środa, 22 października 2014

Alcatrazowanie październikowe - gryplany i aktualności.

Powolutku zbliża nam się do końca  najładniejsza  faza jesieni. Nie ma zmiłuj, czas na szarugi, siąpania i tym podobne  jesienne "przyjemności". Ogrodowa jesień w tym roku  była "odpuszczona". Nie żebym tam w ogóle do Alcatrazu  nie zaglądała, ale wszystko odbywało  się na chybcika albo w takim poczuciu  znużenia  pracami ogrodowymi że nie czerpałam z tego zwykłej przyjemności. Nie uważam  tego sezonu za szczególnie bogaty w kwitnienia,  super hiper zakupy  czy powalające odkrycia nowych roślin. Za to  niewątpliwie  był to czas wykorzystany  przeze mnie na przemyślenia koncepcji  ogrodowania. Bo Alcatraz się zmienia wraz  ze mną, krótko  pisząc - Alcatraz się starzeje. Pięknie i fajnie bo duże drzewa i rozrośnięte krzewy  "robią" dojrzały ogród, mniej cudnie jest  z bylinami. Zawsze byłam byliniarą  i najwyżej ceniłam ogrody pełne pięknie kwitnących bylin. Alcatraz  jest zatem zabylinowany do nieprzytomności. Niestety ogród bylinowy wymaga  sporego nakładu pracy żeby cieszył oczy, a mnie  zaczyna brakować  nie tylko czasu ale  i siły na ciągłe "obrabianie" rabat. Ogród, który powinien cieszyć człowieka urodą staje  się  Wielkim  Polem Pielowym, gdzie ciężko się rozluźnić i odpocząć bo ciągle  ma się przed oczami "zakres  robót" do wykonania. A mnie w ogrodowaniu akurat  nie pociąga  radość "urobienia" do padnięcia na pysk. Nie ogroduję przecież po to by się zamęczać fizycznie i co  gorsza psychicznie, bo ogród musi wyglądać tak jak to sobie uplanowałam.

Jak praca w ogrodzie przestaje cieszyć to wyraźny znak że  czas na zmiany.  Ja i Alcatraz  właśnie dojrzeliśmy  do zmiany koncepcji. Alcatraz od pewnego czasu dawał mi już do zrozumienia że albo  zaprzęgnę Dżizaasa do wolontariatu w "pełnym wymiarze  godzin" albo  będę musiała  się pogodzić  z  tym że nie utrzymam tak dużych rabat  bylinowych w jakim takim porządku przy obsłudze jednoosobowej. Oczywiście bezczelnie  udawałam że nie wiem o co Alcatrazowi chodzi, ale w końcu czas skończyć  z tym udawaniem i znaleźć się jakoś  w realu, czyli wziąć problem na klatę. Byliny tak, ale  nie w takiej ilości i niekoniecznie z tych  wymagających nieustannego doglądania. To pierwsze przyjdzie  mi w tej chwili dość łatwo ( zmęczenie wiecznym pieleniem ) , z tym drugim jako miłośniczka  irysów bródkowych, mogę mieć pewien problem.


Cóż, trzeba będzie z pewnych roślin zrezygnować i ograniczyć stanowiska innych. W innym wypadku nie dojdę  z Alcatrazem do  ładu,i  ze sobą zresztą też. Jak już gdzieś wcześniej  pisałam jako pierwsze zmiany  odczuje Ciepłe Monstrum. Z typowej słonecznej rabaty bylinowej zamierzam  zrobić mały zagajnik magnolkowy. Dwie magnolie kwitnące wiosną białymi kwiatami znajdą tam swoje miejsce -'Lennei Alba' ( już  rok  jak rośnie w gruncie) i powstała z popiołów jak  ten feniks 'Double Diamond'.  To wokół tych magnolek  będą skupiały się nasadzenia bylinowe. Magnolki  rzecz jasna nie będą jedynymi drzewo - krzakami na tak dużej przestrzeni  jaką jest  Ciepłe  Monstrum.Mam jeszcze parę pomysłów dotyczących zakrzewiania  tej części  ogrodu. Muszę pamiętać jednak o tym by nie popaść z tym sadzeniem krzewów  w "manię zakrzewiania", bo żadna przesada  ogrodowi nie służy (a większość krzewów podpija  wodę jak  to stado u wodopoju - za duża  ilość  krzewów  to wysuszona gleba ).

Zatem muszę solidnie przemyśleć  moje pomysły nasadzeniowe dotyczące krzewów bo ilość tych roślin na Ciepłym Monstrum będzie mocno ograniczona ( żadnego kolekcjonerskiego utykania na siłę ). Szlachetna rezygnacja nigdy nie przychodziła  mi łatwo, mój charakterek jest z tych  wrednawych i pazerność jest jego brzydką cechą, więc zanim cokolwiek posadzę pewne będę  przechodziła tzw. stan niepewności ( a zaraz po  posadzeniu wybrańca tzw. stan zwątpienia he, he ).  Nie ma  jednak dla mnie innej opcji, bo tylko powiększenie stanu krzewów  w Alcatrazie wybawi mnie od pielenia "hektarów". Po Ciepłym Monstrum  do przeróbki  pójdzie tzw.  Górny Landryn ( wywalenie jednych  krzewów i zastąpienie ich mniej ekspansywnymi - śnieguliczka ma swoje stanowisko na podwórku i ono jej musi wystarczyć a tawuła wierzbolistna po prostu wylatuje z ogrodu ). Miejsce po tych  krzewach zajmą różane dzikuny ( te które rosną dotychczas przy kalinie  i nie najlepiej im się wiedzie ) oraz  róże historyczne ( z tych większych ). W końcu będę mogła wykończyć porządnie placyk podkawiaczkowy,  który znajduje  się w tej części ogrodu. Zarzuciłam jakiś czas temu placykowanie po próbie kradzieży słynnej żeliwnej nogi do kawiaczka. Zostawienie na placyku podkawiaczkowym żeliwnych krzeseł i stolika dla złodzieja było bez sensu ( na sprzątanie mebelków  ogrodowych to ja jestem za leniwa ) i placyk jakoś przestał być moim priorytetem ogrodowym. Teraz w związku z rozbudową sąsiedztwa jest szansa  że kawiaczkowanie powróci.


A co planuję w najbliższym czasie. Planuję bezczelne niesprzątnięcie liści. Tzn. wygrabię tylko te z Tyrawnika a reszta zostanie  tam gdzie spadły. Czytam i słyszę  od czasu do czasu jak to pod tymi liśćmi zgnilizna, robactwo i jeszcze gryzonie ale jakoś mniej mnie to rusza niż wizja porządnie wyczyszczonej rabaty i minus piętnastu bez śniegu, a przy  gruncie jeszcze ciekawiej.  Nadgorliwość  gorsza niż faszyzm a "porządnictwo wyczynowe" może się źle skończyć. Poza tym to trochę dziwne  żeby wywalać naturalną ściółkę i  okrywać rośliny agrowłókniną, szczególnie w wypadku tych roślin przy których ważne jest okrywanie bryły korzeniowej. W ogóle na temat okrywania agrowłókniną roślin żeby  chronić  je  przed mrozami a nie tylko przed  przymrozkami, mam tzw. swoje  zdanie.

Kopczykuję, okrywam stroiszem ( gałęziami przycinanych w ogrodzie iglaków ), opatulam ściętymi pędami traw ale zabawy z agrowłókniną  sobie darowałam. Przed przymrozkami nie mam już czego o tej porze roku chronić  a  w razie  prawdziwego centralnopolskiego  mrozu to okrywanie  agrowłókniną  jest tak skuteczne jak wyrywanie zęba  widelcem. Zarówno w przypadku widelca jak i agrowłókniny ma się tylko satysfakcję że coś się zrobiło i mnóstwo bólu na dodatek. W obydwu wypadkach wiara nie czyni cudu. Niestety  nie uda mi się  w tym roku  pozbyć  przyszopia. Zarzekałam się że żadnego dołowania  a teraz mam na przyszopiu rośliny  swoje, Artamki i Ewandki. Tak to życie weryfikuje  moje  gryplany. Nic to, zadołowane mają  u mnie  zawsze dobre szanse na przeżycie a miło sobie pomyśleć że zaraz po "wyjściu z gawry" czekają na człowieka w ogrodzie  rośliny  do  posadzenia.


 Na fotce poniżej obietnica wiosny - przyszłoroczne kwiaty magnolek po opadnięciu  liści są doskonale widoczne. Jak dla mnie radość dla oczu i plasterek na nieco wymęczone tegorocznym jesiennym kołowrotkiem ( nie tylko ogrodowym ) ego.

2 komentarze:

  1. Tabazo,
    właściwie to trudno moje (nawet dwa) ogródki porównywać z Alcatrazem pod względem wielkości i zasobności, jednak czytając Twoje jesienne rozważania doszłam do wniosku, że sama już własnego podsumowania pisać nie muszę. Wystarczy, że zlinkuję do Twojego bloga ;P hi hi hi...
    Też dostrzegłam u siebie dojrzewanie ogrodnicze, pewnie jest to sprawą wieku, ale i też problemów zdrowotnych, które dały mi bardzo wyraźne sygnały, że skończyło się "rumakowanie". Trza się pogodzić z żywotem osła. Najśmieszniejsze jest to, że zmiana stylu i ogrodowania dawno już była przewidywana przez mojego Tadzia, który często w chwilach łamania gnatów po ciężkiej pracy przytaczał czarne obrazy zbliżającej się "starości i niemożności". Z trudem przyznaję rację (osły wszak uparte są!), ale zaczynam się skłaniać do zachwycania się naturą z pozycji tarasu lub innego miejsca wypoczynkowo-kafkowego. W przypadku przyznania komuś (T) racji okupuje to kolejną żmudną i męczącą pracą u podstaw. Cieszy mnie jednak dojrzewanie do ogrodowania mojego wspólnika, który składa propozycje niczym rasowy ogrodnik, znający się na roślinach i odróżniający je, ba! mający dobre pomysły! Dużą frajdę mam, że swoim gadaniem o roślinach doprowadziłam do tego, że wspólnie stwarzamy coraz fajniejsze rzeczy, a jemu wydaje się, że był taki mądry od samego początku.
    Z niecierpliwością będę oczekiwała na kolejny sezon, bo lubię zmiany w ogrodzie, szczególnie gdy będą prowadzić do ograniczenia nasilenia mojej pracy. No a poza tym, któż nie lubi zmian...
    Pozdrawiam i trzymam kciuki za to byśmy miały siły na zmiany i na kawkę na placyku lub tarasie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie - "Czas na zmiany" że zacytuję pewnego polityka. "Rumakowanie" zostawiam sobie na różne odświętne okazje, codziennoś ma być jak najbardziej ośla. Jeśli chodzi o moją wspólniczkę to nawet nie jest na początku drogi ku prawdziwemu ogrodowaniu, gdzie tam Dżizaasowi do Tadzia, he, he. Dżizaas właśnie odkryła że irysy bródkowe i syberyjskie to jednak nie jest to samo, ale nad tym dżizaasowym olśnieniem pracowałam od jakiegoś czasu z Magdziołem. Stwierdzam z pewną żałością że moja skądinnąd minteligenta siostra jest tępakiem okrodowym i to w stylu "tępa sztrzała", bo na dzidę to za mała. Znaczy za niska. Być może z czasem obudzą się w Dżizaasie jakies ogrodowe instynkta ale jak na teraz to jest z tym cieniutko.

    OdpowiedzUsuń