niedziela, 21 maja 2017

Alcatraz umajony

No i wreszcie wiosna! Taka prawdziwa, ze wszystkimi ćwierkolącymi, kolorowymi, pachnącymi i alergizującymi atrybutami. W tym roku wiosna o przedłużonym okresie trwałości, znaczy natura jeszcze nie nadgoniła kwietniowego spowolnienia. Pogoda w sam raz do ogrodowania, nawet chwilowe ochłodzenie jest miłe   ( co to za ochłodzenie do osiemnastu na plusie kiedy jeszcze nie tak dawno, niecałe dwa tygodnie temu,  maksymalna temperatura wynosiła  dziesięć stopni ). Kiedy tylko mogę wyłażę do ogroda i  się cieszę ogrodowaniem. Problem tylko w tym że tak się teraz porobiło iż możliwości  wyłażenia mam ograniczone przez tzw. losową niespodziewankę. Znaczy muszę robić co innego a nie to co bym chciała, normalność życiowa trafiająca niekiedy  każdego z nas ludziów. W związku ze związkiem Alcatraz znów odłogiem leży a ja do niego co najwyżej doskakuję i coś tam dziabnę, pielnę albo kota pogonię. Szpadelek wbity w glebę od czasu do czasu bo posadzić  trzeba taką kalinę  japońską 'Grandiflora' na ten przykład, ale generalnie to Alcatraz sobie zarasta a ja sobie pracuję na innej niwie, że tak to określę. No ale przynajmniej mam choć te chwile ukradzione obowiązkom, które to chwile mogę sobie ogrodowo  wypełnić. A ogród jak wymarzony, wypełniony kwitnieniem, zapachami, brzęczeniami, świergotami i miaukami temperamentnymi. Taki w sam raz do zasięścia w nim z kubeczkiem kawy i "przechrupką", do zastanawiania się "Coby tu,  gdzie by tu? ", do wkopków niespiesznych bo takich po dłuuugim przemyśliwaniu dokonywanych, do podziwiań kwitnących roślin, owadów, ptoków i kotów. Ogród regenerujący znaczy.

Terapeutyczne właściwości majowego Alcatrazu są mi znane nie od dziś, teraz tylko mocniej je doceniam. Myślę że to dlatego żem już starą rurą jest a pewne rzeczy zaczyna się szanować w tzw. pewnym wieku. Doświadczenie znaczy niezbędne jest żeby wartościować życiowe sprawy i sprawki, bez niego człowiek się plącze w labiryncie konieczności, tego co musi i tego czego wcale nie musi tylko głupio chce ( albo jeszcze głupiej wydaje mu się że chce ). He, he, he, prawdziwą wiosnę docenia się jesienią, tak nam to natura urządziła. Siedzę sobie zatem w moim starannie niewypielonym ogrodzie, podglądam biedronki, nasłuchuję kocich słodkich pomrukiwań i obrażonych miauków i myślę sobie jak dobrze jest siedzieć wśród zielonego, posadzić parę roślinek, parę ukarać za zbytnią ekspansywność wyrwaniem, mieć wylane  na "muszę mieć", na  "muszę jak inni" i na jeszcze parę innych głupich muszę. Na szczęście w Alcatrazowej nieskoszonej trawie wiatr szumi jak w gałęziach drzew - "Nie wszszszystko  musisisisisisz, trumna nie ma kieszszszszszeeeniii". Życie  układa się na nowo i życiowe sprawy i sprawki nabierają normalnych proporcji, człowiek  wychodzi z ogrodu "ustawiony", pełen dystansu do świata i naładowany jakąś pozytywną energią. No i dzięki temu nie wariuje jak mu się niespodziewanki losowe każą wyżywać pozaogrodowo , wie że "Jest czas siania" itd. a najważniejsze to zachować umiar i zdrowy rozsądek we wszelkich życiowych okolicznościach i głęboko  w sobie pielęgnować świadomość że szklanka jest nie tylko do połowy pełna ale że może nawet  jakimś cudem nam coś doleją ( a dlaczegóż to nie pielęgnować w sobie leciutkiego optymizmu? ).










A w Alcatrazie nadal kwitną fiołki motylkowe, brunnery, ułudki. Zazwyczaj od tej porze było  już po nich, w tym roku jednak szaleją nadal. Po ogrodzie niesie się zapach kaliny angielskiej wymieszany z wonią konwalii, narcyzów poeticusów i ciężkim zapachem  lilaków. Smell to high heaven czyli śmierdzi pod niebiosa jak to prawi moja alergiczna i trochę anglojęzyczna część familii. Jak dla mnie cudnie wonieje, lubię nawet miodowy zapach kwitnących berberysów i hym... zapaszek kwitnących jarzębów. Dopiero w czerwcu  smrodek kocioszczynka czyli odór kwitnącego czarnego  bzu wywołuje u mnie niemiłe skojarzenia zapachowe. Teraz okna domowe szeroko otwarte, niech lube wonie wnikają!

Co prawda delikatna woń kokoryczki, czy irysów bródkowych nie ma szans na dotarcie do nosa kiedy w pobliżu kwitną lilaki ale co tam, zawsze można podreptać, pochylić się i poniuchać. Jak kokainista w poszukiwaniu działki łażę po Suchej Żwirowej i co raz wykonuje przysiady, przyklęki a czasem nawet przypady. Irysy pachną przepięknie! Pachną wszystkie bródki ale mam taką niezbyt widowiskową odmianę Ibiaków, żółte  to do bólu, której się nie pozbędę bo jej  zapach wręcz zwala mnie z nóg. Mój Wielki Ogrodowy, jakież Ty zapachy wymyślasz, najlepsi perfumiarze to przy Tobie cienkie Bolki! Na razie niucham solidnie wymyślony przez Zwierzchność zapach narcyzów, już niedługo  ich kwiaty znikną i dopiero w przyszłym roku  na przedwiośniu, kiedy w marketach pojawią się pierwsze pędzone cebulaki będę znów mogła nacieszyć się ich zapachem.







4 komentarze:

  1. Bardzo lubię takie pełne rabaty, czyli zapełnione roślinami, mnie jakoś to się średnio udaje, włazi mi chwast albo przedziera się kępa trawy niechcianej. Nie wiem jak Ty to robisz, że nie masz chwastów w tych rabatach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ ja mam pełno chwastów na rabatach! Niektóre awansowały nawet na rośliny ozdobne, taki przetacznik ożankowy na ten przykład. Ciągle gdzieś tam coś podpielam ale nie nadążam z przerobem, no i szlus. Chwast też roślina, wkurza mnie tylko ekspansywna zielenina.:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to fenomenalnie robisz zdjęcia bo tego nie widać :))))

      Usuń
    2. Fotografia najkłamliwszą ze sztuk!;-) Naprawdę chwasty sobie bujają!

      Usuń