niedziela, 8 czerwca 2014

Szaleństwa kulinarne Dżizaasa - Dżemowa gorączka


Zaczynają się przetworowe ekscesy. Dżizaas, jak tylko obudzi się ze snu na dobre wszelka żywina, znaczy pojawiają się w masie pszczółki, chrząszczyki i inne komary że o małych ssakach tylko napomknę, Dżizaas wtedy czuje że czas zacząć uprawiać tzw. sporty letnie. Jedni szaleją na rowerach i motorach, inni wyciągają z zimowych leży te wszystkie łódki i żaglówki, jeszcze inni doznają traumy oglądając w lustrach swoje odbicia i zaczynają w panice uprawiać biegi, aerobiki i inne fitnessy ( najlepiej wszystko naraz - panika to panika ). Moja Dżizaas nerwowo rozgląda się za słoikami, butelkami i odpowiednimi przykrywkami.

W tym roku się zdrowo pokręciło, zima była krótka, słoneczko wczesną wiosną przygrzewało na tyle mocno że pierwsze przetworowe tworzywo z którego korzysta Dżizaas objawiło się nieco wcześniej. Pech chciał że Dżizaas była w tym czasie, jak to się mówi - wyjechana. No i nie mamy mleczowego syropku! I co gorsza nie mamy mleczowej naleweczki na styczniowe wieczory. Dżizaas co prawda twierdzi że są jeszcze gdzieś tzw. pochomiki, ale pochomiki to nie jest prawdziwy zapas. Pięćset mleczowych kwiatków + cukier mogły zapewnić nam przynajmniej złudzenie zabezpieczenia się przed zimowymi przeziębieniami. A jak jeszcze rzecz całą doprawić alkoholem to złudzenie staje się bardziej rzeczywiste. Nic to, na bardzo ciężkie chwile, kiedy przeziębienie zaatakuje, mam syropek sosnowy wyłudzony od Basi, mojej starej przyjacióły zwanej True Dietetyk z racji puszystego wyglądu. Jak nas pokręci, zachyrcze i zapluje zimą, w czasie kiedy myszki, ważki i inne świerszcze będą sobie spać, syropek sosnowy będzie dla nas postwiosenną deską ratunku. Zanim ruszamy do apteki nabijać kabzę koncernom farmaceutycznym próbujemy wszelkich domowych sposobów antyprzeziębieniowych i to na ogół z dobrym skutkiem. Nie wiem zatem czy działanie syropków i naleweczek jest tak do końca złudzeniem ( a może to po prostu efekt placebo ). W każdym razie bez słoiczków i buteleczek domowych wzmacniaczy czuję się nago i bezbronnie, wystawiona na jesienne szarugi i zimowe chłody. Na szczęście nie wszystko zostało stracone i choć ciężko będzie ze wzmacniaczami to przynajmniej dosmaczacze będą ( jak wiadomo przy przeziębieniach ważna jest kondycja psychiczna a tu dosmaczacze czyli wszelkie dżemiki, marmoladki i inne konfitury grają pierwszorzędną rolę, he, he ). Dżizaas znalazła się na właściwym miejscu i we właściwym czasie - w kuchni znaczy ( i jej cała dohtorska kariera i te "języki" znane nie mają tu nic do rzeczy, kuchnia to habitat Dżizaasa ).

Przyznam się że zataiłam przed Dżizaasem że zakwitły nasze róże rugosy, Dżizaas ma niestety do nich podejście typu "z brzytwą na poziomki". Jak krzaczory się rozrosną dopuszczę do takich ekscesów jak zrywanie płatków ale w chwili obecnej tworzywa nie starczyłoby na przecier czy konfiturę a mnie i owady pozbawiłoby radochy z różanych kwiatów. Mam lekką słabość do przetworów kwiatowych ( tzw. konfitury elfickie ), a już szczególnie do podkładu różanego pod warstwę jabłek w szarlotce, lub wymieszanego należycie z orzechami ( wiewiórczenie konfitur ) różanego nadzienia do pączków. Jest nadzieja że kiedyś uda mi się namówić Dżizaasa na wykonanie legendarnego przecieru akacjowego według przepisu pozyskanego od profesora Wolskiego. Ten przepis to niemal półwschodnia bajka, czar kresów jak we wczesnych nowelach Iwaszkiewicza. Rozkwitłe kwiaty robinii akacjowej utarte z cukrem i i sokiem z cytryny, ponoć tego przecierku używano do przekładania pierników ( oczywiście pierwsza i druga warstwa była przekładana marcepanem ). Musiało być dobre, profesor jak wspominkował zawsze miał błogi wyraz twarzy ( choć może to wspominki dzieciństwa lwowskiego za tę minę odpowiadały ). Przecierek akacjowy jak na razie w sferze marzeń, kandyzowanie fiołków odpada ( nie pozwolę na niszczenie fiołkowiska ), wszelkie przetwory z kwiatów bzu czarnego znanego pod ksywą Koci Szczynek ( tak, tak, ten zapach kwiatów ) odpadają takoż. Z dziwnych i starych przepisów intrygująco wyglądają jeszcze nie elfickie już przepisy na przetwory z łodyg. O ile jestem w stanie powiedzieć coś o tzw. konfiturze anżelikowej z arcydzięgiela ( zdecydowanie małe ilości jako dodatek i do ozdóbstw, do żarełka zbyt aromatyczna ) o tyle konfitura ajerowa z młodych kłączy tataraku ( przepis w sam raz na Zielone Świątki ) to jest totalna egzotyka i w ogóle odjazd! Chyba najpierw należałoby znaleźć ochotnika na którym by się przeprowadziło testy, he, he.

Na dzień dzisiejszy jedyne pędy jakie Dżizaas przerabia należą do rabarbaru. Rabarbarek je się u nas na słodko i na ostro ( chutney do karkóweczki ). Wchodzi też w skład dżemików mieszanych ( bardzo dobrze wypada razem z truskawkami ). Dżizaas jest dżemiarką poszukującą, w przeciwieństwie do True Dietetyk, która preferuje przepisy klasyczne ( precz z cukrem żelującym i dodatkiem przypraw ). O ile popieram basine stanowisko w sprawie truskawek ( truskawka jest tak aromatyczna że człowiek do szczęścia nic więcej nie potrzebuje ) o tyle w kwestii dżemu z czereśni całkowicie zgadzam się z Dżizaasem ( tak, prawdziwa wanilia powoduje że czereśnia zyskuje na wyrazie ). Obydwie gwiazdy przetwórstwa owocowego ( i nie tylko owocowego ) zgadzają się w sprawie dosmaczania jabłek, gruszek i niektórych rodzajów śliwek. Spory dotyczą wiśni, węgierek, porzeczek i malin. Agrest zostaje terra incognita dla Dżizaasa, True Dietetyk przerabia maliny wyłącznie w celach leczniczych ( w pierwszym wypadku oskarżenia o nadmierny kwach, w drugim o nadmierny i "nie taki" aromat ). Jeśli chodzi o dodatek pektyn do dżemów, konfitur czy marmolad panuje konsensus - to co wykorzystuje się do ciast nie powinno być pektynowane ( no chyba że przekładamy dżemem czy miękką marmoladą gotowe ciasto ), w przetworach wykorzystywanych jako smarowidełka dopuszczane są "sztuczne" pektyny.
Ja w sporach i przetworach uczestniczę tyle o ile, głównie zajmuje się lobbowaniem galaretkowym. Jedyne pestki w przetworach, które jestem w stanie tolerować to te z truskawek i poziomek, reszta "won mi stąd", że zacytuję starą Janiakową! Jestem głucha na argumenty typu klasyczne dżemy, najlepszy przepis, wszyscy tak robią. Galaretka z porzeczek, malin czy jeżyn bije na głowę dżemy z tych owoców ( no mogę się poświęcić i zjeść przecier ).
Ciotka Elka i Małgoś - Sąsiadka prezentują jeszcze inne postawy - Ciotka robi głównie powidła ( "no bo to u mnie idzie" - znaczy powidła lubię najbardziej ) a Małgoś odkąd skończyła 80 lat doszła do wniosku że zapasów zimowych nie będzie robić bo jutro jest niepewne a dżemy ze sklepu są tak paskudne że dużo ich nie zje, co zdecydowanie wychodzi jej na zdrowie. O dziwo zasada nie robienia zapasów nie obejmuje przetworów z ogórków! No ale dżem ogórkowy raczej nie wchodzi w grę.

I tak, z lekkim opóźnieniem spowodowanym nieobecnością Dżizaasa ruszył u nas sezon przetwórstwa sportowego. Mamy już za sobą rabarbarowe niepokoje ( czy aby skórka odpowiednia ), jesteśmy w truskawkowej gorączce ( czy aby starczy słoików ), przed nami zamartwianie się o cenę czereśni ( kiepski rok na czereśnie ). Sporty letnie to ciągły stres, ale Dżizaas to w końcu nie byle amatorka. Trening psychologiczny vel mentalny, siłówka ( trzeba te kilogramy owoców przydźwigać ) i Wielki Wyczyn! Leć Dżizaas, leć, jak ten Adaś na igielicie!

2 komentarze:

  1. Aż mi się chce krzyczeć: "kupuję, proszę zapakować !" - Dżizaasa oczywiście ;). Taki Dżizaas to skarb, jak nic !!! Znaczy bezcenny ... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dżizaas podobnie jak legendarna Ciotka Marty Artamiszcze ( ta co uszyła ubranka na truskawowe grządki ) jest nie do kupienia! Diamenty są nie tylko wieczne, niektóre są nawet bezcenne, he, he. Najśmieszniejsze że Dżizaas w ogóle nie wygląda na mistrzynię kuchni - chude to i z lekka łykowate ( zdjątka nie mogę zamieścić z powodu ochrony wizerunku - nie dość że Dżizaas zamknęłaby restaurant za karę to jeszcze mogłaby zaistnieć groźba porwania Dżizaasa, he, he ).

      Usuń