnie, nie tylko nam tworzyli a jak władca był w silny to mieszczaństwo kosmopolityczne opowiadało się za Polską, tak jak się opowiadało za każdym dającym rękojmię spokoju dobrego dla interesu. Normalka. Bunt mieszczan krakowskich, tzw. bunt Wójta Alberta z roku 1311 skierowany był  nie przeciwko królowi polskiemu a tak sobie rokującemu księciu kujawskiemu, który nie był w stanie utrzymać Pomorza i prezentował plan okrojonej Polski, słabo albo wcale dla mieszczaństwa krakowskiego kuszący. Do szczwanego Kazimierza Jagiellończyka pruskie miasta pielgrzymowały prosząc o zabranie pod silne skrzydła białego orzełka. Miasta  Europy w średniowieczu zawsze stawiały na silniejszego i gwarantującego spokój, czego my, potomkowie chłopów pańszczyźnianych przez parę wieków pozbawionych możliwości wyboru, nie bardzo kumamy. Przesiąknięci kulturą panów słabo rozumiemy racje mieszczańskie, mentalnie nadal jesteśmy po  większości wioseczką, stąd to uwielbienie dla  tzw. sprawy narodowej i jedynie słusznych rozwiązań. Ech... "Miejskie powietrze czyni wolnym".  No cóż, wolimy oglądać zamki i pałace niż taką rzadkość jak starą kamienicę mieszczańską, cóś ciągle bliżej do kontusza niż fraka.

Najstarsze wzmianki o kamienicy  będącej dziś oddziałem Muzeum Gdańska  pochodzą z 1357 roku. Hym... kamienica to raczej określenie  na wyrost, bo budynek był najprawdopodobniej drewniany.  No ale stał w tym miejscu. W XV wieku jak nam wiadomo budynek był już murowany. Na przełomie XV i XVI wieku sień kamienicy była dekorowana półkolistym arkadowaniem z którego nic dla niewtajemniczonego oka się nie ostało,  bowiem w w drugiej połowie XVI wieku gotycką fasadę kamienicy o nieznanym wyglądzie przebudowano, przy okazji dobierając się też do sieni.  Z tego okresu pochodzi zachowany fragment kamiennego portalu z ościeżem dekorowanym renesansową półkolumną. Jak wyglądała kamienica w XVII wieku wiemy dzięki  rycinie autorstwa Aegidiusa Dickmanna z 1617 roku,  ukazującej fragment ulicy Długiej.  Fasada kamienicy była trzyosiowa, wejście do niej znajdowało się w osi środkowej,  zdobił je manierystyczny portal, który podczas  kolejnej przebudowy został zdegradowany z roli portalu  fasady do portalu oficyny, kondygnacje fasady oddzielały  gzymsy, budynek zwieńczony był trójkątny szczytem z trzema okrągłymi blendami, a przed kamienicą znajdowało się klasyczne gdańskie, niewysokie przedproże,  z wejściem do piwnicy po stronie zachodniej. Kolejna przebudowa zarówno fasady, jak i wnętrz miała miejsce w drugiej połowie XVIII wieku. Przebudową kierował mistrz budowlany Johann  Benjamin Dreyer, który działał według dokładnych wskazówek nowego właściciela, Johanna Uphagena.  Rokokowy szczyt z datą 1776  wieńczył fasadę, którą pomalowano na kolor określany jako "ceglasty". Przed fasadą nadal znajdowało się przedproże z kamienną balustradą z żelaznymi poręczami podtrzymywanymi przez kamienne lwy ( dotrwało do  początku lat 70 XIX wieku, kiedy zniknęło w szale powiększania ulic, podobnie jak  inne przedproża z ulicy Długiej ).

Od strony południowej do budynku przylegała długa, bardzo wąska, trzykondygnacyjna oficyna boczna z użytkowym poddaszem, która prowadziła do oficyny poprzecznej, czyli  czterokondygnacyjnego budynku z poddaszem. Budynki otaczały typowe dla Gdańska  podwórko o powierzchni 120 m² ,  oddzielone murem od sąsiedniej posesji. Na podwórku znajdowało się jedno z najważniejszych urządzeń technicznych w kamienicy,   ujęcie wody oraz rosły dwie lipy. W stanie "rococcowym" kamienica dotrwała do pamiętnego dla Gdańska  marca 1945 roku, w którym podzieliła los wielu innych gdańskich kamienic, znaczy została spalona. Po  wojnie postanowiono ją odbudować, choć nie jako kontynuację  znajdującego się w niej od 1910 roku muzeum. Z kamienicy zachowały się jej dolny fragment do wysokości okien pierwszego piętra oraz portal. Najsampierw odbudowano jedynie część frontową, resztki oficyny zostały rozebrane i na odbudowę musiały sporo poczekać. Jak na standardy odbudowy Gdańska, budynek frontowy odtworzono naprawdę dobrze. Przywrócono kamienicy dawny wygląd, wykorzystując przy tym odnalezione fragmenty oryginalnej kamieniarki. Po odbudowie fasada kamienicy pozostała trzyosiowa, trzykondygnacyjna, z dwukondygnacyjnym poddaszem. Nadal  była w kolorze "ceglastym" i ozdobiona białymi lizenami. W środkowej osi znajdują się cudem ocalały kamienny rokokowy portal z herbem rodziny Uphagenów, nowe czyli zrekonstruowane rokokowe drzwi oraz oryginalne nadświetle z monogramem Johanna i Abigail Uphagenów. Duże "holenderskie" okna otoczone są opaskami, pod nimi znajdują się prostokątne płyciny. 

Szczyt elewacji ujęty jest w lubiane w gdańskiej kamienicznej architekturze spływy wolutowe. Na elewacji tylnej, od podwórza, znajduje się portal z napisem "Ora et labora", do którego rekonstrukcji wykorzystano oryginalne elementy z XVII wieku. Nie tak dawno bo w roku  2021  fasadę ozdobiono  repliką XVIII wiecznego dzwonka, który niegdyś się tam znajdował. Wnętrza  rekonstruowano w oparciu o zachowaną dokumentację, szczęśliwie było sporo pocztówek z okresu Wolnego  Miasta Gdańska ze zdjęciami pomieszczeń kamienicy, większość oryginalnego wyposażenia  bowiem zaniknęła. Wywieziono w 1944 roku wyposażenie wnętrz do majątku Gorzędziej i do refektarza dawnego kościoła klasztornego w Kartuzach, ale to tylko dwie z lokalizacji do których trafiło, inne pozostały nieznane.  Na szczęście znalazły się elementy wystroju stałego: boazerie, futryny i skrzydła drzwi, wyłożenia nisz ściennych i narożnych, supraporty, szpalety okienne oraz trzy piece kaflowe. Przynajmniej to ocalało. Po odbudowie w 1953 roku dom początkowo był siedzibą różnych instytucji, choć już w latach 50 myślano o przywróceniu w nim muzeum to funkcję muzealną odzyskał dopiero w 1981 roku. W latach 1985–1989 rozpoczęto odbudowę oficyn, działo się w kraju więc na jakiś czas stanęło. Po zmianie ustroju prace wznowiono w 1993 roku i prowadzono przez pięć lat. Kamienicę  udostępniono  zwiedzającym w 1998 roku   jako Muzeum Wnętrz Mieszczańskich.  Jest jedyną w Głównym  Mieście kamienicą która wygląda  tak jak dawne gdańskie kamienice wyglądały, wąska fasada i budynek ciągnący się wzdłuż dłuuugiej parceli.
 

Teraz troszki będzie o dawnych właścicielach posesji. Pierwszym znanym właścicielem domu  był Albert Wrede, to on pomieszkiwał w drewnianej chałupce, z której rzecz jasna nic się do dziś nie ostało,  w 1357 roku.   Na początku XV wieku właścicielem posesji był rajca miejski Johann van Werne. Ten już pomieszkiwał w domu murowanym. W 1627 roku właścicielem kamienicy  został Christoph Burchardt, a pięć lat później jego żona Susanne z domu Roden. W wieku XVIII często zmieniali się właściciele posesji, położonej w tzw. korzystnej lokalizacji. 1703 roku właścicielem domu był Bartholomeus Priesterwald,  po  śmierci którego w 1710 roku budynki posesji   zostały poddane urzędowym oględzinom. Stwierdzono  zły stan techniczny części z nich i i nakazano wymianę belek stropowych w piwnicy. W 1710 roku nieruchomość zakupił Samuel Ramsey a  po jego śmierci właścicielką stała się Adelgunde Burnet,  po której z kolei majątek odziedziczył jej  przyrodni brat, Johann Lithgon.   

W 1733 roku właścicielem kamienicy został gdański kupiec i bankier Ignatius Hyacinth Mathy, który w roku 1743 roku odsprzedał go biskupowi kujawskiemu Walentemu Aleksandrowi Czapskiemu a w 1751 roku kamienica stała się własnością podskarbiego ziem pruskich Jakuba Czapskiego, po którym z kolei w 1775 roku odziedziczyła ją jego córka,  Konstancja Mielżyńska. Uff... 21 czerwca 1775 roku od Konstancji Mielżyńskiej kamienicę zakupił  Johann Uphagen, człowiek wyrastający intelektualnie ponad swoje otoczenie i odtąd aż do roku 1909 kamienica  była w posiadaniu rodziny Uphagenów. Majątek ten był dziedziczony na zasadzie majoratu. Tak postanowił Johann Uphagen, który z braku  własnego potomstwa, ustanowił w 1789 roku Związek Rodzinny Uphagenów dla uczczenia pamięci swoich rodziców, spadkobiercą zaś uczynił swojego młodszego brata Karla Heinricha. Po Karlu Heinrichu majątek odziedziczył syn, Johann Karl Ernst Uphagen , który był kupcem i w przyziemiu kamienicy  prowadził  firmę "Uphagen und Company". Po jego śmierci w kamienicy mieszkali jego synowie i córka, a potem majątek odziedziczyli  kuzyni, Uphagenowie z bocznej linii. Przez cały XIX wiek kamienica sobie trwała, jednakże w początkach XX wieku, za czasów Karla Uphagena,  "poboczna" rodzina zaczęła dochodzić  do wniosku że utrzymanie kamienicy jest zbyt kosztowne. Myślano o sprzedaży majątku.  Verein zur Erhaltung der altertümlichen Bauwerke und Kunstdenkmäler Danzigs, instytucja mająca na celu ochronę zabytków Gdańska,  podjęło starania u władz miasta o wykup  lub dzierżawę nieruchomości i utworzenia w niej  muzeum.  Miało się to nazywać Ratsherr Johann Uphagen - Haus, chciano urządzić w kamienicy muzeum wnętrz gdańskich.

Kamienicę wydzierżawiła na okres 30 lat wraz z wyposażeniem w imieniu  syna Hansa  wdowa po Karlu.  Od 1 kwietnia 1910 roku wydzierżawiony władzom miejskim budynek  został muzeum Domu Rajcy Johanna Uphagena, które działało do 1944 roku. Nie ma się co dziwić że Verein zur Erhaltung der altertümlichen Bauwerke und Kunstdenkmäler Danzigs ostrzyło sobie zęby na tę akurat kamnienicę, bowiem XIX modernizacje Gdańska nie odcisnęły zbyt wielkiego śladu na architekturze budynku. No, może tylko to  przedproże urodne zniknięto.  Jednakże na tle  wielu innych budynków w Głównym  Mieście  Dom Uphagena robił za skansen, prawie w ogóle nie uległ modernizacji, a jego XVIII wystrój i wyposażenie zostały zachowane w niemal pierwotnym stanie.Jak pisano w gdańskiej prasie apelując o zachowanie  budynku i stworzenie w nim muzeum,  był to prawdopodobnie jedyny obiekt w Gdańsku z tego okresu o tak kompletnym wystroju i że tak określę, z pełnym wyposażeniem. Po przeprowadzeniu remontu i prac konserwatorskich, możliwych dzięki wsparciu bankiera Carla Fürstenberga,  prowadzonych przez zespół pod kierownictwem architekta Richarda Dähnego, kamienica, po uzupełnieniu wnętrz o zabytkowe piece i inne ruchome eksponaty, została  czwartym muzeum w Gdańsku po Muzeum Miejskim i dwóch oddziałach Muzeum Prowincjonalnego ( przyrodniczo-archeologicznego w Zielonej Bramie i kolekcji rzemiosła artystycznego w dawnym klasztorze franciszkanów ).

Zwiedzający mogli oglądać sień, herbaciarnię, salon, dużą i małą jadalnię oraz salonik oficyny. Nadal prowadzono prace konserwatorskie, nawet wtedy, kiedy trwała   I Wojna Światowa. Ekspozycja powiększyła się o kuchnię, kantor, a także pomieszczenia II piętra z salonikiem i dwiema sypialniami. W połowie lat 30 XX wieku  pod nadzorem dyrektora Muzeum Miejskiego Willego Drosta  przeprowadzono kolejny etap konserwacji zarówno wystroju , jak i wyposażenia. Ratsherr Johann Uphagen-Haus stanowił za czasów wolnego Miasta Gdańsk, jak i III Rzeszy jedną z największych atrakcji miasta. Informowały o nim przewodniki, wydawano króciutkie monografie.. Muzeum zwiedzano w zorganizowanych 15 - 20 osobowych grupach z przewodnikiem. Jak wspomniałam zdjęcia wystroju domu szczęśliwie  umieszczano na  licznych pocztówkach. W 1944 roku muzeum zamknięto, wyposażenie zinwentaryzowano,  zdemontowano i wywieziono, usiłując chronić je przed działaniami wojennymi. Co było dalej już wiecie. Baaardzo długie odbudowywanie, mozolne składanie i przywracanie do życia XVIII wiecznych wnętrz, zdaniem mła jednych z najładniejszych w naszym kraju. Naprawdę warto poświęcić troszki czasu i zobaczyć jak niegdyś w Gdańsku żyli patrycjusze. Dziś zwiedzić można to muzeum indywidualnie, zaopatrzyć się w przewodnik i niespiesznym krokiem sunąć po pokojach o nietypowych kształtach, wspiąć się  po "niderlandzkich" schodach do utworzonych przez nadbudowanie antresoli saloniku i herbaciarni. Pogadać z personelem, który lubi pogadać o zbiorach i w ogóle jakiś taki nietypowo  miły. 

Wiedzcie że jest to jedyna w Polsce i jedna z nielicznych w Europie kamienic mieszczańskich o wyglądzie charakterystycznym dla XVIII wieku, które zostały  udostępnione do zwiedzania. W pomieszczeniach  zobaczycie oryginalne elementy wystroju, które ocalały a  pochodzą z pięciu wnętrz, w tym  trzy piece kaflowe. Zobaczyć tu można kolejno następujące pomieszczenia: sień, antresolę, herbaciarnię, sień I piętra, salon I piętra, dużą jadalnię, trzy saloniki w oficynie bocznej ( przecudnej urody  boazeria rococcowe  w pokojach owadów, kwiatów i muzycznym ), małą jadalnię, sień oficyny, izbę kucharki, kuchnię, spiżarnię oraz kantor. Z sieni w której wzrok przykuwają wspaniałe, rozłożyste, "niderlandzkie" schody, drzewiej wchodziło się do kantoru w którym Uphagenowie prowadzili biznesy. Dziś tyż tam  biznesowo, bowiem w tym miejscu urządzono kasę i sklepik.W sieni ułożono w szachownice dwubarwną posadzkę  z olandzkich wapieni, które niegdyś trafiały do  Gdańska na statkach ze Szwecji jako balast. Takie posadzki były bardzo popularne, zwłaszcza  że w sieniach ( tych znadujących się w oficynach ) urządzano tzw. czarne kuchnie. Wicie rozumicie, gotowano na otwartym ogniu, garnki ustawiano na małych trójnogach, podłoga kamienna przy takim gotowaniu mus. Przy gęstej zabudowie wzrasta ryzyko groźnych przenoszących się pożarów.  Sufit i ściana zachodnia sieni zdobione są sztukaterią, przy ścianie wschodniej ustawiono jesionową szafę  z pierwszej połowy XVIII wieku. Na antresoli, dość popularnym już w XVII wieku w Gdańsku rozwiązaniu pozwalającym  na znaczne zwiększanie powierzchni mieszkalnej domu,  znajdują się , jak już wspomniałam, salonik i herbaciarnia.

W saloniku znajdują się gdańskie XVIII wieczne mebelki, robione na wzór bardzo modnych w drugiej połowie wieku mebli brytyjskich.   Z saloniku wchodzi się do niewielkiego i dość wąskiego pomieszczenia  herbaciarni, której nazwa została zainspirowana malowidłami chinoiserie na boazeriach, okiennicach i drzwiach. Pomieszczenie to zapewne pełniło funkcję saloniku. Ta niska boazeria ma zrekonstruowane płyciny. Sufit zdobiony jest sztukaterią, a podłoga ułożona jest hym... nieco zdziwna. ułożono ją z  szerokich malowanych desek sosnowych. W niszy stoi tam jeden z ocalałych pieców. Wchodząc wyżej docieramy na główne piętro kamienicy, piano nobile. Na pierwszym piętrze sień  łączy  salon i tzw. dużą jadalnię. W czasach Johanna Uphagena była takim przedpokojem,
malutką antykamerą dla dwóch  reprezentacyjnych wnętrz domu. Stała tam wówczas barokowa szafa gdańska z rodzinnymi srebrami należąca do ojca Johanna, Petera Uphagena. Niestety mebla nie udało się odnaleźć po wojnie. Za zaginiony mebel robi obecnie  gdańska szafa sieniowa z II ćwierci XVIII wieku, na której ustawiono osiemnastowieczne naczynia ceramiczne z Delft, bardzo w Gdański lubiane, jak też zabytkowy zegar szafowy. Salon uchodzi za najbardziej reprezentacyjne z pomieszczeń kamienicy. Ukończono go jako ostatnie wnętrze w roku  1786 . Jego wystrój to mieszanina rococco i klasycyzmu. Podłoga salonu jest dębowa,  kwadratowe moduły z jakąś plecionką, na suficie sztukateria, która ponoć niegdyś była złocona, nisze ścienne biel ze złotem a na płycinach niskiej boazerii monochromatyczne malowidła przedstawiające ruiny i budowle antyczne, które ponoć były inspirowane ilustracjami z dzieł znajdujących sie w księgozbiorze Johanna Uphagena.

W XVIII wieku miłośnicy antyku toczyli spór o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia, znaczy o wyższości sztuki greckiej nad rzymską, bądź na odwrot. Sądząc po treści malowideł Johann Uphagen przyznawał prymat sztuce starożytnej Grecji, z czym akurat mła się zgadza, widząc w sztuce rzymskiej, może poza rzeźbą portretową i architekturą, pewną wtórność. Ponadto interesowały go zabytki starożytnego Wschodu i nie tylko. Ściany salonu obito jedwabnym adamaszkiem, czerwonym o takim zimnym odcieniu, bardzo elegancko. No niby wszystko jest: lustra, złocenia, malowidła świadczące o kulturze pana domu ale do mła cóś to nie przemówiło.  Mła nie ruszyły umieszczone wzdłuż ścian widoki starożytnych Aten i Koryntu. Obojętna mła była na znajdujące sie pod oknami  widoki ruin Paestum, panoramę Palmyry i widok ruin Persepolis. Przedstawienia  ruin Stonehenge, Persepolis, Ktezyfonu i niezidentyfikowanej ruiny gotyckiej znajdujące się na drzwiach też oblookała bez wzruszeń i to mimo tego ze drewniane elementy  stałego wyposażenia to w większości oryginały. Może gdyby jakimś cudem udało się znaleźć zaginione ruchomości z tego salonu,  wiszący dziesięcioramienny szklany świecznik czy zegar w formie złoconej wazy na postumencie, zwieńczony postacią Chronosa,  dzieło zegarmistrza Johanna Ernsta Weichenthala, to mła by  jakoś łaskawiej spojrzała na ten wystawny pokój. Jednakże dwie komody, cztery fotele i dwa taborety z końca XVIII wieku to dla mła za mało.  Oryginalny piec czy zajmujący niszę zegar szafowo - podłogowy z lat 80 XVIII wieku, również dzieło mistrza Weichenthala, nie uratował sytuacji  bowiem  rogu salonu czaił się czarny krokodyl, bezczelnie pokazujący swoją XX wieczność zwalisty fortepian. Zrekonstruowany angielski świecznik, bogate lambrekiny upięte przy oknach, cała salonowa wystawność wrzeszczy tam "Jestem bardzo ważnym salonem bogatego i ważnego człowieka!" No nie są to ulubione klimaty mła.  W tym najważniejszym dla domu pomieszczeniu  22 stycznia, w rocznicę  śmierci Petera Uphagena, odbywały się coroczne spotkania rodziny Uphagenów, ostatnie miało miejsce w 1943 roku. Dziś tradycję tych spotkań kontynuuje Stowarzyszenie Konsulów Honorowych mające siedzibę w Domu Uphagena. Oficjalne to do bólu.

Poprzez sień przechodzi się do pokoju, którego okna wychodzą na podwórze, to tzw. duża jadalnia. Dlaczego jadalnia, kiedy zwyczajowo  pomieszczenie na pierwszym  piętrze od strony podwórza było sypialnią gospodarzy domu? Johann Uphagen najprawdopodobniej  wykorzystywał to pomieszczenie jako sypialnię, no wicie rozumicie, XVIII wieczną sypialnię, miejsce w którym spoko można było przyjmować co bardziej znajomych gości. Dopiero jego  bratanek Johann Karl Ernst Uphagen umieścił tu jadalnię, która miała spełniać wymogi pokoju reprezentacyjnego. Pomieszczenie z oknami wychodzącymi na południe, obite żółto - złocistym adamaszkiem jest o wiele bardziej przytulne niż elegancki salon. Ma też ciekawe dla mła wyposażenie wnętrza. Tak jak przed wojną, tak i obecnie jadalnię zdobią malowane boazerie przedstawiające sceny mitologiczne i budowle antyczne, dekoracyjne obramienia luster oraz dwie supraporty z malowanymi scenami. Drzewiej w rogu pokoju Pierwotnie w rogu pokoju stał  gdański piec, ale śladu po nim nie ma. Tak jak  i po przedwojennym wyposażeniu jadalni: angielskim mahoniowym bufecie, owalnym stole i krzesłach Teraz są za to prawdziwe cymesy -  dwie rococcowe gdańskie szafy kredensowe z 3 ćwierci XVIII wieku. Cudeńka, w dodatku prawidłowo pokazane. Mła uwielbia kiedy ludzie muzealni pokazują dokładnie meble, otwierają szafki, tajne skryteczki, wyciągają niewidoczne dla niewprawnego oka ukryte w meblu pulpity. To jest zupełnie inne zwiedzanie niż szybka przebieżka po japońsku.  W jadalni stoi też urocza witryna z cennymi gdańskimi srebrami oraz porcelaną miśnieńską i berlińską. Mła niemalże ośliniła maselniczki w kształcie baranków. Brzegi maselniczek były niegdyś złocone, wierzono bowiem ze szlachetny kruszec jest w stanie powstrzymać masło przed zjełczeniem. Wystrój jadalni uzupełniają gdańskie krzesła z 3 ćwierci XVIII wieku, stolik z trzema okrągłymi blatami, dwie martwe natury Antona I. Hamiltona, obraz "Zuzanna i starcy" oraz zrekonstruowany świecznik.

A teraz najlepsze, crème de la crème, przynajmniej jak dla mła. Trzy male saloniki położone w oficynie, w układzie amfilady, długaśne jak tramwaj ale urocze dzięki przepięknym boazeriom. Pierwszy to tzw. pokój owadów, nazwany tak od  przedstawień robaszków różnistych, chrząszczy, motyli, ważek namalowanych na płycinach boazerii.  Ściany zostały obite wielobarwną tkaniną żakardową, zrekonstruowaną na podstawie osiemnastowiecznych wzorów. Motyw paseczków i drobnych kwiatków wijących się między nimi był bardzo popularny w ostatnich 30 latach XVIII wieku. Niestety w saloniku nie  zachował się ustawiony tutaj drzewiej XVIII wieczny gdański piec. Odtworzono drewniane podłogi oraz delikatną,  rococcową sztukaterię sufitu. W saloniku jak to w pokoju dziennym tzw. wypoczynek, he, he, he,  kanapa oraz dwa krzesła, najprawdopodobniej wyroby gdańskie z połowy XVIII wieku oraz niewielki rozkładany stolik do gier. Na ścianach wiszą obrazy Antona I. Hamiltona i Augusta Querfurtha. Środkowy salonik nazwany jest  pokojem kwiatów, nazwa jak się domyślacie podobnie jak w przypadku pokoju owadów pochodzi od dekoracji płycin boazerii i drzwi. Nieznane jest jego pierwotne przeznaczenie. Oryginalne w tym pokoju  są boazerie ze ściany zachodniej oraz jeden fragment ze ściany okiennej, pozostałe części oraz dwie pary dwuskrzydłowych drzwi zostały zrekonstruowane. Parkiet i dekoracja sztukatorska również są rekonstrukcją. Po dwukondygnacyjnym, który stał tu do 1944 roku śladu nie ma.  Wyposażenie pokoju są obecnie osiemnastowieczne kanapa z wyplatanym siedziskiem i dwa krzesła, a także komoda z ciekawym zegarem stołowym pochodzącym z Londynu. Tyż wypoczynek, choć tak po prawdzie to nie znamy pierwotnego przeznaczenia pokoju kwiatów. Na ścianach saloniku wiszą obrazy Johanna Christiana Vollerdta. Okna ozdobiono  upiętymi lambrekinkami z surowego jedwabiu, ozdobione są zwisami z chwostami które są bardzo gusta mła.

Ostatnim pomieszczeniem oficyny bocznej jest salonik zwany pokojem muzycznym. Tym razem nazwa nie pochodzi od boazerii, bo na płycinach królują ptaki, choć widać też wizerunki instrumentów muzycznych. Pokój nie jest obity tkaniną tylko dekorowany sztukaterią, uroczą bo nieprzeładowaną wieloma motywami. W centralnej części sufitu umieszczone zostało przedstawienie króla Dawida grającego na harfie, na ścianach przedstawiono podwieszone na wstęgach instrumenty. niestety wszystko to jest rekonstrukcją, wystrój i wyposażenie pokoju przepadły w trakcie wojny. Salonik  wyposażony został w osiemnastowieczne instrumenty muzyczne: fortepian wykonany przez Johanna Jacoba Könnickiego i harfę, prawdziwe rarytaski. Oprocz tego znajdują się w nim  także malowane  krzesła z końca XVIII wieku z ciekawymi zapleckami i stolik konsolowy.  Okna ubrano w lambrekinki  wykonane z drukowanej  tkaniny bawełnianej, pod koniec XVIII wieku bawełniane druki zrobiły się bardzo modne. W ogóle koniec XVIII wieku i początek wieku XIX to wielkie odkrywanie bawełny na salonach, wyroby z niej trafiały do "lepszych" wnętrz i do eleganckiej garderoby.  Z pokoju muzycznego  wchodzimy do oficyny poprzecznej. Tak po prawdzie to są tam dwa wejścia,  do pokoju zwanego małą jadalnią i  bezpośrednio na klatkę schodową. Podobno można było stąd też dojść do kolejnej oficyny, w której znajdował się słynny księgozbiór Johanna Uphagena, pełen bibliotecznych rarytasów. No ale to po ptokach bo ta oficyna od strony Ogarnej nie została odbudowana.  (nie została ona odbudowana). Mała jadalnia chyba  pełniło funkcję jadalni, a w późniejszym okresie sypialni. Na wystrój małej jadalni składają się boazeria niska z przedstawieniami owoców, ściany  powyżej obito drukowaną bawełną. W narożniku pokoju ustawiony został dwukondygnacyjny piec. W jadalni stoją następujące sprzęty: polichromowana witryna z końca XVIII wieku z naczyniami ceramicznymi, niewielki malowany w kwiatowe motywy  stolik z połowy XVIII stulecia, krzesła oraz stojący zegar szafkowy, cud urody sekretarzyk z motywami chinoiserie oraz obręczowy świecznik ze szklanymi ramionami. Na ścianach wiszą portrety m.in. Anny Czapskiej i gdańskiego patrycjusza. Oknach ubrano w  oliwkową taftę. 


Na parterze w oficynie znajduje się sień, która zapewniała połączenie z nieistniejącymi już oficynami przy ulicy Ogarnej 125, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarcze nieruchomości. Prowadziły z niej wyjścia do drewutni oraz do kuchni, izb służby a także na podwórze, gdzie była wspomniana już studnia z pompą. Pod schodami znajdowały się drzwi do piwnicy. Sień tak jak i sień w budynku frontowym wyłożona jest płytami ze szwedzkich wapieni, przypłyniętymi do Gdańska w roli balastu. W sieni stoją XVIII skrzynie, jedna z nich jest na kołach. Z sieni oficyny przejść można do wąskiej kuchni, której posadzka wyłożona jest takimi samymi płytami jak w sieni.  W kuchni znajduje się niewiele sprzętów, nie ma wielkich kredensów ze statkami, półeczek na pojemniczki z 1000 ziół. Nic z tych rzeczy. Gotowano na węglu drzewnym, na otwartym ogniu, gary stawiano na trójnogach, kopciło po całości. W kuchni były sprzęty wyłącznie w niej niezbędne, przede wszystkim niezbędna w XVIII  wiecznej  kuchni miedziana beczka na wodę oraz wykonane z cyny imbryk do herbaty, dzbanek do kawy oraz talerze.  Obok kuchni znajduje się spiżarnia, pełniąca także rolę podręcznego magazynu. To tam umieszczono  stół, sprzęty kuchenne i naczynia z XVIII i XIX wieku. Mła oczywiście wgapiała się w miedziane formy, mam do nich straszną słabość.

Od wiosny do jesieni z sieni oficyny można wyjść na podwórze, w cwntralnej jego części jest odrestaurowana studnia z ujęciem wody, urodne ustrojstwo. Niby rzecz użytkowa a cieszy oczy. Na podwórzu stoją lawki,  będące replikami tych oryginalnych znajdujących się w dworze w Młyniskach,  siedzibie innego gdańskiego patrycjusza z XVIII wieku, kupca Brucha. Posadzono w miejscu dawniej rosnących tu drzew nową lipę. W pobliżu kuchni znajduje się tzw. izba kucharki, nie wiem czy pomieszczenie jest autentyczne czy po prostu muzealnicy "nie  wykroili" go z budynku w celach dydaktycznych. Wicie rozunicie - "A tak mieszkała służba". Izba kucharki  to skromnie urządzone pomieszczenie o bielonych ścianach. Stoi  w niej  malowane łóżko z kompletem pościeli, dwa stoły oraz trzy osiemnastowieczne krzesła, a także skrzynia, w której w XVIII wieku trzymano dobytek. Na wiszącej półce znajdują się fajansowe talerze i misy, znaczy  na bogato, kucharka posiadała własne statki, znaczy osoba majętna. No i to by było na tyle tego muzeowania. Jak na razie bo muzeum rozwija ekspozycje, na razie w planach jest przywrócenie kantoru do stanu z końca XVIII wieku.