czwartek, 14 sierpnia 2025

Weekendownik Matko - Bosko - Zielnikowy nadchodzi!

Milion stopni, Kocurrek ma rację. Ponoć jeszcze tylko jutro a potem troszki ulgi. Oby, bo mam jak Romi, czuję że nie żyję, choć oficjalnie jakieś tam symptomy wykazuje. Mła spędzi chyba część tego weekendu na sprzątaniu stajni Augiasza, czyli własnej chałupy. Do Cio Mary obchodzącej imieniny, wybiorę się dopiero wówczas, kiedy się nieco ochłodzi, ale przed ponierdziałkiem. W ponierdziałek bowiem Cio Mary wyjeżdża na wakacje, wicie rozumicie, las i jezioro krystalicznie czyste. Powinnam wygłosić przed tym wyjazdem coroczne przemówienie okolicznościowe na temat żmij i kijka odstraszającego. Mła musi też usiąść i zamówić bilety na atrakcje w czasie  młowych wakacji, jedną trzeba  zamówić ze sporym wyprzedzeniem, żeby klamki nie pocałować. Chyba nie pokopię w ogrodzie w ten weekend, paczkowanie przesuwam o tydzień, w końcu rośliny muszą mieć szansę przetrwania podróży. Może w ten weekend uda się mła wykończyć w tę nieszczęsną zieloną skrzynkę na przybory do szycia. Strasznie długo to trwało ale u  mła tak to już jest - mła rozpoczyna, odstawia, powraca a to wszystko przez to że mła robi dużo rzeczy na raz, zamiast jedną szybko wykończyć. Może uda się mła dojść do Mamelona, długo jej nie widziałam i cni mi się z powodu niewidzenia się z Mamelonem. Może, bo sterta prasowania przed mła, nawet dwie zmiany pościeli położyłam na wyrku, żeby taki wyrzut sumienia mła mobilizował. Szkła do czyszczenia, podłogi do mycia. O qurcze, ile tego!

A u Mamelona w ogrodzie w zeszłym tyźniu wyglądało tak - zielono jak u żaby. Łaska dla oczu w tym upale.

W Muzyczniku różności, taka muzyczka letnia.

wtorek, 12 sierpnia 2025

Mniemanologia o kondycji ludzkich stad Zachodu

Rzeczywistość w której żyjemy nie jest najwyższej jakości, straszno - śmieszna za sprawą ludzisków. Gdyby przyjąć że prawdą jest, a w jakimś  dużym stopniu niestety jest, że politycy są odbiciem kondycji ludzi, którzy na nich głosowali,  to strach się bać, bo wychodzi na to że jednak głupota  nie jest pewną stałą, tylko wartością wzrastającą. Przykład faceta, który w telewizyjnym show grał biznesmena i na tym zbudował karierę polityczną zakończoną prezydenturą mocarstwa, czy baby, której polityka od zawsze służyła do kręcenia lodów, a która została jedną z najważniejszych szych naszego kontynentu, potwierdzają jak łatwo ludziom różne rzeczy wmówić, ale także są to przykłady tego jakie cechy absolutnie nie przeszkadzają w sprawowaniu urzędów, bo ludziska je tolerują uznając za coś w porządku, dającego się przełknąć. Można być skazanym przestępcą podatkowym, mieć problemy "obyczajowe" na granicy kryminału, można na oczach świata być przekupywaną a i tak to zostanie przez ludzi łyknięte, mła się zastanawia czy nie dlatego że społeczeństwo szeroko rozumianego Zachodu uznało że normy nie istnieją. Udajemy że istnieją, sami przed sobą.  Mła już kiedyś podchodziło do tematu norm, tylko że od tej strony że jak wolno wszystko , to tak naprawdę nie wolno niczego. Teraz będzie bardziej o zmianie norm. Dawne normy przyzwoitości robią za listek figowy, który coraz mniej przykrywa, z tej prostej przyczyny że zasuszony i się kruszy a nowy dopiero rośnie. Po raz enty jesteśmy jako ludzkość świadkiem ludobójstwa i to dokonywanego w imieniu narodu, który sam był kiedyś jego ofiarą. Jak zwykle udajemy że nie widzimy, bo to daleko. Taa... "Prawda Was wyzwoli" to fajna maksyma na t-shirt, listek figowy w zaniku.

Potrzeba  istnienia listka jest  w społeczeństwach bardzo silna, tak jak byśmy naprawdę byli świadomi że  listek reprezentuje to, kim chcielibyśmy być. Ludzie w jakiś dziwny sposób rozumieją że brak tego listkowego, pogrąży ich w czymś, w czym uczestniczyć nie chcą. Niestety ludzie generalnie są leniwi, hym... określmy to że przyzwoitości starcza im akurat na tyle żeby mały listek z niej stworzyć, bardzo mały i zasuszony listek na olbrzymim cielsku hipokryzji. Z racji tego mikrego rozmiaru, co i raz cóś błyska zza listka i to cóś takiego że człowieka zatyka. Ponieważ to błyskanie golizną hipokryzji ma korzenie w kondycji społeczeństwa, to każda z opcji politycznych jest nią przesiąknięta.  Nie ważne jakie mamy poglądy, prawicowe czy lewicowe,uczestniczymy w spektaklu kłamstw, który sami sobie zafundowaliśmy. A tu potrzeba na szybko życia bez znieczulających kłamstw, z jakimiś standardami. Wicie rozumicie, pręgierz opinii społecznej ma tylko wówczas sens, kiedy wymagania i odpowiedzialność za ich spełnienie są bardzo jasno określone i niczym nie rozmyte. To że się rozmywa widoczne aż nadto a od srandemii wręcz kłuje w oczy.   Mła zdawa sobie sprawę że relatywizm jest  do życia niezbędny, ale zdawa sobie również sprawę że istnienie norm jest równie niezbędne. Społeczeństwa od zawsze tworzyły pewien balans pomiędzy rygoryzmem  norm a swobodą relatywizmu, wszelki przechył na którąś ze stron źle się kończył. Mam wrażenie że obecnie jesteśmy na tym etapie że stare normy patataj a na nowe czekamy a takie osobniki jak mła to niecierpliwe so i chciałby żeby ten okres w którym już określono że pewne podstawowe  rzeczy są jasne bez ale, ale jednocześnie jest mnóstwo takich że może tak ale niekoniecznie, nastał nam szybciej. Chcę tego zdrowego balansu.

Oczywiście są odgrzewane kotlety, strona konserwatywna wie że pewne wartości są stałe dla społeczeństw. Niestety nie chce zrozumieć że to jest zawsze tylko  jakaś najistotniejsza część mijającego a nie cały pakiet. Brną w  otoczkę zawierzeń a nie w same zawierzenia, bo to za trudne, brną w nacjonalizmy, jakby nie rozumiejąc że nie uda się unieść w przyszłość całego krajobrazu ze sztafażem. Strona progresywna ulega swoim tradycyjnym złudzeniom że ideologia oderwana od rzeczywistości, tę rzeczywistość na dłuższą metę uniesie. Obie strony politycznego sporu chcą czegoś niemożliwego i usiłują nam zaimplementować te swoje poglądy oparte  jedynie na chceniu a nie na realnych możliwościach. No i potem mamy kfiotki typu izolacjonizm naprawi cały świat a autarkia to najlepszy z możliwych system gospodarczy,  albo bądźmy czyści i ekologiczni a zanieczyszczenia delegujemy gdzieś indziej, tam gdzie żadnych norm ekologicznych się nie przestrzega, zróbmy to  dla dobra całej planety rzecz jasna. Ludzie, którzy  głoszą takie bzdety są zdaniem mła w większości świadomi że to kłamstwa, ludzie którzy tego słuchają bardzo chcą wierzyć że to nie są kłamstwa. Hym... mamy bardzo dużą potrzebę zawierzenia a mła ma wrażenie że polityka stała się nową religią. Politycy mają dziś mniej zwolenników niż wyznawców. To oczywiście wiara instant, krótkoterminowa w dodatku. Uświadamiająca ile w nas wszystkich zgody na samookłamywanie i ile niechęci do przyjęcia jakiejś bardziej realnej wizji rzeczywistości. Hipokryzja jest mniej wymagająca a do nas, ludzi Zachodu,  dopiero dociera że rozwój życia to nie jest szukanie najwygodniejszych i najłatwiejszych opcji, jak to rozumieli XX wieczni interpretatorzy teorii ewolucji. Przebudzenie się z takiego śnienia jest bolesne, dlatego ludzie zdaniem mła so oporne i taplajo się w kłamstwach, nazywanych postprawdą. A tymczasem im dłużej śnio, tym bardziej przebudzenie nieprzyjemne.

Mła ma nadzieję że nowe wykuje się jeszcze za jej życia, procesy przejściowe są bowiem ciekawe dla historyków ale ciężko się żyje w takich czasach, w których radykalnie zmieniają się normy. Mła wie że ten radykalizm to tak rozłożony w czasie, rewolucja przemysłowa trwa w końcu 300 lat, ale są proste odcinki drogi i zakręty, mła wydawa się że weszliśmy w jeden z nich. Zachłyśnięci wolnością wyboru, zalani po czubek głowy informacjami, wybierający co nam pasuje do budowy obrazu świata, pozamykani w bańkach, w drodze od konsumpcji rzeczy do konsumpcji doświadczeń, okłamujący się do bólu i narzekający że żyjemy w "czasach kłamliwych politykierów".  Oczekujący wartości. Taa... Czasem mła do głowy przychodzi z jej perspektywy senioralnej że ludzie jako gatunek to so jeszcze bardzo młode, wydaje im się że czas jest nieskończony a oni nie są zjawiskiem efemerycznym. Wicie rozumicie, wyrwani z ewolucji, fizyczności świata, tu i zaraz byty ciężko nadprzyrodzone. Młodość ma to do siebie że marnuje się mnóstwo czasu na głupoty. Wiem, wiem, bardzo ogólne te stwierdzania a przeca zaczęłam od tego ciężkiego uwierania jakie niesie dla mła hipokryzja społeczeństw zachodnich. No ale tym właśnie dla mła ona jest, błędem przy poszukiwaniu drogi, koniecznym dla zrozumienia jaka jest dla nas najlepsza forma społeczeństwa. Takim typowym błędem młodzieniaszków. 

Dzisiejszy wpis ilustrują stare ryciny na temat bardzo zdziwnych zwierzątków a w Muzyczniku zapodanie rodem z Brazylii.

niedziela, 10 sierpnia 2025

Weekendownik - turbozasypialnik upalny

Zbieram się do tego wpisu jak pies do jeża, bo tak szczerze pisząc to jestem tak padnięta że ledwie się po chałupie poruszam.  Świadomość u mła tyż kiepska, z Cio Mary ledwie chwilkę pogadałam, z Tatusiem dwa zdania zamieniłam i polazłam spać, bo czułam że po prostu muszę zalec. Śpię wręcz wyczynowo w ten weekend, koty mła tylko budzą kiedy zgłodnieją. Powietrze w gorącym bezruchu życiu na trzeźwej jawie jakoś nie sprzyja, co usiędę to zaraz kombinuję jakby tu pozycję horyzontalną przyjąć i powieki opuścić. Myślę że to po zalataniu tak się mła zrobiło, taka potrzeba odespania wszystkiego zalatywanego. Hym... plany miałam jak to w weekend sobie porobię różne rzeczy w chałupie, taa... np. sukinkulenty katowane przez Ryjka ukochanego podratuje ( szczerze pisząc wolałabym podratować Ryjka, godząc się na odejście w niebyt sukinkulentów, ale co robić  jak jest,  jak jest ). Zamiast czynienia zbożnych dzieł zalegam na wyrku a potrzeba wypełnienia łobowiązków domowych niepokojąco narasta, objawiając się kłębami kociej sierści na podłodze i stertą rzeczy do prasowania i tzw. ogólnym syficzkiem. Dobrze że choć komory zlewozmywaka puste i kibel czysty!

Usiłowałam czytać ale też cóś słabo poszło, zasnęłam nie wiadomo kiedy, nawet tego nie zarejestrowałam. Oglądanie czegokolwiek odpada z tego samego powodu co czytanie, zasypiam błyskawicznie  i śpię jak ten cukrzyk na wysokich cukrach. Doszłam do wniosku że widać tak musi być, niemocna starość puka do drzwi i mła po prostu będzie się teraz regenerować jak stara opona - z dociskiem, długo i nie do końca zadowalniająco. Hym... duży przebieg wpływa na jakość bieżnika. Postanowiłam ostatkiem sił zadbać o resztki bieżnika i sporą część weekendu spędziłam w wannie, jedynym miejscu, gdzie mła powieka nie opada. Zaleganie w wannie jakimkolwiek pracom nie sprzyja, he, he, he,  ale za to mogę snuć gryplany, bez groźby szybkiego zaśnięcia. Te gryplany nie dotyczą jednak spraw domowych czy ogrodowych, mła sobie snuje podróżnicze gryplany, czyli kombinuje co by tu mogła na wakacjach zobaczyć. Wicie rozumicie, mare to mare ale dwadzieścia cztery godziny moczyć się w słonych wodach przeca nie będę. Te godzinki w wannie da się podciągnąć pod pracę konceptualną, tak sobie miodzę to nierobienie weekendowe. A kocia sierść fruwa po chałupie!

Dobra, za ozdobniki dzisiejszego, leniwie sennego wpisu robio  fotko - ilustracje do "Mistrza i Małgorzaty", nazwisko autora jakoś mła umknęło. A może operatora, bo mła się tak jakoś filmowo te foty kojarzą. Jest też kołysanka w Muzyczniku. Klimacik w jakiś sposób paszący do zdjęć.

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Bergamo wreszcie obejrzane - część druga

Z Piazza Duomo przeszłyśmy pod arkadami Palazzo Ragione  na Piazza Vecchia, oczywiście wgapiając się zarówno w to co znajduje się pod arkadami, jak i w wieżę. Wieże we włoskich miastach to osobna bajka, budowano je namiętnie w czasach walki o inwestyturę, a także później. Takie domowo -  militarne budownictwo, zresztą nie tylko w miastach je wznoszono. W pobliskim Lovere mła widziała wieże pochodzące z tego samego czasu co ta w Bergamo, a zbudowano je w tzw. ufortyfikowanej wsi. Ta konkretna bergamska wieża  nazywana tu  Campanone (  tak po prawdzie to Campanù w dialekcie bergamońskim ) powstała na przełomie wieków XI i XII, podobno wznieśli ją Suardi. Bergamończycy vel bergamonianie generalnie trzymali ze stronnictwem Gibelinów, sprzeciw wobec Gwelfów był tak powszechny że niemal każda licząca się w mieście rodzina  czuła się w  łobowiązku wznieść wieżę, im wyższa była jej wysokość, tym większy prestiż zyskiwała rodzina. Ta wieża liczyła sobie początkowo 37 metrów wysokości ale postanowiono ją podwyższyć do 57 metrów. Już w XIV wieku wieża należała do "urzędu miejskiego", mieściła miejskie więzienie.  Później  gmina Bergamo  umieściła tam  dzwony. Oprócz odmierzania czasu służyły one również do wzywania obywateli do zgromadzenia się, zwłaszcza w czasach nieszczęść. Z czasem przybył zegar ale dzwony  dalej wykonywały pracę. Największy z nich, poświęcony w 1656 roku, zwany przez mieszkańców  Campanone, dzwonił sto razy każdego wieczoru o godzinie dziesiątej, aby wskazać godzinę  zamknięcia czterech bram miasta. Zwyczaj ten jest nadal powtarzany dzisiaj na pamiątkę wydarzeń z przeszłości, a także podczas posiedzeń Rady Miasta, procesji Bożego Ciała lub koncertu wszystkich dzwonnic miasta 25 sierpnia, organizowanego przez Federację Dzwonników Bergamo, dzień przed świętem patrona czyli Sant'Alessandro. Dziś na wieży są trzy dzwony w dzień powszedni działające na prund. Żeby podziwiać widoki z wieży można na jej szczyt  wjechać windą, takie teraz udogodnienia w średniowiecznych murach. Wież oczywiście w Bergamo więcej, jednakże ta miejska najbardziej znana.

Piazza del Duomo od Piazza Vecchia, zwanego dawniej platea magna nova oddziela Palazzo della Ragione. Ratusz, bo tym jest Palazzo della Ragione,  został zbudowany pod koniec XII wieku, gdzieś tak między 1182  a 1198 rokiem, w okresie, w którym zaczęły rozwijać się pierwsze samodzielne miasta w obrębie Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Bergamski ratusz zwany  w dokumencie z 1199 roku Palatium Comunis Pergami jest drugim najstarszym włoskim ratuszem po Palazzo Senatorio, który jest siedzibą gminy Rzymu od 1144 roku. Funkcję ratusza Palazzo della Ragione pełnił aż do czasów weneckich, później robił za sąd. Wraz ze stojącymi  obok Palazzo del Podestà i Campanone tworzył niegdyś polityczne centrum miasta, oddzielał je też niejako od duchowego centrum znajdującego się przy Piazza Duomo. Budynek wielokrotnie płonął ale szczęśliwie nigdy nie zgorzał do szczętu. Mła nie zwiedzała muzeum poświęconego XV wiecznej sztuce w budynku ratusza, ani też nie obejrzała dzieł Bramantego w Palazzo Podesta, to wszystko  zostawiłam sobie na zaś, podreptałyśmy z Irenką przez Piazza Vecchia, czy jak go nazywają bergamonianie Piassa Ègia. Dziefczyny chciały  pooglądać sobie solidniej Fontana Contarini, mła oblookiwała wszystko co przy placu pobudowano, łącznie z uroczymi XV wiecznymi schodami  przytulonymi do fasady Palazzo Podesta prowadzące do  dużej Sala delle Capriate w Palazzo della Ragione. Irenka została starannie obfocona na tle tychże schodów, fontanny, fasady ratusza ozdobionej płaskorzeźbą weneckiego lwa, oraz budynku  Palazzo  Angelo Mai, znajdującego się na przeciwko ratusza.   Fontana Contarini  znajdująca się w samym centrum Piazza Vecchio została zbudowana w 1780 roku, niejako na pożegnanie czyli zakończenie kadencji przez burmistrza Alvise Contariniego, przedstawiciela Republiki Weneckiej, który podarował ją obywatelom Bergamo żeby centralny plac miejski zyskał na urodzie. W 1858 roku fontanna została poddana niemal całkowitej renowacji, która,  niestety, częściowo ją zmieniła.  W trakcie Risorgimento, czyli walk o zjednoczenie Włoch, fontanna została rozebrana, aby zrobić miejsce dla pomnika Giuseppe Garibaldiego. Kilka dekad później, na początku XX wieku ,  kiedy patriotyczny zapał nieco się już przejadł, została ponownie złożona na swoim pierwotnym miejscu. Pomnik Garibaldiego zjechał do Città Bassa, gdzie zdecydowanie lepiej pasuje.  Na początku tego  millenium zrobiono ściepę i wykonano solidną renowację fontanny,  przywracając jej pierwotną świetność. 

Wylazłyśmy z Piazza Vecchia z lekka przestraszone tzw. hordą wycieczkową. Tym razem to nie były bambini ale stadko emerytów, bynajmniej nie cichych, którzy ćwierkali do siebie w nieznanym mła języku. Poszłyśmy via Bartolomeo Colleoni do Piazza della Cittadella, po drodze mijając knajpkę "Mimi" w której niegdyś obiadowałyśmy. Tym razem nie wlazłyśmy,  bowiem nieco wcześniej dokonałyśmy pogromu w "Il Fornaio", gdzie dorwałyśmy się do foccaci sprzedawanej na kawałki. Hym... tak naprawdę to my się po tej via Bartolomeo Colleoni toczyłyśmy, wolniutko. Uważałyśmy że kontakt z dużą ilością foccaci usprawiedliwia zwolnienie tempa, zabytki nie zając i nie uciekną. Byłyśmy tak obżarte że wlazłyśmy do kościoła Sant' Agata nel Carmine, wcale nie po to by  go podziwiać, czy w duchowości się potaplać ale po to by zwyczajnie odpocząć nieco  po foccaciowych ekscesach. Co prawda Irenka rozważała zawracanie głowy świętej Agacie w temacie nie przytycia ani grama ale pocieszyłyśmy ją  że przed nami jeszcze sporo do zobaczenia i przechodzenia.  Niestety Irenka jako osoba z problemami z poruszaniem się, bardzo musi dbać o nieobciążanie dodatkowymi kilogramami swoich stawów.  Chiesa di Sant'Agata nel Carmine też jest stareńki, pierwsze wzmianki o poświęconym  budynku w tym miejscu datują się na 908 rok.  Kościół był wielokrotnie przebudowywany, w skutek czego mła odniosła wrażenie że taki jest jakiś bezstylowy. Wnętrze ma jedną nawę i pięć kaplic po każdej stronie. W pierwszej z tych kaplic po lewej stronie, przy wejściu, znajduje się ołtarz Niepokalanego Poczęcia autorstwa Jacopina Scipioniego, pochodzący z klasztoru San Francesco. W innych kaplicach znajdują się ołtarze i obrazy najlepszych artystów Bergamo z XVI i XVII wieku. Musicie wybaczyć mła, byłam tak rozleniwiona po tym obżarstwie foccaciowym że nie zrobiłam zdjęć. Może i dobrze, bo będzie pretekst by do tego kościoła kiedyś wrócić. Za kościolem jest miejsce, które chciałabym zobaczyć - klasztor zbudowany w XIV wieku, przebudowany w XV z cud urody krużgankiem zwanym claustro.

W ogóle stare klasztory Bergamo to osobna bajka, dawny klasztor Sant'Agostino, który mła widziała podczas poprzedniej wizyty w Bergamo zrobił na mla duże wrażenie. Dziś w jego murach mieści się główna aula uniwersytetu ( uniwersytet rozpełzł się po wielu zabytkach Bergamo ). Zanim powstał w tym miejscu budynek regularnego zakonu, ten najdalej wysunięty na wschód fragment wzgórza, położony tak naprawdę pomiędzy Città Alta i Città Bassa, zamieszkiwało stadko pustelników. Wiem, wydaje się dziwne związek pomiędzy pustelnictwem a stadnością  ale co mła poradzi na to że tak właśnie było. Bergamczycy vel bergamonianie odczuwali cóś silne pragnienie by  zjednoczyć pustelników z różnych wspólnot w jednym zakonie w jednym miejscu. Postanowiono w XIV wieku wybudować klasztor i kościół. To miejsce pod koniec XIV wieku było jednym z najważniejszych duchowych centrum Bergamo i okolic.  Na kazanie przeora przyjeżdżał tu biskup Mediolanu. Koniec luźnego pustelnikowania przyszedł wraz z nastaniem rządów Serenissimy, klasztor został oddany augustianom. Szczerze pisząc Wenecjanie coś musieli zrobić, bowiem braciszkowie wdali się w politykę i klasztor nieźle oberwał z powodu starć rodzin z Bergamo związanych z Gibelinami i Gwelfami. Klasztor przebudowano w XV wieku, kościół z lekka zmieniono w wieku XVI ale szczęśliwie cały zespół klasztorny przetrwał budowę murów obronnych. Dwudziestu czterem kościołom w Bergamo budowy murów przetrwać się nie udało. Po kasacie zakonu i występach Bonapartego, klasztor stał się więzieniem. Mieszkańcy Bergamo uważali że to dobry sposób na wykorzystanie klasztornych budynków,  ten klasztor za kościołem Świętej Agaty robił za więzienie jeszcze w XX wieku. Mła pisząc o obejrzeniu Bergamo zaznacza  że jej zdaniem klasztorów nie obejrzała jednak należycie. Hym... kolejny powód po foccaci by wrócić do Bergamo.

No dobra, koniec klasztornych dygresji, polazłyśmy do cytadeli Viscontich, zwanej też Ferma fides lub Hospitium Magnum.  Musimy się cofnąć do początków zasiedlenia Bergamo przez  Longobardów w VI wieku. Miasto na siedmiu wzgórzach, hym... skądś to znamy, stanowiło cenny łup, więc osiedlały się w nim longobardzkie rodziny szlacheckie, jedną z nich był ród Crotta. To członkowie tej rodziny osiedlili się na wzgórzu San Giovanni, wznosząc tam budynki na miarę znaczenia rodu. Crotta związali się czasem z Gwelfami, w XIII wieku tłukli się niemiłosiernie z gibelińskim rodem Suardi, w czym wspierały ich rodziny Rivola, Colleoni i Del Zoppo. Suardi byli szczwani, zgadali się z Viscontimi z  Mediolanu, którzy wkroczyli do Bergamo i  ród Crotta pożegnał się z terenami, na których Visconti postawili w 1334 cytadelę. To nie były dobre czasy dla Bergamo,  rządy Suardich i Viscontich to był okres ucisku i nieustających nadużyć władzy, zarówno w mieście, jak i w całym regionie Bergamo. Źle to się oczywiście dla władzy skończyło,  w 1428 przyszli Wenecjanie i pozamiatali ten bałagan. Przejęli kontrolę nad rodzinami, łagodząc ich spory,  przeprowadzili wiele prac budowlanych,  odrestaurowali istniejącą infrastrukturę, taką jak rzymski akwedukt, powiększając go o fontannę, z której czerpano wodę. Zbudowali place nazwane na cześć towarów, którymi na nich handlowano, takie jak Piazza del Mercato delle Scarpe  (  hym... Plac  Butowy ).  To było sprytne rozwiązanie,  bo podział miejsc handlowych wg. branż ułatwiał ściąganie podatków, które w państwie weneckim były wysokie.  Cytadela się przydała,  Wieża Adalberta, w której przetrzymywano uchylających się od płacenia podatków, nazywana była Wieżą Głodu,  ponieważ uwięzionych za niepłacenie podatków pozostawiano tam bez jedzenia, dopóki krewni nie zapłacił należności dla państwa. Optymalizacja podatkowa nie wchodziła w grę, Wenecjanie byli bodajże najdoskonalszymi poborcami podatkowymi w historii. Oczywiście w posiadłościach Serenissimy, bo w samej Wenecji już tak sprawnie nie było. 

Do cytadeli wchodzi się przez bramę w Wieży Campanella, wzniesionej przez Bernabò Viscontiego. Plac  Cittadella, który niegdyś był dziedzińcem i placem apelowym,  ma brukowaną nawierzchnię i przecina go stara rzymska droga. Z okresu rządów Viscontich w Bergamo z ufortyfikowanej cytadeli z jedenastoma wieżami, udokumentowanej jako  15 metrowa, z mostów  zwodzonych i fosy, ostały się jedynie: wieża Campanella, wieża Adalberto i wieża Scaraguaita. Tak po prawdzie to nawet gotycka fasada z ostrołukowymi podcieniami  nie jest  gotycka,  powstała w XVIII wieku. Wokół średniowiecznej cytadeli Viscontich zamiast trzech pasów średniowiecznych  murów pojawiły się nowe fortyfikacje zwane Murami Weneckimi a na portykach nad bramami do miasta rzeźbiono lwa świętego Marka, herb Wenecji. Bramy Bergamo to taki obowiązkowy punkt dla turystów, którzy lubią  dużo spacerować. Mury Weneckie opasują całe Città Alta i nie jest prostą sprawą wszystkie je zobaczyć. Ze względu na Irenkę oblookałyśmy te, do których nie trzeba było strasznie  długo dreptać. Z daleka rzuciłyśmy okiem na Porta San Lorenzo, z bliska pooglądałyśmy porta Sant'Alessandro, a bez Irenki, która odpoczywała po trudach zwiedzania, polazłyśmy  by zobaczyć  przepiękną Porta San Giacomo, którą widziałyśmy też codziennie z naszego balkonu. Jakoś się nie złożyło i nie oblookałyśmy zwróconej na wschód Porta Sant'Agostino. Cóż, jest kolejny powód by wrócić do Bergamo.

Mury Weneckie jak już kiedyś wspominałam, to zabytek wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. To naprawdę imponująca konstrukcja, zwłaszcza kiedy się pomyśli że powstała w XVI wieku.  Mury są dobrze zachowane,  ponieważ nie ucierpiały w wyniku działań wojennych na przestrzeni wieków. Mury te składają się z 14 bastionów,  2 pięter,  kiedyś miały 32 wartownie  ( z których tylko jedna się ostała ), 100 otworów działowych,  2 magazynów prochowych, no i 4 bram. Do tego wszystkiego należy dodać niezliczoną ilość furteczek i przejść, schodów i podejść. To te mury czynią Bergamo tak malowniczym, widać je z  lotniska, taki pocztówkowy widoczek. Z murów z kolei można zobaczyć w pogodny dzień wieżowce w biznesowej dzielnicy Mediolanu, mła widziała.  Z zewnątrz te bastiony wyglądają na niezdobyte, ale  tak po prawdzie zostały zbudowane w drugiej połowie XVI wieku, w czasach  kiedy pojawiły się działa nowego typu i były właściwie łabędzim śpiewem dla takich  budowli obronnych. Z Irenką udałyśmy  się jeszcze wyżej, dojechałyśmy drugą trasą kolejki do Castello di San Vigillio na wzgórzu San Vigillio, które góruje nad Città Alta. Do samego zamku nie doszłyśmy, Irenka już była solidnie zmęczona ale panoramy sobie pooglądałyśmy. Dobra, na razie to by było na tyle, w następnym wpisie pokaże Wam troszki  fotek z Città Bassa, Dolnego Miasta, w którym też jest co oglądać.