poniedziałek, 3 marca 2014

I po balu panno Lalu - znaczy prawie!

Latam jak kot z pęcherzem ( zwrot ponoć nawiązuje do dawnej dość powszechnej zabawy czyli do przywiązywania kotu do ogona pęcherza wypełnionego grochem - tak, tak zakrawa na cud że ludzkość wydała z siebie czyli morza głupoty Leonarda , Sokratesa czy Schopenhauera ). Koniec karnawału a jedyne zabawne akcenty to wypieki rodziny i przyjacielstwa. Reszta to tradycyjne kłopoty i łatanie dziur finansowych, dopiero w tym tygodniu będę miała troszkę czasu na solidniejsze ogrodowanie.

Niestety dochodzi mi też solidne sprzątanie chałupy ( mam wyjazd na urodziny Tatiego a koty zostają pod opieką Cio Mary w czystym domu ). Blog jakby z lekka zapuszczony został, no ale trudno - real skrzeczy nie czas na wirytualne zabawy! Przechodzę do omówienia wypieków czyli pączkowo - faworkowej historii ostatków karnawałowych. Zacznę jednak od cotygodniowego sobotniego święta racuchowego. Małgoś - Sąsiadka gdzieś w okolicach Nowego Roku przechodzi z sobotnich naleśników z powidełkami lub jabłuszek w cieście na sobotnie racuchy. Karnawał jest dla mnie zatem czasem straszliwej bitwy z samą sobą ( którą to batalię regularnie przeżynam ) i nieustającą próbą zduszenia łakomstwa. Racuchy Małgoś - Sąsiadki są mistrzowskie, nie sposób im się oprzeć, niestety. Najbardziej kuszą wystające przypieczone różki, chrupiące przy nagryzaniu dyskretnie a słodko. Jedyne moje zwycięstwo nad paskudnym, rozbuchanym apetytem to przyjęta przez Małgoś opcja że białka pozostałe po racuchowym wykorzystaniu żółtek nie zamienią się w bezy czy tam inne makaroniki. Nasze stanowcze nie dla rozpasania! Same racuchy wystarczą by taplać się w jedzeniowej rozpuście. W ubiegłym tygodniu do racuchów doszły tradycyjne karnawałowe smażeniny - pączki i faworki. W pączkowaniu wystartowały Ciotka Elka i Mamelon oraz mama Belluni a Dżizaas opracowała faworki. Ja robiłam za testującą czyli ofiarę ( coś czuję że zdechnę na cukrzycę ). Pączki Ciotki Elki, malutkie i ciemnawe, z nadzieniem z powidełek wymieszanych z rumem, mniam! Obudziły mnie w Tłusty Czwartek, tzn. otworzyłam rankiem ślepię a nade mną stała wionąca pączkowym aromatem Ciotka Elka z talerzem upudrowanych ciastek. Mój Wielki Kulinarny, to była poezja do kawy! Ciepłe pączusie, suchutkie, bez śladu napojenia tłuszczem. Ciasto pięknie wyrobione ( Ciotka zerwała się o świcie, ciemnica za oknem była jak odbywało się wyrabianie pączków ), nadzionko na swoim miejscu i to coś co mają w sobie ciasta naszej Ciotki Elki - domowość wspaniałą pozbawioną ulepszaczy, doprawiaczy i zwyczajnych trucizn. Po południu do działań w zakresie smażalnictwa pączkowego przystąpiła Mamelon. Biedna Mamelon ma teraz pod górkę jako i ja, więc pączkowanie było z doskoku. Zalatanie i tzw. za dużo na głowie sprawiły że Mamelon miała chwilę zaćmienia umysłu co zaszkodziło procesowi pączkowania. Otóż Mamelonowi zwidziało się że w domu posiada drożdże co okazało się połowicznie prawdziwe, tzn. drożdże były ale suszone. No cóż, pomiędzy świeżymi a suszonymi grzybkami jest jednak spora różnica i nie będą nam tu technolodzy żywności wmawiać że to jest absolutnie to samo i w ogóle żadnej różnicy i takie tam. Mamelon zorientowawszy się że uwaliła byka co to niemal jak przewodnik stada i naczelny rozpłodowiec w województwie, postanowiła ratować sprawę parokrotnym przerobieniem ciasta i solidnym rozpaleniem kominka ( suszone drożdże z oporem podnosiły ciasto ).

Wkurzenie Mamelona na samą siebie nie tyle zaowocowało szybką samokrytyką jawną, bo na to nie miała już siły co kolejnym zamroczeniem. Otóż Mamelon sięgnęła w celach nadziewających po wyrób z pektynami. Pektynowce to nadają się do szamania z omlecikami, naleśniczkami ( pod warunkiem że się ich nie zapieka ) ale od nadzienia do pączków czy rogalików wyrób z pektynami należy trzymać z daleka. Mamelon zorientowała się że coś jest nie halo w momencie podstępnego wypłynięcia nadzienia nie w porę. Nadludzkim wysiłkiem wypracowała solidne zaklejenie pączków i umęczona smażyła suchodrożdżowce. Pączki okazały się wyjątkowo smaczne, sławusiowe oszczerstwa że niedosmażone należy pomiędzy bajki włożyć. Przede wszystkim Mamelon nie żałowała masełka i nie żałowała spirytusu a jak wiadomo od odpowiedniej ( nie za dużej ) ilości masełka i spirytusu ( tu może być więcej ) dobroć pączkowa zależy. Kolejna kawka i kolejne chrumanie przerywane cichutką samokrytyką dochodzącej do siebie Mamelona. Tłusty Czwartek znaczy przeszedł pod znakiem pączków domowych ( no dobra, jednego zakupiłam na mieście ale nie dojadłam tej kupnej grduły ). W sobotę zaczęłam dzień od schowanych przed samą sobą w środę faworków produkcji Dżizaasa. Dżizaas wzięła przepis od kulinarnego guru czyli Basi po czym przepis ( tradycyjnie ) zmodyfikowała. Faworkom nie zaszkodziła, ciasto było kruche i delikatne ( mało czego tak nie lubię jak twardych faworków - zawsze mnie kusi na te ciastka a rozczarowanie ich jakością natychmiast psuje mi humor ). Znaczy sobota zaczęła się od kawy i faworków i bardzo pięknie się rozwinęła po przyjeździe Belluni, która przywiozła nadziane prawdziwą dobrocią pączki autorstwa rodzicielki. Takie w typie ciotkoelczynych, w sam raz na ząbek. W ramach ukoronowania ostatków postanowiłam pożreć mango w syropie zakupione swego czasu w Lidlu. Wtedy to ja najwyraźniej miałam zaćmienie umysłu! Już po spróbowaniu syropku wiedziałam że nie należy się tym moim odkryciem kulinarnym dzielić z Małgoś - Sąsiadką ani Dżizaasem - rzadkiej klasy guano. Lubię świeże mango ale jest dla mnie słodkie samo w sobie, dowalenie syropku do tego owocu daje takie turbodoładowanie glukozy że można pojechać natychmiast do Rygi i to bez biletu. Zmogłam połowę puchy, reszta w stanie nieprzerobionym zasiliła ścieki. Chyba Wielki Kulinarny daje mi znak że czas już zacząć pościć! A może nawet jeszcze karnawałowo przyszaleć ( o suchym pysku ) wzorem kankanistek i wesołych panów z pocztówek. Dansując człowiek zrzuciłby z siebie skutki kulinarnych ekscesów.



2 komentarze:

  1. Jak miło przeczytać że smakowało, ale tudzież będę protestować, bo w tworzeniu maminego dzieła ochoczo i aktywnie pomagałam ( nie tylko wyjadając marmoladke:D ). Teraz pościmy...do soboty bo maminek sławetną 50tkę świętować będzie i załamana jest już od nowego roku, więc jej tortem autorstwa Dżizaasa osładzać życie będziemy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamie złożysz życzonka ode mnie, Dżizaas produkty już zakupił.

    OdpowiedzUsuń