sobota, 18 czerwca 2016

Codziennik - życie w biegu

Miniony tydzień był dziwnie zalatany, dziwnie bo obowiązki "na mieście" poprzeplatane z przyjemnościami, nerwówka urzędowa, tony papierów do załatwienia, jakieś zaległości do odrobienia, lekarze do odwiedzenia, zakupy rzeczy przyjemnych ( znaczy nie zawsze koniecznych do przeżycia ) i rzeczy niezbędnych. Uff!  Koty  widziałam tylko na apelach porannych i  wieczornych, Dżizaasa widziałam w biegu ( podjęła była pracę ), Mamelona i Sławka przelotnie,  Cio Mary częściej ( sprawy rodzinne ),  Ciotkę Elkę z doskoku. Małgoś - Sąsiadka ciężko oburzona że koty zostawione samopas całodobowo,  wygrażała mi laską ( samopas kotów  zakończył się mordem na dokarmianym przez Małgoś - Sąsiadkę gołębiu ).  Megi twierdzi że piszę nałogowo, Ewandka że nie przyjeżdżam wtedy kiedy powinnam, Pabasia że  jej nie dopieszczam, Krzysiu że nie zgubił kwitu, pan Robert że mam w sobie coś z dopustu Bożego  a Tatuś się ukrywa.  Doro nic nie twierdzi bo nie mam z nią kontaktu, co zaczyna mnie martwić. Wygląda na to że tzw. stosunki międzyludzkie coś mi nie ten tego. Na koniec takiego zalatanego tygodnia jeszcze pogoda się zbiesiła, cholerny wiatr zrzucił mój ulubiony lampion i czeka mnie wyprawa do szklarza w celu zrobienia nowych szybek lampionowych. Przyznam że  jestem zmęczona - zarówno fizycznie ( życie miastowe na  wysokich obrotach mnie męczy ), jak i psychicznie ( kontakty pracowe z ludźmi nie są łopatologicznie proste, ludzie to skomplikowane są ). Za oknem księżyc  w pełni i zapach kapryfolium, przede mną dni które zamierzam poświęcić niemal w całości ogrodowaniu ( nie będę sprzątała chałupy, wolę "sprzątać" ogród ). Muszę podjąć też kroki wychowawcze wobec kotów, ostatnio terroryzują nie tylko mnie ale usiłują  ustawiać ( niestety z powodzeniem ) sąsiedzkie panie starsze. Tylko Małgoś - Sąsiadka nie dowierza ( słusznie ) nachalnie proszalnym miaukom,  czułym ocieraniom i tym podobnym mydleniom oczu. Koty raz wlazłe na głowę mają  sporą szansę zostać kotami na głowę wlazłymi. Jednak nie zamierzam dopuścić do totalnego kociego terroru.  Metodą na uspokojenie stada jest separacja od pań starszych i wyjawienie światu ich brudnych sekretów ( to jest   kocich sekretów, sekrety pań starszych nie zostaną wyjawione ). Znaczy bestie przebywać będą ze mną w Alcatrazie, a na kamienicznym korytarzyku pojawi się kartka nabazgrolona na czerwono z kolejną prośbą uprzejmą o niedokarmianie kociego towarzystwa bo kocie towarzystwo chla w domowych pieleszach wysokobiałkowe pożywienie a panie starsze obżera nie z powodu głodu tylko z czystego łakomstwa i z powodu złych charakterów.  Może nawet napiszę że ten bencol u Lalka to nie puchlina głodowa tylko efekt folgowania zachciewajkom. Nie należy dopuścić do tego żeby Lalek był tak gruby jak pańcia. A tak à propos bencola pańci - gotowanie weekendowe obiadków mi odpada ( Dżizaas coś ćwierkała że zrobi falafele, a miniony tydzień był restauracyjny - wyroby tzw. lepszej  kuchni były pożerane, więc mogę się objadać w weekend  tylko truskawkami i wysępić nieco falafeli i  też będę szczęśliwa ). Czasu zatem będę miała sporo dla mojego biednego, zaniedbanego ogrodu. Oby tylko pogoda nam dopisała. Ten ostatni w tym tygodniu wpis okraszam łobabrazkiem pana przepijającego do księżyca - ja też nocną porą sączę kieliszek muscatu, wgapiam się w księżyc i snuje plany ogrodowe na dzień już  dzisiejszy.

2 komentarze:

  1. Dobra.... to ja zaraz dzwonię do siostry, ale weź zerknij do mnie i powiedź mi czy mój dzwoneczek biały to ten co i u Ciebie i pewnie znasz tego niebieskiego :))))))) Ja i tak zapomnę, ale będzie zapisana ich nazwa. Mąż się upiera, że biały jest ogrodowy i że nie mógł sam przyjść do nas z łąki... nie siałam go...

    OdpowiedzUsuń