piątek, 28 października 2016

Przedlistopadowo


No i tak, no i tak - jak to zaczyna rozmowę Małgoś - Sąsiadka, no i tak oto przed nami  listopad. Jeszcze trochę i skończy  się najfajniejsza część jesieni. Czas nadal układa się nie tak jakbym chciała, kiedy jest ładna pogoda czas mnie gdzieś w sprawy terminowe rzuca i ostro goni , z daleka od  Alcatrazu w czasie słonecznych  chwil jestem ( cholera, róże jeszcze nie są wkopane ), kiedy czas postanowi zwolnić zazwyczaj leje i to tak że do ogrodu mogłabym popłynąć. Nic to, umilam sobie życie, główne żeby pokazać kto tu rządzi - jak nie mogę wykorzystać czasu tak jak bym najbardziej chciała to będę wykorzystywała czas na przyjemności inszego rodzaju. Przechytrzę  czas, nie dam się i pokażę kto  tu jest panią czasu ( złudne ale poprawia mi samopoczucie ).
Nie do uwierzenia ale knigi przeczytane, filmy  obejrzane ( popołudniowy i wieczorny wtorek był baaardzo deszczowy ) na dziś dodatkowe pozyszyn  straszące - "Gotyk" Kena Russela i "Zagadka Nieśmiertelności" z Catherine Deneuve, Susan Sarandon i Davidem Bowie - takie  urocze filmidła z lat  osiemdziesiątych. Jutro  wieczorkiem "Wywiad z Wampirem",  rzucam te  horrory i borę  się za czytanie utworu "Dolina  Muminków w listopadzie" ( czasem mam takie aberracje,  robi mnie się i czytam niektóre z moich dziecinnych książeczek, odkrywając  w nich drugie a niekiedy i trzecie dno ). Ofilmowana jestem aż po czubek  głowy, czas na lekturkę , pieczenie jesiennych ciastek z Ciotką Elką , snucie podejrzanych gryplanów podróżnych ( a co mi tam terroryści! ), wieczorne obserwowanie "świeczkopochodnych" cieni  jakie rzucają na ściany  koty ( filmy grozy wysiadają ).
Okropniasta sowa w wieczornym oświetleniu wygląda nieco lepiej ( znaczy słabiej ją widać, he, he ) jednak utrzymuję w mocy zakaz chodzenia na wyprzedaże wydany przez kierownictwo domu ( czytaj mła ), Ciotka Elka  coś tam ćwierkała o 70%  zniżki na coś ( starałam się nie słuchać na co ) i uważam że zagrożenie bezsensownymi zakupami okrucieństw i innych dóbr zbędnych jest nadal bardzo silne.



A co tam u Alcatrazu? Alcatrazu mocno spaździerniczał, kolorowy jak te jarmarki się zrobił. Niestety  doniczkowe przyszopie nie zostało wkopane  zgodnie z planem. Niebo olewa Polskę po całości a praca w dżdżu to nie jest  to co tygrysy lubią najbardziej. Zabezpieczę co trzeba przed przymrozkiem a jak zrobi się cieplej to posadzę, drzewa i krzewy  przy odpowiedniej pogodzie zniosą sadzenie w grudniu, he, he. No a jak pogoda nie dopisze to poczekam do wiosny z tym sadzeniem. Jakoś w tym roku nie cierpię z powodu niezrobienia ogrodowego wszystkiego zaplanowanego. Rzadkie ogrodowe chwile bez deszczu wykorzystuję na śledzenie kocich poczynań  -  wojna kotów ze srokami trwa w najlepsze, w najlepsze bo bez ofiar po obu stronach konfliktu. Dzięki tej wojnie mam nadzieję na ocalenie większej ilości kiełkujących wiosną cebul, sroczyska wiedzą że w ogrodzie czeka na nie kocia brygada obrony terytorialnej, wyszkolona znacznie lepiej niż nasze siły ćwierćzbrojne . Nie będą  tak bezczelne, tym bardziej  że moje koty wspiera oddział złożony z Niescęścia, Różowej Obróżki, Bufonka i Epuzera. Na szczęście ta kocia armia, oprócz srok nie kombinuje za mocno z ptakami ( no chyba że z tymi przeżartymi  Małgosinymi gołębiami, którym ciężko wzlatywać z otyłości ), towarzystwo jakoś bardziej lubi polować na nornice. Pewnie mniej wysiłku trzeba w  takie polowanie  na gryzonie wkładać, tak podejrzewam.




Jak widzicie ogrodowanie nie jest obecnie pierwszoplanową przyjemnością, taki mamy klimat i w ogóle. Jednak z ogrodu można czerpać radość nie tylko  grabkując, sadząc czy pieląc ( tak, są tacy zboczeńcy czerpiący  radość z pielenia ), jedną z ulubionych przyjemności są przecież ogrodowe  gryplany. Oglądając kolorowy, jesienny Alcatraz snuje sobie takowe. Przesadzenia, nasadzenia, rewitalizacje, celowe zapuszczenia - kotłuje się pod  pokrywką masa nowych pomysłów. Rzecz jasna większość z nich jest taka ...hym...tego - półrealna ( ale co sobie będę przyjemności pomysłowe ograniczać ), ale niektóre koncepcje mają szansę na realizację ( po dogłębniejszym przemyśleniu ). Przemyślenia będą na podbudowie, książczynę sobie nową o ogrodach kupiwszy ( znaczy ona nie nowa, tylko teraz mam ją na własność, więc czytanie nie będzie takie "połebkowe" - rozsmakować się będę mogła ). Pozycja z tych do których się wraca, z "Uchem  przy ziemi" się zwie, autorem jest Ken Thompson. Cytacik ze wstępu żeby  było wiadomo o  co kaman:
"... ta książka różni się pod jeszcze jednym ważnym względem od prawie wszystkich innych poradników ogrodniczych. Nie inspiruje jej literatura ogrodnicza i jedynie sporadycznie podręczniki uprawy roślin użytkowych lub ozdobnych. Najczęściej czerpie natchnienie z szeroko rozumianej  botaniki, ekologii i nauk przyrodniczych. Innymi słowy z literatury, która nie próbuje kontrolować środowiska naturalnego, lecz jedynie je zrozumieć."



Jakby na drugim biegunie  przyjemności ogrodowych związanych z gryplanami jest nowa oferta  Blyth'a. Współczesne irysy bródkowe to bardzo  cywilizowane rośliny ( no, może poza kategorią MTB ), falbany, kosmiczne kształty i tym podobne pitigrilli.  Taa, rozrzut koncepcji ogrodowania  jest  spory - więcej natury w ogrodzie z tym że znaleźć w tym bardziej naturalnym ogrodzie  miejsce dla  ukochanych  bródek. Kwadratura koła, ale z łamania schematów i z rzucań się na  "niemożliwe" czasem wychodzą naprawdę niezłe rzeczy. Na szczęście irysy Barrego nie są z tych kosmicznych i zafalbanionych tak, że ciężko  zobaczyć właściwy irysom bródkowym kształt kwiatów ( przeważnie, bo wszystkim irysowym zdarzają się odloty ).  Irysy  Barrego to przede wszystkim kolor, kolor i jeszcze raz kolor. W tym roku absolutnym nr 1 ( znalazła się  na tytułowej stronie katalogu ) jest odmiana TB 'Kiss The Princess'. Cena 75 australijskich dolarów odbiera oddech, ale trzeba przyznać że to chyba najciekawsza odmiana Blyth'a od paru lat. Oko zatrzymało mi się jeszcze na  'Maybe Magic', 'More  Please' i świetnej 'Devil's Intent', niestety wszystkie nówki w radosnej cenie 60 dolców. Ciekawi mnie też  'Songsmith', ale fioletowo kwitnące odmiany w katalogach a  w realu to jest temat  na zapisanie olbrzymiej ilości stron  irysowej księgi skarg i zażaleń. W zasięgu moich możliwości finansowych byłby zakup 'Dragon Kiss' i na tym by się  skończyła lista zakupowa. Zobaczymy jak pożyjemy.




Jak a razie to obliczyć trzeba koszty koniecznych remontów i tak dalej a potem o przyjemnościach pomyśleć. No i przecież nie obetnę kotom racji żywnościowych, choć Małgoś  - Sąsiadka twierdzi że taki ruch miałby zbawienny skutek dla ich charakterów ( "wyżarte i dlatego takie harde" ). Sobie może te racje obetnę, bo jak nie to będę musiała dokonać amputacji fałd i  rozległości ( rozległość jest znacznie gorsza niż fałda, nijak nie da się upchnąć w ciuchu ). Ale na razie dopieszczam sobie  jeszcze podniebienie kruchymi ciasteczkami popijanymi herbatą ( chyba już kiedyś pisałam że herbata najlepiej smakuje jesienią ). Moczę żabę z sypanką bo herbaty zapieluszone jakoś mniej mi smakują. Żabianka jest dość kłopotliwa w obsłudze ale na szczęście nie pijam tej  herbaty litrami, więc wszelkie praktyczne i proste w użyciu  sitka porzucam na rzecz możliwości moczenia żaby w  moim najnowszym jesiennym kubku. Przedszkolne fascynacje muchomorko - żabkowe ze mnie wyłażą ( taa, "Dolina  Muminków w listopadzie" czeka ).




Infantylizm na całego objawił się w wypiekach, Ciotka Elka bulgotała ze zgrozy kiedy do listków zaczęły na stolnicy dołączać jeżyki, lisy, "wewiórki" i co najgorsze - koty z cienkimi, łatwymi  do odłamania ogonami. Koty zapełniły połowę mojej  największej blaszanej puszki, ku wielkiemu niezadowolnieniu  Ciotki Elki, która uważała że w puszce zamiast kocich wypieków winny znaleźć miejsce olbrzymie ilości kretyńskich serduszek i kółek . A tam, koty  rządzą! Tym bardziej  że sezon taki kocio - dyniowy. Ciotę Elkę postraszyłam możliwością wykonania meksykańskiej  galaretki w kształcie  ludzkiego szkieletu ( widziałam okrutną foremkę ) i odpuściła kocim ciasteczkom. Wykonałyśmy za to halloweenowe  paluszki wiedźmy, z prawdziwym olejkiem migdałowym. Spora część  tych paluchów już zniknęła, "łatwowchodliwe" że tak je określę. Infantylność na wypiekach się nie skończyła, przywlokłam  z cukierni czekoladowego kotka i teraz staram się go szybko nie zeżreć ( kupowanie figurek czekoladowych to w moim wypadku dobry sposób na  niezżeranie dużej ilości czekolady - oczy  walczą z żołądkiem ). Strach się bać co będzie  dalej - poszukam jakiejś grupy starszaków ( średniaki odpadają a dziewczynki w pewnym wieku nie oglądają się już za hym... tego... maluchami ), chorągiewki z bibuły na święto narodowo - państwowe będę  kleić, pieśni podniosłych na akademię ku czci będę się uczyć?! Pocieszające jest  że nie będę zbytnio odbiegać poziomem od obecnych elit, od niektórych byłych elit też nie za daleko. Zdziecinnienie najwyższą formą tego, eeee.... no tego...!  Te ciastka były na maśle! - sklerozę mam!!! No tak, podsumujmy - infantylizm, skleroza ( nieco wybiórcza ) , czerpanie przyjemności ze snucia mało realnych planów - uuu, chyba czas mi "na wielkie wody polityczne wypłynąć " a nie w domu i w ogrodzie się wyżywać i potencjała  chować. Nie takie cipandy i smętne strucle jak ja brylują w  wielkim świecie! Zaszaleję - pojadę do Warszawy! Może nawet  dni nie pomylę  i wypadnie w święto, bynajmniej nie kościelne. I tym optymistycznym akcentem zamykam  październik na blogu.




9 komentarzy:

  1. Muminki musowo raz do roku odświeżyć, oczywiście w kolejności pór roku i stosownie do nastroju. Czekolada na mnie nie działa ale tym koteckiem miło oczy napaść :) co innego ciasteczka. O, te to mnie biorą! Poproszę przepis na wiedźmie palce :) Koty, jeże i wiewiórki wywołały mój ślinotok :)))
    No i piękne masz te jesienne dekoracje! A czyj to pręgowany grzbiet i zadek widać na fotce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od najważniejszego - zadek należy do Felicjana. Dekory uwielbiam odwalać, szczególnie w sezonie postogrodowym. Wiedźmine palce są ze zwykłego kruchego, które wykonywa się tak:
      1 kilogram mąki i 1 i 1/2 kostki zimnego masła przesiekać nożem ( mąkę dla pewności, jak kto niepewny, wymieszać z jedną torebką proszku do pieczenia ), dodać 5 żółtek utartych z około 40 dekagramami cukru ( my dajemy mniej ) i duży kubek ( 200 mililitrów ) śmietany 18%. Szybko zagnieść i do lodówy. Można dodać skórkę startą z cytryny albo utłuczone gorzkie migdały lub olejek migdałowy czy inną wanilię. Bez tych aromatów też dobre. Formować paluchy, cieniutkie bo ciasto rośnie, oskórowane migdały przyklejać białkiem. Piec aż się zrumienią, temperatura piekarnika jak to przy kruchym cieście. I to wszystko. Bezekscesowo, bajer to głównie ten kształt. Za to z białek "osieroconych" przez żółtka wykonywa się trudniejsze ciastowe partie, typu makaroniki albo rolada migdałowa.

      Usuń
    2. Dzięki Tabasiu! Chęć obgryzania wiedźmich paznokci walczy we mnie z kalorycznym rozsądkiem. Te fałdy i rozległości jak wiesz ten tego no... Makaroniki i rolada powiadasz, o mamusiu!
      Ależ ten Felicjan przystojny! Jakiż urodziwy i elegancki! Poproszę o więcej!

      Usuń
    3. Felicjan nie zasługuje na fotkowanie ( zresztą widzisz jak się tyłkiem wykręca żeby bandyckiej fizjonomii nie pokazać światu ), bije inne koty i podgryza pańcię.
      Ciastka dobra rzecz ale trzeba je sobie wydzielać w rozsądnych ilościach, trzy do herbatki i szlus.

      Usuń
    4. Ciastka i wydzielanie nie tworzą związku frazeologicznego :) No i przepis sobie biorę, ale wiedźmich palców sobie nie upiekę, bo moje samce jakieś takie obrzydliwe są i na widok ich wstrząchęło. Delikatesiki takie że niby. Myślałby kto.
      I tak chciałabym zobaczyć Felicjana en face - nic nie poradzę ;)

      Usuń
    5. Chopy tak mają z tą brzydliwością, co nie przeszkadza im na ten przykład pochłaniać flaków w olbrzymich ilościach, he, he. Paluszek zmurszały w smaku doskonały odstrasza, nic to! - ten przepis jest dobry na ciastka wycinane, z maszynki itp. Jak ktoś lubi kruche maślane to jest naprawdę dobry przepisik. Co do Felicjana to obecnie jest ciężka obraza, znaczy on jest na mnie obrażony o wydzielanie zbyt małej ( jego zdaniem ) porcji gotowanej kurzyny ( a mogłam ją rozdziabać z marchewką, poszłam gadowi na ustępstwo a tu taki foch ) i ukrywa się nielegalnie w dużej torbie na zakupy. Cały on! Piszę teraz ten post o różach, ciężko mi idzie żeby to było tak po ludzku napisane i nie odstręczało nie tylko od czytania ale przede wszystkim od uprawy. Róże są skomplikowane, że tak to określę.

      Usuń
    6. Doceniam, czekam :)
      A przepisik przepuszczę przez foremki różnokształtne pewnie w wersji świątecznej. Bo kombinuję jak tu zrobić tradycyjne święta ale z innym menu. Jakoś tak pierniki mnię się przejadły i ciężkie kapuściano makowe potrawy takoż. Trza będzie pójść w barszczyki i sałatki.

      Usuń
  2. Samka narobiłaś na te słodkości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samka, pewnie że samka ( tak naprawdę z Ciotką Elką, bo samka nie lubię foremkować ). Tzn. nie narobiłam na nie ale je zrobiłam, he, he.;-)

      Usuń