poniedziałek, 23 października 2017

Pocieszające przyjemności handlowe

Taa, to nie pieniądze czynią kobiety szczęśliwymi tylko zakupy - Marylin wiedziała co mówi! Wypuściwszy się z Mamelonem na rynek w Pabianicach z podpuszczenia   cousin Pierre ( Piotruś  wyczaił że nawieźli wysortów z  zagramanicy i zadryndał ). Mamelon zastrzygła uszami, grzebnęła  rapetką i przekazała radosne info dalej, znaczy zadryndała do mnie. Ja zastrzygłam uszami, grzebnęłam rapetką i w te pędy świńskim truchcikiem potruchtałam do Mamelona pod pozorem konsultacji  społecznych na temat wyników badań Kristin, mamy Mamelona. No i oficjalnie udałyśmy się po wynik badań, z tym  że okrężną drogą przez rynek w  Pabianicach.  Dla zatarcia wrażenia  że pojechałyśmy   "na śmieci" zrobiłyśmy nawet zakupy domowe pod tytułem warzywo  i owoc, ale  tak naprawdę rzuciłyśmy  się jak dzikie na to co  Zgniły Zachód wypluł z siebie. Zgniły Zachód jak wiadomo wypluwa różności, nie zawsze  dobrze świadczące o  tzw. guście zachodnim ale w morzu badziewia od czasu do czasu trafia się na dnie kartonu z różnościami ta perła skryta jak w muszli. Tera  będo  łupy!  Łup nr 1 to talerz niewątpliwie brytyjski.  Kupiłam go bo mie się podobie i ma sygnaturkę dzięki której  znów mogę się czuć jak Hiacynta z "Co ludzie powiedzą?" z tymi swoimi podwójnie szkliwionymi  Royal - Doultonami. Talerz wygląda tak:



Na talerzu i  obok talerza rzecz jasna alibi czyli śliweczki ( mniam, mniam, yumi,  yumi i w ogóle, ostatni Mohikanie po które trzeba było jechać do innego miasta ). Talerz byłby mi potrzebny absolutnie do niczego gdyby nie ta sygnaturka z tyłu - ona jest mi potrzebna do dopieszczenia ego. Windsor - rozumiecie? I ten numer! Nieważne że  zrobiono tego mnóstwo, myliony być może,  połechtanie jestestwa miało miejsce. Teraz podam Ciotce Elce śliweczki na prawdziwym Windsor Wreath china, z wzorkiem zaprojektowanym gdzieś tam w pomroce dziejów (  cóś jakby wiek  XIX , Kwiatowa Dominika na pewno  będzie wiedziała co i kiedy wypuściła  manufaktura Wood and Brownfield ). Oczywiście moja china jest  znacznie i to bardzo znacznie  młodsza niż sam wzorek ale na tyle stara  żeby mnie usatysfakcjonować i wywołać zielonookiego potworka zazdrości z  Ciotki Elki ( to będzie moja  msta za ostentacyjne wystawienie filiżanki po prababci w ciotkowej witrynce ).
Rzecz jasna na talerzyku nie poprzestawszy tylko gmyrawszy w wypluwkach Zgniłego Zachoda  dalej. No i się dogmyrawszy. Z lekka zdezelowana  żabia królewna z terakoty. Bardzo me gusta! Przyznaję że to Mamelon ją wypatrzyła i od razu wiedziała że to towarzystwo  dla moich gnomów. Elsa jej dam, Heidi tak mi się warkoczykowato bardziej kojarzy. Za całe pięć złociszy dokupiwszy Elsie do towarzystwa taką zwyczajną glinianą Helgę. Helga ze względu na tworzywo z jakiego jest wykonana  zimę będzie spędzać w domowych pieleszach. Mróz, woda i zwykła wypalana glina to nie jest dobre  połączenie. Elsa z Helgą wyglądajo tak:




Helga to ta  bez kuli, Elsa posiada podstawkę do zasiadania.Pomiędzy nimi alibi, pachnące i słodkie. Na talerzyku lisku sfociłam "załącznik" do herbatki który już zdążył zrobić dobrze zębom  Ciotki Elki (  a ostrzegałam, a radziłam namocz ciasteczko ).   Piszę o tym bo włoskie dwa razy pieczone ciasteczka, radość dla szczęki i  żuchwy,  to kolejny zakup poprawiający samopoczucie jesienną porą. Tak już mam  że jesienią apetyt na słodkie wzrasta. Zakupiwszy też herbatę, bo październiki i listopady sprzyjają spożyciu tegoż napoju  w moim domu, zazwyczaj kawą stojącym.  Herbata natychmiast powędrowała do puszeczek  i już odbyło się pierwsze "moczenie żaby".  Kiedyś już pisałam  że jesienią herbata smakuje całkiem inaczej niż w pozostałych porach roku, u mnie to typowy napój sezonowy.  Apetyt na świeżo parzone listeczki przechodzi mi tak w połowie grudnia, czasem w połowie stycznia. Na wszelki wypadek kupiłam też  dwie nowe  foremki do wykrawania ciastek do tej herbaty   -  przecenione do groszowych wartości  wykrawaczki pod tytułem gady. Znaczy jaszczura i  dinozaur,  herbatka  będzie w stylu jurassik. Taka zwyczajna herbatka z ciasteczkami, pospolite szczęście w małym rozmiarze. Właściwie nic co warte byłoby słów pisanych a jednak jakoś tam istotne bo to celebrowanie zwyczajnych chwil nadaje im wartość.




Zakupiwszy też jakieś podejrzane, najprawdopodobniej  chińskiego wyrobu owocki do jesiennych ozdóbstw. Sztucznidła zestawione z całkiem  prawdziwymi dynkami, naturalnymi suszonymi  kfiotami posłużyły do wyrobu  dekoracji "na temat",  które tradycyjnie upieprzam po całym domu ( no dobra, nie w całym - udało mi się ominąć kibelek ). Nie wszystkie dekoracje wyszły adekwatne do pory roku.  Chyba tęsknica za przyszłą wiosną się już u mnie zaczęła, cóś wcześnie w tym roku. Z rzeczy nie całkiem zakupowych ale  podarunkowych to Mamelon w ramach uszczęśliwiania przyjaciół nabył  dla mnie ceratę, co nie było proste  bo producenci gotowych, grubych cerat uważają  że duże okrągłe stoły są be! Cerata  brała oczywiście  udział w sesji jako gwiazda kuchennego wystroju ( cerata najlepszym przyjacielem zakoconego domu ).




To by było na tyle tego  niezwykłego szczęścia zakupowego do domowych pieleszy. Być może nie był to jakiś szał i orgia zakupowa ( wszak rachunki i podatki trza płacić  ), ale wystarczyło żeby znieczulić mnie trochę na rzeczywistość, która w tym roku dobija mnie chorobami bliskich mi ludzi. Wyczytki na przyjaznych blogach, nie najweselsze, dają mi poczucie że u mnie jeszcze nie jest tak najgorzej.  Pocieszające to wcale nie  jest ale  przeżywanie ciężkich chwil przez innych uzmysławia że człowieka nie spotyka nic niezwykłego, ot, zwyczajne życie. Wracając do remedium na smutki to oczywiście zakupy do domu to tylko połowa przyjemności i to tzw. "mniejsza połowa". Bez zakupów roślinnych nie byłoby prawdziwej przyjemności. Alcatraz dostał  już co prawda Elsę i Helgę ale bez roślinków się  nie liczy. Tak jak groziłam dokupiłam rozplenicę 'Hameln Gold'. Posadziłam trawsko w okolicy  brzózek himalajek i oczekuję wdzięcznego przyrastania i przede wszystkim odpowiedniej złocistości  źdźbeł. Stanowisko mają dobre, posadzone w pobliżu inne rozplenice rosną imponująco. Niestety dla porpony czyli portfela a na szczęście dla Podwórka i Alcatrazu przy okazji zakupu trawek tak mi się jakoś kupiło  astra sercolistnego Aster cordifolius 'Ideal' i anemona mieszańcowego  Anemone x hybrida 'Loreley'. Pierwszy z ww. zakupów ma zastąpić zaginionego astra 'Lovely', drugi ma zrobić "zadarnienie" czyli rozrastać się do granic  swoich możliwości.  Nie wiem czy to się uda, 'Loreley' jest  piękna i  wabi oko jak ta "ruszałka" siedząca na skale koło St. Goarshausen ale z mieszańcowymi  anemonkami nie mam najlepszych doświadczeń. No cóż, pożyjemy  zobaczymy. Alcatraz dostał w prezencie dżefko, małe co prawda i wolno rosnące ale za to urodne co cud. Acer girseum czyli  klon strzępiastokory zostanie uroczyście posadzony w Alcatrazie jak tylko przestanie padać. Dżefko jest nadzwyczajnej urody i azjatyckiej proweniencji, ponieważ Alcatraz zamienia się ostatnio w Orientarium będzie pasiło do nasadzeń. Na sam koniec zakupów roślinkowych naszłam  przecenione cebulki.  Będzie trochę więcej krokusów, irysków i szafirków. Jesienny pocieszkowy sezon zakupowy uważam za zamknięty!


9 komentarzy:

  1. Mnie się podoba twoja aranżacja jesienna na stole. Nie wiem czy zamierzona czy przypadkowa ale super wyszła :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta cała aranżacja to w ogóle nie jest aranżacja. To zapisek trzech dni "z życia stołu kuchennego". Pełna groza, zważywszy że widać na nim kocie tyłki i zakupy spożywcze. :-)

      Usuń
  2. Oczywiście,ze czytam Twoje posty. Jeden talerz a w życiu jakby piękniej. Fascynujące jest to,ze taki talerz z 18któregoś roku -tam jest powszechny,a spróbuj u nas znaleźć porcelanę z tego roku. Chyba, że w muzeum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cusz, inaczej im wiały wiatry historii a Anglicy dodatkowo zabezpieczyli się lokując się na wyspie ;)
      jak mawia Ludwik Stomma, Francuzi nigdy niczego nie wyrzucają (przetestowane na żywym organizmie czyli ja) dlatego w graciarni pod schodami można znaleźć ciągle jeszcze oryginalnego Delacroix albo zbroje Joanny d'Arc :)

      Usuń
    2. U nas to z metalu cóś ciężko starego dorwać, a cała porcelana i fajans to kategoria cudów. I dlatego dobrze jest pogrzebać w śmieciach takich ludów co to mniej przejść miały. :-)
      Jak fajnie to Kwiatowa ujęła - "jeden talerz w życiu jakby piękniej" zdarza się u nas psim swędem, przypadkowym przypadkiem.;-)

      Usuń
  3. na szczęście już się wyleczyłam z zakupów durnostojkowych, skorupowych i innych zbędnych innym śmieciom, przyjmuje tylko to co znajdę na śmietniku historii, czyli głównie porządki robione przez chłopa mego przed rozpoczęciem nowych prac renowacyjnych, ostatnio cynowe wiadra do węgla czy popiołu.
    jedynie zakupy roślinne pozostaną nieuleczalne.
    zerknęłam w necie, rzeczony talerzyk ma chyba brata z numerkiem oczko wyżej, poszedł na albiońskim ebayu. jeśli prawda jest to co piszą to circa about 1845.
    https://www.worthpoint.com/worthopedia/wood-brownfield-windsor-wreath-flow-246514824
    żeby poznać cenę trzeba się zapisać na stronie czego robić nie będziemy, ale jest teraz na ww. ebayu talerzyk tej samej wytworni, z innej serii. nie wykluczone, ze właśnie zaoszczędziłaś 30 funtów ;)
    http://www.ebay.co.uk/itm/Wood-Brownfield-Blue-Flow-Indian-Tree-Plate-Early-19th-C-10-Diameter-/152344846044?hash=item237875dedc:g:B3gAAOSwo4pYRXXP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakupy roślinne so najlepsze, talerz miły i w ogóle ale roślina istota żywa. Więź jakby się nawiązuje czy co. No bo mimo krasnali i żab mój ogród głównie tworzą rośliny.;-)
      He, he, he, 30 funtów do przoda, emocje jak na polowaniu z nagonką!

      Usuń
  4. Talerz cudo! No powiem Ci, że to prawdziwy ŁUP!
    Ale ten kubeczek ze słodkim wiewiórem też niczego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kubek był kupiony w zeszłym roku, używany jest tylko do parzenia herbaty i wraz z kubeczkiem z okrutnymi kotami na pomarańczowym tle ( kawa ) należy do tzw. jesiennego zestawu.:-)

      Usuń