piątek, 8 września 2017

Codziennik - półsłoneczny dzień po "lanym" tygodniu

No i mżyło i lało, a później lało i  mżyło. W przerwach wodna zawiesina w powietrzu, za mało żeby to kwalifikować jako mżawkę ale za dużo  żeby można było powiedzieć "O, dziś piękna pogoda!". Do doopy, Moi  Mili, do doopy! Jakby tego było mało dopadły mnie stare kontuzje, no czułam że mam plecy - bardzo mocno czułam. Wicie rozumicie, ból typu  a jakby tak wejść na drugie piętro kamieniczki i wykonać skok  uśmierzający. A co lepsi chińscy akupunkturzyści wynieśli się z Odzi na Zgniły Zachód, więc pomoc  będzie  taka na pół gwizdka ( ani słowa o rehabilitacji NFZ bo zagryzę, mnie boli teraz a nie za rok ). W związku z sytuacją zdrowotną nawet wyprawa na Piotrkowską wydawała  się cóś niepewna, no chyba żebym  odkryła jakiś gabinet przy naszej głównej ulicy. Tak to wyglądało jeszcze wczoraj. Dziś od rana słoneczko i kręgosłup jakby znów poczuł  że powinien  pionować człowieka, no lepiej jest ( choć daleko temu stanowi do błogiego zapomnienia o tym że posiada się kręgosłup ). Nie na tyle  żebym potupała na  Piotrkowską ale inne zaległe obowiązki mogę spróbować wykonać. Na ten przykład spaczyć wiadomo co  i wysłać wiadomo gdzie, choćby przy pomocy osób trzecich a nawet czwartych ( poruta na całego ).

Co owego u kotów? Kocie  życie jak w Madrycie że sparafrazuje  fragment dziełka "Byczek Fernando", bestie rozkapryszone  do niemożliwości majo  żądania. Rekonwalescentka uważa że musi  zjeść dokładnie tyle  żarcia  ile ją ominęło  podczas  choroby  ( spowodowanej zechlaniem tego czego nie trzeba było chlać ), więc walczę żebym tym razem nie musiała jechać do veta z przejedzoną do niemożliwości kotą. Okularia reaguje  tyko na imię Znajdosława, nie wiem dlaczego.  Być może ma jakiś problem psychologiczny, kompleksy  z  kocięctwa  albo cóś ( wyraźnie  nie lubi imienia Okularia, nawet w zdrobnieniach typu Okularek, Okulasek,  Okulutka ). Szpagetka jest obrażona na cały świat bo  gastryczne  przypadłości Sztaflika zdetronizowały ją jako Wielką Pacjentkę w Nieustającej Rekonwalescencji. Szpagetka owszem, posiada druciki wspomagające nóżki ( nasz mały robocopek pilnujący porządku czyli hierarchii wśród  domowników - najpierw  zawsze ona, potem reszta pospólstwa ) ale i innym czasem zdarzają się przypadłości (  które w okresie rekonwalescencji są wykorzystywane jako pretekst do szarogęszenia ). Chłopaki odfrunęły, Lalenty i Felicjan spali chyba dwadzieścia pięć godzin na dobę. Już się zastanawiałam czy im krwi nie utoczyć  i na obecność podwyższonej glukozy nie zbadać.  Senność z nich wyparowała wraz z pojawieniem się słońca, słyszę ich ryki z ogrodu ( odgłosy Rudego też słyszę, chyba  będę dziś przemywać podrapki a utoczenie juchy to chyba późniejszą jesienią się  wykona ). Aha, Lalek miał incydent  pod tytułem "Syn węglarza",  znaczy  zdrzemnął się w wiaderku używanym do noszenia węgla i wywalania popiołu. Ależ byłam szczęśliwa!





A co nowego w ogrodzie? A w ogrodzie czuć już jesień. Nie jest to jeszcze jesienność pełną gębą ale nie nazwałabym  już zieleni   Alcatrazu  późnoletnią. Niestety nie wszystko tą jesienią będzie takie jak trzeba - trzmielina  wielkoowocowa nie ma już  czerwonych liści ( w sierpniu miała ) a zamiast cud owoców wiszą mumioły, jarzębina pendulka zachowuje się podobnie, tylko troszki owoców się ostało. No ale to takie tam  "niewypały sezonowe", gorzej jest kiedy trza  i to na tempo szukać miejsca dla drzewa. Jarzębina pospolita 'Autumn Spire' zaczęła  niepospolicie gubić liście, w inny sposób niż zdarza się to jarzębom mającym problem z grzybkami ( liście nie opadały tylko schły ). Miejsce na  Suchej  - Żwirowej okazało się za żwirowe i za suche, drzewko wyląduje w Alcatrazie i  chyba mi przyjdzie paciorkować w  jego intencji  bo nie wygląda dobrze. Długo padający dżedż chyba trochę spowolnił zdychanie jarzębinki ale za to wyraźnie nie posłużył prerióweczkom. Znaczy trawki leżą a powinny na baczność stać jak szeregi  OT przed Antonim. A tymczasem nie mamy parady tylko siermiężny real niesłodzony i to co powinno być w pionie to wylega i "stoi horyzontalnie" jakby  to zapodali spece od propagandy. No cóż, "Zawsze coś"  jak mawiała pewna mucha  z profesjonalnie amatorskiego animowanego filmiku.





Na szczęście nie samymi jarzębowo - preriówkowymi  problemami człowiek w ogrodzie  żyje, są słodkie chwile z różnymi takimi ulubieńcami.  Ukochane anemonopsisy jak zwykle nie zawiodły, bardzo dzielnie kwitną ( w tym roku wyjątkowo długo ). Kiedy je sprowadzałam straszne się bałam że odmiana "ogrodowa" będzie sprawiać problemy. Tymczasem to właśnie ona najszybciej się rozrasta, najobficiej kwitnie, nie podłapuje  grzybów i w ogóle zachowuje się  jak mało problematyczna roślina. Śmiem twierdzić że to gatunek jest wrednawy, tak przynajmniej wynika z moich alcatrazowych obserwacji.  Oczywiście człowiek zawsze chce tego czego akurat nie ma - żebyż ten cholerny gatunkowy japoniec tak długo kwitł jak jego "ogrodowa" odmiana! Te płateczki z lekkim fioletem, pojedynczy okółek płatków i prostota dziczyzny. Ech!  A one kwitną i owszem ale  tak sobie od niechcenia, bez wielkich och i ach, tak sobie obficie i nie tak długo jak ogrodowiec.  Piękne rośliny ale wcale nie łatwo je oswoić. Muszę gatunek chyba dopróchnicować, leśność najlepiej tak nawozić.  Ale mam wymagania wobec roślin, one kwitną co ponoć nie w kazdym ogrodzie się zdarza,  a ja narzekam że krótko ( taa, szklanka dziś jest do połowy pusta ). Czyżbym potrzebowała do szczęścia tzw. bylin estetycznych ( u Meg odkryłam takie cudo ). Na szczęście cyklamenki, które właśnie zaczynają wyłazić są cóś mniej grymaśne. I dobrze, przynajmniej nie mam  się nad  czym pastwić (  plecki znów zaczynają pobolewać, chyba stąd to wyłażące  nawet przy opisie ogrodowych ulubieńców malkontenctwo ). Do zalegania prozdrowotnego przystąp!
 






4 komentarze:

  1. U mnie też leje i dodatkowo jestem zalana robotą :/ Ale już niedługo i będę nadrabiać zaległości :))))))
    buziaki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mie coś widać światełko w tunelu ale tfu, tfu, tfu! Żeby to nie były światełka nadjeżdżającego z przeciwka nowego nawału obowiązków.

      Usuń
  2. A my mamy kotkę, Kokę, która miewa incydenty "Córa Kominiarza". Bardzo interesuje się, od czasu do czasu, kominem letniej kuchni. Fajnie obudzić się obok kotka, który na codzień jest biały, a czasem... (Nasze wchodzą i wychodzą kiedy im pasuje. Niestety)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lalenty ma na sobie różne odcienie szarości, choć z urodzenia sierść na nim biała jak mleko z czarnymi, nielicznymi plamami. myślę że Lalenty się maskuje i dostosowuje do otoczenia, jest szary jak szara rzeczywistość. Hym... może go do Obrony Terytorialnej Antoniego zapiszę jako cichociemnego, nadałby się ( trochę gułowaty ale OT to też ciaparajdy ). No i może kasę jakąś by kocizna zarobiła ( na łupy nie liczę ).;-)

      Usuń