czwartek, 23 lutego 2017

Codziennik - resztki karnawału i deszczowy snuj

Siedzę sobie sama z sobą i staram się sobie  nie przynudzać ( ciężko idzie ale w końcu ze sobą jest się come rain or come shine ). Koty mnie zlewają bo marzec za pasem, Ciotka Elka w pączkach, Cio Mary zalatana po szpitalach ( mama Wujka Jo walczy nie tylko z chorobą ale też z Narodową  Fikcją Zdrowia, dobrze  że szpital wielkomiejski bo mogłoby być jeszcze groźniej - choroba pryszcz ale NFZ może być śmiercionośny ), Mamelon ma nastrój podobny  do mojego więc na duchu mnie raczej nie podtrzyma.  Męska część rodziny wyalienowana, męscy  przyjaciele i kumple takoż ( co to się z samcami porobiło ). No do doopy nastrój nierozświetlany przez wizję zbliżającego się przedwiośnia. Nierozświetlany bo leje i cóś nie zamierza przestać. Znaczy nici z przycinania róż i  grabienia byłego Tyrawnika, nici z różnych innych ogrodowych prac - jak  tak dalej  pójdzie to do Alcatrazu będę płynąć  łódką. W dodatku zeszłe śniegi ujawniły całą mizerię łysego ogrodu - smętek nad smętkami. Serbinów miejscami.
Polityczni urządzają ostatki -  rzundzący właśnie wpadli na pomysł że z tą wycinką drzew to chyba jednak nie tego. Wszystko w zgodzie z najlepszą tradycją  słusznie  minionego ustroju, który głównie likwidował problemy które sam  starannie stworzył. W bonusie mamy Himalaje arogancji oraz szybkich i  wściekłych + dobrego batiuszkę i złych bojarów. Łopozycja  jest przeciw a nawet za, no a mnie pomysł ustawienia wszystkich politycznych przed cekaemem coraz bardziej  się podoba. Takie marzonka w stylu Tarantino, wicie rozumicie - krew po ścianach i  śmiech szaleńca.


Ostatnio zrobiłam sobie leciutką powtórkę z Tarantino ,  "Pulp Ficktion" obejrzawszy z przyjemnością,  Mój boszsz... jakoś łatwiej mi zrozumieć Marcelusa Wallace'a niż bohaterów współczesnych hiciorów  kinowych ( taa, niełatwo człowiekowi identyfikować się z komiksowymi postaciami ). Na szczęście nie tylko hiciory produkują na tym świecie - oblookałam dwa porządne nowe filmy, z których jeden wydaje mi się być czymś więcej niż tylko dobrze nakręconą historią ( nie ma zmiłuj, nie dostanie żadnej porządnej nagrody, zbyt  trudna historia zbyt prosto opowiedziana - nie ma artystowskiego zacięcia tak obecnie cenionego przez różne jury - po prostu świetne  kino ). Dobra,  zacznę od  tego który zrobił na mnie mniejsze wrażenie, "Manchester by the Sea" czyli jak żyć z rzeczą z którą żyć się nie da. Prosto opowiedziana hamerykańska historia, która mogłaby być "okruchem  życia" gdyby nie dobry scenariusz i świetne aktorstwo. Dobre kino, uciekające od jednoznaczności i uproszczeń. Na hicior rzecz jasna się nie nadaje ale jak dla mnie to trzy półeczki wyżej niż faworyt oskarowy Srala land.  Natomiast na całkiem innym regale znajduje się "Milczenie" Scorsese, film niełatwy w odbiorze, przegadany  ale taki z którego  obrazy zostają  w pamięci ( nie tylko  dlatego że za kamerą stał Rodrigo Prieto ). Bardzo się boję że ten film będzie traktowany  ideologicznie, zagorzali wyznawcy chrześcijaństwa i ateizmu poplują się i zajmą się przywalaniem światopoglądami na potęgę ( potrafią się popluć nawet przy "Sausage Party" ), nie zwracając uwagi na to czego tak naprawdę dotyczy film. Przyznaję  że historia opowiedziana z perspektywy jezuitów będzie trudna do zrozumienia dla kogoś kto nie wyrósł w chrześcijańskiej  kulturze ( nie chodzi o poglądy religijne ale o nieuświadomione a obecne wciąż  w nas zanurzenie w chrześcijaństwie  - w przypadku wzmiankowanego wyżej "Sausage Party" wyglądało to tak: "Słuszna krytyka wciskania bajek ale ten seks to całkiem niepotrzebny" ).

 Ludziom niewyrosłym w kulturze religii monoteistycznych, z których każda na pewnym etapie miała okres misjonarski łatwiej za to będzie zrozumieć japońskie "nie" nie tylko  dla powiązań religii chrześcijańskiej z polityką ale nie dla chrześcijaństwa w ogóle ( w Japonii do dziś boją się zbyt gorliwej wiary made in Bliski Wschód, stąd dziś problem z muzułmanami w tym kraju ). W naszym kręgu kulturowym ten film  powinien  być prosto przyswajalny ( o ile ideologia  nie zaślepi ) i odczytywanie znaczeń (  he, he, rzecz jest o wieloznaczności ) nie powinno sprawiać kłopotów. Ostrzegam - w tym  filmie jest dużo słów, dla niektórych może być zbyt dużo, obraz jest ich dopełnieniem co absolutnie  nie jest filmowe i kłóci się z przyjętym kanonem sztuki ( krytycy zaczną rozpaczać - mniej filmoznawstwa więcej borykania się z treścią słów, opowiadaniem bardziej literackim niż filmowym  ), przypomina nieco  ilustrowaną przypowieść a nie sztukę w której  źródłem przekazu jest obraz. A jednak robi wrażenie i to dobra filmowa robota bo to obrazy przypisane do słów  zostają w pamięci. Tak nawiasem pisząc ból dupy krytyków będzie na pewno - jakim to grymasem czółka wyrazić aktor powinien  wyrazić bardzo skomplikowane egzystencjalne rozterki i wywnętrzyć  wnętrze, dlaczego młodzi aktorzy rozpaczliwie  żarliwie grają tak rozpaczliwie żarliwie wierzące postacie ( bo młodzi jezuici tak jak i młodzi zetempowcy z natury rzeczy pogłębioną refleksję trenują, taa ), dlaczego tak dużo słów w filmie który mówi o ich rozumieniu i tralalala, dlaczego to nie jest "ten" Scorsese od mafii i wilków byznesa. Znaczy tam gdzie  kino przestaje być tylko sztuką i zaczyna się "coś z całkiem innej beczki" sporo krytyków filmowych się potknie. Tak to bywa gdy film wychodzi z ram. W każdym razie  jeżeli macie ochotę zobaczyć  film o potrzebie religii i  całkowitej zbędności onej religii, lub o zbędności potrzeb a trwaniu w nas duchowości jakby na przekór owej zbędności  lub też o cenie jaką płacimy za potrzebę wiary to  nie pomińcie tego filmu, warto go obejrzeć choć nie jest to tak do końca przyjemne. Jak dla mnie to najlepsza przypowieść o to czym jest lub może być wiara od czasu "The Mission" Joffé. Qrcze, równe trzy dychy musiałam czekać!


Dobra,  po przeglądzie filmowym przegląd zakupowy. W tym roku wcześniej wyszła oferta Mid - America, sporo interesujących nówek, niestety w cenach zaporowych jak dla mnie ( albo najnowsze odmiany albo podróże ). W związku ze związkiem kupiłam nie aż takie  świeżynki ale też bez przesadyzmu, nie są to jakieś staruszki - wszystkie odmiany urodziły się w tym tysiącleciu. Jest tylko jeden SDB ale za to uroczy - ciemno lawendowe bródki i  plikata w kolorze "orchid" na białym, znaczy 'Lucky' Blacka z 2016 roku ( no, to jest prawie świeżynka ). W tym roku nie ma sprowadzania odmian IB ale są zamówione dwie odmiany  TB - 'Enter The Dragon' Blytha z 2009 roku  i 'Bronze Heart' Johnsona z 2013 roku. Skromniutko ale za to sporo maluchów przyjedzie od Roberta i szykuję się na jedną jego TB. Dodać australijskie zakupy i planowane odwiedziny Irysowa i wychodzi na to  że pewnie znów poszerzę suchą rabatę. Nie ma lekko, he, he. Ofert pozairysowych na razie nie przeglądam, styczniowe odwiedziny stronek utwierdziły mnie w przekonaniu że egzoty atakują i trzeba poczekać na  żywcowy ogląd zielonego i majowe szkółkingi. Poza tym są plany oddrzewiająco  - zadrzewiające ( przecineczka ) i renowacyjne oczkowe, co nie będzie tanie i pochłonie kasę zazwyczaj przeznaczaną na rośliny. No ale na braki roślinne nie mam co narzekać, poradzę sobie z  obsadzaniem nowych rabat "zasobami własnymi" ( może tylko paprociumów będę trochę potrzebować ). Staram się nie grzeszyć postanowieniami wstrzemięźliwości zakupowej w szkółkach, czy tam  abstynencji ofertowo - netowej. Zazwyczaj jak podejmę  decyzję o tym że koniec z roślinnym zakupochlizmem to dopiero mnie się durchfall zakupowo - zieloniasty  robi. Lepiej zatem zbytnio się nie zarzekać. Wystarczy że dziś  zwycięsko wyszłam bez łupów z  Leroya ( rzucili kapersy - byłam ponad to! ), w przyszłości mogę natrafić gdzieś na coś czemu się nie oprę. Bo ja taka łatwa jestem, he, he, normalnie sama siebie czasem nie szanuję.
Oho, koniec pisania - faraonka Szpagetka zwróciła uwagę że służbę pełnię niedbale. Czas na przekąskę międzyposiłkową a ja się zajmuję waleniem w klawiaturę zamiast sprawami wagi państwowej. Dzisiejszy wpis ilustrują pocztówki autorstwa Sofii Chiostri, najczystsze karnawałowe Art  Deco! Przynajmniej niech ilustracje  będą niesnujne.
Pisałam wczoraj, wklejam dziś. Pogoda dalej snujna ale szczęśliwie już nie leje. Ciotka Elka  od bladego świtu smaży te pączki co się do nich wczoraj przygotowywała. Może mnie się lepiej zrobi po onych w Ogólnopolskim Dniu Zwalczania Depresji. Naprawdę ten Tłusty Czwartek wiedział kiedy wypaść w tym roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz