sobota, 9 listopada 2013

Wspomnienie po marcinkach

Po wczorajszym wietrze polazłam do Alcatrazu skontrolować czy kasztanowiec, jesiony i klon nie zgubiły jakiegoś konarka. W ogrodzie pustka, paskudnie już czuć listopadem i dotarło do mnie z całą oczywistą oczywistością że to po balu panno Lalu. W powietrzu co prawda jakieś muszki jeszcze tańczą, ziąb nie atakuje ale zmrok zapada za szybko, czuć zapach podgniwających liści i w zasadzie jesień niczym już do przebywania w ogrodzie człowieka nie zachęca. Alcatraz wygląda jakby kombinował jak tu się przyłożyć i kimnąć, dając mi dyskretnie do zrozumienia że powinnam skierować działalność na jakieś inne tory bo przyszedł czas w którym porządne ogrody zasypiają. No cóż, biedaczynie się nie uda ten numer, jak co roku zamierzam robić leniwemu ogródkowi pobudki cebulowo - wiosenne. Wielka obniżka cen wisi już w powietrzu a doświadczenie uczy że krokusy sadzone w listopadzie kulturalnie i terminowo kwitną w marcu. Ale ja dziś nie o nadziejach przyszło - wiosennych związanych z cebulaczkami tylko o marcinkach vel michałkach.




Jeszcze całkiem niedawno były astrami teraz to Symphyotrichum. Mój Wielki Ogrodowy........ czasem zaczynam snuć teorię spiskową pod tytułem "Próby podejmowane przez botaników wykończenia ogrodników amatorów poprzez spowodowanie rozstroju nerwowego". Systematyka zmienia się szybciej niż mnie się lęgną w głowie koncepcje ogrodowe a to jest spore tempo. Tak więc na moich jesiennych rabatach królują zamiast starych astrów całkiem nowe symphyotrichumy - znaczy nic w ogrodzie się nie zmieniło. Przyznam że nie zaprzątam sobie za bardzo głowy rozróżnianiem tych na S co to są nowoangielskie od tych na S co to są nowobelgijskie. Obydwa te na S są bowiem wysokie, obydwa krzyżują się złośliwie tworząc skundlone potomstwo i sieją się straszliwie. Przyznam że przy wyborze marcinków głównym kryterium jest kolor kwiatów. Wzrost rośliny przy sporej powierzchni Alcatrazu nie ma aż tak dużego znaczenia. Dlatego bez zbytnich wstrząsów nerwowych zniosłam niespodziewanki jakie fundują nam markety, sprowadzając rośliny potraktowane środkiem skarlającym. Jak się kupuje w markecie "bylinę mix" to w zasadzie jest się hazardzistą, nigdy nie wiadomo czym "bylina mix" człowieka zaskoczy i nie można mieć o to pretensji. Pytanie personelu o wzrost rośliny raczej mija się z celem bo personel marketów to jednak nie personel centrów ogrodniczych czy szkółek i najczęstszą odpowiedzią jaką uda się uzyskać jest "To jest tak wysokie jak Pani/Pan widzi". Z drugiej strony nie ma co wymagać żeby na doniczce z marcinkami w markecie umieszczali nazwę Symphyotrichum. Już widzę to szklane spojrzenie w głąb jestestwa i gorączkowe szukanie nazwy w pamięci zarówno u sprzedających jak i kupujących. Do marketów sprowadzają kwitnące rośliny czyli w stanie nęcącym oko, nikt bylin w takim handlu nie przechowuje. Takie miejsca to roślinne fastfoodownie, jak trafi się polędwica z rusztu to należy się cieszyć ale nie można czuć się rozczarowanym jak tylko hot dog się człowiekowi dostanie.




Moje marcinki w większości pochodzenia szlachetnie szkółkowego nie mają. Nie znaczy że nie posiadam odmian i to czasem z tych zwanych rarytetnymi ( o ile istnieje coś takiego jak rarytetna odmiana marcinka ). Owszem, są rośliny zakupione w doniczkach w których tkwiły znaczniki z łacińską nomenklaturą i wytłuszczonym drukiem potraktowaną nazwą odmiany. Jest całe mnóstwo darów ofiarowanych przez cooleżanki z matecznika czyli z Tabazy, ale najwięcej miejsca w Alcatrazie zajmują moje stare, ciężko skrajcowane marcinki których protoplastką była solidna kępa otrzymana niegdyś od mamy mojej przyjaciółki. Potomstwo tej kępy, oprócz powtarzających cechy "mateczki" roślin uzyskanych z podziału, to na ogół wysokie marcinki kwitnące w kolorze wrzosowego różu o zmiennym nasyceniu płatków barwą.





Nie różnią się zatem jakoś bardzo znacząco. Powoli zaczynam dojrzewać do zmian, zostawiam tylko ciekawe siewki, te które mają więcej płatków w koszyczku kwiatowym albo wyjątkowo interesujący kolor ( tylko raz, no może dwa, kępa protoplastka wydała z siebie naprawdę wartościowe potomstwo ). Kępy marcinków niewiele różniące się od "mateczki" systematycznie choć bez pośpiechu wędrują w okolice kompostownika a jesienny widok rabat z marcinkami jest zdecydowanie mniej monotonnie różowiasty. Co za dużo to i świnka nie zje, mnie od pewnego czasu ta różowo - wrzosowa marcinkowszyzna denerwowała. Nie znaczy że nie będzie dużo tych marcinków w Alcatrazie, owszem będą duuuże kępy ale nie będą już taką dominantą kolorystyczną. Tralalala, jak to mówił jeden prezydent "Czas na zmiany". Na zakończenie pochwalę się własnymi, alcatrazowymi marcinkami.


6 komentarzy:

  1. Bardzo milusie te Twoje pociechy marcinkowe. Rzeczywiście urozmaicenie kolorystyczne nie spotykane pospolicie w kręgach S. (brrr, nie przyjmuję do wiadomości takich nazw, astry astrami są i basta!). Dbaj o nie, niech się rozrastają na pożytek Alcatrazu i ... różnych takich... sępów, znaczy, co to już im ślinka zbiera się i kombinują, jak tu przysępić w przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marcinki Faficzku rozrastają się w miarę szybko, spoko sępionko można uprawiać. Warto bo jesienią człowiek powiniem mieć możliwość nacieszenia się kolorem przed zimową szarzyzną.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Systematyka zmienia się szybciej niż mnie się lęgną w głowie koncepcje ogrodowe a to jest spore tempo."
    Nie tylko systematycy od botaniki tak szaleją. Ornitolodzy także. Gdy w 2011 wyjeżdżałam do Afryki oglądana przez nas sowa nazywała się szlarogłówka północna. Gdy wróciłam po 2 tyg. był to już syczek białolicy. Kto za nimi nadąży. Nieraz nazwy są tak wymyślne, że zastanawiamy się z koleżanką co oni wciągali przy ich wymyślaniu.
    Kasiu, uwielbiam czytać Twoje relacje, gdzie by one nie były pisane :)
    Nie sądziłam,że ogród jest "dopiero" od 2000 roku. Wydaje się jakby był tam od zawsze w takim fantastycznym stanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogród jest "na poważnie" od 2000, przedtem był doskok. Co ja myślę o przemeblirowkach w systematyce botanicznej - czekam na to aż wykonają wszelkie potrzebne badania na poziomie komórkowym. Niejedna niespodzianka nas czeka! Co do syczka to jego odpowiednikiem roślinnym może być niejaka poładnia czyli pięknotka japońska zwana inaczej kalikarpą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie... tak cudownie opowiadasz o roślinach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię gdy coś tam wschodzi, kwitnie czy owocuje. Rośliny to moi towarzysze podróży, wiem że mało kto tak to postrzega. Kto wie czy życie bez nich nie byłoby tylko hym, tego.... wegetacją. Stąd takie opowiadanka o zielonym.

      Usuń