sobota, 7 grudnia 2013

Podwórko - Jak to miałam odetchnąć dzięki zaiglaczeniu podwórka i o tym że własnej natury człowiek nie oszuka!

Było sobie podwórko, zwyczajne łódzko - kamieniczne. Bynajmniej nie śródmiejsko exelegancka studnia, nic z tych rzeczy. Skromne, zaszopione do niemożliwości podwórko w dzielnicy miasta, która do 1945 roku była małym miasteczkiem. Szerokie na 20 metrów, na ponad 70 metrów długie stanowiło nielichy kawał nieruchomości. Czasy przedwojennej świetności, kiedy dużą jego część stanowił ogród kwiatowy podwórko miało już dawno za sobą. Pozostały po niej jedynie stare lilaki w charakterze pomników ogrodowego zapału Prababci Marii Józefy i Stryja Mieczysława. Małgoś Sąsiadka, która jest obecnie najstarszą mieszkanką naszej kamienicy wspominkuje czasem jak pierwszy raz ujrzała naszą chałupkę i okolice. Z jej relacji wyłania się obraz wielkiego mimozowego pola z wybrukowaną ścieżką i okolicami domu, jakaś tajemnicza studnia tuż przy małej oficynie i olbrzymia brzoza przy tzw. zlewie czyli studzience rewizyjnej kanalizacji burzowej.

Brzoza długo nie postała, zaczęła się niebezpiecznie przechylać i poszła pod siekierkę. Stryj Mieczysław w innej części podwórka posadził wówczas małego kasztanowca, ku uciesze dzieci z kamienicy ( drzewko rosło szybko i w posiada w swojej historii przypadki "niechcących spadnięć", interwencję straży pożarnej bo konar wybił okno budynku podczas burzy oraz włamanie dokonane z nim w roli drabiny ). Podwórko przechodziło w ciągu pięćdziesięciu lat różne fazy - było szopkowiskiem, wykrojono z niego ogródek warzywny a nawet zaliczyło czas kiedy duży jego fragment był boiskiem do gry w piłkę.W momencie powtórnego zasiedlenia przez rodzinę podwórko oprócz "cierpień zaszopienia" było okrutnym składowiskiem śmiecia wszelakiego i jednym wielkim zachynszeniem. Bardzo powoli doprowadzaliśmy teren do jako takiego stanu.

Na dzień dobry rozebraliśmy wszelkie szopy poza tymi, które były bezwzględnie konieczne. Potem nastąpiła wielokrotna wywózka śmieci rozłożona w czasie. Wieczne kamieniczne remonty powodowały ciągłe produkowanie odpadów, w rozbieranych szopach pełno było niespodziewanek. Niektóre były nawet przyjemne dla oka np. stare syfony do wody gazowanej ( pamiętam takowe z dzieciństwa i mam do nich sentyment ), podejrzanie zardzewiało - zzieleniały sprzęt ogrodowy o antycznym wyglądzie, jakieś dziwne wagi, podstawki żeliwne do żelazek i tym podobne radości. No ale na jedno czy dwa takie znaleziska przypadała tona chłamu, który trzeba było wywieźć. Kasy brakowało na to żeby wszystko doprowadzić do w miarę przyzwoitego wyglądu w krótkim czasie, trzeba było przecież odnawiać mieszkania z których czynsz mógł finansować dalsze remonty i utrzymanie nieruchomości ( nawiasem pisząc stare, nawet te niezrujnowane kamienice to studnie bez dna - czeka mnie chyba orka na ugorze do końca moich dni ). Jeszcze nie wywieziono wszystkiego co można było wywieźć, kiedy na miejscu które dotychczas zajmował "peżocik bez kół, ale ja go tu trzymam bo on jeszcze pojeździ", posadzone zostało pierwsze drzewo na podwórku.

Moja Mama osobiście przydźwigała jarzęba mącznego Sorbus aria, wykopała dołek ( w którym znalazła zakopane fragmenty papy dachowej - dołek zamienił się w dolinę i trzeba było dokupić ziemi a jeszcze potem dołożyć jej sporo z ogrodu ) i posadziła drzewko tak, że nijak się nie dało podjechać do szopki najbliższej domowi, w której zamierzała gromadzić potrzebny do remontów materiał! Całkiem rozsądnie stwierdziła że czego jak czego ale szopek do przechowywania jest u nas dostatek, w końcu kiedyś rozbierze się prawie wszystkie a drzewo będzie sobie rosło i oko cieszyło w tym akurat miejscu. Najdziwniejsze jest to że szopka zajarząbkowa do tej pory stoi a szopki do przechowywania rzeczy z fazy wczesno-remontowej już nie istnieją. Po posadzeniu jarząbka przyszedł czas na rozmyślania podwórkowe czyli odpowiedzenie sobie na pytanie jakie chcemy mieć podwórko.

Wyszło na to że chcemy mieć podwórko prawie bezobsługowe, czemu nie należy się dziwić bo remonty wykańczają fizycznie i psychicznie, więc marzyło nam się podwórko nieabsorbujące - "odpoczynek permanentnego remontowicza" rzec można. Jaka grupa roślin jest najmniej absorbująca według mniemania amatorów - iglaki rzecz jasna! No i w owczym pędzie jaki ogarnął na początku tysiąclecia Polaków obsadzających podwórka i ogrody zaczęliśmy sprowadzać na podwórko iglaki. Na szczęście Wielki Ogrodowy czuwał i "nieustające przejściowe trudności finansowe" uchroniły nas od masowych zakupów. Tylko dlatego naszemu podwórku i Alcatrazemu udało się uniknąć obtujaczenia, bo plany były! Chwalić Wielkiego Ogrodowego zamiast monokultury żywotnikowej pojawiły się różne gatunki igiełkowych. No i trzeba było opłotkować podwórko. Małe iglaczki wzbudzały zainteresowanie sąsiedzkich dzieci, stanowiły "wdzięczny przedmiot oblewania" dla małego ciotczynego Puszka ( kochał oblewać iglaczki mimo ze pierwsza "dorosła" próba podniesienia łapy nad płożącym jałowcem zakończyła się wywałką i szczenięcym rykiem ) i kusiły naszego odlecianego sąsiada ("wódko daj żyć" - długo niestety życiem się nie cieszył ) do prób wymienienia zielonego dobra na dobro pędzone. Płotki były okrutniaste ale zasłaniały i osłaniały małe rośliny. Na szczęście w tym czasie dobraliśmy sobie tzw. normalnych lokatorów i płotki nie musiały być wysokie. Stara gwardia czyli Małgoś Sąsiadka, Nasza Irenka i my mieliśmy w końcu porządnych sąsiadów, co szczerze pisząc było dla nas rzeczą ważniejszą niż wpływy z czynszu.
Pierwszym iglakiem na podwórku była szydlica japońska Cryptomeria japonica. Kupiła ją moja Mama po uprzednim wykładzie wygłoszonym na forum rodziny jak to należy kupować mocne, sprawdzone i powszechnie znane rośliny. Uczestniczyłam w tym zakupie, aż mnie zatchnęło jak zobaczyłam mamusiny wybór ale wzrok ważący tonę spowodował że żaden zjadliwy komentarzyk nie wypełzł mi na usta. Rodzicielka oświadczyła że jest to prezent dla mnie i w ogóle mnie zapowietrzyło na dłużej bo rzeczywiście szydlicę oglądałam z podziwem. No więc byłyśmy już dwie w spisku szydlicowym i wiadomo było że drzewko wyląduje w najcieplejszym miejscu podwórka, żeby zminimalizować ryzyko "wypadunku". Szydlica została posadzona w niedalekim sąsiedztwie kasztanowca Stryja Mieczysława a my z niepokojem czekaliśmy na to jak iglak zachowa się zimą ( z lekka drzewko okryliśmy na wszelki wypadek ). Dziś szydlica jest sporawym drzewem, spokojnie zimującym, tworzącym całą masę śmiesznych szyszeczek - chluba iglakowej części podwórka. Moja Mama miała "zielone ręce", rośliny przez nią wybrane czy wyhodowane z nasion dobrze się czuły w naszej ziemi.

Szydlica Cryptomeria japonica z jałowcem skalnym Juniperus scopulorum 'Springbank'


Po szydlicy nadszedł czas dużych iglaków, na podwórku wylądowały dwa świerki kłujące Picea pugens ( kariera post bożonarodzeniowa ), dwie jodły jednobarwne Abies concolor ( z czasem doszły im dwie koleżanki - selekty 'Violacea' i Argentea' ), świerk serbski Picea omorica , sosna czarna Pinus nigra. Prawie wszystkie duże drzewa zostały posadzone wzdłuż fabrycznego muru, wysokiego na osiem metrów ceglanego tła, które postanowiliśmy wzbogacić o zielone elementy. Wśród iglaków trochę niespodziewanie znalazła się liściasta partyzantka, grabek Carpinus betulus przemycony przez Babcię Wiktorię i siewka jesiona Fraxinus excelsior ( cholerny jesionek, producent setek siewek ). Ja dyskretnie przemyciłam brzozę Betula pendula a po drugiej stronie podwórka "całkiem niespodziewanie" wyrosła robinia Robinia pseudoacacia. Jak szaleć to szaleć i w 2004 roku na podwórku wylądowały brzozy himalajskie Betula utilis var. jacquemontii, zwane trzema pożytecznymi siostrzyczkami. Ta odmiana brzozy dobrze wygląda z pniami wysoko się rozgałęziającymi ( inne odmiany lepiej wyglądają jak niziutko zaczynają "konarkować" ) . Podwórko wypełniało się drzewami i zyskiwało trochę parkowy charakter, tak z lekka na wyrost ten park bo sadzonki małe a szopki duże. Obsadzanie podwórka dużymi drzewami było fajne ale człowiek tęsknił do czegoś więcej, no i przyszła pora na rośliny "średniego szczebla". Pierwsze cyprysiki ( Chamaecyparis lawsoniana 'Ivonne' znane jako dwie Iwonki Jadziowe ) przyniosła mama Ciotki Eli, Ciotka Jadzia. Wzbudziła przy tym podziw całej rodziny zaprawiony z lekka grozą, bo dość posunięta w leciech pani ( wiosen miała wówczas 89 ) nie powinna dźwigać żadnych ciężarów a już szczególnie nie powinna przytachać z takiej odległości z jakiej przytachała, dwóch sadzonek w pięciolitrowych doniczkach. Następne iglaczki kupowałam już sama i tak na podwórku pojawiły się: jałowce Juniperus squamata 'Holger', Juniperus communis 'Suecica Aurea', Juniperus communis 'Gold Cone', Juniperus scopulorum 'Spring Banks', Juniperus x pfitzeriana 'Mint Julep', Juniperus x pfitzeriana 'Blue and Gold', jałowce płożące "w masie" ( dużo ich głównie odmiany Juniperus horizontalis ale są też Juniperus procumbens 'Nana' czy Juniperus communis var. saxatilis ), cyprysiki Chamaecyparis lawsoniana 'Van Pelt's Blue', modrzewie japońskie Larix caempferi 'Pendula' i wiecznie strzyżony Larix kaempferi 'Blue Rabbit', choina chińska Tsuga chinensis, której tożsamości jakoś nie jestem pewna, szydlica Cryptomeria japonica 'Elegans Nana' , żywotnik Thuja plicata 'Can-Can', i nieznana odmiana żywotnika o kulisto - jajowatym kształcie, sosny Pinus densiflora 'Umbraculifera Compacta', Pinus mugo var. pumilio, Pinus contorta 'Anna Aurea' i Pinus parviflora 'Glauca Nana', świerki Picea abies 'Repens','Conica' i 'Nidiformis'.

Nagle zrobiło się tych iglaków za dużo, przytłaczały i podwórko wyglądało tak jak otoczenie supermarketów. Oj nie o to mi chodziło. No więc zaczęłam dosadzać rośliny liściaste: irgi, derenie, forsycje, tawułki japońskie, berberysy, jaśminowce i śnieguliczki. Ba, dosadziłam nawet pasującą karłową brzozę 'Youngi' i znacznie mniej pasującą wierzbę Salix carpea 'Pendula'. Podwórko powoli odzyskiwało równowagę ale do tego obrazu doskonałego podwórka jaki sobie w myślach wypieściłam duuuużo moim nasadzeniom brakowało.

Krzewy liściaste dosadzałam tak masowo jak przedtem iglaki. Forsycji zrobiło się nagle osiem dorodnych sztuk - trzy prowadzone jako krzewy, dwie jako drzewka + trzy odmiany o kolorowych liściach. Jaśminowce sadziłam również grupowo, tak jak i berberysy. Odkryłam uroki mniejszych jarząbków, złotolistnej parczeliny, uzupełniłam nasadzenia z lilaków i podwórko naprawdę zaczęło być miłym krzakowiskiem. Potem dotarło do mnie że róże to w zasadzie też fajne krzewy o ile człowiek nie sadzi tylko mieszańców herbatnich , które mają kiepski pokrój. Natomiast duże różane krzewy, szczególnie "dzikunów" czy róż historycznych to całkiem inna bajka i takie nasadzenia pasują mi do podwórka. Doszło nawet do tego że uznałam iż pod moim oknem jest świetne miejsce na różankę. Cały problem to połączyć jakoś płynnie nasadzenia różane z iglakowiskiem z dalszej części podwórka.

Już wtedy dzwoneczek alarmowy powinien zabrzęczeć mi w głowie. Wiadomo było że będę musiała wziąć pod uwagę nasadzenia z bylin. A tak sobie przecież obiecywałam że podwórko to tylko podwórko i żadnych ekscesów bylinowych nie będzie! Natury byliniary człowiek nie oszuka, zawsze to wylezie. Moja miłość do bylin jak tylko poczuje choćby ślad przyzwolenia poszuka sobie jakiegoś słabego miejsca w którym da się upchnąć bylinkę, gdzie będzie ona stanowiła najlepszą z możliwości kompozycyjnych. Nie pilnowałam się, krzaczasty purytanizm odpłynął jak ta meduza - niby się miałam strzec ale krzakonasadzeniowość znosiło i rozmywało w krzewinki typu szałwia lekarska czy lawenda a potem to już w całkiem zwyczajne byliny. No i pojechałam, po całości! Obecnie podwórko podzielone jest na trzy części - Iglakowisko z przyszłym Żwirowiskiem, Różankę i cienistą Rabatę Podjarząbkową. Byliny panoszą się wszędzie, gdzie się tylko da wpycham irysy, o tzw. jednorodności nasadzeń można sobie najwyżej pomarzyć.
A podwórko? Podwórko zrobiło się Podwórkiem, częścią nieruchomości niemal tak dla mnie ważną jak Alcatraz. Na miejscu tzw. dawnych szopek poprzecznych dziś rosną trzmieliny przechodzące w kolorowolistne forsycje, na miejscu płotków panoszą się byliny i trawy. Dopiero przeglądając zdjęcia człowiek uświadamia sobie jak bardzo przestrzeń koło niego się zmieniła. Zajęło to lata, więc jakby niezuważlanie się to działo. Podwórko nam się wyemancypowało!

Jesienny smętek na iglakowej części podwórka


Wiosenne klimaty na podwórku






W iglakowej części rosną derenie białe Cornus alba odmiany 'Spaethii'. Wielkie chwile mają późną jesienią i na przedwiośniu.




Tawuły japońskie to był jeden z lepszych pomysłów nasadzeń podwórkowych. Co prawda trzeba je dość często strzyc żeby zachowały piękny pokrój i zwartą formę ( ja strzygę dwa, trzy razy w sezonie ) ale warto im poświęcić trochę więcej czasu, odwdzięczą się. Piękne wiosną, piękne latem, piękne jesienią. No i poza wszystkim mają jedną genialną zaletę - są tanie!






Irgi podwórkowe to głównie płożaki z jednym dużym wyjątkiem.




Podwórko z fragmentem przyszłego żwirowiska.



Zasypało Nas całkiem na biało.


2 komentarze:

  1. Fascynująca opowieść :-) Przeczytałam jednym tchem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Realne podwórko mniej fascynuje, zwłaszcza o tej porze roku.

    OdpowiedzUsuń