czwartek, 5 stycznia 2017

Liliowce - historia byłego zauroczenia - część pierwsza

Temat na czasie - historia zauroczenia, he, he, może nie tak rozdmuchana jak samolotowe peregrynacje co poniektórych ale że tak się wypiszę też uczuciowa klasyka. Zauroczenie się zaczęło zanim dobrze przyjrzałam się roślinie, wystarczyło przeczytanie takiej oto ogrodniczej opinii o liliowcu - "Roślina dla leniwego ogrodnika". Jak się ma przed sobą wizję obsadzenia niewymagającymi  czasochłonnej pielęgnacji bylinami rabatki  mierzącej około trzysta metrów kwadratowych to człowiek po  przeczytaniu takiego zdanka natychmiast zakochuje się w liliowcach. Taka miłość od pierwszego czytania, przydarzająca się wielu ogrodnikom ( najczęściej tym początkującym ) którzy wierzą że: istnieją rośliny bezproblemowe, rosnące zarówno  na Saharze  jak i na bagnach Luizjany, roślina dla leniwego ogrodnika to taka którą  jak raz posadzisz to o niej zapominasz i już nic nigdy nie musisz przy niej robić, uprawa wszystkich gatunków i odmian to pryszcz ( pisali że łatwouprawowe, pisali! - no przecież napisaliby że niektóre liliowce to może niekoniecznie dla początkujących ), nie ma szkodników atakujących naszą roślinkę, długie kwitnienie to przynajmniej sześć miesięcy z kwiatami i  wszystkie gatunki i odmiany super rośliny gwarantują takie kwieciste rozkosze, katalogi sprzedażne nie kłamią  zdjęcia przedstawiają realny wygląd roślin. Taa, zawierzenia i  inne myślenia magiczne które w zderzeniu ze skrzeczącym realem tworzą tzw. doświadczenie ogrodnicze.

Przygodę z liliowcami zaczęłam od uprawy najpopularniejszych gatunków uprawianych w naszych ogrodach, liliowca rdzawego  Hemerocallis fulva i liliowca Dumortiera Hemerocallis dumortieri. Oba gatunki pochodzą z Azji i odporne są na stres wszelaki jak japoński menadżer.  Zresztą wystarczy sprawdzić jaki jest zasięg naturalnego występowania tych roślin żeby pokumać że jak cóś rośnie od wschodniej Syberii do  Japonii to musi być hardcorowe. Ponieważ nie mam fotek obu gatunków opiszę  je pokrótce, tak żeby niezorientowani liliowcowo szybko  zidentyfikowali. Liliowiec Dumortiera Hemerocallis dumortieri to dorastająca do 60 cm, kwitnąca pod koniec maja roślina o  żółtych kwiatach ( zewnętrzna część płatków ma brązowawy nalot ) a liliowiec rdzawy Hemerocallis fulva to kwitnąca w czerwcu, lipcu wysoka roślina ( około 120 cm ) o pomarańczowych kwiatach z czerwonawym znamieniem na wewnętrznej stronie płatków. Jak widać termin kwitnienia obu gatunków jest różny, jednej wielkiej "ciepłej plamy" nie uzyskamy sadząc te rośliny obok siebie. W tym momencie dociera do człowieka że obsługa liliowca jest jednak  bardziej skomplikowana niż to zapodają nam katalogi firm ogrodniczych. Kolejnym gatunkiem do tworzenia "ciepłej plamy" stał się w Alcatrazie pochodzący z Chin liliowiec cytrynowy Hemerocallis citrina. Roślina kwitnąca w lipcu, o pędach kwiatowych dorastających do 120 cm, o kwiatach żółtych z takim zielonawym chłodnym odcieniem, w dodatku pięknie pachnących. Pasi? Jak najbardziej, dopóki nie zadamy sobie pytania dlaczego to zielsko nie otwiera kwiatów  w dzień?

Kwiat liliowca utrzymuje się tylko jeden dzień ( stąd  angielska nazwa dayliliy ) więc pożądane by  było zsynchronizowanie pory kwitnienia liliowców . Tymczasem kwiat liliowca rdzawego kwitnienie rozpoczyna dość wcześnie rano a kwiat liliowca cytrynowego otwiera się wówczas gdy ten z liliowca rdzawego kończy już swój  żywot. "Ciepła plama" że mucha nie siada! To jest właśnie ten etap podczas którego  człowiek zasiada do lektury, ewentualnie podpytuje znajomków i dochodzi do wniosku że ma  w ogrodzie niereformowalną dziczyznę, kwitnącą obficie i w zasadzie bezproblemową w uprawie ale niedającą się nagiąć do jego widzimisię ( tak to z dziczyzną jest i nie wiadomo dlaczego człowiek uważa  że powinno być inaczej ). No i przychodzi czas na liliowce ogrodowe a ta  ścieżka  nie jest już taka prościutka i łatwa do przejścia dla ogrodnika bez  dużego doświadczenia. Dlaczego  taka nierówna i wyboista ta nowa ogrodnicza dróżka? Ano dlatego że liliowiec ogrodowy "niejedno ma imię" a wielokrotne krzyżowania, dziwnie wywoływane mutacje, selekcje  roślin pod kątem największych kwiatów czy najdłuższego kwitnienia pojedynczego kwiatu  jak też i najdłuższego kwitnienia rośliny doprowadziły do stworzenia roślin mających nieraz znacznie większe wymagania niż gatunki z których powstały. Znaczy nie ma zmiłuj, liliowiec ogrodowy nie zawsze jest tak bezproblemowy w uprawie jak jego dzikie przodki i żadne zapewnienia firm ogrodniczych tego nie zmienią.

Liliowiec ogrodowy Hemerocallis x hybrida to wielokrotna krzyżówka gatunków Hemerocallis fulva, Hemerocallis citrina, Hemerocallis dumortieriHemerocallis middendorffi, Hemerocalis lilioasphodelus, Hemerocallis thunbergii, Hemerocallis minor. Podkreślam słowo wielokrotna bo liliowce  hybrydyzuje się jak irysy bródkowe - namiętnie  i do upadłego. W wyniku takiego procesu uprawy otrzymano karłowate odmiany, olbrzymy wypuszczające pędy kwiatowe  powyżej 150 cm, rośliny o zwiększonej  liczbie płatków kwiatu  ( liliowcowi się wzdrygną - liliowiec ma tepale i sepale ), o kwiatach  osiągających  jakieś straszliwe rozmiary ( np. prawie 38  cm średnicy ), o kwiatach  żyjących  dłużej niż 24  godziny ( to że przeciętny liliowiec  kwitnie całą dobę możecie między bajki włożyć, gatunki kwitną około 12 - 14, niektóre odmiany o dobrej teksturze  i substancji  kwiatu kwitną 24 - 32, rekordzista dobrnął do 36 godzin ale za urodny nie był ), oraz rośliny  kwitnące bardzo, bardzo długo ( co wiąże się z ilością  wyprodukowanych pąków kwiatowych na pędzie ). Znaczy  wyuprawiano na tyle  dużo odmian że niemal każdy cóś tam liliowcowego dla siebie jest w stanie wyszperać i ogrodowi zadać. Liliowce ogrodowe są dobrym tworzywem letnich rabat dla tzw. "normalnych" ogrodników i o ile tylko nie będą oni przesadzać z nadmierną ilością odmian ( zostawić to kolekcjonerom ) ci "normalni" powinni być happy, znaczy liliowcowo  usatysfakcjonowani.

To że czasem  nie są jest efektem nieznajomości wymagań uprawowych konkretnej  odmiany a przede wszystkim nieznajomości faktu że liliowce dzielą się na grupy utworzone ze względu na preferencje określonych warunków klimatycznych. A te preferencje często - gęsto  są skutkiem  ilości chromosomów posiadanych przez roślinę. Taa, od genetyki nie da się uciec w wypadku tak mocno hybrydyzowanych roślin, nie ma zmiłuj! Liliowce  to diploidy i tetraploidy i to te drugie bywają najczęściej obiektem westchnień  jak i kłopotów ogrodników. Diploidy to rośliny posiadające 22 chromosomy a tetraploidy to rośliny posiadające 44 chromosomy, czyli dwa razy tyle co formy wyjściowe ( gatunki są diploidami ). Ze względu na mrozoodporność liliowce podzielono  na trzy grupy: dormant ( całkowicie mrozoodporne gatunki jak i mieszańce diploidalne ), semievergreen ( rośliny delikatniejsze, wymagające okrywania kęp  zimą ), evergreen ( absolutne delikatesy, rośliny mają liście zimozielone, potrafią bezczelnie odfrunąć z królikami mimo  solidnego  okrycia, tetraploidy jedne ). Jak wygląda  "łatwa uprawa liliowców" typu evergreen w naszym klimacie możecie łatwo sobie wyobrazić. To są rośliny dla zapalonych kolekcjonerów, którzy dużym nakładem wysiłku a często i kosztów utrzymują takie liliowce w uprawie. Piszę o tym bo właściwe poza bazami forumów ogrodniczych i bardzo profesjonalnymi ofertami  hodowców nie spotkacie się z określeniem do jakiej  grupy należy odmiana którą chcecie posadzić. Za to w necie mnóstwo piania - ach, liliowce wszelakie jakie to w uprawie proste rośliny,  w sam raz dla leniuszka, ti, ti!


Teraz  trochę o wymaganiach glebowych - liliowce ogrodowe generalnie lubią żyzną glebę, lekko wilgotnawą i leciutko kwaśną. Odmiany diploidalne są znacznie bardziej tolerancyjne na inne rodzaje podłoża, tetraploidy potrafią grymasić. O ile gatunki i sporo diploidów znosi nazwijmy to "warunki naturalistyczne" o tyle wszystkie tetraploidy wymagają  dla swojego dobrostanu dobrze odchwaszczonej i nawożonej gleby. Nawóz nie powinien zawierać zbyt  wiele azotu ( ostrożnie z obornikiem ), liliowce mogą zareagować na przenawożenie azotem czymś tak  paskudnym jak mokra zgnilizna. Jeżeli  zachorują nam  kłącza to mamy podobnie jak w przypadku irysów bródkowych,  przerąbane. Chyba nawet bardziej niż w przypadku bródek, bo ich  kłącza da się skrobać "do czystego" a w przypadku liliowców takie skrobanko to jazda figurowa. Liliowcom zdarza się też podłapywać grzybówkę, rdzawą plamistość liści. Niby wielkich szkód nie wyrządza ale rośliny za piękne nie są. Jak już tak o sprawach nieprzyjemnych to należy wspomnieć o tej paskudzie, pieprzonej muchówce Contarinia cinqenotata   której larwy załatwiają pąki liliowców. Powodują coś co się nazywa opuchlizną pąków liliowca. Zjawisko bywa bardzo groźne jeżeli ponad jedna dziesiąta pąków na roślinie jest opuchnięta. Metoda zwalczania jest jedna, ściąć pędy kwiatowe i starannie zniszczyć ( rozgnieść pąki razem z larwami, spalić a następnie zatopić na dnie Oceanu, najlepiej w lustrzanym pudełku ) jeżeli tylko zobaczymy coś takiego. Nie ma się co próbować bawić w Chemicznego Alego, to i tak nic nie da. Podobno są odmiany odporne na opuchliznę a ja przy odrobinie treningu mam sporą szansę na zostanie solistką baletu Bolszoy. Najlepiej pokochać pająki i błonkówki mające podłe larewki w menu.

Kłącza liliowców bywają uszkadzane przez rolnice,  takie całkiem spore ( prawie 4,5 cm )  gąsienice motyli. Żeruje to to w glebie i niejako przy okazji  uszkadza korzenie roślin gdy  nocą wychodzi na powierzchnię, gdzie z kolei zajmuje się uszkadzaniem nadziemnej części roślin. Działa w czerwcu i od połowy września, efekty ich żerowania łatwo zauważyć - nasady pędów, korzenie i liście liliowców są ogryzione, rośliny rosną wolniej i wyglądają zdychająco. Aby uniknąć takich "radości" trza  opielać kępy do bólu, żeby nie rosło w ich pobliżu nic zwabiającego owady ( np. komosa biała która kusi samice motyli  i zachęca do składania jajeczek w pobliżu tej rośliny ). Jeżeli nie radzimy sobie z pieleniem możemy zastosować ściółkę z kory, byle nie świeżynę.
Dobra, skończmy z tym niemiłym tematem, teraz o innych wymaganiach liliowców. Będzie git  jeżeli zapewnimy roślinom słoneczne stanowisko, w cieniu zakwitną ale spektakularne to nie będzie. Zauważyłam też że na stanowiskach półcienistych liliowce częściej zapadają na choroby, po mojemu to zdecydowanie słońcoluby. Jednak niektóre odmiany o ciemnych lub czerwonych kwiatach ( mam takowe ) źle reagują zarówno na zbytnie nasłonecznienie jak i na opady deszczu. Oczywiście na ogół to znów tetraploidy są takie grymaśne ale wszystko jednak tak naprawdę zależy od tego jak konkretna odmiana radzi sobie z warunkami świetlnymi i atmosferycznymi. Info trzeba szukać przed zakupem w bazach odmian na forach, czasem ogrodnicy wypisują jak odmiana się u nich w ogrodzie zachowuje.

Raz na parę lat nadchodzi ten moment kiedy liliowce trzeba dzielić, gatunki  starsze odmiany  diploidalne rosną bez uszczerbku dla wyglądu znacznie dłużej na stanowisku niż nowsze odmiany  diploidalne i tetraploidy. Liliowce najlepiej jest dzielić wiosną, przy okazji zmieniając im stanowisko lub wymieniając glebę na dotychczasowym.  I to by było na tyle w części pierwszej "przybliżającej" roślinę. W części drugiej i ostatniej będzie o tym dlaczego  zauroczenie liliowcami mi przeszło.


11 komentarzy:

  1. Nie przypuszczałam, że zauroczenie liliowcami Ci przeszło, czy aby tak zupełnie? Ja je kocham prawie na równi z trawami, no może trawy bardziej ale jakieś kwiaty konieczne są w ogrodzie a liliowce z trawami to świetny duet. Może dlatego kocham je nieustannie że nie zachwyciły mnie te nowoczesne falbany a zdecydowanie te starsze odmiany. Z nowszych mamią mnie jedynie pajączki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pikutku spowiedź dziecięcia wieku jest w części drugiej postu, wyznaję ciężki grzech pragnienia łatwizny ogrodowej i moich rozczarowań skutkujących odkochaniem. Uczucie nie wytrzymało próby czasu i konieczności okrywań co bardziej wrażliwych ( ostatnie "niebieskie oczko" wygniło zeszłoroczną zimą ).

      Usuń
  2. Wstrzeliłaś się z tym postem idealnie w czas i temat, którym akuratnie się. Koncypuję właśnie nju rabatki, czyli szykuję całkiem sporą ogrodową rewolucję. I tak się składa, że przez mą głowę przemknęła myśl: a może by tak liliowce? Po powyższej lekturze temat jednak odpuszczę, bo ani do wprawnych ogrodników nie należę, ani chęci na zgniatanie larw (wszystko jedno jakich i gdzie) nie mam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rezygnuj pochopnie z liliowców, to naprawdę wdzięczne rośliny o ile nie uwierzysz w propagandę handlową "wszystkie odmiany świetnie u nas rosną i nie sprawiają problemów". Mnóstwo fajnych odmian jest naprawdę roślinami z którymi ogrodnik nie ma większych kłopotów, dociekać po prostu trza co się sadzi. :-)

      Usuń
    2. Czy propagandę reklamową łapię? Nieee :) Aaabsolutnie. Ostatni mój post jest tego dowodem. ;)
      W temacie nju rabatek i w ogóle całego ogrodu mam takie przemyślenie: trzymać się listy kilku roślin, które dobrze rosną w warunkach tego miejsca i stworzyć ogród tematycznie spójny, który ogarnę swą małą wiedzą i czasem. Bo czasem mniej znaczy więcej. Albo coś w ten deseń ;)
      Niezależnie jednak od postanowień nadal będę czytała Twoje porady na temat różnych roślin. Może w przyszłości zmienię zdanie i będę chciała dosadzić coś nowego? ;)
      Miłego Trzechkrólowania Tabu Azo :)

      Usuń
    3. Roślin dobrze rosnące po całości w ogrodzie to jest dobry sposób na ładny i "dobrze zarośnięty" ogród. Szaleństwo testowania nowych roślin w ogrodzie jednak jest wpisane w ogrodowanie, problem tylko w tym żeby to było szaleństwo malutkie i kontrolowane a nie dom wariatów.;-) Dzięks za życzenia, zamierzam dziś leniuszyć!:-)

      Usuń
  3. Jeśli jeszcze raz mój małżonek powie, że jestem marudna to posadzę go przed tym postem :)))))))))))
    Nie jestem pewna czy powinnam go czytać, w tym przypadku niewiedza może być dla mnie lepsza :P ponieważ jak zacznę się teraz przyglądać liliowcom i ,,dbać o nie" zapobiegawczo to padną jak rybki w akwarium po ,,dbaniu" męża :P Myślę sobie, że czasami to dobrze zostawić to i owo samej naturze i roślinie... odmian mam od groma, mam plamy liliowcowe ale to kępy tej samej odmiany i nawet mi do głowy nie przyszło łączyć je, chociaż rosną niedaleko siebie ale jako plamy niezależne :D
    Tfu tfu i niech tak zostanie ale nie mam problemu z liliowcami i do tej chwili uważałam je za mega bezproblemowe :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja marudna! Ja tu usiłuję wszem i wobec pitulić że danio pręgowany ma ciut inne wymagania niż śledź bałtycki!;-) Liliowce w jednym gatunku czy odmianie rozsiane po całym ogrodzie i tworzące kolorowe plamy są dla wyglądu ogrodu czymś znacznie lepszym niż zaćkanie go tysiącem odmian. Howgh!

      Usuń
    2. Nooo ja bym chciała mieć...,, zaćkanie go tysiącem odmian" To byłby najpiekniejszy ogród :D

      Usuń
    3. Oj zdziwko by Ci się zrobiło, wcale nie byłby taki fajny. Po prostu plantacja a nie ogród. Tak się robi jak jakaś roślina zaczyna dominować w sposób totalny, jako stara irysomaniaczka te słowa piszę.

      Usuń
    4. Miałam okazję kupować swoje liliowce bezpośrednio z plantacji i powiem Ci, że takie plantacje roślin jednego rodzaju bardzo mi się podobają. Jedynie co mnie przed tym powstrzymuje to przeczucie, że jakieś choróbsko by prędzej mogło wleźć a jak by wlazło to dziesiątkowało by niemiłosiernie :/ A tak jak jest rabata mieszana to mam wrażenie, że ma większe szanse na obronę. W dodatku, że ja się nie znam na botanice.

      Usuń