niedziela, 25 czerwca 2017

Kocie adwentury a odreagowywanie przeze mnie stresów

Wianki, świętojanki i inne takie. W Skandynawii bal jeszcze większy niż u nas, tradycja bardziej żywa czyli mają noc użycia, że się tak wypiszę. U nas upalnie i oczekujemy weekendowego szkółkingu, znaczy też z Mamelonem użyjemy w czas Midsommar. Felicjan już użył napędzając  mi niezłego stracha. Nasz kotek wziął był się i udał do siedziby Rudego na  mistrzowski pojedynek w klasie ciężko zgredliwej, spory to kawałek i przejście przez fabryczny podjazd po którym krążą tiry. Wyszedł bladym świtkiem wrócił za piętnaście ósma wieczorem  jakby lekko wystraszony ( Rudy zostawił na Felicjanie wizytówkę w postaci podrapek, głód doskwierał, cheerleaderki zostały w domu ). No nerwy miałam i tłukłam talerze. Zupełnie jakbym słuchała naszej młodej sąsiadki opowiadającej o swoich nerwach z powodu chłopaka mającego lekki problem ze zrozumieniem że tzw. życie domowe ma specyficzne wymagania ( znaczy od czasu do czasu trzeba cóś naprawić na ten przykład ). Taa, opowiastki o  samcach. Mogę pokiwać  głową ze zrozumieniem i  zaćwierkać "Mój kot też nie jest empatyczny, nie angażuje się odpowiednio w sprawy domu i ma spory problem z byciem dojrzałym".  He, he, he,  ulubiony kobiecy temat - wychowywanie samców. Praca syzyfowa  czego najlepszym dowodem jest nasz nieugięty medycznie Tatuś, który kombinuje z "wolnościom osobistom" nie  tylko w Dniu Tatusiów. Felicjan mimo pozbawienia klejnotów nadal ma w sobie tą samczą zadziorność, nieliczenie się z innymi  ( pańcia oczy wypłakiwała a on balował ), egotyzm ekstremalny. To bardzo zły kot jest!



A wcale taki być nie musi. Taki Laluś to czysta słodycz,  żadna tam mdła lukrecja, po prostu landrynek  mamusi! Grzeczność, uważność, czułe  pomrukiwania,  nieczęsto upór i upierdliwość - kot niemal doskonały. Ten koci anioł rzadko kiedy grzeszy ciężko, jego grzeszki są lżejszego kalibru - podjadanie półlegalne, próby podsikiwania ale nie takie podstępne  bo zapowiadane rykiem ( Lali czuje czasem przemożną potrzebę by  oznaczać ulubione leżanko  Felicjana, psie łóżeczko w szkocką kratę które przypadło Felicjanowi w udziale kiedy Mamelonowe gwiazdeczki otrzymały nową superleżankę ), usiłowanie wywalania innych kotów z wózka z którego sam od dawna nie korzysta ( bo się nie mieści ). Przy Felicjanowych grzychach ciężkich te drobne grzeszunie Lalentego w zasadzie się nie liczą.  A Laluś też przecież samczyk i to taki który mimo tego że posiada jeden kieł nadal potrafi  pogonić Rudego gdy ten bezczelnie pcha się na parapet wewnętrzny naszego najwłaśniejszego domu. Są zatem na tym świecie miłe i ułożone samczyki, których samcze cechy nie wywołują nerwów, he, he, he. Takie samczyki jak się bawią z innymi kotami to  nie chlają do krwi, nie drapią jak oszalałe i w ogóle nie zachowują się jak ten cretino  Felicjan, który każde podgryzanie traktuje serio ( wszystkie trzy dziewczynki uwielbiają bawić się z Lalkiem, a jak już kiedyś pisałam  z Felicjanem "bawi się"  jedynie Sztaflik, która moim zdaniem ma jakieś problema z  "tożsamością pciową" ).

Okularia też miała swoje  przeżycia, może nie była  to trauma typu stres pourazowy i  sześciotygodniowa terapia kawiorem ale strachu się kota najadła. Otóż  Okularii wyszło bokiem zakradanie się do srok, sześć "ptaszków" ją otoczyło i zaczęły wojowniczo na nią naskakiwać. Okularia się rozdarła okrutnie, znaczy została nie tyle emitentką rozdzierających "serce matki"  miauków co syreną alarmową  ( po  "kociemu" to było "Ratunku, bandyci napadli, alarm, alarm!" ) i sąsiedztwo ze mną  na czele wyskoczyło z domowych pieleszy kotę ratować. Sroki wcale tak łatwo nie chciały odpuścić, dopiero  naprawdę bezpośrednia bliskość człowieka spowodowała że  odfrunęły ( znaczy wycofały się na z góry upatrzone pozycji na robinii vel akacji ). Okularia schowała się w domu i z parapetu wewnętrznego burczała w kierunku obsroczonego drzewa. Na dwór  wyszła dopiero po południu, w towarzystwie całego stada udała się pod robinię i tam prowokująca darła sznupę i przechadzała się wolniutko w tę i nazad   bijąc ogonem jak ten śnieżny panter. Normalnie zwyciężczyni niepokonana a te przedpołudniowe historie to jakiś inny, strachliwy kotek, taki który się  głupich gołąbków boi. Obserwując z kuchennego okna tę paradę zwycięstwa taki mi się brzydko zachciało usłyszeć srocze skrzeczenia, złośliwa małpa ze mnie wylazła. Szans  na to skrzeczenie jednak nie było żadnych, sroki przed całym stadem czują zdrowy respekt. Jak najbardziej słusznie!



No a czarnule? Niby były grzeczne, żadnych wypraw w nieznane, napadań na bitne ptoszki, ryków z ogrodu oznaczających bijatykę. Za to popisały się przy synu Małgoś - Sąsiadki, który bardzo sobie ceni tzw. psie ułożenie. Za kotami specjalnie nie przepada ( mamy z Małgoś - Sąsiadką podejrzenia że ich się trochę boi ) za to one za nim i owszem. Tym razem czarnule postanowiły mu pokazać jak pięknie robią fikołki na stole jego mamy  a potem go  uświadamiały  że za takie występy należy się nagroda. Wzrok facia był pełen grozy, potem potępienia a jeszcze później niedowierzania że za taką niesubordynację jest usiłowanie wyłudzenia. Oczywiście on był hard a one coraz milsze, sytuacja z tych zaczynających się ocierać o kocie ocierki i salwowanie się "obcieranego"  ucieczką. Musiałam zgarnąć towarzystwo  z tych gościnnych występów ( koty rzecz jasna nie uważały że występują gościnnie, wszak wszystkie miejsca gdzie często przebywają są ich ) i świecić oczami za brak wychowania bestii.
Ech, kocie stado i te ich osobowości, układy i występy.



Przez te wstydy, nerwy i bicie talerzy uruchomił mi się  zakupoholizm. Niby poszłam talerze oglądać a wróciłam z cud miseczką i uroczą filiżanką z pszczółką. Taa, wszystko to wina kotów a najbardziej  Felicjana i tej jego eskapady. Wszystkie kocie ekscesy odbijają się  domowych rachunkach. Kupuję sobie "nagrodę pocieszenia", stresy jakoś mnie opuszczają kiedy zajęta jestem wybieraniem czegoś miłego choć niekoniecznie potrzebnego. Jak  Felicjan nie zacznie pracować nad  charakterem to zabublę dom! I nie ma że to ja powinnam pracować nad swoim, niech się cholerny koci samiec stara!

Dzisiejszy wpis ilustruję świetnymi pracami Tetsuo Takahary , "kociego Rembrandta".


6 komentarzy:

  1. kocham Twoje koty :) i Twoje o nich opowieści!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja je też kocham, choć są dla mnie czasem strasznie paskudne. W sumie to nie wiadomo za co je tak naprawdę kochać, wiadomo tylko że jak ich już nie ma to strasznie się to odczuwa ( Meg miała tak kiepsko, teraz trafiło Agatka - człowiek chodzi jak potłuczony po odejściu przyjaciela ). Moje koty w tym tygodniu przeszły same siebie, sroki przestały je atakować bo nasz cyngiel ( Sztaflik ) dal jednej z nich propozycję nie do odrzucenia, która na nieszczęście ptoszka została odrzucona. Sroki niby ptasie szkodniki ale żal mi jednak było zaczepnego ptaka.Teraz sroki już nie zaczepiają kotów, leją się we własnym gronie. Dość okrutnie się leją, widać że to drapieżne. Mimo tego że wiem że sroki mają jako gatunek sporo "na sumieniu" ( sama znam historię porwanych kaczuszek i przede wszystkim historię poranionej kotki Balbiny ) to nie chciałabym żeby moje koty urządzały regularne polowania na inteligentne ptaszyska. Ech, dzika natura źwierząt! Co i raz z członków mojego stada wyłażą tygrysy.;-)

      Usuń
  2. Tak, kot to boskie stworzenie i łącznik z bóstwem. Pamiętajmy, że Bastet miała/ma postać kotki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, u mnie to same Bastety mieszkają. Ja robię za kapłana najniższego stopnia, takiego co to świątynkę sprząta i karmę dla bóstw przyszykowuje.;-)

      Usuń
  3. Cudne portrety, ma Pani talent!

    OdpowiedzUsuń
  4. ups, to nie Pani malunki, właśnie zauważyłam podane nazwisko autora, ale dzięki za załączenie ich, właśnie się doedukowałam!

    OdpowiedzUsuń