wtorek, 1 marca 2016

Marzec - nareszcie!

Rano w poniedziałek otwieram ślepię i co ja widzę - pełna groza, zima nam powróciła! Szczęśliwie nie w mroźnej i paskudnej wersji, tylko taka lżejsza przyprószona śnieżkiem. Żadnych kretyńskich zasp, trawa spod śniegu widoczna ale gałązki drzew i krzewów po zimowemu urocze. Czym prędzej wylazłam na dwór w celu zapoznania się z tempertaurą ( nasz termometr coś ostatnio się nie spisuje, chyba czas na nowy zakup ) i odetchnęłam z ulgą. Pluchowato, w okolicach zera, żadnych ekscesów.  Tak, tak naprawdę głęboki oddech, wielka, wielka ulga  - to nie powrót zimy tylko coda, ostatni akord i początek napisu  "The End". Można nacieszyć oczy śnieżnym widokiem bez obawy że zima zalegnie nam do połowy kwietnia ( jak to miało miejsce parę lat temu ). Luty znaczy pożegnaliśmy w wielkim stylu, ślicznie ośnieżone drzewa, krzaki róż i nie tylko róż, zaschniołki bylin, zaczynającą kotkowanie wierzbę - wszystko wiosennie nastrojone, zielonawe i napęczniałe a pięknie przez odchodzącą zimę przystrojone. A teraz śnieżek stopnieje, ziemia się napije i  wiosenne byliny i cebulaczki dostaną potrzebnej im wilgoci. Wszystko po książkowemu, łagodne przebudzenie wiosny.


Budzę się we wtorek i "Co ja paczę?" - ja "paczę" że śnieg dalej wali z nieba, z topnieniem jest tak że mam burą breję na podwórku a niebo jest szare jak życie chłopo - robotnika za PRL - u. Lecę do kompa, włączam internety, sprawdzam prognozy wróżów od pogody a tam stoi jak byk  - owszem będzie coraz piękniej i cudniej,  z tym że przez najbliższe dni to jednak do doopy. Taaa, pierwszego marca taki numer! No właśnie, dziś już marzec, kalendarzowo i astronomicznie niby jeszcze zima, dla ogrodujących już jednak przedwiośnie - dziwna pora roku. Rozpoczynanie wegetacji, wiosna tworząca się w zwolnionym tempie, preludium  wybuchu zieleni. Przedwiosenność  już wisi w powietrzu, niesie się zapach wilgotnej ziemi spod tego śniegu,  zaraz,  jak tylko wylezie słoneczko da się wyczuć delikatną woń przebiśniegowych dzwonków, świeży zapaszek małych cyklamenowych kwiatków. Potem dojdzie do tej wonnej symfonii cierpki zapach rozwijających się pąków liści brzozy i niestety kocioszczynkowa kompozycja perfumiarska w okolicach bukszpanu ( sam bukszpan pachnie mało ciekawie, a do tego mój jest namiętnie   perfumowany przez przychodzące do nas kocurki  ). Nic jeszcze nie jest okazałe, wszystko podskórne i ukryte, zawalone ciężkim deszczo śniegiem,  a jednak dające się wyczuć, wyśledzić i jednoznacznie opisać - przedwiośnie się zaczęło!
Czuję się jak Muminek, który wyczuł wiosnę zanim zdążyła się ona objawić ( niekumatym polecam cykl książkowy o Muminkach, nie wiadomo dlaczego traktowany jako literatura przeznaczona dla pędraków ).


Koty zdenerwowane tym dziwnym, śnieżnym rozpoczęciem przedwiośnia napadają na kaloryfer kuchenny ( ten najlepszy do śledzenia podwórkowego życia ) i siebie. Ja udaję że robię ważne rzeczy, znaczy coś tam klecę półprawniczego, usiłuję sprzątać ( ciężko mi idzie ) i bezczelnie zastanawiam się pod jakim pretekstem tu by się uwalić i zacząć rozkoszować lekturką albo filmidłami. Grzeszne myśli zakupowe mi się od czasu do czasu w synapsach tworzą, staram się walczyć ale tradycyjnie przeżynam sama z sobą. Powinnam się skoncentrować na czymś bardziej potrzebnym ogrodowi niż  takie Glaucidium palmatum czy Anemone pseudo - altaica var. rosea. Co jednak robić kiedy to delikatnie, niezbyt długo kwitnące rośliny skradły mi spokój a długo kwitnące hortensje bukietowe nijak mnie nie ruszają (  macrophylle nie chcą z Alcatrazem współpracować ). Podglądam znajome blogi, Gardenia się znajomkom odbija. Jak sobie obejrzałam parę zdjątek z Gajowego blogiego  Ogród i ja to trochę się dziwię że tylko na odbijaniu się skończyło, mogło dojść do womitów. Mamelon i ja w zeszłym roku zaliczyłyśmy podobną wystawę i już wtedy coś czułam przez skórę że to jest absolutnie nie moja bajka. Mamelon wyglądała jakby cytat jej zawisł na ustach - " to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic". Może dobrze że nie uczestniczyłyśmy w części artystycznej bo by było - "Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są", he, he. Stare raszple z nas, ciężko wykrzesać paniom starszym entuzjazm na różne takie projekta. Cudowny tautologiczny zwrocik "doświadczenie znane z autopsji" doskonale obrazuje przyczynę naszego uodpornienia na  prezentacje, marketingi i tym podobne wystawowe nieodłączności.


Wystawy nas nudzą ale lubimy szkółkingi i kiermasze. To nie jest tak że tylko rarytety człowieka kuszą, że koniecznie musi być Okaz rzadkospotykanensis żeby człowiek uznał zakupy roślinne za udane. Czasem wystarczy tzw. babowy pierwiosnek czy dziadkowy bodziszek, kupiony gdzieś na targowisku żeby człowiek czuł ten dreszczyk podniecenia, radochę że oto udało mu się zdobyć coś w sam raz dla ogrodu. Na wystawach kiermaszowanie jest takie bardziej hurtowniane, cebule, tzw. hity bylinowe, duże szkółki, którym wypada pokazać ofertę. To co mnie akurat kręci prawie nie występuje, kolekcjonerskie irysowe sprawy w ogóle odpadają w przedbiegach, rarytetki inne niż irysowe to ja też inaczej pozyskuje, babkowo- dziadkowych roślin praktycznie nie ma. A na kiermaszu czy podczas szkółkingu zawsze coś się  wynajdzie, ustrzeli i dorwie. Polowanie na rośliny a chadzanie na wystawy  ma się do siebie tak jak  seks "na dziko" do czytania ogłoszeń zamieszczanych w Monitorze Rządowym o zamykaniu spółek kapitałowych . No spółki się zamykają ale dla mnie nie dzieje się nic. "Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic".
Dzisiejsze fotki przedstawiają mały, marcowo ośnieżony fragment podwórka.

12 komentarzy:

  1. U mnie nie lepiej... topnieje, nasypie... dziś cały dzień pada :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaa, topnieje,nasypie i tak w kółko.

      Usuń
    2. Lepiej nie da się tego ująć... :/

      Usuń
    3. Tylko ja już mam czekiwania rozbuchane, sekatorki czekają, grabki naszykowane a tu doopencja pogodowa. Dziś było słonecznie ale śnieg zalegał, co można było w ogrodzie zrobić? Humor mam nie najlepszy przez taką pogodę.

      Usuń
  2. "tradycyjnie przeżynam sama z sobą, kropka nienawiści"- bardzo dobre. Dziękuję za obfity komentarz, odpowiem. Szkółking, czyli takie realne wycieczki do szkółek?
    Dialogi faktycznie bywają bardzo niedobre, ale to w necie głównie, na żywo jest słodziaszczo :-]
    Pięknie nam się marzec zaczął, tak uważam, nie dość, że wszystko się podlewa i nasiąka, to jeszcze zyskałam tydzień nieróbstwa. Tzn. tydzień-na-ogarnięcie-się-wreszcie-i-zabranie-za-robotę. Świętując ten nieoczekiwany śnieg nic jeszcze dzisiaj nie zrobiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joł, określenie szkółking wymyśliły Vita z Artamiszczem na tzw. tour de szkółki. Porządny szkółking to przynajmniej trzy szkółki zaliczone ( czytaj kipisz i przeoranie w poszukiwaniu roślin ) jednego dnia. Urządzany jest przez skrzyknięcie, wykonywany w grupie przemieszczającej się należycie opróżnionym samochodem ( bagażnik pusty to za mało ). Grupa jest bezwzględnie konieczna do dyskusji prowadzonych podczas zakupów i wyrywania sobie co lepszych i rarytetniejszych roślin. Szkółking dzieli się na etapy bez wsparcia ( nie udało nam się dorwać szkółkarza, dręczymy personel albo rodzinę, ewentualnie informacyjnie katujemy tablecik czy tam cóś ) i etapy ze wsparciem ( szkółkarz został dorwany, był terror, wizyta na rozsadnikach, wymuszanie sadzonek ). Po szkółkingu odbywa się korekta nasadzeń. Przed szkółkingiem wskazane jest zapoznanie się z własnymi chciejstwami, ogarnięcie planów nasadzeniowych i solidne poczytanie o roślinach ( tzw. wartość edukacyjna szkółkingu ). Szkółking bez bazy i podkładu edukacyjnego czyli szkółking spontaniczny miewa przykre konsekwencje. Tak to wygląda szkółkingowanie. Też się leniwię, z tym zebraniem się w sobie ciężko mi idzie. Szczęśliwie dziś u mnie słońce wylazło!

      Usuń
    2. dziękuję za obszerne wyjaśnienia :-) wartość edukacyjne szkółkingu jest nie do przecenienia. Z drugiej strony- gdzie wy znajdujecie takie szkółki, w których jest coś, dla czego należy katować tablecik?
      Jednak cenię sobie szkółking spontaniczny, na równi :-)

      Usuń
    3. Czasem się zdarza że trafiamy na tzw. cichy urobek, który ktoś tam sobie na boczku, eksperymentalnie bo rarytetność. Jak kota nie ma w domu to myszki tablecik, abordaż i uprowadzenie zielonego, he, he.;-) A tak naprawdę to czasem nam się zdarza że dopiero w szkółce poznajemy coś fajnego, co szkółkarz sam dla się robi. Stosujemy wtedy bezczelnie przymuszanie do rozmnażania ( niejedna partia polityczna może się od nas uczyć ), poczytuję sobie za sukces namówienie J.S. do mnożenia Geranium 'Turco' i jeszcze paru innyh roślin. Macki mamy takie że w Polskę daleko sięgają, wyprawy szkółkingowe od Wielkopolski po Lubelszczyznę urządzamy. Masę ciekawych ludzi człowiek poznaje na szkółkingu, no bo jak już się daleko się jedzie to o "swoich forumowych" się zahacza a oni znają dobrze szkółkarzy ( i nie tylko szkółkarzy ) ze swojego terenu. Fajna sprawa.:-) Szkółking spontaniczny rodzi niebezpieczenstwo wykopków, he, he.

      Usuń
  3. Ja już kilka dni temu w ramach zaklinania wiosny posiałam na parapecie groszki pachnące i lobelie, a tu bach, śnieżyca. Może trzeba było co innego zasiać.

    Jako naturalizowana poznanianka przeszłam się na Gardenię spacerkiem i po raz kolejny doszłam do wniosku, że takie targi to trochę za bardzo przypominają mi przerwę w szkole, żebym belfrzycą będąc mogła czerpać z nich prawdziwą przyjemność. Do tego jak prawie wszystkie targi były fatalnie oznaczone i jestem pewna, że nawet nie udało mi się wszystkiego obejrzeć, bo moja orientacja w terenie jest ujemna. I do tego po raz kolejny przekonałam się, że albo ja nie wiem nic o niczym, albo produkcja współczesnej polskiej florystyki jest paskudna i wiele w niej styki, a niewiele flory. To samo projekty ogrodów prezentowane na targach. Ech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oczekuję na sianie groszków w gruncie, niestety z Felicjanem zasiewy parapetowe nie przejdą.
      Oblookuje różne relacje z wystawy i jasną żarówą, neonem z Las Vegas wyświetla mi się w głowinie że bywanie na wystawach to nie jest sport dla mnie. Z byciem zwiedzającym na takiej imprezie wiąże się uczucie totalnego rozjechania moich oczekiwań w stosunku do realu, mam z tym tak jakbym musiała oglądać festiwal piosenki żółnierskiej w Kołobrzegu - przymus i nie te pienia. Zastanawiałam się czy to tylko tak mi się robi z polskimi zielonymi wystawami, czy taki show w Chelsea też byłby dla mnie nudą? Może nowości szkółkarskie, czy projekty by mnie bardziej kręciły ale wcale nie jest powiedziane że na londyńskiej imprezie bawiłabym się że uhaha. Ja w ogóle nie przepadam za tłumami, a na takich wystawach człowiek w masie to łobowiązkowo - święto ogrodnictwa, spęd, te klimaty. Lepiej żeby Tabazella w domu albo w ogrodzie coś tam sobie upituliła niż się po wystawach szlajała.

      Usuń
  4. Womity no prawie że były. Myślałam że beznadzieja opisana na blogu moim zostanie krytycznie przyjęta, ale nie, z czegom rada. Nie tylko ja tę beznadzieję czułam. A już się bałam, że zrzędzę, mędzę, wyjdę na jędzę.
    Śnieży dalej, taka wiosna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że następna wystawa przełamie kolejne schematy w postrzeganiu ogrodnictwa, znaczy oczekuję na sprzęt AGD należycie wyeksponowany. Lodówka w formie krasnoludka ( rzecz jasna łolbrzyma ), bardzo przydatne w ogrodzie grille, wspomagane elektroniką, wraz z dyskretnym zestawem kuchennym ( "ciąg" wykonawczy - zlewozmywak z podłączeniem wod - kan, urządzenie typu rozdrabniarka - mikser, przyrząd grający fajne kawałki, z tym szczególnie ulubionym "Seksualnie Niebezpieczna" odtwarzanym automatycznie co kwadrans i tym podobne udogodnienia przeznaczone dla ogrodujących. Pełnia zielonego szczęścia, he, he.;-)

      Usuń