czwartek, 13 listopada 2014

Alcatraz listopadowy zadziwiająco kolorowy - rozważania o ogrodzie tak czystym że niemal sterylnym

Coś  w tym roku faza jesieni zwana złotą długawa. Na ogół na początku drugiej dekady listopada Alcatraz jest już łysy  jak  Kojak. Choć może to nie jest tak do końca dobre porównanie bo nie wycinam do zera zdechłych bylin i nie robię  tzw. glancu ( lubię jak szron ozdabia zaschniołki bylinowe albo śnieg  je oprósza, a bardzo porządne ogrody, wygrabione przed zimą do nieprzytomności jakoś mnie nie podniecają ). W naszym ukochanym Kraju  Kwitnącej Cebuli panuje  mania wygrabiania "do zera". OK. drogi zasypane mokrymi liśćmi ( wychlastanie zębów  na takiej zaliścionej dróżce to  nie jest fajna sprawa ), jakieś trawniki, rośliny uprawiane na ciężkich glebach albo te szczególnie wrażliwe na brak "przewiewu glebowego" - to  rzeczywiście wymaga  odliściowienia, ale wygrabianie absolutnie wszystkiego jak leci?! Po jaką cholerę w ogrodzie bawić  się w porządek na granicy sterylności, Jakieś  to takie z lekka sztuczne i  moim zdaniem niespecjalnie ładne  ( o gustach jak  wiadomo się nie dyskutuje ). Dlaczego zafiksowanie na punkcie wyczynowego używania grabek w ogrodzie  uważam za takie sobie działanie - jak dostajemy dar w postaci okrywy z opadłych liści to  nie korzystanie z niego jest dla mnie sprzeczne z duchem ogrodowania w zgodzie z naturą. Czuję  jakiś  fałsz w tych dużych a wychuchanych przed zimą ogrodach, szczególnie tam gdzie uprawiane są  też byliny.  Te łyse place ( bo ciąć "łęty" trzeba mimo tego  że wiele bylin lepiej znosi zimę z pozostałościami po cieplejszych porach roku ), wygrabione ze wszystkich liści tylko czekają  na mroźną, bezśnieżną nockę.

No tak, ale co zrobić żeby byliny się nie rozsiewały do nieprzytomności, jak uchronić rośliny przed robactwem i gryzoniami? Jak coś się okrutnie rozsiewa to przeca i tak  trzeba się  natychmiast po przekwitnięciu rośliny pozbyć nasienników. Na ogół  znacznie wcześniej niż tuż przed zimową  porą. Robactwo i gryzonie - na starannie wygrabionej rabacie nornice zeżrą  hostę tak samo jak na tej z liśćmi, przypadki jednej z moich ciotek i koleżanek  forumowych wyleczyły mnie ze złudzenia pod tytułem "Pozbywanie się liściowej ściółki gwarantuje nienaruszalność roślin". Otóż wywalenie ściółki niczego nie gwarantuje. Rola wspomagająca takiego wywalenia w procesie  odnornicowania zdaje  się daje tylko tyle że nornice pójdą wcześniej spać a wiosną  się obudzą z większym apetytem i wybiorą akurat tę roślinę, którą okryliśmy przepisowo wtedy kiedy ziemia była  już  lekko przemrożona. Przy korzonkach takiej  rośliny wszak  jest cieplej a świeżo zbudzona nornica już tak  wpasuje  termin obiadku, że odkrywając po paru ciepłych dniach roślinę, odkrywamy  tylko miejsce po niej. W wojnie jaką toczymy o nasze rośliny z gryzoniami chyba jednak najlepiej sprawdzają się kosze i pojemniki stosowane do ochrony bryły korzeniowej i sojusz strategiczny z naturalnymi wrogami gryzoniowego tałatajstwa. Jak zima  ostra, rabaty bylinowe sporawe a my w ramach walki  pozbyliśmy się naturalnej ściółeczki z liści to szlag nam i tak rośliny trafi, tym razem z powodu aury.

Takie mam sobie przemyślenia po szczególnie ciepłej jesieni. Drzewa zrzucają liście wtedy kiedy trzeba, było długo ciepło więc jeszcze teraz   jest ich u mnie trochę na drzewach.  Jak jesień  zimna to zlatują wcześniej. Tak mniej więcej w tym  terminie w którym nornice chodzą spać, he, he. A "robactwo" co to się  pod  liśćmi  przed zimnem  kryje nich się dalej w Alcatrazie bezczelnie szarogęsi, ogród  bez  żyjątek to  jest dla mnie ersatz ogrodu. Wychodzi na to że  Alcatraz  nie ma szans na bycie prawdziwie eleganckim ogrodem. Nie dość że otoczenie łódzkie to jeszcze ogrodująca leniwa i liści nie sprząta. I jak to z tymi liściorami na rabatach ten ogród  wygląda! Glanzu ogród  nie ma, więc i klasy, he, he. No cóż, to pewnie z tęskonty mieszczucha  bierze się u mnie umiłowanie woodlandowych  klimatów i niechęć do wygrabiania absolutnie wszystkiego co tylko da się  wygrabić.

I tak sobie w okolicach połowy listopada  z Alcatrazem żyjemy, on jeszcze kolorowy, ja nadal słodko rozleniwiona. Podziwiam resztki czerwieni i żółci na drzewach, radosne  kolory owocków róży i berberysu, zieleń liści bodziszków żałobnych i zimozielonych paproci. Grabki  stoją sobie w kątku, od czasu do czasu  coś tam przeszkadzającego nimi  grabnę, ale bez przesadyzmu. Koty ostatnie nornice  przynosiły w  końcówce października, może  wraże gryzoniowe futrzaki poszły już spać i  nie tęsknią do zakazanych posiłków.  Luli, luli,  kaprawe nornicowe oczka zmruż. Wiosną kocia brygada kasacyjna już będzie czekała aż je otworzysz! He, he! Nie ma to jak świeżo obudzona  wiosenna  dziczyzna! Aha, sfociłam przyrosty  ufoludka, to ten mały "niebiewski" iglaczek na jednej z fotek.  Rośnie  w  hym.....tego....zabójczym tempie. Może na ufoludkowej planecie czas inaczej biegnie, "normalne" tempo osiągnięcia  przez  świerczka dojrzałości to jakieś  100 ziemskich lat. Mimo tego wolnego tempa wzrostu  ufoludek nie zostanie  eksmitowany  na  rodzimą planetę przez  tunel czasoprzestrzenny. Zamierzam  dosadzić w okolicach jego  "zamieszkania" małe, iglacze towarzystwo.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz