sobota, 4 maja 2024

Lombardia - Lago Como


Pierwszy dzień kiedy miało nie padać, słonecznie i dobra widoczność - to było nasze okienko pogodowe, które postanowiliśmy wykorzystać aby obejrzeć Lago Como, jak największą jego część czyli obie odnogi - Ramo di Lecco i Ramo di Como. Como ma bardzo rozbudowaną linię brzegową, chociaż jest dopiero trzecim co do wielkości jeziorem  Włoch,  to linia brzegowa jest dłuższa niż linie  Lago Maggiore i Lago Garda razem wzięte. Część północna jeziora czyli Ramo di Colio wchodzi głęboko w Alpy,  otaczające ją szczyty osiągają  nad tą odnogą wysokości 2600 metrów n.p.m. Na krańcach południowych szczyty osiągają wysokości 1200 -1470 metrów n.p.m., zaś najbliższe brzegom wzgórza dochodzą do  600 - 900 metrów n.p.m. Zbocza spadają ku wodzie bardzo stromo, więc widoki są z tych zapierających. Miasteczka nadjeziorne to parę rzędów  domków postawionych na tych mniej stromych kawałkach gruntu. Największą osobliwością południowo alpejskich jezior jest specyficzny mikroklimat, jaki się tworzy wokół tych zbiorników. Ogromna ilość wody w jeziorze, która nagrzewa się  w ciągu lata, niweluje w bardzo znacznym stopniu  ostrość zimy. Wychłodzona w ciągu zimy i zasilana zimnymi wodami górskich rzek, potoków i strumieni woda łagodzi letnie upały. Dzięki temu klimat jest fantastycznie łagodny, rosnące nad brzegami  palmy, cyprysy, oliwki, drzewa cytrusowe robią niesamowite wrażenie oglądane na tle zaśnieżonych szczytów Alp.

Podjechaliśmy do miejscowości Lecco w której jest kolejka linowa wjeżdżająca na Pizzo d'Erna, szczyt  w Prealpach Bergamskich, wznoszący się 1375 metrów. n.p.m. Kolejka linowa rzecz świetna bo zdobywania szczytu via ferrata nie należy się po paniach starszych spodziewać ( pokonałyśmy rozmarzenia alpinistyczne  Dżizaasa i Jądrzeja wzrokiem, w zamian za co byłyśmy bawione historiami o śmigłowcach przerywających zawieszenie kolejki, do czasu kiedy śmigłowce ratunkowe nie zaczęły się kręcić nieopodal - szukali niedaleko nas jakiegoś nieszczęśnika,  latali wzdłuż zbocza powyżej ). Na górze niespodziewanie ciepło i łagodny wietrzyk. Może to była owa słynna breva więjąca z dołu do góry, znaczy znad jeziora? Mła rozebrała się do rosołu, znaczy T-shirta i oglądała sobie jezioro w dole i góry w śniegu, stojąc w topniejącym śniegu.  Mła się bezczelnie przyzna że w pewnym momencie to nie widoki jeziorne ją najbardziej kręciły. Alpy w śniegu, dalekie szczyty w Szwajcarii doskonale widoczne z Pizzo d'Erna mła interesowały, przez moment nawet głupio pomyślała czy dałaby jeszcze radę tak via ferrata. Na szczęście zobaczyła stadko podobnych do niej pań starszych zmierzające do jadłopoju przy  kolejce i oprzytomniała.

"Nie dla mnie sznur samochodów Niech dalej jadą wprost przed siebie", było, minęło, samoubijczych ciągot nie mam. Jakże miło że są kolejki linowe, takie sam raz dla upasionych pań starszych.  W drodze powrotnej orientujemy się że poza francuską starszą parą ta nieliczna grupka, która szczytowała i panie starsze obozujące w jadłopojni to rodacy. To naszych poniosło z rana na te serpentyny w Lecco coby radości górskich zażyć. Serpentyny po których jazdę Mamelon zniosła z niespodziewaną godnością, żadnych jazd do Rygi, które Mamelonu się czasem zdarzają mimo pobrania leku. Doszliśmy wspólnie do wniosku że Mamelon wyrosła z okresu womitnego, ewentualnie podkład z wieczornego wina  nadal  wykazywał  działanie rozluźniająco - rozrywkowe. Mamelon była cinżko zdumiona zachowaniem swojego organizma, bo raczej  zazwyczaj nieodczuwany lęk wysokości mógłby mu zagrażać a nie choroba lokomocyjna.

Kiedy przejeżdżaliśmy  przez  Lecco w kierunku tunelu prowadzącego do drugiej odnogi jeziora, mła się przyjrzawszy temu  sporemu jak na jeziorne warunki miasteczku i ze zdumieniem odkryła że to nie baza turystyczna a  całkiem uprzemysłowiona miejscowość. Hym... pewne rzeczy mogą się nam nie zgadzać z  obrazem krystalicznie czystych jezior i cudownych nadjeziornych miasteczek powszechnie funkcjonującym w wyobraźni "turystycznej".  Weźmy choćby kwestię tych  czystych wód, w przeszłości to i owszem,  jezioro było  niezwykle czyste, woda w nim przejrzysta a ryb od groma i ciut, ciut. Jednakże teraz jakość wody w Como w niektórych miejscach pozostawia wiele do życzenia, oględnie pisząc. Przyczyna jest prozaiczna - brak oczyszczalni ścieków w nadbrzeżnych miejscowościach. Jedno szczęście że Como jest jeziorem przepływowym bo gdyby nie było  to przy takim oblężeniu turystycznym  kiepścizna po całości.

Wiem, wiem, mła tu prozaicznie o tych oczyszczalniach a Wy na fotkach widzicie przejrzyste wody. Ba, Jądrzej nawet wynalazł pescherię, podającą  rybki z własnych połowów i było zajadanie się jakimś rybim endemitem. Mła tylko nadmienia że miejscami rajskie okoliczności nie są aż tak rajskie, bo i problemy natury technicznej i różne inne przyczyny spowodowały że słabo się myślało  nad zachowaniem jakości wód Como, zwalając wszystko na siły natury. Na szczęście Włosi zdają sobie sprawę że zarżnięcie kury znoszącej złote jaja to kiepski biznes i od jakiegoś czasu usiłują rozwiązać problem. Część nadjeziornych miejscowości to w końcu miejsca turystycznych pielgrzymek, mnóstwo ludzi żyje tu z turystyki. Jezioro zawsze przyciągało ludzi spragnionych łagodności klimatu i pięknych widoków, w  tym wypadku prawdą jest twierdzenie że już starożytni Rzymianie et cetera, et cetera. Tak konkretnie to Wergiliusz i Pliniusz Młodszy wychwalali uroki Como.  My wylądowaliśmy właśnie w  takim miejscu, które funkcjonowało  już w czasach rzymskich. Wówczas nazywało się Bilacus, dzisiejszą nazwą tej miejscowości chrzci się przybytki mające aspirację uchodzić za połączenie piękna z luksusem. Mowa o Bellagio, które uważane jest  za najpiękniej położone z nadjeziornych miasteczek. No cóś w tym jest, mła przyznawa że nawet tłumy turystów nie są w stanie zabić uroku Bellagio, choć bardzo się starają.

Miasteczko jest niby typowe, znaczy parę rzędów domów wznoszących się nad  promenadą ale w tle dłuuga historia. W parku Villa Serbelloni i w Muzeum Archeologicznym Paolo Giovio znajdują się rzymskie artefakty pochodzące z terenów Bellagio - ołtarz poświęcony Jowiszowi i tablica upamiętniająca Marco Plinio z familii Ufentine. Bellagio od początku  istnienia podobało się możnym i bogatym, Juliuszowi Cezarowi  do tego stopnia że postanowił ożywić okolicę sprowadzając greckich kolonistów. To było takie cóś za cóś, bowiem Juliusz Cezar zaciągnął do legionów sporo młodego chłopa pomieszkującego nad jeziorem, więc wziął i wyrównał demografię. Wówczas, wraz z greckim desantem  pojawiły się nad brzegami Como oliwki i drzewa laurowe. Rzymianie przywlekli nad jezioro kasztany jadalne, cyprysy i mnóstwo roślin zielnych.  Czasy rzymskie to pierwsza wielka zmiana środowiskowa, rozpoczęło się to co dziś nas tak zdumiewa  nad  Como - kontrast śródziemnomorskiej  i egzotycznej flory porastającej niższe zbocza z ośnieżonymi szczytami w tle.

Bellagio położone na górzystym cyplu wcinającym się w jezioro  jest jak  mu się bliżej przyjrzeć całkiem spore, to za sprawą willi, które rozpełzły się poza ścisłe centrum miasteczka. Pierwszą z nich  postawił Pliniusz Młodszy, znajdowała się na szczycie wzgórza Bellagio i  nosiła nazwę Villa Tragoedia. W czasach średniowiecza nie budowano w Bellagio willi, to był czas fortec, taka była potrzeba chwili. Bellagio pozostało ufortyfikowane nawet w okresie lombardzkim, potem było twierdzą Franków. Tak naprawdę jednak Bellagio zarządzali mnisi, prawie do XII wieku. Ludek pomieszkujący nad jeziorem był bardzo wojowniczy, tłukli się w imieniu  możnych i własnym przez całe średniowiecze i okres nowożytny do czasu Grand Tour, czyli przełomu wieków XVIII i XIX. Nie znaczy że  było bardzo spokojne ale już nie było bitew jeziornych i tym podobnych atrakcji. Z pamiątek okresu fortyfikacyjnego w Bellagio ostała się jedynie wieża Sfondrati, wzniesiona z kamiennych ciosów w roku 1493 i wieża na Piazza San Giacomo, wzniesiona w XIII lub XIV wieku.

Epoka Grand Tour to był czas budowania willi. Wyrastały wówczas wokół Bellagio jak  grzybki po deszczu. Do perełek należą Villa Melzi zbudowana w roku 1810 roku dla Francesca Melzi D'Eril, miejsce gdzie bywali Stendhal i Liszt, Villa Giulia zbudowana na  bazie budynków z 1624 roku, przebudowana na przełomie wieków XVIII i XIX, na terenie  której, w  gaju oliwnym  znajduje się niewielka Villa Ciceri z 1500 roku, Villa Gerli znana dawniej jako Villa Triviulzio, położona na terenie należącym dawniej do  opactwa Santa Maria di Loppia, czy wreszcie najsłynniejsza z willi Bellagio - Villa Serbeloni, zbudowana na rzymskich ruinach willi Pliniusza Młodszego,  na których już wcześniej,  w wiekach średnich, wzniesiono zamek  przebudowany w  wieku XV, by pod koniec XVIII wieku nieco całe założenie zmodyfikować. Jak widzicie jest co zwiedzać, choć w wypadku niektórych willi wejść można jedynie do ogrodów.

My postanowiliśmy jednak popłynąć łodzią na drugą stronę jeziora  do Villa Carlotta, znajdującej się  w miejscowości Tremezzina. Willi czy też bardziej jej  ogrodom mła poświęci osobny wpis, bo to jest coś co osobnego potraktowania wymaga. Ogrody wchodzą w skład Grandi Giardini Italiani, ich kwietniowa odsłona uchodzi na najpiękniejszą w roku i mła nie musiała namawiać Mamelona i Dżizaasa po zeszłorocznej eskapadzie do ogrodów na wyspach Lago Maggiore na tę wycieczkę. Jądrzej był sceptyczny do etapu lasów bambusowych, potem wpadł w ogrodowanie jak śliwka w kompot, spora sekwoja i kolekcja cyprysowatych wywołała u niego ekstazę. Mła się przyzna że willę zwiedziliśmy  pobieżnie, nawet nie zaniosło nas na piętro bo jakoś do nas nie przemówiły te wnętrza, natomiast ogrody zwiedzaliśmy na kolanach - dłuuugo i dokładnie.

Mamelon tradycyjnie odpłynęła przy kameliach, Dżizaas przy azalkach a mła przy tzw. całokształcie. Jakość ogrodów zawdzięczamy niemieckiej rodzinie Saxe - Meningen, to za ich czasów, a szczególnie za księcia Jerzego II i jego syna księcia Bernarda III ogród w krajobrazowym stylu angielskim zamienił się w egzotyczny ogród botaniczny, w którym rośnie ponad 150 odmian azalii, stada kamelii, palmy i inne egzotyczne rarytasy, typu paprocie z Oceanii. Dla miłośników starych narządków ogrodowych urządzono w dawnej szklarni, w której niegdyś w chłodniejsze zimy przechowywano zadoniczkowane drzewka cytrusowe,   wystawę starych narzędzi, za pomocą których uprawiano niegdyś ogrody Villa Carlotta. Jakby było mało, z tarasowych ogrodów rozciąga się widok na jezioro, Bellagio,  liczne wille i ich ogrody i na Alpy, o tej porze roku jeszcze w śniegach.

Jak już wspomniałam ogrody zwiedzaliśmy długo, tym bardziej że Dżizaas odkryła w jednym z pawiloników sklepik z kolczykami z ręcznie robionego szkła i inszymi szklanościami. Kiedy wychodziliśmy z Villa Carlotta było w okolicach  godziny siedemnastej. Poleźliśmy obsadzoną glicyniami promenadą przy której w kwitnących ogrodach stały sobie pomniejsze zabytkowe wille,  w kierunku drugiego stanowiska przeprawy promowej by popłynąć z powrotem do Bellagio i zabrać samochód z płatnego parkingu, zanim skończy się opłacony czas parkowania. Zwiedzanie ogrodów zajęło nam więcej czasu niż planowaliśmy i trza się było nieco spieszyć. Już w Bellagio ustaliliśmy że Mamelon i mła jako panie starsze potupają nieco wolniej przez jeden z ogrodów w kierunku parkingu a Dżizaas i Jądrzej  jako młodsze wilczki szybciorkiem polecą odebrać samochód. Dzięki temu spowolnieniu mła  mogła przyjrzeć się nie tylko kolejnym  nasadzeniom ale też pewnemu zjawisku. Otóż po  Bellagio krąży sporo osób nagrywających filmy komórkami. Czasem film nagrywa jedna osoba a druga robi za aktora narratora, czasem jest to gadanie do srajfona czy innego ajsrada w typie zrobie se selfie. O ile wykumałam te osoby kręcące filmy opowiadają jak wygląda Bellagio, jakie jest piękne i wogle.

Kiedy wróciliśmy do Trescore Balneario cimną nocą, mła mimo zmęczenia oblookała na Youtubie parę takich prodakszyn. Hym... głównie to są filmy o kręcących je osobach, na niektórych to w ogóle mało co widać tła poza narratorem. Informacji ciekawych  dla mła się tam raczej nie uświadczy bo tak szczerze pisząc mła nie bardzo obchodzi czy któś wydał na kawę jednego euraczka z hakiem czy osiem euro. Mła  mogłaby obchodzić opinia na temat smaku kawy ale cóś nie dowierza ludziom, którzy wszędzie we Włoszech jedzą pizzę.  Takich filmów na społeczniakach jest mnóstwo, mła odkryła tysiące. Podejrzewam niestety  że większość z nich wygląda jak te filmiki na które straciła około półgodziny własnego żywota. Pewnie są perełki, jakieś ciekawe filmy nakręcone przez  ludzi chcących naprawdę pokazać zwiedzane przez nich miejsca ale mła miała pecha i trafiała co i raz na te wytryski samouwielbień, okraszane, a jakże, klasycznym żebractwem czyli prośbą o wsparcie na Patronite. No mła jest stara rura, wicie rozumicie, mła rozumie że są osintowcy, dziennikarze, ludzie rzetelnie wykonujący swoje zawody, którym płaci się za to że zbierają informacje i dzielą się nimi. Mła rozumie zbiórki charytatywne na dzieci, zwierzaki, ludzi w ciężkiej sytuacji, na cele typu uratujmy kogoś lub cóś. Mła ma jednakże  spory problem z prośbami o wsparcie słanymi przez ludzi, których główną pracą jest pokazywanie siebie na tle. No nie gra mła to.

Z Bellagio postanowiliśmy pojechać do Como nadjeziorną trasą ( jakby się ktoś do Bellagio wybierał to od razu uprzedzę, tylko szosą albo jeziorkiem  można się tam dostać, pociągi  nie dochodzą ), zatrzymując się po drodze w celu focenia co  bardziej uroczych widoków i wyszukując miejsc gdzie dają cóś normalnego do zezjodku. Tak zajechaliśmy do trattori, która serwowała rybki z własnych połowów. Mła się zachowała jak  klasyczny  turysta, taki z którego  sama radośnie się nabija, znaczy zamówiła pizzę, he, he, he! Z pieca  tak pachniało że mła nie mogła się oprzeć klasycznej czteroserówce. Mamelon pożarła na spółę z mła, po czym wyraziła  żal za pinzą, niby prototypem pizzy, który z kolei pożarła w całości Dżizaas. Mła była sceptyczna w kwestii pożerania przez starożytnych  Rzymian mąki z ryżu i soi, nie kusiło jej. Prędzej już by się skusiła na focaccię czy piadinę. Jądrzej zjadł swojego endemita, wszyscy poprawiliśmy przyzwoitym afogato i pożegnaliśmy to miejsce "dla swoich", ukryte przed turystami za hangarami dla łodzi. Pojechaliśmy do  wieczornego Como, dużego nadjeziornego miasta. Mijając po drodze urodne widoki z willami, takie jak ten z Villa Balbiana i Villa Balbianella mła bezczelnie pomyślała że przydałoby się tu jeszcze kiedy w wiosennej porze zawitać, bo zaledwie liznęliśmy nieco dobrego co się nad Como znajduje. Znów ogarnęło mła uczucie niedoobejrzenia, takie jak w Bergamo. Miejscowość  Como była wieczorem bardzo jasno oświetlona i bardzo turystyczna, postanowiliśmy sobie odpuścić, w tym wypadku mła żalu nie czuła. Żegnani podświetlanym krzyżem, czyli croce ( podświetlane lampkami w typie chujinkowe,  krocze błyszczące to chyba norma w Lombardii ) ruszyliśmy do chałupy. Nazajutrz czekały nas nowe wyzwania, los czyhał.

12 komentarzy:

  1. Przy każdym zdjęciu Agniesze się myślało, coraz głośniej i intensywniej im bliżej końca, cytuję: "okurwa". Bardzo to jednostajny komentarz i raczej nudny, a ileż emocji wyraża, których nawet nie będę próbować opisywać.
    Idę więc podziubać sobie w ogródku, by rozładować frustracje.
    Cium, cium.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśl intensywnie o braku oczyszczalni w niektórych miejscowościach, to powinno pomóc na frustrację. Mła idzie wywiesić pranie, wczoraj o trzeciej nad ranem wchodziła do domu przez okno uchylone dla kotów bo zapomniała klucza. Pranie było konieczne, mła miała lekko zaburzoną koordynację przez napój wyskokowy. Koty patrzeli na mła potępiająco, madka stara rura a tu takie brewerie.

      Usuń
    2. Bo gdybyś spadła, na ten przykład na jeża? On by się spłaszczył.
      Też patrzę na Ciebie potępiająco ( fałszywie, obłudnie ), żeś taka nieodpowiedzialna.

      Usuń
    3. Jeże tupio po ogrodzie, w domku to mła mogla się co najwyżej stoczyć z parapeta na podlogę. Koty niby potępiająco paczały ale sznupy o żarło to natychmiast wydarły. Nad ranem.

      Usuń
    4. Czasem się zdarza, nawet paniom starszym. ;-D

      Usuń
  2. Noooooo!!!!!!!!!!!!!!!!! Tylko gembem otworzyć i siem gapić!!!
    Pięknie wam było :)
    A co do filmów z wypraw to podrzucam ci dwa linki.
    Na tych dwoje młodych ludzi trafiłam ze 2 miesiące temu. Jak człeka by tak gdzieś popędziło to warto pooglądać to co udostępniają.
    Facet pokazuje filmy robione dronem, niezwykle efektowne, a także nastrojowe.
    https://www.youtube.com/@kolemsietoczyy
    Kobieta oferuje poradniki podróżne, promuje także siebie bo tak zarabia na podróże, ale ciekawie pokazuje to co zobaczyła.
    https://www.youtube.com/@jaknajwiecej
    polecam ciekawy film o Petrze https://www.youtube.com/watch?v=O-ssh4Chj7w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak teraz wykroję troszki czasu to pooglądam Ninko, dzięki za linki. Było nam pięknie i niestety za krótko. Mła się pociesza tym że niedosyt zawsze lepszy niż przesyt. ;-D

      Usuń
  3. No no no!!! Nonowanie by nie naśladować Agniechy, wyraża to samo ale bez frustracji. Piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Frustracja Agniechy odfrunie z królikami po kolejnych postach podróżnych, spoko. ;-D Como i okolice warte oblookania, mła ledwie liznęła.

      Usuń
  4. Widoczki ładne tylko gdzie minki kotów po powrocie? Rozpoznały? ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koty majo na blogim swoje miejsce a podróże swoje. Złych min kocich mła zamieszczać nie będzie bo złość piękności szkodzi. Jeszcze by potem pretensje wnosiły o niewłaściwy PR czy cóś, może nawet do TOZu dzwoniły "w sprawie". ;-D

      Usuń