sobota, 30 kwietnia 2016

Rozważania o leczeniu zwierząt

Dwa lata temu wypłakiwałam  się na blogu z powodu wypadku Szpagetki. Dziś klepiąc w klawiaturę usiłuję nie przeszkadzać Jej Leniwości w wypoczynku na moich kolanach, dobrze zasłużonym wypoczynku ( nornica ubita - sztuk jeden ). Szpagetkowe funkcjonowanie ( czytaj życie ) kosztowało ciężką kasę, parę przerwanych spraw i wyłączenie się z różnych planowań. Moim zdaniem warto było, Szpagetka zdaje się  je podzielać. Kiedy teraz wracam myślą do tamtych czasów docierają do mnie rzeczy, które wówczas, w tym całym zgiełku, stresie i ogólnym znieczuleniu na wszystko co bezpośrednio  nie dotyczyło Szpagetki, jakoś umykały mojej uwadze. Wielki Rejestrator jednak działał i teraz mam przypominajki.  Pierwsza rzecz - koszty leczenia zwierząt. W klinice do której trafiła  " z biegu" Szpagetka po szybkim zabezpieczeniu koty  i diagnozie doszło do rozmowy, która często jest decydująca o życiu zwierzaka - wyliczanka kosztów koniecznych do przeprowadzenia właściwej terapii. Dla wielu  opiekunów sprawa jest straszna, po prostu nie zawsze stać człowieka na to  by pomóc inaczej przyjacielowi niż tylko w ten sposób że zapewni mu bezbolesne odejście. Oczywiście że  całkiem sporo ludzi się zapożycza i kombinuje jak koń pod górę byle tylko ratować ukochane zwierzę, ale czasem na przeszkodzie stają względy tego typu że nie sposób z nimi dyskutować. No i co wtedy? Chyba tylko szukanie fundacji i to takie błyskawiczne. Inaczej ni ma szans. Po drugie - dość cyniczne opowieści vetów o stosunku  ludzi do zwierząt nierasowych. Na jednego właściciela ratującego za ciężkie pieniąchy mało pięknego kundelka przypada dziesięciu, którzy wkładają pieniądze tylko dlatego że  już raz je wyłożyli  na prestiżowe, rasowe stworzenie. No inwestycji szkoda. Takie zwierzęta mają  większe szanse na przeżycie bo ich zakup był sporym wydatkiem a wydatek nie ma prawa "zdechnąć", ot tak sobie. Po trzecie - przekonanie że zwierz kaleki sobie w życiu nie poradzi. Wyznawcą tego ostatniego poglądu jest mój Tatuś, którego zachowanie jest  dowodem na to że wyznawanie poglądów a postępowanie w realu to całkiem inne bajki ( ukochana przez Tatusia ślepa  Mimi, Figa z nieustającymi egzemami i restrykcyjna dietą - taaaa, żywe okazy kociej siły i zdrowia, kocia mało rasowa hodowla Tatusia to jedno wielkie bezproblemowe radzenie sobie  w życiu, he, he ).  No ale nie każdy jest Tatusiem, czasem zwierzęta odchodzą bo właściciela przerasta opieka nad niepełnosprawnym  zwierzakiem. Nie zawsze dlatego ze nie chce się nim opiekować, czasem po prostu nie może ( choć cyniczni vetowie twierdzą że to pierwsze jest   często ubierane w to drugie - naprawdę to nie chcę i dlatego nie mogę ). Takie to całkiem niewesołe rzeczy mi się czkawką w mózgu odbijają jak przypomnę sobie ten kwietniowy czas, dwa lata temu.  Nie wiem co Szpagetka sobie z tego  przypomina, mam wrażenie  że  tylko jej "nóżki" mogą wspominkować przy zmianach pogody przejścia wypadkowe i to co potem nastąpiło.  Kota żyje normalnie o ile nie liczyć skrzywienia charakteru powstałego na skutek opieki ( syndrom władcy świata ). Dzisiejszy post ilustruje fotka Szpagetki obudzonej i w związku z tym pełnej pretensji ( wzrok karcący i zarazem  pełen politowania - specjalność  Szpagetki - skierowany na obiektyw, jeszcze nie jest pełne niezadowolenie ale blisko do pogardliwego odwrócenia się  tyłem i udawania że nic poza Szpagetką nie istnieje ).


2 komentarze:

  1. Hmmm, znam problem. Potrafię wściekać się, że coś takie drogie, że tyle kasy poszło, a u weta płacę i natychmiast zapominam. No bo, jak nie pomagać? Jak w oczy psu spojrzeć?

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie - jak tu stworzeniu w oczy spojrzeć? A poetem w lustro!

    OdpowiedzUsuń