poniedziałek, 17 października 2016

Nikolai, Nikolai

Mam dla Was coś, takie naprawdę coś, choć owo coś zgrzyt kłów może u krytyków sztuki wywołać. No może nie u krytyków ale u krytykantów to  tak na 100%. No bo to nie instalacja ani prekursorskie oddziaływanie  artysty w przestrzeni ( ciężko publicznej ) mające przez integralność formy, konstrukcję niedającą  się jednoznacznie zaklasyfikować, a wpływającą na postrzeganie i stan samoświadomości widza,  spowodować u niego filozoficzne katharsis i tak dalej... w klimacie nowomowy bełkotliwej, tak uwielbianej przez krytykantów. No nie są to prace pod krytykanta sztuki skrojone, w  odbiorze są proste, na ścianie dające się powiesić, takie że łatwo przypiąć im łatkę banalności. Ja jednak mam wrażenie że banał coraz częściej pojawia się w prestiżowych galeriach, upozowany na tzw. sztukę wielką  które to pojęcie jest dzisiaj radośnie przypisywane sztuce "nieintymnej" - jakby skala przedsięwzięcia, tzw. przesłanie ( sztuki wizualne "pierwszego sortu" są dziś strasznie wojujące i przesiąknięte różnymi mniemanologiami, które wychylają się co i raz z czysto artystycznych spraw i sprawiają że sztuka ta jest w jakiś sposób straszliwie spłycana ideologią, nadęta i bardzo często nieszczera, co jest chyba najgorszą obelgą dla dzieła  artysty ) miały sprawić że pracom wielu twórców od tego się polepszy. Sorrky, w morzu współczesnej "zaangażowanej" artystowskiej tandety wielkogaleryjnej pływa tylko parę stworzeń po których zostaną piękne skamieniałości, reszta  to jak zawsze plankton, który owszem może skamienieć ale zachwyt  to najwyżej pod mikroskopem a i to króciutko, bo większe skamieniałości ciekawsze. Normalka, tak było, jest i będzie.





Ze względu na powyższe stwierdzenie z pewną podejrzliwością patrzę na tzw. zaangażowanie artu, bezwstydnie przyznaję że bardziej mnie nęcą wyrosłe z zakurzonej przeszłości postimpresjonistyczne zabawy niż mocno wydumane filozofie opakowane w nie zawsze najwyższej próby wizualia. Być może nie dorosłam, być może przerosłam - w każdym razie nie jestem w takim punkcie który by jakoś mocno stykał z tzw. najnowszymi zaangażowanymi  tryndami. Pocieszająco sobie  twierdzę że prawdziwi artyści  mają za nic tryndy, oni  i tak "jadą po swojemu".




No i oto przed wami Nikolai Blokhin presents, prace  niby prościutkie ładniutkie, które gdy im się bliżej przyjrzeć zrzucają ładniznę a pokazują jak twórczo można czerpać z dziewiętnastowiecznych wykopków typu impresjonizm. Cóż,  dla oka są przyjemne, harmonia barw robi swoje, więc nęcenie jest bezproblemowe - ludziom się podobają, nawet nie wiedzą one ludzie dlaczego. I nawet sobie pytania samouświadamiającego takie ludzie nie zadajo. Ach ten Nikolai!
A Nikolai przyszedł na świat  w 1968 roku w St.Petersburgu ( wtedy to był Leningrad ), prawie pięćdziesiątkę ma i jeszcze nie dojrzał do "rozwinięcia spoistej integralności artysty z dziełem" tylko dalej tłucze obrazki jak mu się podobie a w każdym Nikolaiowym dziełku widać Nikolaia ( doskonale z dziełkiem zintegrowanego ). Taki podstaruch a tu ciągle wibrujące pod pędzlem coolorki wabiące  ślepia, podejrzanie przepiękne piękności, rozmycia świata widziane jak spod przymkniętych powiek - zdziwne! Nikolai zawodowo jakoś tam ustabilizowany , jest nawet profesurem Akademii  w St. Petersburgu i nagrody mu dawali. Jakieś jury hamerykańskie jego uhonorowało, z szacowną instytucją Metropolitan Museum of Art związane. No, pełna zgroza bo gdzie tu "koncepcja koncepcji", malarzyna jeden od obrazków na ścianę,  he, he. I w dodatku bezczelnie pokupne te jego obrazki.




Na szczęście jest te parę nagród Nikolaiovi przez jury różne przyznanych, więc  krytykanci mają pod górkę bo szczęśliwie krytykanci nie zawsze wiedzą co zrobić kiedy inni krytykanci, albo co gorsza prawdziwi krytycy sztuki się nie pastwią  tylko "dostrzegają  wartości". Zatem bezstresowo nacieszcie się pracami Nikolaia Blokhina, piewcy urody świata.





20 komentarzy:

  1. Ja tam artystycznie rozwinięta nie jestem i mnie się podobuje nawet bez nagród.
    Jak świat światem sztuka obroni się sama. Owszem, ma też mecenasów, ale w ostatecznym rozrachunku o tym co przetrwa decyduje nie ten 1% oświeconych, tylko te pozostałe procenta, co to się gapio, gapio, a na koniec stwierdzą "Heniuś, takie cóś to by my w salonie nad kanapą se powiesili" I jak sama piszesz, Heniusiowa nawet nie wie, czemu akurat to cóś chce mieć nad kanapą.
    Z muzyką jest to samo. Penderecki może i wielkim kompozytorem, ale ja go słuchać nie mogę, a kupleciki operetkowe zawsze z przyjemnością :) Takie ze mnie bezguście ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S.
      No i oczywiście dzięki Tabasiu za Nikolaia, bo bym dalej w nieświadomości żyła gdyby nie Ty! :)

      Usuń
    2. Penderecki mnie też wyprzedził, choć lubię jego "Polskie Requiem" i niektóre fragmenty "VII Bram Jerozolimy" ( zaznaczam niektóre ). Generalnie Pan Krzysztof to mi się raczej miło kojarzy roślinnie - jest taka odmiana kielichowca 'Lusławice', muzycznie to tak ja z panem Krzysztofem solidnie wybiórczo, majestatyczne i minorowe brzmienia źle mnie robią na ustrój. A kupleciki operetkowe i owszem, sama radośnie z siebie wydaje. Z Ciotką Elką to my możemy zawodzić w duecie słynne "Jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój". Lubiejo my też takie zaśpiewki jak na przykład:
      "Słooomianyy wdowiec ile wdzięku ma ten stan, słomiany wdowiec to jest wesolutki pan",
      albo:
      " Och teraz dopiero poznaję Saltero, więc złaź, więc złaź, więc złaź
      Cudowna to chwila w ramionach goryla więc łkasz, więc łkasz, więc łkasz
      Za małpę jam przebrał się świętąąą, i zanim Ci główkę urżniętoo, jam Ciebie ocalił i wrogów powalił, na twarz, na twarz, na twarz".
      Guścik mam znaczy przednio "mało gustowny", no i dobrze! Zaśpiewy disco - polowe mnie za to nie wychodzą, pewnie dlatego że wsparcia tych elektronicznych perkusji nie mam. Bez ubu dubu nie idzie mi trzymanie metrum, dupanda totalna, okrzyki indiańskiej squaw ponoć wydaję.

      Usuń
    3. O to to! Nie żebym była fanką dysko-polo, ale jednak lubię jak coś ma melodię, którą da radę zanucić. A obraz jak coś przedstawia - niekoniecznie jelenie na rykowisku czy delfiny w morskiej pianie na tel zachodów słońca. Jak mawia moja kuzynka "nie kończyłam ASP, więc mnie się może podobać, co mi się podoba" ;)

      Usuń
    4. Tabaza... przestań, bo pękam ze śmiechu...;))))wesoło ci u was ,wysołe kumoszki

      Usuń
    5. Moje gusta takie eklektyczne - "prawdziwego" lejenia na rykowisku albo łabądki na stawie to biorę w ciemno, okrutne oleodruki z początku XX wieku sam cud, miód i malina. Nie obcy mi urok okrutnych trójwymiarowych pocztówek z lat sześćdziesiątych XX wieku, a taka wytłaczanka kartonowa z psami grającymi w karty produkcji rodzimej, albo cóś z "korzenioplastyki" - mniam!- no obserwuję u się te zboczenia, he, he.

      Usuń
    6. Lelenie i delfiny absolutnie nie, ani wytłaczanki kartonowe ale wszelkie morskie wybrzeża przytulam zachłannie. Może dlatego, że do morza mam daleko :) No i konstrukcje oświetleniowe z rur, przedłużek, złączek i kolanek - czyli co robi hydraulik w wolnej chwili ;)
      A masz w repertuarze Gramofonomankę? Bo ja to wyję pasjami - z akcentem na wyję :)

      Usuń
    7. Mam i potrafię jeszcze wykonać z panem Mnietkiem utworek "Nietoperze" , tango które udaje mi się tylko wybuczeć. No i "jadę" też słynną "Zulę", he, he. Proste i jak dla mnie do opanowania. Ciotka Eka i Małgoś - Sąsiadka twierdzą że można rzygnąć od mojego wykonania tego utworku, a wykonuję go namiętnie z tzw. nawrotką.

      Usuń
  2. widzę jakieś minimalne podobieństwo do Dudy-Gracza, szczególnie ten na koniku bujanym i ten z piórkami...takie niecko surrealistyczne nieco

    OdpowiedzUsuń
  3. w sumie ładne,tylko to tło zawsze jakieś takie pobazgrane ma

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ryczymy sobie bo rodzina muzykalna, znaczy słuch jest, chęci są, talentów za grosz! Różne rzeczy sobie podśpiewuję przy akcjach takich jak mysie okien czy odkurzanie kuchennych puszeczek. Operetkowe aryjki, pieśni zaangażowane z lat młodości ( "Nie pamiętasz, bo nie możesz - byłaś wtedy małym chłopcem, gdy twój ojciec z karabinem szeeedłł na bój" ), repertuar gwiazd lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ( spektrum do Cześka Niemena -"Ptaszek idiota" - do Reginy Pisarek "Nie, nie, nie waaartoooo byyłoooo" ) - wszystko da się zaśpiewać. Nie ja jedna ryczę, sąsiad Pan Dzidzio też swego czasu wykonywał utwór "Ramona", na podwórku wykonywał więc występ w zasadzie publiczny.
      Co do podobieństw do Dudy - Gracza, może niektóre motywy, ale prace Nikolaia nie są tak zjadliwe, mniej z pobreughelowskiego widzenia, zdecydowanie więcej akceptacji dla świata ( choć rysunki Nikolaia potrafią być niepokojąco bliskie karykaturze ). Nie oznacza to że jego prace np. portrety nie są wnikliwe i tylko takie "po wierzchu". Obrazy Nikolaia są takie mocno rozedrgane, wibrujące kolorem, i mam wrażenie że właściwie tylko z tego koloru buduje się opowieść, taki rodzaj wizualnej narracji, inszej niż ta książkowa czy filmowa, ale bez wątpienia jest to opowieść o świecie. O dziwo jego rysunki są bardzo dalekie od tego pulsującego rozedrgania fal świetlnych, są realistyczne do bólu, świetne technicznie i dość "ostre". Co do pobazgrania tła - ja akurat lubię jak cały obraz "pracuje", podoba mi się też technika jaką Nikolai się posługuje ( zawsze miałam słabość do szerokiego nakładania farby, impastów i faktury wyłażącej spod pędzla ). To chyba jest tak że jedni wolą spokój i oczywistą , naturalną harmonię a inni ciągle szukają niepokoju i dysonansów pardaoksalnie tworzących harmonijne układy, he, he.

      Usuń
    2. No w sumie... bo czarną ścianę za Damą z kuną/tchórzem (moje biologiczne wykształcenie nie puszcza mi tej łasicy przez klawiaturę) to każdy umie nasmarować - i wtedy się człek gapi na zwierzę, a nabazgrać "białą" ścianę jako tło dla gościa z pinczerem to jest coś! Te rozedrgane kolory wprowadzają mnie w nastrój radosnego oczekiwania :)

      Usuń
    3. Z tą czernią za damą z gronostajem ( tak się portret Cecylii Gallerani prawilno teraz nazywa, czy biologicznie poprawnie zwierzątko zidentyfikowane to ja nie wiem, dla mnie jest kunowate i już - w obrazie zwierzak miał robić za aluzję do kochanka Cecylki, Lodovico Sforzy zwanego Ermellino czyli Gronostaj, i przykrywać z lekka widoczny ciążowy brzuszek modelki, będący następstwem zabaw z Gronostajem ) to nie do końca jest tak że ona była planowana przez Leonarda od początku powstawania dzieła. Potraktowanie dechy orzechowej promieniami Roetgena ujawniło że tam w tle był niebieski rysunek, krajobraz jak u Giocondy z tym że w niebiewskościach. Tylko że modelka i krajobraz trochę się chyba Leonardowi gryźli albo czasu mu nie stało ( wątpię, Leonardo "przetrzymywał" nieraz zamawiających ) i Leonardo pojechał po tle czarną farbą, co moim zdaniem wyszło obrazowi na dobre. W dodatku tę farbę dobrał starannie, kryje jak cholera i jest to "ciepła" czerń. Zważywszy na efekt i "współpracę" modela z tłem to w tym wypadku jest OK. Gość z pinczerem wibruje po całości, biała blacha za nim byłaby przyklejona z innego świata, gościu by się nam wyalienował, a on swój człowiek, he, he.

      Usuń
    4. Gronostaja też mi wykształcenie nie puszcza, he he :) Ale wszystkie łasicowate to rozrywkowe zwierzątka więc ciążowy brzuszek nie dziwi ;) Cecylia na niebieskościach też by mnię się gryzła. Dobrze, że zamalował.
      Czyli, że jak swój chłop i wibruje to my też wibrujemy? Idę powibrować w kuchni, bo zaraz przyjdzie wygłodniała rodzina, a jeszcze ziemniaki niewywibrowane :)))

      Usuń
    5. Wszytko nam wibruje, jeden wielki za przeproszeniem wibrator z tego wszechświatego, he, he. Ponoć materia w nieustającym ruchu, energia wirująco - wibrująca nas tworzy. Tak po dwóch tysiącach lat z hakiem fizycy kwantowi potwierdzają - wszystko płynie.;-) Ponieważ ja się cała składam z wirujących cząstek materii, i ciągle mnie ta energia w najgłębszym mym jestestwie doświadcza to doszłam do wniosku że przy takim nieustannym wirowaniu to ja zasługuje na lekki przedrzemek poobiedni, znaczy będzie "energia spoczynkowa", he, he.

      Usuń
  4. Obrazki cudne!!! Od razu bym wieszała na ścianę. Właśnie takie mi się podobają najbardziej. Ten szał kolorów i jakiś magiczny realizm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam słabość do "kolorystów", niestety obrazki Nicolaia są zdecydowanie poza moim zasięgiem finansowym. A takie astry na ten przykład chciałabym sobie obwiesić ( popatrz jak mimo pewnej nieoczywistości czyli braku nachalnej dosłowności doskonale widać że na pierwszym kwiatowym obrazie "sportretowane" są astry ).

      Usuń
    2. Tak, tak. Też nie miała wątpliwości, że to astry.

      Usuń
  5. Nie mam ulubionego stylu malarstwa, ani autora, tak ma się rzecz i do muzyki i do rzeźby itd... Lubię prostotę, prosty wyraz- tłumacz naturalny. Uwielbiam obrazy przedstawiające teraźniejszość autora, może to być młotek leżący na stole ale namalowany realnie będzie dla mnie arcydziełem. Uwielbiam ludzi przy jakiejś czynności codziennej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, znaczy tzw. mali mistrzowie holenderscy by Ci się podobali. Ja też ich lubię.:-)

      Usuń