poniedziałek, 16 września 2019

Upside down czyli się porobiło!



Jak już człowiek sobie uplanuje to zawsze musi  się człowieku pogmatwać.  No wiecie - co się polepszy to się popieprzy. Z Tatusiem nie odbyło się  bez akcji - komplikacji,  jak człowiek głęboko odetchnie  to okazuje  się że ten pełen  ulgi wydech to tak przed nabraniem powietrza.  Takie  jest życie, jak mawia  Tatuś. Znaczy trzeba brać na klatę, alleluja i  do przodu.  W  związku z zawirowaniami  mła rzuciło w inszą czasoprzestrzeń, insze miejsce, inszy czas a właściwie inaczej mijający ( wiecie jak to jest - czas kłopotów się dłuży a czas luziku i rozrywki biegnie jak oszalały ).  Mła jest znaczy  odklejona od swojej codzienności i to w taki nieprzyjemny sposób. Jednak powinna się cieszyć ( ale bardzo cichutko, coby  nie zapeszyć ) bo wyraźnie idzie ku  lepszemu  - Ociec zażądali maszynki do golenia, gazety do  wyczytków  i zaczęli  kląć  na polityków i stwierdzili ze rehabilitantka to niezła sztuka co zwiastuje powrót do normalności.  Z tego postawienia  na głowie zwyczajności naszej powszedniej mła przybyło  całkiem nowe pasemko  siwizny,  hym...  taki poprzejściowy baleyage się mła na głowie zrobił.  Mam nadzieję że nas nie popieści doświadczeniami bo jako prawdziwa  platynowa blendynka  wyglądałabym jeszcze paskudniej niż ma to miejsce teraz.  Siwy  blend  na  łbie po całości to nie  jest to o czym  mła marzy.




W ogrodzie  już nie tylko dopieszczanym z doskoku ale  z doskoku widywanym robi się prawdziwie jesiennie.  Głównie za sprawą kwitnących rozchodników i  marcinków.  Troszki  gorzej idzie trawskom, jakoś nie widać baziek na  moich rozplenicach, nie wiem czy to nie sprawka  letniej suszy ten brak kłosów.   Z drugiej strony przeca moliniom i prosom  nie zaszkodziło to dlaczego miałoby zaszkodzić rozplenicom? Czyżby  były  bardziej  wymagające i do kłoszenia potrzebowały lepszych warunków  uprawy? Hym... mła  się zawsze wydawało  że to trawa z tych  hardcorowych a tu się okazuje że jednak wylazł z kęp ten delikutasizm który nie pozwala  wielu roślinom  pochodzącym z japońskich wysp naprawdę bezproblemowo  rosnąć w  naszych warunkach. No cóż, rozplenice nawet kiedy  się nie kłoszą to jednak są widowiskowe bo  kępy mają odpowiednie rozmiary, pozostaje  mi cieszyć  się tym co jest. W Alcatrazie jesień mniej spektakularna, to jeszcze nie jest  czas przebarwień liści. Nie kwitną sterane upałami  świecznice, resztki  liści funkii nie prezentują się dobrze ( o olśnieniach mowy  nie ma ), paprocie wyglądają średnio. Nielicznie pojawiające się kwiatki cyklamenów  jesiennych  jakoś nie są w stanie zrekompensować tych poupałowych braków w "uzielenieniu" ogrodu. Cóż, zieleń wrześniowa tegoroczna w Alcatrazie prezentuje się mniej  niż   średnio.




No to  tyle po porannym obchodzie ogrodu wykonanym w stroju porannym jesiennym ( tzw.  grube  buby zostały wciągnięte na  grzbiet, człowiek przyzwyczaił się do nietypowej dla naszego  klimatu ciepłej aury i bubowanie traktuje jako coś niezwykłego ). Pozaogrodowo to dzieje się tak  - dziefczynki wyczuły  że mła dużą część czasu spędzała w towarzystwie małych kotków ( trzymiesięcznych kocich dzieci  Dżizaasa -  Tytuska zwanego a racji przylepności  Małą Kurewką i Wasylka zwanego z racji skrytego  usposobienia  Cichociemnym ) i okazały zazdrość - było fumkanie i lekkie podgryzanie. Odpocznę i pomrutkuje  po  Mrutka, więc  pewnie  fumkanie będzie większe a podgryzanie zmieni się na mocniejsze. Na wszelki wypadek dopieszczam ze wszelkich sił, starając się ograniczyć skutki fali kociej zazdrości. Od tego dopieszczania to mła niedługo ręce chyba odpadną, bo mła teraz  głaszcze i szczypie w tyłek i drapie za uszami nawet podczas posiłków ( przerwanie karesów podczas posiłku skutkuje natychmiastowym zwróceniem uwagi miaukami pełnymi pretensji a Sztaflik  bezczelnie podgryza ). Małgoś - Sąsiadka również wymaga dopieszczania, dziś rano  pokrzyczałam na nią w ramach walki z cukrzycą. Chyba od razu jej spadł poziom mocznika  i kreatyniny we krwi z tego krzyczenia ( darłam  gębę  tak głośno że   Ciotka  Elka zeszła z górki ) bo wyciągnęłam z pamięci  całą grozę szpitalną jaką pamiętam z  nefrologii. 

Były opowieści o poddrożności, płukaniach, procedura CADO została starannie opisana,  potem było o hemodializie i  Małgoś wyciągnęła wreszcie,  niechętnie co prawda,   pochowane w zakamarkach przed okiem mła zakazane dobroci. Skonfiskowałam te masy ciasteczek "co to  nie szkodzą", batonów "co prawie cukru nie mają"  i czekoladek  a na odchodnym ponownie ujadziłam że umiera to się w maju kiedy kwiatki pogrzebowe są tanie a nie w sezonie jesienno - zimowym kiedy koszty pogrzebu robią się wysokie ( w maju się nie umiera  bo nie wypada tak przed sezonem urlopowym schodzić ).  Hym... chyba jest  OK bo  Małgoś postanowiła  nie czaić się z umieraniem tylko zakupić wreszcie  opał na zimę. Całą zimę! Taa... mła ma naprawdę wprawę w ryczeniu stawiającym chorych na  nogi - Tatuś,  Małgoś, krótka rozmówka z  Włodzimierzem, normalnie  robi się ze mła  drugi Kaszpirowski. Co prawda  mła wolałaby się teraz bawić w  stolarza renowatora a nie w uzdrowicielkę ale na kobietę głosem leczącą jest większe zapotrzebowanie.


No nie można mieć wszystkiego, mła  się cieszy z tego że powolutku idzie  do przodu, że Straszliwe Zagrożenie Zdrowia  Tatusia udało się przekształcić w zwykłą rekonwalescencję (  o ile planowanie następnych  operacji  - nowa zabawa Tatusia - można uznać za normalny  objaw zdrowienia ), z tego że koty  Dżizassa po kocięcych chorobach  mają się coraz lepiej, że  Mrutek przyjedzie do dziefczynków, że  Małgoś się  "pokajała i naprawiła".  No i że  mła troszki czasu dla siebie może wykukać  od  życia  bo mła ma do przeczytania dwie prezentowe pozycje i zęby sobie ostrzy.  Mła by cóś jeszcze obejrzała ( ostatnio tłukła drugi sezon "Mindhunter", któren  to serial  jej się podobie bo ona lubi  takie  klimaty ). Po nowym  filmie Jarmuscha mła się wzięła  i rozochociła też na  "filmy jednoczęściowe"  ( choć  krytycy psioczą na ten Jarmuschowy film ale jak  wiadomo "Eunuch i krytyk  z jednej są parafii - obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi." ). No mła się zaczyna  chcieć  chcieć!



P.S. Mamelon  i Jądrzej widzieli niedaleko nas  lisy, muszę poważnie pomyśleć o zabezpieczeniu  kotów, Matka  Natura jest suką i nie ma co  liczyć na taryfę ulgową z jej  strony. Lis drapieżnik od  kociambrów  większy i nie mają one specjalnie szansy na wygraną w starciu z tym  gatunkiem.  Hym...lisy zdaje się  zaakceptowały miejska dżunglę, następne  po dzikach zwierzaki które odnajdują się w mieście. Lis  Cywilizalis,  Witalis przy takim wysiada! Na zdjątkach powyżej siostrzane  duo na tle poduszek edukacyjnych.

10 komentarzy:

  1. Faktycznie czasoprzestrzeń zamiotła trochę. Niby się wie, że wsio się poukłada za jakiś czas, tylko trzeba dożyć do tego czasu. Sądząc z opisów rekonwalescencji Taty to on już na dobrej drodze:)
    Kaszpirowski hipnotyzował: odni, dwa, tri...może spróbuj, bo struny głosowe zedrzesz. A tak cichutko wprowadzisz w podświadomość: batony to zło, czekoladki to zło, węgiel to dobro...i będzie z głowy:)
    Głasz koty, one podobno jonizują nas ujemnie, jak fontanny! To nam służy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niby się wie ale niespodziewanki czyhajo. Baton to zło, dwa, tri, ciężkie zło a powieki są też ciężkie. I w tym momencie Małgoś chrapie. A potem się budzi z opowieścią że oto przyszedł do niej Pan R., jej ślubny, i żądał papierów "na motor", znaczków skarbowych i kwitków "na grób teściowej". Małgoś ma cóś biurokratyczną podświadomość. ;-) Koty głaszczę tak że jest szansa na ich wyłysienie. Tęskniły za mła, wyraźnie to widać. A przeca miały dobrze bo i dopieszczenia były i żarło luksusowe. Mamusinej ręki jednak brakowało. No i mamusinych wrzasków.;-)

      Usuń
  2. No niech już będzie tylko lepiej !
    Nieustające życzenia powrotu do zdrowia dla Tatusia! Cukrzycowe zmagania rozumiem, bo i mnie mocno ciągnie ku, a muszę się pilnować, czego nie ułatwa szanowny łasuch małżonek , ktoren na lekach i tlumaczy , ze niski cukier miewa, a to nie jest dobre. Trudne jest życie, oj trudne.
    Spokojnosci Tabazo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj dzięki Dorko, spokojności to by się naprawdę mła przydało. Kręci nią ostatnio jak zabawką zwaną kiedyś bąkiem. A mła już nie jest świeżynka, nakręcenia ślad na niej zostawiają. :-/ Łasuchom dobrze robi wizja przepłuczki odbywającej się w szpitalnych wnętrzach, oj, nie lubią łasuchy tego, nie lubią. ;-)

      Usuń
  3. Lisy wlazły do miast na długo przed dzikami. Jeszcze końcem lat 90-tych nawet z własnym mym Tatusiem popełniliśmy artykuł na ten temat, bodaj w Przeglądzie Zoologicznym. Dlatego myślę, że skoro Mamelon widziała lisy, to one już tam od dawna są, a kotostwa przecież nie weźmiesz do budy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, lisy były ale nie tak bezczelne. Niedługo będą żądać wynoszenia żarła i podawania onego w kryształowych półmiskach. :-) Ponoć wścieklizny u nas ni ma a zwierzątka strachu wyzbyte. Jeszcze chwilka a zrobią się nachalne jak ten jeż u Dżizaasa, który robi awantury jak w miskach nie ma kocich chrupek.:-)

      Usuń
    2. Trudno mieć do źwierzyny pretensje, bo gdzie ona ma się podziać, jak za naturalne środowiska w krajobrazie robią teraz galerie handlowe?

      Usuń
    3. Znaczy nie ma się co dziwić jak wolnym kroczkiem wejdzie taki do strefy restauracji w galerii i zażąda. ;-) Po zeszłorocznych odwiedzinach koziołka lejeniowatego, po nieustannych awanturach jeży pod oknem mła, to sama nie wiem czemu ja się dziwię "dzikiemu" sąsiedztwu? Może to że większy i silniejszy niż koty drapieżnik zrobił się taki śmiały mła uświadomiło że żyje w "niebezpiecznej okolicy".

      Usuń
  4. Wspaniałe ogrodowe kwiaty, szkoda tylko, że tych kwiatów wkrótce nam zabraknie... Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście zawsze mam doniczkowce domowe. ;-)

      Usuń