czwartek, 14 stycznia 2016

Elegancka herbatka w salonie państwa Herbstów

Salon państwa Herbstów znajduje się w Łodzi w willi państwa Herbstów, która dzisiaj jest obiektem muzealnym. Bardzo lubię to muzeum i przynajmniej raz w roku staram się w nim bywać ( takie mam skrzywienie muzealne, co pewnie widać po tematach moich wpisów ). Późno jesienną porą postanowiłam  poleźć na wystawę czasową, na którą złożyła się część eksponatów z Muzeum Czartoryskich. Bardzo dobrze ogląda się dzieła sztuki bez licznej asysty turystów, którzy czują się w obowiązku "zaliczyć" krakowskie muzeum i przez dwie i pół sekundy spojrzeć na Damę z gronostajem. Zawsze ceniłam sobie kameralną atmosferę. Wystawa czasowa wystawą czasową, ale dobrze jest podpatrzeć co tam nowego "u Herbstów". Podreptałyśmy we trójkę - Ciotka Elka, Mamelon i ja, Ciotka Elka z powodów historyczno - koligacyjno - ciekawskich głównie zainteresowana stałą ekspozycją, Mamelon z nadzieją na dokładne oblookanie wyrobów tzw. rzemiosła artystycznego we wszystkich częściach ekspozycji, a ja jak ta stadna owieczka polazłam obejrzeć "Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta. Oczywiście zaczęłyśmy od willi w której znajduje się wystawa wnętrz "fabrykanckich" i tam na dłużej utknęłyśmy w salonie gościnnym.




Otoczona ogrodem willa, znajdująca się w sąsiedztwie zabudowań fabrycznych i osiedla mieszkaniowego zbudowanego przez Karola Scheiblera dla pracowników jego fabryki, wyróżnia się wśród sąsiadujących z nią budynków. Wszystko wokół jak przystało na Łódź z porządnej czerwonej cegły a tu łup, biały budynek w stylu zwanym w XIX wieku stylem toskańskim. Jakby inna rzeczywistość. Budowę neorenesansowej willi najprawdopodobniej zaprojektowanej przez Hilarego Majewskiego ( choć ostatnio bardzo mocno kwestionuje się jego udział w projektowaniu tego willowego zespołu), rozpoczęto gdzieś około roku 1875, w związku ze ślubem Matyldy Scheibler z Edwardem Herbstem, dla których ów dom był przeznaczony ( prezent papcia Scheiblera dla córy ). Matylda i Edward mieszkali w willi do 1919 roku, potem przenieśli się do bardzo podobnej willi wybudowanej w Sopocie. W Łodzi pozostał ich syn, Leon, który mieszkał tu wraz z żoną aż do roku 1941. Teraz jest tzw. zagwozdka źródlana bo wersja nr1 głosi że pod koniec tego roku małżeństwo zabrało całe ruchome wyposażenie willi i wyjechało do Wiednia, jak się okazało Leon już na zawsze. Zmarł bezpotomnie w 1942 roku, jego żona Aleksandra z domu Potschtar po śmierci męża ponoć wróciła do Łodzi,  lecz nie do swojego dawnego domu. Wersja nr 2  to śmierć Leona i wyjazd jego małżonki do Wiednia po tym fakcie, czyli wyposażenie miała wywieźć sama Aleksandra.  Zważywszy na późniejsze losy willi to szkoda że na czas  trwający od 1945 roku  ( willa do roku 1945 należała do rodziny Herbstów ) do 1976 roku ( to rok przejęcia budynku przez Muzeum Sztuki w Łodzi ) nie wywiozła jej całej.  Jeżeli prawdą jest że Aleksandra zmarła w Polsce w 1970 roku, to przyszło jej patrzeć na rujnowanie willi między innymi przez mieszczący się w niej domu pobytu dziennego dla nerwowo chorych, siedzibę Zakładu Biologii PAN, ORMO, oraz dewastatorską  spółdzielnię inwalidów wytwarzającą bombki choinkowe. Zdjęcia willi z czasów spółdzielnianych wołają o pomstę do nieba, wspaniały salon do oficjalnych przyjęć zwany inaczej salonem lustrzanym  wygląda na nich wręcz tragicznie. Cud że ostały się dekoracje sufitu, żyrandol i wspaniałe piece.







Te piękne ceramiczne cuda są tak jak i oficjalny salon utrzymane w stylu neorokoka ( willa jest szalenie eklektyczna, co pokój to  inny styl - piece oczywiście staranie "wpasowane" ). Zdaniem Mamelona i moim to chyba najładniejsze piece w tym domu. Aż wierzyć się nie chce że tak frymuśne i delikatne konstrukcje służyły do tak przyziemnego celu jak ogrzewanie pomieszczenia. Panosząca się spółdzielnia bombkarska zadowoliła się tylko pomalowaniem tych dziełek sztuki farbą olejną ( w stosunku do losów oranżerii, którą po prostu zburzono, to prycho) i skoncentrowała  się na niszczeniu salonowej boazerii ( na szczęście nie w pełni zrealizowanym ). Uff, piecom się po prostu upiekło.





Klejnocikiem wśród salonowych mebli jest stół w stylu wczesnego empire z podobiznami wielkich dam Francji, wykonanymi w technice emalii. Nie jest on jak już Wam wiadomo pierwotnym wyposażeniem salonu, ale ze względu na olbrzymią ilość złoceń i wizerunki pań żyjących w wieku XVIII i na początku wieku XIX  jakoś "wpasił" się w salonową koncepcję. Na upartego zresztą można go podciągnąć pod  styl  mebelków z Wersalu, z końca XVIII wieku. Centralnie umieszczona podobizna Marie Antoinette w wersji "ogrodniczej", skopiowanej z portretu autorstwa Élisabeth Louise Vigée-LeBrun ( portrecik autorki licznych portretów królowej Francji oraz jej ulubionych przyjaciółek, też zdobi ten stoliczek ) jest tak "rokokoko" że chyba już bardziej być nie może. Program ikonograficzny  tego stoliczka jest tajemnicą nieprzeniknioną, co ma Charlotte Corday do Madame Lavalliere, a ta do Marie Louise? Któż to wie co tworzący ten stoliczek miał na myśli. Mebelek został zrobiony w Polsce, w drugiej połowie XIX wieku. Był niezbędnym wyposażeniem salonu, he, he, służył do zostawiania wizytówek. Z dzisiejszego punktu widzenia mebelek absolutnie do niczego! Salonikowe wyposażenie może miłośników prostoty, w tym młodzież wychowaną na klientów IKEA wprowadzić w stan osłupienia.





To jest takie przerysowanie stylu, tak się mające do klasycyzującego zmierzchu rokokowej sztuki, z jakim mamy do czynienia pod koniec XVIII stulecia,  jak sceniczna suknia operowa do codziennego ubabranka. Pewien umiar i zastąpienie szaleńczych krzywizn  form mebli i ich ornametów  prostszymi rozwiązaniami, utrzymanymi w duchu nadchodzącej epoki klasycyzmu to kwintesencja stylu zwanego stylem Ludwika XVI. Drzewiej  salon lustrzany wypełniony był meblami właśnie w tym stylu ( pani, która była pokojówką pracującą u Herbstów przekazała muzeum fotografie salonu z oryginalnym wyposażeniem, obejrzeć je można na wystawie poświęconej historii rezydencji  ). Większości neorokokowych mebelków dzisiaj się w nim znajdujących, bliżej do stylu dziadka ostatniego króla Francji, Ludwika XV. Jedynie słodka sofa z wyplatanymi oparciami w "kompleciku" przy wejściu od strony  gabinetu jest  utrzymana w klasycznym stylu Ludwika XVI. Mebelki oczywiście złocone, jak na powszechne wyobrażenie o "ludwikach" przystało. No i oczywiście wszystko łącznie ze  stoliczkiem z emaliowanymi portretami dam jest neo, co najbardziej chyba jest widoczne w komplecie mebli od strony gabinetu orientalnego. Bezczelnie przyznam że obecne wyposażenie salonu przemawia do mnie bardziej  niż to widoczne na starej fotografii ( Mamelon też tak ma ). Pewnie dlatego że XIX - wieczne przerysowanie XVIII - wiecznych form ma w sobie coś zabawnego.

Gadżety czyli ozdóbstwa w salonie lustrzanym wszystkie utrzymane w tzw. stylu. Znaczy szalejące neorokoko. Ciepłe barwy porcelanowych waz, złocenia zegara ( te wszystkie ptoszki, kfiotki, siateczki ukwiecone, rocaile w dużej masie ), pastelowy kamień na zakuty w złoconym brązie świeczników. Do tego wszystkiego  koronkowe serwety, zupełnie jakby szykowano bardzo elegancki podwieczorek  z herbatką w XIX - wiecznej Anglii ( choć ten podwieczorek, zważywszy na niemieckie pochodzenie pana domu  i znacznej części gości przyjmowanych w tym domu byłby pewnie popijany kawą ).








Sufit a przede wszystkim genialny wprost żyrandol jakimś cudem ocalały z tego dewastacyjnego pogromu urządzonego przez inwalidzką spółdzielnię bombkarską,  to taka wisienka na torcie. Przypominają mi się reymontowskie opisy szklanych tulipanów wypełnionych elektrycznością. Warto zobaczyć go w pełnej krasie czyli wtedy kiedy świecą się w nim żarówki. Sufit z malowanymi alegoriami ( alegoria czegoś tam to tylko pretekst, chodziło o roznegliżowane urodne panie i towarzyszące im "amorki" ) i złoceniami nabiera w tym oświetleniu życia. Cienie i cudownie rozchodzące się światło dały mi pretekst do przemyśleń czy aby starych wnętrz pałacowych nie trzeba by oglądać w sezonie późno jesienno - zimowym. Latem,o ile we wnętrzach muzealnych nie jest zbyt ciemno, nie pali się świateł. Salonowi państwa Herbstów odejmuje się w ten sposób sporo uroku.
Herbatki można się napić w muzealnej kawiarence. Wnętrze odnowionej oranżerii jest jednak znacznie mniej przytulne niż olbrzymi salon. Szczerze pisząc kawę czy herbatkę wolałabym chłeptać w salonie.




4 komentarze:

  1. Pięknie tam! No i faktycznie to cud, że piece, a zwłaszcza żyrandol się ostały. Chyba tylko dlatego, że piece były w czasach spółdzielni passe, a żyrandol po prostu za duży, by mogły zdobić willę jakiegoś dygnitarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja podejrzewam że żyraddol w celu zabezpieczenie też czymś pociągnięto, zielona farba olejna w czasach słusznie minionych była dobra na wszystko, he, he.

      Usuń
  2. Wnętrze bardzo szykowne i mój małżonek padł by trupem gdybym mu w takim stylu zaprojektowała własny dom, ale piece z chęcią bym odtworzyła bardzo mi się podobają :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla współczesnych to jest za dużo szczęścia naraz ale poszczególnymi elementami wystroju dałoby się upiększyć nawet te bardzo nowoczesne wnętrza.

      Usuń