Wenecja żyjąca, nie atrapa miasta, turystyczne centrum, Disneyland sprzedawany przez mass media. Taka Wenecja w której sarka się na cwaniaków z Mestre ( to lądowa część miasta, Mestre zostało przyłączone wraz z mniejszymi gminami do miasta w 1962 roku, zdaniem wenecjan właściwych, że tak ich nazwę, zupełnie niepotrzebnie ), którzy w Wenecji zarabiają na turystach a sami bezczelnie nie mieszkają w mieście! Żebyż choć jak na porządnego człowieka laguny przystało, mieszkali na Giudecce, Torcello a nawet w takim Lido di Venezia. Nie, oni mieszkają trzy metry nad poziomem morza, co z nich za wenecjanie? Mięczaki, przegrzebki jedne i mątwy, pijawki żerujące na Najjaśniejszej, pełnej spokoju i dostojeństwa, jedynie słusznym miejscu w którym człowiek powinien mieszkać, No dobra, może trochę przesadzam, ale jednak jest dość blisko do tej dumy z poczucia bycia mieszkańcem Wenecji. Znana historia, którą lubią opowiadać przewodnicy, kiedy rozpoczynają tour spod pomnika Carlo Goldoniego - kiedy zamknięty jest most do Wenecji, wenecjanie są święcie przekonani że świat został odcięty od Wenecji. Czujecie bluesa? Traktuje się jako coś oczywistego że miasto na lagunie jest centrum wszechświata. To nie wzięło się znikąd, Wenecja jest inżynieryjnym cudem, oprócz tego że są w niej cudowne miejsca i zdarzają się cuda. Nie ma drugiego takiego miasta, żadne wyspy dupajskie, urodne Amsterdamy, piękne Brugie, czy imponujące Petersburgi nie są miastami wyrosłymi z morza, Wenecja to nie tajskie konstrukcje palowych domów, to ceglane mury w okładzinach z marmurów. Stare, wzniesione na palach liczących niekiedy ponad 1000 lat. Jedyne takie miasto na świecie, samowystarczalne, przepiękne i nadal żywe a nie robiące za ducha jak wyspa Hashima na Morzu Wschodniochińskim.
Stendardo di San Marco, flaga Republiki Wenecji z najpiękniejszym lwem na świecie błyszczącym złotem na karmazynowym tle powiewa w tzw. miejscach prestiżowych, w dzielnicach nie tak chętnie odwiedzanych przez turystów trzepoczą na wietrze bardzo prywatne weneckie flagi. Jak bandery wiszą te skarpetki, gatki i cyckonosze, wiatr wydyma żagle prześcieradeł, w słoneczny, wietrzny dzień Wenecja jak wielki żaglowiec unosi się wśród fal laguny, nie ma w sobie nic z ciężkości słonego bagna, jakby szykowała się na wypłynięcie poza strzeżone przez super zaporę MOSE wejście do Laguna veneta. Z wietrznej pogody każdy stara się skorzystać, mieszkając na morzu trzeba liczyć się z tym że wilgoć jest wszechobecna a słońce i wiatr ceni się w takich warunkach bardziej niż na stałym lądzie. Zapach morskiego wiatru i płynów do płukania czuć w mniejszych calle i kanałach. Turyści "na troszkę" rzadko widzą tę prywatną, pierną, prześcieradlano - ciuchową twarz Wenecji, tak daleką od aksamitu i złota jej oficjalnego sztandaru.
Wenecja nie jest miejscem ożywianym tylko przez ruch turystyczny, czy tak po prawdzie "po godzinach" uśpionym i zamkniętym w bańce minionej chwały. Ciągły ruch na głównej arterii miasta czyli Canale Grande i na większych canale, kursujące vaporetta, tłumy ludzi oczekujących w unoszących się na falach fermate ( Mamelon by pojechać do Rygi nie musiała wsiadać do vaporetto, wystarczyło że weszła na przystanek ), mnóstwo łodzi dostawczych, znajome barwy i loga dostawców na burtach łodzi, zamiast na samochodach. Wszystko w tym mieście przeniesione na łodzie, cała ta codzienność i proza życia. Dostawy dopływają, bo tak jest najprościej i najbardziej ekonomicznie. Pod domami w kanałach zaparkowanych mnóstwo prywatnych łodzi, tak wygląda marzenie o własnym "samochodzie" w Wenecji. Wszystko to łodziowe niezwykle malownicze, nic tylko focić się na tle. To jednak nie dla uroku miasta parkują łajby, nie dla uciechy turystów przepływa wenecka wersja dostawczaka DHL, łodzie służb itd., to po prostu konieczność, zwyczajność dla mieszkańców miasta. Oni sobie żyją mimo tych turystów, coraz bardziej atakujących Wenecję.
Wenecja jest zgazyfikowana, specyficznie skanalizowana, ruły i zbiorniki cza naprawiać. Ilość łodzi z wyposażeniem remontowym kręcących się po kanałach jest zadziwiająca. Najciekawszym remontem, jaki mła widziała w Wenecji, była wymiana pali do cumowania przed chałupą. Mła strasznie żałuje że filmik z tego wylazł kiepski, mam tylko dla Was dwie fotki a to nie robi już takiego wrażenia jak wbijanie kafarem pali. Ta czynność wymaga precyzji i opanowania nie tylko rzemiosła ale i nerwów, bo łódź momentami przechyla się bardzo mocno na burtę a tu trzeba uważać nie tylko żeby ten przechył nie pogrążył łodzi w wodach kanału, ale też na to żeby nie uszkodzić budynków i broń boszsz znajdujących się pod nim starych pali. W ogóle na punkcie ochrony pali na których stoi miasto wenecjanie mają fioła, jak to określają ludzie niekumający jak zbudowana została Wenecja. Poruszanie się po kanałach ma dużo ograniczeń, po prostu nie może być inaczej. I tak w mieście zdarzają się korki, szczególnie na tych oblężonych turystycznie kanałach, niedaleko przystani gondoli bywa jak na niektórych ulicach miasta Odzi, wicie rozumicie, Wenecja też ma swoje godziny szczytu, w których ilość pływających jednostek na metr kwadratowy kanału cóś jakby duża. Gondolierzy jak taksówkarze, nie wykazują oznak szaleńczych napadów włoskiego temperamentu. Korek to korek, klient nie pędzi na złamanie karku, tylko przyjechał dla relaksacji, znaczy poczeka. Pełen luzik, trenowany niekiedy przez setki lat w rodzinach zajmujących się przewozem, czy też raczej przepływem osób na terenie Wenecji. Gondolierem niby może zostać każdy obywatel UE, tylko że to teoria. Wszyscy wiedzą że gondolierzy to wenecjanie, nawet jeżeli ich rodziny zdradziecko wyprowadziły się do Mestre, to jednak nadal to wenecjanie, tylko że tacy odrobinę mniej weneccy.
Czy da się po Wenecji przejść "suchą stopą". Jeżeli człowiek nie wybiera się na pozostałe wyspy laguny, w tym Cimitero ( Cimitero di San Michele na Isola di San Michele, drzewiej Isola di San Cristoforo, jest nadal czynny, jakby komu przyszła ochota na śmierć w Wenecji to zaznaczam że załatwienie pochówku w tym miejscu to przejście przez wszystkie kręgi piekła Dantego ), to jest w stanie poruszać się po mieście nie wsiadając na nic co pływa. Mostków i mosteczków mnóstwo, 417 do użytku wszystkich, 72 to mosty prywatne, prowadzące do domów. Tak po prawdzie to ta liczba jest zawsze tak pi razy oko, bo wbrew temu co ludzie powszechnie sądzą, Wenecja się zmienia. To nie jest skamieniałość nie do ruszenia, tak nie może być choćby ze względu na specyfikę miejsca, w którym miasto powstało. Mła w tym miejscu pragnie tyż obalić takie mniemanie że Wenecja to kiedyś był jeden wielki błysk i pod kluczyk jak u niemieckiego dewelopera a potem to wszystko zaniedbali i szlag zaczął trafiać miasto. Wicie rozumicie, nieustanne aqua alta, zmiany klimatu itd. Sorry ale to pitulenie o Chopinie, Wenecja nigdy nie była miastem bez opadających tynków, czy budynków, które groziły zawaleniem. Ludzie, to jest miasto na morskiej lagunie, pływy były tu od zawsze. Wiele razy w roku zalewana Wenecja to nie osobliwość XX wieku, choć usiłuje się nas przekonać że intensywność i częstotliwość zjawiska aqua alta zwiększyły się w ostatnich dziesięcioleciach. Wielka powódź była w roku 1966 kiedy Wenecję zalało do prawie dwóch metrów, druga w 2019. Kroniki miejskie z kolei odnotowują wielką powódź z 1240 roku, kiedy to ulice
zostały zalane do wysokości 1,5 m. Podobnie zdarzyło się w 1268 roku. Gdy
w XI w. wzniesiono bazylikę św. Marka, plac przed nią usytuowano 2
m powyżej normalnego stanu wody, nie bez przyczyny. Siedem wieków później, w połowie XVIII
wieku, woda była już 70 cm wyżej, budynków wokół było za to więcej. To nie tylko klimat i "siadanie" dna laguny, to przede wszystkim zmiany w samej Wenecji.
Dlatego w Wenecji budować trzeba z głową. Wenecjan można uznać za ojców zamordystycznych niemal przepisów budowlanych. Już tysiąc lat temu warunki stawiania zabudowy były określane, to nie było miasto w którym nawet duże pieniądze pozwalałyby na ekstrawagancje zagrażające stabilności gruntu. Mła kiedyś skrobnie coś więcej o weneckim budowaniu ale ten wpis traktuje architekturę i urbanistykę jako ramę dla obrazu ludzi, którzy Wenecję zamieszkują. Jak pisałam Wam we wcześniejszym poście na temat Wenecji, miastowi chcąc nie chcąc są ludźmi morza, dlatego nie są przesadnie sentymentalni. Nie znaczy że nie cieszą się życiem, nic z tych spraw, żadnych północnoeuropejskich depresji, miasto lubi się bawić. Mamelon i mła były w mieście akurat w tym czasie kiedy zaczynał się rok akademicki, po Wenecji kręciło się mnóstwo młodych ludzi z laurowymi wieńcami na głowie, dziewczyny dźwigały wręcz naręcza kwiatów. To absolwenci uczelni, którzy uzyskali dyplom, zgodnie z włoską tradycją są wieńczeni laurem. Po tym ulaurowaniu i wielkiej uroczystości na Piazza San Marco z wczytywaniem nazwisk "wykształciuchów", oklaskami tłumu i muzyczką, następuje ta prywatna część uroczystości czyli zaproszenie familii i przyjaciół do knajpek. Nie musi być tak że impreza wystawna, wystarczy czasem otwarte okienko za którym ktoś pichci domowe specjały ( tak nawiasem pisząc w Wenecji nie wszędzie można pichcić, do takiej "Caffe Florian" potrawy trzeba donosić ) i aperolek na popitkę. Na fotce obok, jak się bliżej przyjrzycie, to zobaczycie na mostku uwieńczoną laurem absolwentkę.
Popijanie aperoli z okazji okazji, albo i bez okazji, to taka tradycyjna chwilka dla siebie dla wielu wenecjan, rytuał podobny do porannego cappucino. Turyści bardzo chętnie przejmują ten zwyczaj. Szczęśliwie nie jeżdżą na hulajnogach, na których szaleją weneckie dzieciaki. Pewnie skończy się jak z rowerami, znaczy miasto wprowadzi zakaz ( w Wenecji możesz z rowerem przemieścić się z dworca Santa Lucia do Piazzale Roma, czyli na dworzec autobusowy i parking, przy czym rower powinieneś hym... przeprowadzić a jeszcze lepiej przenieść ). Weneckim dzieciakom zostanie katowanie murów wiekowych kościołów piłką i zażarte, głośno piskliwe wykłócanie się o to kto jest następcą aktualnego bóstwa kopaczy. Ewentualnie będą moczyć wędki w miejscach uchodzących za takie gdzie ryby biorą. Mła bardzo popiera moczenie wędek, bowiem przy tym zajęciu słodkie bambini trzymają paszcze i można przejść obok nich bez narażenia uszu na te dźwięki, które zazwyczaj wydają kiedy świetnie się bawią. Tak szczerze pisząc to ta piskliwość jest swoiście miła, bachory zdają się radośnie normalne, nie siedzą w chałupach przed ekranem i nie knują jak przejąć władzę nad światem. Są po prostu, normalnymi, radosnymi dziećmi, które jak zwykle bawią się ciut za głośno, jak na wymogi starych prukw w typie mła. Wicie rozumicie, mła już bliżej do tego pana z przedostatniego zdjątka, tupiącego przy chodziku wieczorową porą do domku, by w zaciszu domowego ogniska napić się ziółek i dać się zamruczeć kotom, rozbestwionym, bo wszystkie koty spotkane przez mła w Wenecji rozbestwione. No i to by było na razie na tyle o tej mniej turystycznej Wenecji.
Jak normalnie, aż niemożliwe. Dzieci nie w smartfonach, ludzie, tu wzdech, znajdują czas, ochotę i pieniądz by celebrować życie. Nie przed telewizorem czy innym ekranem. I to czczenie (jakie dziwne słowo , "czczenie") wykształciuchów, miodzio. To częściowo myślę że sprawa południa, ale i sama Wenecja swoje dokłada.
OdpowiedzUsuńWenecja nie pędzi jak Mediolan, jakby więcej tu oddechu i luzu, ale nie ma poczucia rozleniwienia, bowiem w mieście zawsze coś się dzieje. Południe południem ale odniosłam wrażenie że wenecjanie ciężko pracują, z tym że lubią swoją pracę wykonywać jak sztukę. Nie mam tu na myśli sezonowo zatrudnionych pracowników, naganiaczy do restauracji sprzedających "prawdziwe włoskie jedzenie", czy tym podobnych gości.
Usuń