poniedziałek, 10 lutego 2020

O radościach warzywnika



Mła niestety  z  przyczyn  oczywistych (  miasto, miasto, jest  syfiasto ) nie  może  uprawiać  warzywnika  ani  prawdziwego  ogródka  ziołowego. Tzn.  uprawiać  to  by  mogła  ale zeżreć  uprawę  własną to  już  nie  bardzo. Byłby  to  warzywnik do  podziwiania, sztuka  dla  sztuki i  rzecz  zdaniem  mła  mijająca  się  z  celem. Są  jednakże  tacy  wśród blogoczytaczy, którzy  ogródki warzywne mogą  uprawiać  i  nawet  uprawiają! Dla nich  to mła przygotowała  ten  wpis o  radościach    jakie  niesie  za  sobą uprawianie  rzeczy  nadających  się  do  jedzenia. Najczęściej  nasze  warzywniki  traktowane  są  merkantylnie, znaczy ich  funkcja produkcji  warzyw czy  owoców jest  tak  ważna  że  szukanie   w  nich  urody uchodzi  w  naszej  Cebulandii  za  dziwactwo. Zdziwne   że  tak  jest, kiedy  się  pomyśli o  tej  lubości  bijącej  ze  słów  Mikołaja Reja, w których ogród to miejsce w  którym  rozkosz oczu i podniebienia oraz  pożytek łączą się harmonijnie, a przepisy na szczepienie drzewek i hodowlę winorośli  to po  prostu niezbędnik  dla  chcącego  poznać   uroki "prostego, szlacheckiego" życia. Stanowiły one  nieodłączną część pracowitego i pobożnego życia człowieka poczciwego. Ech,  a  ta  Zosia  karmiąca wiejskie  dzieciaki   "rożkiem Amaltei"  czyli  marchewką  i Hrabia  zasuwający po  warzywkach  i  przedzierający  się  przez  krzaki agrestu! Tradycja urody  warzywnika  u  nas  jest ale jakby cóś zapomniana.





A przeca  z  takiego  warzywnika można  tyle  uroku  wyciągnąć    co z  klasycznej  rabaty  wiktoriańsko  -  edwardiańskiej  i  to  nie zaniedbując  wcale  uprawy  warzyw.  Do  świadomości  braci  ogrodniczej już  jakiś  czas  temu dotarło  i  się  nawet  solidnie  zalęgło info  o  wspierającej  roli  sąsiedztwa  niektórych  roślin.  Może   teraz zalęgnie  się  i  to że warzywa  można  sadzić   nie  tylko  z oczyszczającymi  glebę  z  nicieni aksamitkami ale  i  innymi  roślinami  uchodzącymi za  ozdobne.   Taki  niby zwyczajny   warzywnik  może  awansować  do  rangi  ogrodu  ozdobnego, wszak  to  wymarzone  miejsce  do  uprawy  roślin ozdobnych takich  jak  łubin czy groszek  pachnący, klimacik wirydażowy  te roślinki  wprowadzają.  Ponadto pożyteczność  z  nich  wielka,  rośliny  motylkowe, wzbogacają  glebę  w  azot, poprawiają  jej  strukturę i  stan  fitosanitarny.  Kwiaty  wielu  motylkowych są  zaś radością  dla  oczu  a  w  przypadku groszku  pachnącego  i  dla  nosa. Dlaczego  zatem  poprzestać  na  bobiku, peluszce  czy  seradeli. Hym... tego...  nie  samym  bobikiem  gleba  żyje!

No  człowiekowi  też  się  coś  należy, jakieś  wrażenia  poza żołądkowe. A ziółka  lube, urodne  wielce, dla  gleby dobre, dla  zdrówka  i  dla  podniebienia.  Nagietki  w  warzywniku, cóż  to  za  radość  dla  oczu.  A   jaki  z  rośliny  pożytek! Podobnie  jak  aksamitki czy  nasturcje, nagietki  kwitną  długo  i  wytrwale.  Surowiec zielarski  z ich  płatków  kwiatowych   pierwszoklaśny.  A  ogórecznik, którego  liście pachną wonią  bardzo  do warzywnika  paszącą ( nie  ma  to  jak  zapach  mizerii  o  poranku ). Dlaczego  nie  sadzić  ruty, rumianków,  chabrów czy   też  bezczelnie  i  na  stałe krzewów  starych  odmian  róż? Zakazów  w  tym  temacie  nie  ma. Nikt  nie  wydał  przepisów  że  porzeczki   czy  agrest  to  i  owszem  ale róże  to  tylko , Panie  tego, w  różance albo na  rabacie  mieszanej (  znaczy  różano  - bylinowej ). Jak  się  bardzo  uprzemy  to  możemy  posadzić  krzewy różane  o  kwiatach  których  płatki  nadają  się  na  przetwory albo róże  produkujące  owoce  w  sam  raz  na dżemiki  czy  insze marmoladki.





A uroda  samych  warzyw? Te wszystkie  piękne kapuchy, buraki  liściowe, koronkowe  kopry i  mocniejsze w  wyrazie selery.  Ba, lubczyk  i  arcydzięgiel, które  dziś  w  ogrodach robią zarówno  za  rośliny  użytkowe jak  i  ozdobne! No  i  szczypiory  i  czosnki, zarówno  te  które  pożeramy  jak i  te  na  które  tylko  patrzymy.  Jak  nam  czosnkowo  -  cebulowo  -  selerowe  aromaty zbytnio  z  kuchnią  się  kojarzą  zawsze  możemy  posadzić   w  dużej  ilości maciejkę.  W  dzień  warzywniak  będzie  nęcił  "jedzeniowymi"  woniami  a  wieczorem  rozpachni  się  jednym  z  najpiękniejszych  kwiatowych zapachów.  Z  repertuaru dawno zapomnianych  sposobów  sadzenia  warzyw może  wyciągnąć obwódki  grządek z niskich roślin kwitnących albo zimozielonych  ( bukszpany  ale  ze  względu  na  grasującą   azjatycką ćmę  lepsze  byłyby ożanki ).  Kwaterowy  warzywniak  w  starym  satjlu, jak  dla  mła to  jest  cóś. No  a  powrót  do  podniesionych  rabat?   Kiedyś  był  to  popularny  sposób  sadzenia  nowalijek, tak  poza  inspektami.  Na  podniesionych  rabatach ziemia  się  szybciej  nagrzewa  i nowalijki  prędzej  dorastają  do  stanu "talerzowego".  A  jaka  to  radość dla  kręgosłupa, szczególnie  w  przypadku  bardzo  wysoko  podniesionych  rabat, takich  na  których   można  uprawiać  warzywa  korzeniowe. Pielenie    bez zbytniego pochylania  się,  albo  pielenie  na  siedząco.  W pewnym  wieku sposób  pielenia  ma  naprawdę  duże  znaczenie.

Rabatę podwyższoną  robi  się  stosunkowo  prosto. Zdaniem  mła jak  już  się  w  podwyższanie  rabat bawimy  to  lepiej  zrobić  więcej  niż   jedną.  Najsampierw  trza  pomyśleć  o  ścieżkach  między  rabatami, najlepsze  są  na  tyle  szerokie  żeby  taczka mogła  się  zmieścić.  Ścieżki  możemy  sobie  czymś  wysypać: żwir, kora, mulczowanie -  co  tam  komu  pasi.  Ci  co  lubią  brukować  mogą  się  posunąć  do  brukowania. Podwyższona rabata powinna znajdować się na osi północ-południe, bo wtedy rośliny mają zapewnione równomiernie nasłonecznione. Najprościej jest zbić skrzynię z desek ( tzw. grobek ) o wymiarach rabaty. Optymalnie jest gdy grządka nie przekracza 150 cm szerokości ( możemy dosięgnąć bezproblemowo każdego miejsca ) i 300 cm długości, w zależności od rodzaju uprawianych warzyw skrzynia będzie miała różną wysokość ( im głębszy system korzeniowy tym skrzynia wyższa ). Wysokość podwyższonej rabaty nie powinna przekraczać 50 - 60 cm. Z miejsca, gdzie ustawimy skrzynię, wybieramy ziemię na głębokość około 20 cm i odkładamy na bok, uważając przy tym żeby nie mieszać warstwy wierzchniej ( próchniczej ) z jałowym podglebiem ( podglebie jest przeważnie jaśniejsze ). Rozkładamy w wykopie warstwy jak w torcie - po 25 cm gałęzi pociętych na kawałki, liści, darni i innych resztek roślinnych które lądują w kompoście. Ubijamy to wszystko i polewamy wodą. Następnie, jak już dobrze przesiąknie, sypiemy na wierzch sporo warstwą kompostu ( może być taki przed przesianiem ). Ustawiamy na tej pryzmie skrzynię i wsypujemy odłożoną wcześniej ziemię, uważając by zachować właściwy podział struktury gleby. Uzupełniamy gotowym podłożem do uprawy warzyw albo ziemią w wymieszaną z kompostem.  Podlewamy.





Przy  takiej  uprawie warzyw musimy  pamiętać  o  tym że  częściej  trzeba  glebę w  takiej  skrzynce podlewać i  to  mimo  tego że  jest  ona np. chroniona wyściółką. Po  prostu  rabaty  wzniesione  mają  to  do  siebie  że  szybciej  wysychają (  dlatego  jest to  raczej  rozwiązanie  dla  ogrodów  z  glebą  ciężką, mało  przepuszczalną ).  Trzeba  też  od  czasu  do  czasu  sprawdzić  czy  w  "grobku", w  głębokich  warstwach  nie  zalęgły  się  gryzonie (  lubieją, szczególnie  wówczas  gdy  grządka  dość  wysoko  wzniesiona ). Na podwyższonej grządce rośliny mogą rosnąć 4-6 lat, aż do całkowitego rozłożenia komponentów podłoża. Potem zakładamy  nową. Podniesione  rabaty  wykonuje  się  jesienią.  przez  zime  gleba   się  ulezy  i  jeszcze  popracuje.

No  a  potem  buch ozdobną  sałatę, rzodkieweczki i podpędzoną  siedmiolatkę.  Mniam! Jak postanowimy  na  podniesionej  rabacie zamontować  uchylne  szyby to  mamy  inspekt.  Co  prawda  taki   lekko  tymczasowy, bo  pod  szybę  jednak  lepiej  cóś  wymurować ale  to  już  jest warzywnik  zaawansowany.  wszelkie  inspekty  i  szklarenki a nawet   folie (  które  trzeba będzie  w  końcu  zastąpić  czymś  innym, w  myśl  mniej  plastiku znaczy  zdrowiej dla  wszystkich ) to  już  jest   ogrodniczenie  pełną  gębą.  Teraz  troszki  o  ozdóbstwach  w  warzywniku.  Podobnie  jak  w  przypadku  roślin  ozdobnych  zakazu  ustawiania ozdóbstw  ni  ma.  Każda  i  każden  może  sobie  cóś  ustawić. Młą   ma  tylko  nadzieję że nie  będzie  to  ta  bida  z PRL- u  łabądek z  opon.





Ogradzanie  warzywnika  zdaniem  mła  jest  niestety  konieczne.  Płotek,  żywy  płotek, siatka, sztachetki albo  insze  zapory  są  bezwzględnie  potrzebne   bowiem   są  tacy którzy  na  krzywy  ryj mieliby  się  ochotę  załapać na  uprawy. Jednakże   nawet  najpaskudniejszą  siatkę  można  obsadzić   miłymi  dla  oka  pnączami (  byle  nie  ekspansywnymi  do  bólu ) i  uczynić    z  warzywnika prawie  że  giardino  segreto. Ha, miejsce  sekretne   pomiędzy  maliniakiem  a  sałatami, nikt  nie  podgląda  jak  podżeramy owoce  prosto  z  krzaka.   Jedna  wielka  tajemnica  ogrodu. Tak  przy  okazji wspomnianych  malin  to młą  żałuje  bardzo  że  w  zapomnienie  poszła  sztuka  rozpinania  innych  krzewów niż  maliny  czy  jeżyny. Dziś  spotyka  się wysoko  szczepione  agresty  czy  porzeczki  ale najsłodsze  i  największe  owoce  to  na  tych  rozpinanych  rosną  a  nie  na  szczepionych.

Podobnie  ma  się  rzecz  z drzewami  owocowymi, kiedyś  rozpinano  je ma   ścianach (  szczególnie  ciepłolubne  morele  i  brzoskwinie były  rozpinane  przez  przedwojennych  ogrodników w  Polsce ),  z  drzew  takich  jak  jabłonie  czy  grusze  tworzono  bindaże.  Dziś  to  wszystko  pieśń  przeszłości a  szkoda  bo  jakość  owoców  z  odpowiednio  formowanego  drzewa jest  o  wiele  wyższa  niż  z  takiego "puszczonego luzem" (  wiem, bo żarłam ).  No  ale  tu mamy  problem, współcześnie  w  szkołach  ogrodniczych   raczej  nie uczą  dawnych  technik.  Wszystko,  Panie  tego, takie  nowoczesne, człowiek  albo  sam  się  nauczy   pewne  rzeczy  wykonywać  albo  ich  mieć  nie  będzie  bo nawet  ci  co  zawodowo  przycinają  sady, mają    dziś  problem  z  prawidłowym  rozpięciem  drzewa tak  by  owocowało  corocznie. Znaczy  architektów  zieleni jest  sporo  ale  ogrodników już  nie  koniecznie.



Te opowieści z wazywnika ilustrują  foty z  pokazowych  ogródków,  ziołowego  i  warzywnego,  z  ogrodu RHS  Rosemoor. Hym... miałam  litość   i  nie  zamieściłam  fot  z  prawdziwych  wiktoriańskich kitchen  gardens, nie  o to  bowiem  mła chodzi  by  szczuć  Was  widokiem  ogrodów  w których  pracują  zarówno  ogrodnicy  jak i  wolontariusze  i  które są  po prostu  do  bólu  wypielone a niekiedy do  jeszcze  większego bólu  piękne  (  West  Dean  Gardens w  Sussex, który  moim  zdaniem  wymiata  wszystkie  insze  widziane  przez mła warzywniki).  Te  ogrody to  są  takie  misie na  miarę naszych możliwości.

14 komentarzy:

  1. i poszła szlochać do kącika...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A potem się ociewiuchała, uśmiechnęła i wróciła do realu. :-)

      Usuń
  2. I ja się zaraz poryczę. Takie cudo! Jakby przyszło z 15 osób do mojego ogrodu i pracowali 2-3 dni w tygodniu, i wiedzieliby, co robić bez mówienia, to byłoby u mnie tak samo!!! Ale w zasadzie jest! Mam teraz buraki liściowe w ogrodzie! ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeca to ogródek pokazowy, wiadomo że człowiek sam wszystkiego nie ogarnie. Mła zresztą nich chodziło o to wypielenie i "czystość w domu i zagrodzie" tylko o pokazanie pewną idei - ogród warzywny może być zarazem ogrodem ozdobnym. Pamiętam jak w West Dean Gardens zrobiła na mnie wrażenie ławeczka która pasiła coolorem do liści kapusty rosnącej nieopodal. Takie to klimaty. Burak liściowy w ozdobnym warzywniku to musowo, he, he, he. ;-)

      Usuń
  3. Ślinka mi pociekła na te warzywka i owoce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A one wszystkie bez chemii sobie rosnące. Takie cudo wyobraź sobie. :-)

      Usuń
  4. Możesz uprawiać. Jeśli ziemia jest ok to w niej warzywa korzeniowe, a jak ziemia nie jest ok to w pojemnikach z kupną ziemią i też warzywa korzeniowe.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo przyjemnie się czyta ale że ja mam wiele nieudanych prób związanym z tym pięknym warzywnikiem to od razu patrzę na to wszystko realnie, co opisujesz. Nie będę się rozpisywać bo po co psuć tę błogą i sielską chwilę? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatku ja mieszkam w pasie w którym zakazana jest uprawa wszystkiego żarciowego. A jak by nie była to i tak bym nie uprawiała ponieważ poziom skażenia gleby w różnych częściach miasta Odzi jest mi znany ( i wiem na co on się przekłada, troszki żarła własnego i wizyty na oddziale onkologii zapewnione ). Przepisów na warzywniak nie śmiem nikomu dawać, sama nie uprawiam to i nie mam doświadczenia. Pamiętam jednak ogród warzywny, który uprawiała moja Macoszka. Był piękny! Poświęcała mu dużo pracy ( Magdzioł była jeszcze mała, dopiero zaczynała chodzić do szkoły a Dżizaasa w ogóle jeszcze z nami nie było - Macoszka miała nieco więcej czasu ). Nie było podniesionych rabat ale była szklarenka, no i przede wszystkim była uroda rabat. Same warzywa pychota bo Macoszka wierzyła w siłę nawozów naturalnych. :-)

      Usuń
    2. Ojej nie wiedziałam, że tak fatalnie jest w tym regionie :( A przecież niedaleko w kierunku stolicy ciągną się regiony rolnicze, to jak?
      My też wykorzystujemy nawóz naturalny i bardzo sobie go chwalimy. W ogóle pięknie jest tak jak piszesz ale właśnie - trzeba mieć na to odpowiednią ilość czasu i zacięcia. Bo ja również lubię usiąść sobie do kompa czy przed telewizorem i po prostu pooglądać coś. Dawniej... jak tej telewizji było mniej to pewnie i z samych nudów się weszło w warzywnik. Z mojego dzieciństwa to spory kawałek ziemi wydzielony z uprawy zboża czy truskawek i tam posadzone równiutko warzywa. I wszystko rosło, w pełnym słońcu i nie podlewane a motykowane do suchej ziemi co by nie zarastało. Ja jak tak próbuję to schnie, jak pozwolę trochę chwastą zbudować chwalonego ,,srodowiska roślinnego" to kiepskie zbiory albo coś gdzieś kogoś zagłuszy... ale nie poddaję się i w tym roku też będzie warztywnik :D Zawsze coś tam z niego jest :)

      Usuń
    3. U mła jeszcze nie jest tragicznie, w niektórych śląskich miastach to trzeba by wywieźć z pół metra warstwy wierzchniej i cóś nowego nasypać. Kłania nam się wieloletnie zaniedbanie ochrony środowiska. Do ludzi jeszcze nie dociera że to co wisi w powietrzu potem znajduje się w glebie. W niektórych rejonach kraju jest z poziomem zatrucia gleby wręcz tragicznie. Tylko że takie newsy nie paszą ani tym którzy rzundzą ani tym którzy o rzundzenie się starają, do roboty by się musieli wziąć a nie teatr polityczny odstawiać. A dziennikarze tyż wolą się zajmować "dupą Maryni", za przeproszeniem.
      Telwizornia czy net czas zabierają, fuckt, więc trza się brać na sposoby zmniejszające konieczność pielenia. Może po wymotyczeniu gleby przykryć ją tzw. mulczem. Tam gdzie się da i nie zaszkodzi to warzywkom rzecz jasna. :-)

      Usuń
    4. Nam się nie udało z okrywaniem bo mamy ślimaki.

      Usuń
    5. No i jest problem. :-(

      Usuń
  6. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń