wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozważania ogrodowe - czas nas uczy pogody!

Była u nas Sylwik, nowym środkiem transportu  przybyła ale nowy środek po staremu zapchany zielonym aż po dach. Znaczy niby się zmieniło ale się nie zmieniło. Sylwik przysiadła jak to ona, w locie  i zagaiła  na tematy zielone i te mniej zielone. No i do Mamelona i do mnie natentychmiast dotarło że Sylwik pełen sił niespożytych jest  tak mniej więcej w tym  miejscu w jakim  my byłyśmy ponad dekadę temu. Nowy ogród, nowe możliwości, czasem  padanie  na twarz żeby jakoś  życiorys z tym ogrodem ogarnąć. Poczułyśmy się jak stare rury ( metryka jest jaka jest, nie ma co zaklinać rzeczywistości ) i jakby z lekka przerażone Sylwikowym wigorem. Tak, Mamelon połatany katgutem, ja ze swoimi krwiakami "na niezamówienie", ledwie dyszące i "troszkę"  podpasione panie starsze. A tu łup,  Sylwik i nagle wokół nas orgie zielone, nasadzeniowe szaleństwo, plany zadrzewień, zapaproceń, zatrawień, przenoszeń ogrodu do ogrodu a my w centrum tego  ogrodowego  huraganu rozpętanego przez Sylwika jak te dwa ramole szczęśliwie zadowolone z dojrzałych ogrodów, może niezbyt dobrze zaprojektowanych ( zazwyczaj po pewnym czasie coś nam się przestaje podobać, Mamelonowi jeszcze szybciej niż mnie, nie zawsze jednak mamy tak  twarde serca żeby robić wykopki ) ale   jakoś tam  "opanowanych".  Raczej wątpię żebym dziś umiała wykrzesać z siebie ten  entuzjazm, którym charakteryzowało się moje  wczesne ogrodowanie. Siadanie na tyłku i ramolenie powinno napełniać mnie smutkiem, w końcu starość i stetryczałość u proga, brak  wielkich i całkowicie dla mnie nowych podniet ogrodowych to już dno dna, dalej  będzie  tylko  gorzej.  Tylko że jakoś u siebie tego smutku z powodu przekraczania  smugi cienia nie przyuważyłam, ogród  nadal jest ważną sprawą ale... jest tyle innych ważnych spraw. Chyba jest pewną cechą charakterystyczną dla późnego  wieku balzakowskiego ( tak eufemistycznie nazywam swoje latka, he, he ) pogodzenie się z tym że nie wszystko  człowiekowi udaje się osiągnąć, a osiągnięcie wymarzonych celów na ogół rozczarowuje. Akceptacja realu nie jest zadaniem dla ludzi młodych, oni są od zmian i przestawiań rzeczywistości, ale ludzie  tacy jak ja, którzy mają już ładnych parę dziesiątek lat na liczniku mogą a nawet powinni rozumieć że real jest jaki jest i nie zawsze wszystko zależy  tylko od nas,  a zmiany bywa że nic nie  zmieniają.

Taaa, czas nas uczy pogody. Sylwika też już zaczął uczyć bo dzielnie zniosła miskantowe wypady po tegorocznej zimie ( a kolekcja  traw  Sylwika warta  uwagi ). Szlachetna  sztuka rezygnacji jest niezwykle trudna, szczególnie dla kolekcjonera, jednak  ogrodowanie bez niej nie chce się obejść. Z części roślin, pomysłów ogrodowych, sposobów ogrodowania rezygnujemy sami,  niekiedy  rezygnację wymusza na nas  życie ( "Taki mamy klimat", to tylko jedna z przyczyn  rezygnacji, czasem przyczyny są  tak niejednoznaczne że sami nie potrafimy określić dlaczego już nie chcemy robić tego czy owego albo uprawiać roślin które nadal bardzo nam się podobają, z tym że teraz  to już  u kogoś, w innym ogrodzie  ). Rozwijamy się razem z tymi naszymi ogrodami, poznajemy je z każdym rokiem ogrodowania coraz lepiej, wiemy dlaczego posadzone w nich ksiażkowo  rośliny nie chcą rosnąć, dlaczego inne mimo tego że nie miały prawa się udać  wyglądają jak okazy na wystawie ogrodniczej. Wiemy co naszemu ogrodowi pasuje a czego zdecydowanie nie zdzierży. No tak, po prostu z czasem dochodzimy do tego co u zarania  naszego ogrodowania wydawało nam się niemożliwie do zaakceptowania - to nie my tworzymy tak naprawdę ogród, to ogród  tworzy się sam przy naszej   pomocy. Kształtowanie natury prędzej czy później kończy się albo totalną dewastacją onej albo naszą rezygnacją ze zbyt daleko idących  ingerencji. W ogrodach widać to bardzo wyraźnie, chyba wyraźniej widzieć się nie da. Choćbyśmy na głowie stawali niektóre  rośliny po prostu będą wypadać, splot wielu czynników tworzących mikroklimat ogrodu to  sprawca naszych porażek. No dobra, to stwórzmy w ogrodzie ten mikroklimat przychylny  lubianym przez nas roślinom - praca na lata, często na parę  pokoleń. Znaczy  akcja zróbmy ogród wnukom! Ogrodowanie z myślą o wnukach w  moim przypadku  odpada z braku wnuków.  No chciałabym się trochę  dojrzałym ogrodem nacieszyć a nie tylko myślą że ktoś tam kiedyś będzie się nim cieszył. Z uogólnień przechodząc do szczegółów -  irysy  przestały rosnąć w Alcatrazie a zaczęły na naszym mało  reprezentacyjnym podwórku, choć to Alcatraz miał cieszyć nasze oczy ich kwiatami. Do Alcatrazu zawitały paprocie i funkie a wyleciały z niego  na podwórko  róże,  przecież  nie będę przesypywać gleby z jednego końca  hacjendy na drugi, choć niby gleba to w większej części  jest z  tych na której różnorodne rośliny się udają. Trzeba było posadzić  drzewa niekoniecznie tam gdzie je wcześniej posadzić planowałam, to tylko jedne z nielicznych "nieoczekiwanych zmian miejsc" jakie miały miejsce w moim ogrodzie. Alcatraz skorygował sam moje plany, bezwzględne ogrodzisko. A podwórko jakie czasem bywa zdradzieckie!


A jak zaczynałam ogrodowanie  to niby doskonale wiedziałam gdzie co miało rosnąć. Sama  sobie to obmyślilam i to nie  "po  glupiemu", tylko należycie, z książczynami w ręku, żeby mądrości ogrodowe w realu zastosować. No i co?  No i pstro! W  książkach nie pisało że ogród trzeba obserwować, przetestować i zagwarantować sobie czas na to obserwowanie jego rozwoju i wyciąganie z tego wniosków. Posadź tak i tak, a na pewno się uda a jak się nie udało to zrobiłeś błąd. Posadź drugi raz, o cholera znowu się nie udało, błądzisz dalej. Posadź trzeci raz, tym razem ma być tak zgodnie z literaturą ogrodniczą że ważyć będziesz kompost i inne końskie nawozy, drenażyk przynosić z jakichś miejsc dalekich, pielić będziesz narządkiem ciężkodostawalnym, które korzonków rarytetowi grymaśnemu nie uszkodzi. Sruuuu! Cud roślinka  wypada po raz trzeci. Ogrodniczce coś tam zaczyna świtać że ona proponuje  swojemu ogródkowi roślinkę a on ją albo polubi albo  nie. To jak z zaproszeniem do tańca, mogą sobie deptać po różnych rzeczach, odmawiać tańczenia albo ochoczo wykonać tango z  figurami. Zapoznajesz roślinę i ogród ze sobą, jak swatka stwarzasz jakieś tam  warunki do udanego ptigrilli i czekasz czy coś z tego będzie. Książkowe mądrości są przydatne  bo dobrze jak parka ma  zapewniony start w przyszłe  życie ale rozwody  robią się czasem z tzw. pierdół, które się nawarstwiają, a przecież najdzielniejsza i najbardziej  "obczytana"  ogrodniczka nie wie wszystkiego ( bo w książkach to takie ogólności są  a tu mamy konkretna parkę - tę roślinę i ten ogród ).  Potem masz nagłe olśnienie że w wypadku ogrodu ta konkretność wynika z tego że to nie tylko gleba, klimacik, nawodnienie, to coś bardziej skomplikowanego. W ogrodzie zachodzą nieustannie  jakieś zmiany, wczorajszy ogród a dzisiejszy to czasem zupełnie różne warunki - o rany, To  żyje!  Pracujesz na żywym materiale i  nie chodzi  tylko  o rośliny.  "Z żywymi  to same kłopoty" - jak mawiał pewien właściciel zakładu  pogrzebowego, stąd pewnie  w człowieku rodzi się w stosunku do ogrodu pasja. Czasem jest to pasja szewska!  Ciągłe próbowanie i dopasowywanie, tak wygląda w praktyce obsadzanie ogrodu.

Jak już swój ogród człowieku poznałeś, wiesz co możesz z nim zrobić a czego wredny bydlak na pewno  nie zaakceptuje, przysiadasz na czterech literach i przestajesz się ekscytować. Wszystkiego co bym chciała  Alcatrazowi czy podwórku nie wcisnę, ale jak się bardzo postaram to może dojdziemy w paru sprawach do porozumienia. Układ partnerski niby bo Alcatraz  jakby szalejąca natura ale ja zawsze mogę się wkurzyć i zrobić z niego parking, he, he. Akceptuję, kocham w nim pracować ( mimo okresowych tąpnięć w drugiej części sezonu ), uwielbiam snuć  plany z nim w roli głównej ale jego sprawy nie angażują mnie już tak silnie jak  kiedyś. Dojrzeliśmy. Nie ma załamki  że przeżynam z chwastami, że ogródek bezczelnie hołubi osty, że sprawia wrażenie złośliwca pozwalającego wschodzić  siewkom paskudnych jesionków. Przykro mi czasem jak odrzuca roślinę, którą miałam nadzieję widzieć na rabacie, no ale trudno - nie będę  mu  niczego narzucać na siłę. Taka roślina i tak by źle  wyglądała, niedopasowanie  wyłazi z czasem. Zdarza się niekiedy że próbuję w wypadku takiego  odrzucenia podjąć drugą próbę, ale już coraz rzadziej -  Alcatraz  najczęściej nie zmienia opinii o roślinie ( podwórko jest bardziej skłonne do współpracy ). O rany,  teraz całe to wyczuwanie ogrodu, poznawanie jego charakteru, wszystkie unoszące człowieka uprawowe sukcesy i  dołujące uprawowe porażki - wszystko  to przed Sylwikiem! Lata uważnego ogrodowania, ciężka fizyczna robota ( a Sylwik drobniutki ), szlachetna sztuka rezygnacji nieraz ocierająca się o ascezę, niełatwy do zaakceptowania charakter żywego ogrodu ( z wiatrem, wysokimi  wodami gruntowymi i ziemią której żyzność  może być przekleństwem ). Wow, przez jakiś czas to życie z ogrodem w roli głównej. Na szczęście latka lecą a czas sprawia że  akceptująco pogodniejemy. Za jakiś czas Sylwikowy ogród będzie oswojony, a  Sylwik na pytanie co tam u niej w ogrodzie nowego spoko stwierdzi że ogród zarasta, czasem nawet tym czym Sylwik chce żeby zarastał.


Ozdóbstwami tego wpisu są prace Edwarda  Juliusa  Detmolda. To mało znany w Polsce artysta, ilustrator ksiażek dla dzieci. Szkoda wielka bo  ilustracje do powieści Kipplinga "Księga dżungli", które wykonał wraz z bratem bliźniakiem Charlesem Mauricem do wydana  z 1908 roku są świetne, jak dla mnie najlepsze ilustracje tej "książki  dzieciństwa". Trochę uroku akwarel  Detmolda niech spłynie na te moje przydługie rozważania o dojrzewaniu  ogrodu i człowieka.

14 komentarzy:

  1. No właśnie podręczniki i nabyta wiedza sobie a ogród sobie. u mnie jak na razie zdaje egzamin obserwacja okolicy i jej zielonych mieszkańców ale to się tyczy gatunków rodzimych a co z rarytaskami, po prostu odpuścić? To już chyba wyższy poziom ogrodowania bo otoczenie kusi i ogrodnik musi ;). Ponosi więc klęski ale wstaje i sadzi dalej :).
    A Sylwik ma chyba nadmiar energii i zapału w genach. Nowy ogród dodatkowo daje napędu a że ogród ma potencjał to pewnie zapału wystarczy na zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt ogród potencjał tylko z czasem odbiorniki siadają, zużycie materiału następuje, jakby szybsze niż tego materialu, który wytwarza potencjał.;-) Sylwik ma energetyczne zasoby ale kiwałyśmy z Mamelonem nieco potępieńczo głowami i ciotkowałyśmy w stylu "Sylwiczku nabierz oddechu i nie kop bo się spocisz". Co do rarytetków - Pikutku człowiek zawsze czegoś tam próbuje, problem robi się głównie wtedy jak nie potrafi odpuścić i z uporem maniaka uprawia na glinie irysy bródkowe, albo sybiraczki na piochach typu Sahara. Czemu nie próbować, wiele roślin które uważamy za swojaki to rośliny zawleczone albo takie które "się przesunęły" wraz ze zmianmi klimatu. Rarytety czasem się udomawiają a czasem nie, ważne żeby do tego zjawiska podchodzić z dystansem, no i nie zaćkać ogrodu samymi rarytetami bo to przepis na szybkie znalezienie się w wariatkowie ( ten wieczny stres co przeżyje a co padnie ).

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak z irysków wybrałam sybiraczki i mlecznego którego uwielbiam za szybki przyrost. Ale bródki i tak czasem kuszą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuszą, kuszą, ale jakoś nie planujecie Pikutkowska zmiany całego Przodkowa w ogródek żwirowy czy coś w tym guście. Podchodząc do sprawy rozsądnie sadzicie Pikutkowska te sibiraki i mleczaki, a z czasem to pewnie i pseudata u Was wyrośnie. No tak to jest Pikutku, z bródkami to może jakaś małą rabatkę, do obrobienia prostą ale po całości to tak jednak bardziej jak naturalne warunki ogrodowe dyktują. Po mojemu to nie da się inaczej jak ma się sporej wielkości ogród, wśród dziczyzny.

      Usuń
  4. Bardzo na czasie tekst. Ilustracje cudne, koją żal do stracie miskantów u nas też :) Pociecha to, że nie tylko u nas i że można mieć miejsce na coś nowego... i tak w kolejnych sezonach... Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, druga połowa sezonu, plecy już zaczynają solidnie boleć, he, he.;-) Co do miskantów to tegoroczna zima była dla nich niełaskawa w całej Polsce, z wyjątkiem pewnej szkółki w której zawsze narzekali na miskanty ( taka sprawiedliwość dziejowa się dokonała ). Niemal wszyscy znani mi ogrodnicy natychmiast przystąpili do pocieszania się po wypadunku miskantów, zdaje się że pocieszanie się trwa nadal, jakieś namówienia na wyprawy, szkółkningi i inne zakupowe gryplany. Za serdeczności dziękuje.:-)

      Usuń
  5. O nie żadnych żwirowisk i temu podobnych. Bródki jednak zapuszczam, na razie jednak tylko te stare wypróbowane odmiany które na glinę jakoś nie narzekają. Na wymianę gruntu nawet miejscową tymczasem się nie piszę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, irysy bródkowe historyczne jakoś jeszcze zdzierżą trudniejsze warunki, ja Cię jednak będę namawiała a mieszance międzygatunkowe, no i może na parę gatunków tak bardziej wpisujących się w naturalne założenia Przodkowa.:-)

      Usuń
  6. No ja tam nieee wieeem Pani Kasiu, że zacytuję Bukieta (Bukiet pewnie pojawi się znów na moim blogu) - u mnie miskanty przez zimę nie zostały ruszone, a szkoda... Bo paru to życzę lekkiego podmarznięcia. Jeśli nie, będę musiała za pomocą Bukieta kopać. Z drugiej strony info o przemarzniętych miskantach trochę mnie (wiem, fuj) optymizmem natchnęło - wiem dla kogo będę kopać.
    A co do Sylwika, ja się czuję jak wampir energetyczny. Jak tylko Sylwik zaczyna z herbatą biegać po ogrodzie to mnie od razu energia napływa i planuję zmiany. Niecierpliwie już czekam na jesienną wizytę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Wy tam na tym dalekim południu to jakieś sztuki wyprawiacie że Wam miskantów nie rusza. W mieście Odzi i w okolicach był miskantowy pogrom, ja sama bardzo nie odczuwszy pomoru miskantów ale z powodu ostnic mi cholernie przykro ( czy tam u Ciebie na tej glinie to w ogóle o ostnicach słyszano?;-)
      Fuj, jak możesz pasożytować na Sylwiku, he, he!;-) Ja mam straszne wizje jak Sylwik za lat paręnaście ma taki najeżony elektroniką wózek na którym podjeżdża do roślin bo dojść już nie jest w stanie po tym intensywnym wieloletnim ogrodowaniu. Na pytanie czy Pani Dohtor zaleciłaby pacjentom ten rodzaj wysiłku Sylwik odpowiedziała tzw. diabelskim chichotem, jakby potwierdzając moje obawy związane z wózkiem.
      Lezę, Pan Andrzejek czeka z piłą ( bukiety wszystkich krajów łączcie się ).

      Usuń
  7. No, bardzo trafnie to wszystko ujęte!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he, czyżby kręgosłupek albo kolanka dawały się we znaki. Albo ogród dęba stawał i za nic nie chciał współpracować z nowymi roślinami?

      Usuń
    2. Oj tam, oj tam, mówię o filozoficznym trafnym ujęciu.

      Usuń