wtorek, 4 lutego 2025

Brugia - po mieście "po mniej turystycznemu"

Mła pokaże Wam dziś Brugię mniej oczywistą, taka troszki z dala od głównych turystycznych szlaków. To nadal to stare miasto w granicach murów miejskich, posiekane siatką kanałów. Nosa nie wytkniemy poza średniowiecze ale nie będziemy się przy tym ocierać o tłum.  Mła bywała w tych miejscach w różnych porach dnia i zaprawdę powiadam Wam - tłumów nie było, na co dowód macie na zdjątkach. Owszem, w okolicy  "Ubogich Domków" jeżdżą dorożki ale raczej z rzadka. Nie widziałam tam autobusów turystycznych czy wycieczek. A przeca to zabytkowe miejsca. Jednakże turyści chadzają tak by obejrzeć zabytki pierwszej klasy, te opisane w bedekerach i choć zaglądają do ich wnętrz rzadziej niż można byłoby przypuszczać ( być może powodem jest to że bilety do tych  atrakcji nie należą do najtańszych, Flamandowie cenią swoje skarby narodowe! ), to widocznie oblookanie z zewnątrz  tych najważniejszych staroci już daje jakąś satysfakcję i ludzie nie mają potrzeby by włóczyć się po starej  Brugii. Wicie rozumicie, nie na każdego działa urok starych, niezbyt wysokich kamieniczek czy małych domków, to nie wysoki, imponujący belfort czy majestatyczny kościół. Owszem,  turyści uwielbiają łodzie i pływanie po kanałach ale mła ma wrażenie że  turystów bardziej kręci przepływanie pod mostami niż oblookiwanie  miasta z perspektywy kanału. Jakby inne oczekiwania, mimo tego że smartfony w pogotowiu i łodzie pływają z  hym... ekipami filmowymi.

Mła tak sobie myśli że w  miastach  gdzie jest tak  dużo pięknych miejsc, gdzie  zachowano multum starych budynków i gdzie krajobraz nie uległ znacznym zmianom  na przestrzeni wieków ludzie po prostu nie ogarniają i nie należy o to mieć do nich pretensji. Ludzie  chcą zobaczyć takie stare miejsce, wyrobić sobie jaki taki pogląd na to jak to wszystko drzewiej wyglądało i  nie łamać sobie głowy tym, kto i kiedy co zbudował, kto ten fragment miasta umieścił na swoim obrazie. Nie każdego interesuje historia sztuki czy historia w ogóle. Mła wie że jednodniowi turyści bywają plagą dla odwiedzanych miejsc, no ale to sprawą włodarzy takich turystycznych atrakcji jest zachowanie balansu pomiędzy tymi jednodniowymi i tymi którzy przyjeżdżają do miasta na dłużej. Poza tym tzw. postawy można kształtować a to już jest kwestia propozycji i reklamy biur podróży, ulg  czy opłat, które atrakcyjne turystycznie miejsca im oferują itd. Mła nie dziwią protesty mieszkańców atrakcyjnie turystycznych regionów przeciwko masowej i niszczącej turystyce, dziwi jedynie adresat. W czasie bidy covidowej  były przeca dotacje a i tak ludzie w miejscowościach turystycznych w momencie kiedy turystów nie było dostali po tyłkach.  Prawda jest taka że  bez turystów np. południe Europy nie za bardzo będzie miało z czego żyć. Jak  ktoś tu kogoś zawodzi to nie turyści  mieszkańców tylko politycy, których ci mieszkańcy wybierają.

Rzecz jasna że w masie turystów trafiają się tacy, że człowiek się zastanawia po cholerę to to z domu się ruszało, kiedy wystarczyło tylko powklejać swój wizerunek na odpowiednim tle i wstawić w społeczniaku. W takich wypadkach mła sobie myśli jakby było miło bez sztucznego tłoku robionego przez ludzi zainteresowanych sobą na tle.  No ale są w tym tłumie zwiedzających ludzie, którzy chcą po prostu zobaczyć miasta czy tam inne kaniony na żywca, mają do tego prawo.  Nie należy wszystkich wrzucać do jednego worka z napisem turystka masowa i twierdzić że wycieczki jednodniowe to samo zło. Zła to jest chciwość, która dopuszcza do zadeptywania. Wicie rozumicie,  wcale nie tanio ale za to dużo, vide tłumy w Kaplicy Sykstyńskiej w Muzeach Watykańskich czy oglądanie pleców turystów przed obrazem Giocondy w Luwrze.

No dobra,  do konkretów - jaka jest ta Brugia mniej oczywista? Przede wszystkim bardzo bliska tej Brugii turystycznej, czasem wystarczy skręcić tylko w uliczkę odchodząca od wycieczkowego szlaku, by znaleźć się w innym świecie. W spokoju podwórek, ogrodów, które porastają rośliny słabo kojarzące się z północną Europą, w miejscach gdzie żyją mieszkańcy Brugii. Wiecie, tacy, którzy jeżdżą do marketów a nie tylko kupują w sklepikach z ofertą dla odwiedzających miasto.  W takich miejscach też można trafić na muzea, często utworzone przez organizacje non profit lub osoby prywatne.  To  muzea "życia codziennego", tak mła je określa. Nie ma tam dzieł wielkich mistrzów i zabytków klasy 0, są za to ekspozycje przybliżające nam codzienność sprzed stuleci. Można  zobaczyć hale słodowe i strychy zbożowe w  browarze, chlapnąć sobie dobre brugijskie piwko, coby skosztować efektu tych suszeń, wypalań i warzenia. Można  też zobaczyć czym i jak farbowano niegdyś wełnę, podstawę bogactwa średniowiecznej Brugii ( na mła wielkie wrażenie zrobiły kolory przędzy uzyskanemarzanny barwierskiej  Rubia tinctorum, w zależności od tzw. bejcowania czyli moczeniu tworzywa w  chemicznych roztworach ), jak robi się czekoladę i to w tzw. stosownych okolicznościach, bo muzeum mieści się w XV - wiecznej dawnej winiarni Huis De Croone.

Najbardziej codziennym z  muzeów  codzienności jest Muzeum Folkloru  - Volkskundemuseum. Znajduje się w Schoenmakersrente, w "Ubogich Domkach" czyli zespole przytułków wzniesionym w XVII wieku. Gdzieś koło 1820 roku stały się one własnością "Brugse Maatschappij der Schoenmakers" czyli "Brugijskiej Wspólnoty szewców" i z tego czasu pochodzi ich nazwa. W 1906 roku domki przeszły w ręce Komitetu Przytułków Cywilnych. W kolejnych latach były zaniedbane, a po II wojnie Światowej pozostały niezamieszkane, tak że obawiano się rozbiórki. Żeby temu niszczeniu zapobiec kupiono je w 1965 i przeniesiono do nich zbiory etnograficzne z ratusza. Jest co oglądać, w Brugii rzemiosło zawsze ocierało się o artyzm. Nieco dalej od centrum, ale bez przesady - ledwie dwudziestominutowym spacerkiem ślimaczym,   znajduje się dzielnica tkaczy, wiatraki i bramy. Bram w Brugii było niegdyś siedem, do dziś zachowały się cztery: Gentpoort, Ezelpoort, Smedenpoort i Kruispoort. Bramy zostały zaprojektowane przez architektów Maarten van Leuven i Jan van Oudernaerde, wybudowano je w tym samym czasie, między rokiem 1400 a 1406. Wiatraki można oglądać idąc od Kruispoort. Dwa z wiatraków przeniesiono tutaj z innych rejonów miasta. Dwa pozostałe, zabytkowe, na południu to: Sint-Janshuismolen, stojący w pierwotnym miejscu i nadal sprawny ( co zadziwia, bo zbudowano go w 1770 roku ), oraz Koeleweimolen pochodzący w 1765 roku, który został przeniesiony do Dampoort w 1996 roku. W obu tych wiatrakach urządzono muzea. Malutkie, takie właśnie wiatrakowe.

Kanały i łażenie wzdłuż nich to też metoda na ucieczkę w ciszę i brak tłumów.  Nie wszędzie po kanałach śmigają łodzie z turystami. Mła już Wam troszki o kanałach pisała, teraz przyjrzymy się nieco uważniej.  Nie wierzcie w żadną Wenecję Północy, Wenecja to Wenecja, miasto wyrosłe na wyspach na lagunie, Brugia wyrosła przy rzece Reie  którą połączono z czymś co niegdyś nazywało się Sincfala a później zmieniło na Zwin, co było prawdopodobnie  pierwotnie  głęboko wchodzącą w ląd zatoką morską, która później stała się ujściem rzeki Skaldy.  Tak po prawdzie to morze stworzyło Brugię, miasto leżące w głębi lądu a to wszystko za sprawą pamiętnego sztormu w 1134 roku. Tu mła Wam zapoda czym jest prawdziwy sztorm, taki, który zdarza się raz na100 do 1000 lat. Wyobraźcie sobie morze, które występuje z brzegów, nie są to fale tsunami ale  masy wody gnane przez energię wiatru, które na szelfie wypiętrzają się tak że pondoszą poziom morza. Jeżeli sztorm zegra się z pływami to strach się bać, bo przy przypływie masy wody po prostu wdzierają się daleko w ląd.  Zwin został powiększony przez  taką właśnie falę sztormową. Po przejściu tej fali ujście rzeczne miało ponad 6 km szerokości, źródła podają, że Zelandia  przekształciła się wówczas z lądu stałego w archipelag, jakby poprzednia fala  sztormowa 1014 była tylko zapowiedzią że Zelandia to kraina wysp. Już wiecie z czym mamy do czynienia, z czymś co przemeblowuje krajobraz w sposób nagły. Z czasem  wody rzeczne zaczęły zamulać ujście, bowiem rekultywacja równiny zalewowej na prawym brzegu rzeki Zwin sprawiła, że ​​morze miało mniejsze możliwości czyszczenia koryta podczas sztormów  i wpływanie przez morze do rzeki by płynąć do Brugii robiło się niebezpieczne ale przez pareset lat Brugia położona ponad dwadzieścia kilometrów w głąb lądu była w zasadzie portem prawie że morskim, dzięki  połączeniu wód  słonych i słodkich kanałem Nieuwe Reie.

Tak naprawdę statki  morskie  dopływały do miejscowości Damme, bo Brugijczycy wpadli na pomysł  spiętrzenia wód  i przeładowywania  towarów i pływania barkami po nowym kanale do ich miasta. Brugii nikt nie mógł zaatakować flotą od strony morza, lekcja  dana przez Wikingów została zapamiętana.  Damme z tej okazji się solidnie wzbogaciło, zresztą niedługo po zostaniu  zewnętrznym portem Brugii, stało sie też zwenętrznym portem Gandawy. Postępujące zamulenie Zwin spowodowało, że Brugia stała się niedostępna i trzeba było zbudować kolejne porty "morskie" poza miastem.  Po Damme przyszła  kolej na Hoeke, Mude nazywane dziś Sint Anna ter Muiden i Sluis.  W pierwszej połowie XV wieku powstał port w Antwerpii i skończył się rumakowanie. Handel morski przeniósł się na północ i Brugia zubożała, miasto nie było już w stanie finansowo utrzymać otwartego  Zwin. Zamulanie postępowało w szybkim tempie. W XVI i XVII wieku działalność żeglugowa i portowa przy Spiegelrei i Kraanrei zmnalała, nie tylko przez przeniesienie handlu do Antwerpii. W mieście bowiem budowano tzw. kanały wewnętrzne. 

Wewnętrzne bo to jest tak że stara  Brugia otoczona jest wodą, to kanały pełniły tu też rolę obronną wyznaczają granicę "Brugse ei" ( można to tłumaczyć jak brugijskie jajo ale chodzi tu o centrum miasta, mające owalny kształt ograniczony wodami ). Na wschodzie i północy  kanały te zostały wykopane jako tzw. Ringvaart , biegły wzdłuż murów miasta. . Rzeka z kolei przecina miasto z południa na północ. Znajduje się tam łuk tzw. kanałów wewnętrznych a pomiędzy nimi znajduje się  jeszcze Coupure,  kanał  wykopany późno, bo w latach 1751- 1753  jako część  drogi wodnej, która miała połączyć Gandawę,  Brugię i Ostendę. Kanały są częścią historii Brugii, część stworzona z naturalnych  rzek, część będąca wyłącznie  tworem  inżynierii, budowane w różnych czasach, zasypywane, wykopywane, prostowane, zwężane, kryte. Zdarzało się że ich stan wołał o pomstę do nieba, np. taki Spiegelrei, przepływający przez średniowieczną handlowo - portową dzielnicę miasta,  kiedy od końca  XVIII wieku nie było już przejścia dla statków do Grote Markt,  stał się w dużej mierze stojącą wodą i otwartym kanałem ściekowym. Omal go wtedy nie zasypano. Kanały, mury i bramy zapewniały  Brugii bezpieczeństwo, z czasem coraz bardziej iluzoryczne ale w średniowieczu wystarczyło by czuć się troszki bardziej pewnym że interesy  są chronione. Dziś turyści płynąc kanałami wśród stad łabędzi jakby nieświadomi że płyną po "wodach obronnych".

Żeby pokumać jak to z tą rolą obronną wód było trzeba się udać na południe od beginaża do parku zwanego Minnewaterpark. Stoi tam Poertoren,  wieża która pełniła funkcję miejskiego magazynu prochu  od 1477 roku.  Jej nazwa wywodzi się od zachodnioflandyjskiego słowa oznaczającego proch - poer  Budowla nawet dziś robi wrażenie, Poertoren ma 18 metrów wysokości i średnicę 8 metrów,  ściany mają grubość około 1,3 metra. Tę wolnostojącą wieżę zbudował w latach 1397 - 1398 Jan Van Oudenaarde jako część tzw. bramy wodnej. Brama wodna  to brama w murze twierdzy umożliwiająca dostęp do miasta przez rzekę lub wykopany szlak wodny. Takich przejść w murze miejskim, które służyły także do ​​odprowadzania ścieków do rzeki poza miastem i czerpania z niej wody bylo w mieście więcej, tak jak i wież. Początkowo miała być budowa  murów i pięciu wież między wodami  Minnewater i Katelijnepoort ale wyszło  inaczej. W latach 1400 - 1401 Maarten van Leuven z  Janem Van Oudenaerde, zbudował drugą wieżę na wschodnim brzegu Minnewater. Wieża była o kilka metrów krótsza, stąd jej nazwa Mała Wieża. Obie wieże pierwotnie były połączone drewnianym mostem. Do dziś przetrwała tylko wieża Poertoren, którą w dokumentach zawsze określa się mianem Dużej Wieży. Mła była zafascynowana zamkiem w tym budynku, fociłam namiętnie czerwone drzwi Poertoren, podobnie jak później fociłam czerwony most w Minnewater Park.

Wydaje się niby taki mało brugijski, bardzo nowoczesny i wogle. Jednakże ten czerwony most nie jest wcale niczym dziwnym w  Brugii,  w mieście jest całkiem sporo nowoczesnych konstrukcji, im dalej od turystycznego centrum tym więcej można spotkać nowych budynków.  Niektóre w niczym nie przypominają malutkich gotyckich kamieniczek czy imponujących budynków z późniejszych stuleci. Co prawda widać przywiązanie do tradycji, nawet na zwyczajnej skrzynce na listy występują zdziwne postacie z obrazów mistrza Boscha, ale nowoczesność w domu i zagrodzie występuje. Dla mła to dowód że Brugia nie jest tylko miastem dla turystów, skansenem po ktorym tupią wycieczki ludzi z rozdziawionymi gębami ze tak tu się wszystko, Panie tego, zachowało. Brugia żyje swoim własnym życiem, w którym turyści i owszem, odgrywają niepoślednią rolę - witajcie kochane  pieniądze - ale nie są tym co stanowi dla brugijczyków temat numer jeden. Tak po prawdzie z Brugią jest podobnie jak z Wenecją, poza starym miastem inne dzielnice Brugii i Wenecji nie funkcjonują w powszechnej świadomości.  Hym... to tak jakby  Gdańsk sprowadzić tylko do Starego i Głównego miasta.  Brugia ma 120 000 mieszkańców, w starej Brugii mieszka ich 20 000. Tak po prawdzie w  Brugii zwiedzamy tylko starówkę, mało kto wychodzi z "Brugse ei" na dalsze wycieczki, choć okolica urodna sama z siebie i w dodatku naćkana zabytkami  jak baba rodzynkami.

Wystarczy troszki pokręcić się po mieście, wleźć do pijalki w której zbierają się  na przedpołudniowego pokerka miejscowi emeryci, posłuchać tego flamandzkiego gulgotania na temat reprezentacji  Belgii w piłce nożnej, połazić po sklepach z wysortami, w których nie kłębią się turyści tylko jak najbardziej miejscowy tłumek, by pokumać że wbrew narzekaniom  brugijczyków na gentryfikacje i zamieranie miejskiego życia, to na starówce się żyje. Fakt, żyje się  w dużej mierze z turystów ale nie jedynie z nich. Generalnie to w tej chwili cała Brugia raczej żyje z portu Zeebrugge. Bruggelingen, jak sami siebie nazywają brugijczycy, dość rozsądnie dywersyfikują dochody.  Brugia słynie z produkcji piw, choć w mieście działają obecnie tylko trzy browary. Jednakże ilość marek, która do nich należy jest zacna,  np. taki Bourgogne des Flandres, moje ulubione belgijskie piwo,  produkowane w Brugii  od 1911 roku i częściowo w Itterbeek. Bourgogne des Flandres to cud piwowarstwa dla mła, piwo mieszane, bazujące na lokalnie warzonym brązowym piwie, z dodatkiem lambica lambic  to piwo, które  powstaje  w wyniku tzw. spontanicznej fermentacji  z udziałem dzikich drożdży pochodzących z powietrza z zewnętrz., warzone ze słodu jęczmiennego, niesłodowanej pszenicy  oraz dużej ilości starego chmielu, fermentowane w dębowych beczkach ) z browaru Timmermans. Bardzo znanym piwem jest także Brugse Zot Blond, piwo górnej fermentacji. W ogóle  odmiany Brugse Zot cieszą się zasłużoną sławą, dobre z nich piwka. Nazwa marki świadczy o tym że brugijczycy mają do sioebie sporo dystansu i że potrafią zarobic na wszystkim, nawet na legendzie o wlasnej glupocie.

Mieszkańcy Brugii nazywani są "Bruges Zotten" czyli "głupcami z Brugii".  Ten mało chwalebny  przydomek zawdzięczają  legendzie o uwięzieniu Maksymiliana I Austriackiego, małżonka Marii Burgundzkiej, przyszłego cesarza  rzymskiego. Otóż Maksymilian nie bardzo kumał flandryjskich wolności, więc podczas drugiego Powstania Flamandzkiego brugijczycy postanowili go z nimi zapoznać tak bardziej szczegółowo. W lutym w 1488 roku obywatele Brugii uwięzili Maksa i stracili kilku jego zwolenników, następnie  trzymali go w niewoli w mieście przez ponad cztery miesiące, po czym warunkowo zwolnili. Oczywiście wnerwiony  Maksiu odwołał warunki, ale dopiero po tym, jak jego ojciec Fryderyk III poszedł na Brugię z armią cesarską. W ramach kar za uwięzienie Maksiu zakazał organizowania dorocznych jarmarków i innych uroczystości. Aby go uspokoić, Brugia zorganizowała na jego cześć huczne przyjęcie, a następnie zwróciła się o pozwolenie na zorganizowanie kolejnego dorocznego jarmarku , zebranie podatków i... wybudowanie nowego domu wariatow. Maksiu się zapultał  i wtedy padło z jego ust  - "Zamknij wszystkie bramy Brugii, a powstanie dom wariatów!" Jednakże zdawa się vze w tym szaleństwie brugijczyków tkwi metoda. no dobra, na dziś to wszystko. Następną razą mła  zabierze Was na wycieczkę kościółkową. Brugia kościółkowa jest ciekawa, miejscami wręcz imponująca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz