sobota, 5 grudnia 2015

Ogrodowa "tęsknica" - grudniowe wieczorne rozmyślania "siewne"

 W ogrodzie to zasadniczo roślinne puchy, choć zwierzątka przy takiej pogodzie hulają sobie w najlepsze. Jeże powinny słodko chrapać ale urządzają sobie grudniowe garden party, nawet nie chcę wiedzieć z czym w charakterze przekąski ( no bo ślimory raczej nie mają już co podżerać i te nieliczne osobniki, którym udało się przeżyć letnie polowanka jeży, na zdrowy rozum powinny paść z głodu ). Sroki i gawrony są jak zawsze bezczelne i wcale nie żałuję że koty je ganiają. Zresztą mam wrażenie że to niby odfruwania tuż sprzed kocich łap to takie markowane ucieczki. W końcu ptaszydła odlatują tylko ze dwa,  trzy metry, bynajmniej nie wzbijając się wysoko i zaczynają przeraźliwie skrzeczeć. Czysta prowokacja! No ale takie obserwacje to ja sobie urządzam za dnia albo o zmierzchu ( jeże jak zwykle imprezują nocą, o szarej godzinie towarzystwo dopiero się rozkręca ). Wieczory długie, ciemne jak wczesne średniowiecze i gdyby nie "rozrywki inne" przyszłoby mi zakopać się w gawrze i zamiast jeży uderzyć w kimono. W ramach rozrywek prawie zimowych przeglądam moje stare książki, odziedziczone po Babci Wiktorii. W łapy wpadła mi super pozycja - przedwojenny albumik botaniczny wydany przez producenta kawy zbożowej "Enrilo" ( slogan reklamowy "Chcesz być piękny i miły? W kawie Enrilo znajdziesz zdrowie i siły" ). Oprócz bardzo dokładnego omówienia cyklu uprawy cykorii w albumie jest mnóstwo rycin roślin, uszeregowanych hym....tego..... tak jakoś mało botanicznie. Są drzewa iglaste, są liściaste, nagle są drzewa owocowe i uwaga - drzewa  i owoce egzotyczne ( przez moment mnie od  tego układu zamroczyło i wydawało mi się że ananasowce  nie zawsze były epifitami, he, he ). Potem to idzie  dział warzywny i owocowy, chwasty, zboża i kwiaty. To chyba był taki album do "pierwszego kontaktu" z zielonym.

 W ogóle drzewiej  rośliny były jakieś inne, tak przynajmniej wygląda to po oblookaniu XIX - wiecznych opakowań nasion. Niby znane ale pełne niespodzianek, he, he. No dobra, ludziska były inne i za zabawne uważały antropoformizm innych form życia. Zwierzątka domowe namiętnie ubierano i focono ( pańcie tak się wyżywały na kotach i mniejszych rasach psów ) a warzywom wyrastały nagle ludzkie głowy. Określenie kogoś burakiem, ziemniakiem czy kapuścianym łbem może nie miało aż tak pejoratywnego znaczenia jak dziś? W końcu te rysuneczki miały zachęcać do zakupu, to gdzie tu to niegodne zabarwienie nazw warzyw użytych wobec ludzkich przedstawień? Temat do przemyśleń dla jakiegoś poszukiwacza głupot ( ups.... znaczy  historyka zajmującego się  szeroko pojętą kulturą ). Dla współczesnych te rysuneczki nasionkowych opakowań mają raczej coś z  ilustracji książek dla dzieci ( magiczne są i pewnie dlatego tak mi się podobają ) albo z horroru ( znaleźć na grządce ludzki łeb w kapuścianych liściach, no podoba mi się, he, he - "Vraždy v Midsomeru", jak to pięknie nazwali Czesi ). Kolorowe zdjęcia roślin  zdobiące teraźniejsze opakowania nasionek wydają się przy tych dziecinno - magicznych strasznościach jakieś takie jednak bladawe ( mimo okrutnie nieraz "przejechanych" kolorków ) i bez wyrazu ( no bo jaka współczesna cebula  może konkurować z czymś takim jak to na rysuneczku obok - żadna nie może, nie ma zmiłuj ). Co prawda przy spożywaniu takich warzywek można było odczuwać pewien dyskomfort moralny - jarzynowa, kapustka zasmażana czy buraczki po myśliwsku zawsze mogły w sobie nieść niepokojący posmak kanibalizmu, he, he.

O dziwo nie spotkałam wielu przedstawień uczłowieczonych kwiatów na nasionkowych opakowaniach, a przecież epoka wiktoriańska lubiła te wszystkie elfy ustrojone w kwiatuszkowe suknie ( nieco później, we wczesnych  latach  XX wieku, ba, w epoce "wyzwolonej i szalejącej", niby  zupełnie innej niż czasy królowej Wiktorii, nastąpił prawdziwy "złoty wiek" antropomorficznych kwietnych przedstawień - Margaret Tarrant, Ciceley Mary Baker to królowe tego nurtu ). Może kwiatów nie trzeba było przyprawiać jakąś pocieszną gębą, kwiaty w końcu sadzi się dla ich urody, nie trzeba zachęcać do kupna kojarząc  wielkość ludzkiej głowy z wyczekiwanym rozmiarem ziemniaczków. Ech, zagadka z przeszłości. całe to przeglądanie nasionek sprzed stu lat z potężnych hakiem, skłoniło mnie do zastanowienia się nad  wprowadzeniem paru roślin jednorocznych w przyszłym sezonie ogrodowym. Coś mocno za mną chodzą w ostatnim czasie pachnące groszki. Niestety na rynku ledwie parę odmian na krzyż, i w większości są to odmiany w  nasyconych kolorach, a mnie się podobają te wszystkie rozmyte wrzosy, pastelowe różyki, zblakłe niebieskości. Niestety takowych odmian niet i chyba przyjdzie mi sadzić ciemne fiolety ( ten kolor pasi mi na upartego do innych nasadzeń ). Podobnie jest z nasturcjami, te o kwiatach barwy  śmietanki są ciężkie do dostania ( tylko raz udało mi się upolować nasturcję o kwiatach w kolorze brzoskwiniowym, niestety rośliny z nasion zebranych nie powtórzyły prawie w ogóle cech roślin matecznych, co skutecznie zniechęciło mnie na parę lat do uprawy roślin jednorocznych ). No cóż,  jak mi nic nie podejdzie, to pewnie skończy się na wysianiu tradycyjnym maciejek. Zdobycie jednoroczniaków z zamówień zagranicznych to lekki przesadyzm, chyba że trafię ludzką głowę w kapuście albo faceta z korpusem z zielonego groszku lub ogórka, he, he.  Upiorna warzywna grządka mogłaby być warta zakupowego zachodu. Takie to głupoty przychodzą człowiekowi do głowy z tęsknoty za ogrodowaniem!

8 komentarzy:

  1. Uśmiałam się! A te opakowania nasion są urocze. Chętnie bym sobie powiesiła w kuchni parę takich obrazków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie wprost urzekają takie starocie. Natychmiast przypomina mi się widok najcudowniejszej "szopki ogrodnika" ( która mieściła się w porządnych i szacownych murach West Dean College ). Qrcze, nie dość że olbrzymia część West Dean Gardens uchodzi za najlepszy "potager" w Anglii, to jeszcze "szopki ogrodnicze" i edwardiańskie szklarenki mają powalające. W tamtej szopce były paczuszki nasion kupnych i samodzielnie zbieranych i oznaczonych przez dawnych ogrodników - miodzio! Przeszłość zatrzymana w takiej zwykłej ogrodowej codzienności. Jak sobie pomyślę o tych wszystkich konwiach i konewkach, doniczkach do pikowania, przyrządach do pokładania żywopłotów i takich ustrojstwach o których nie wiadomo do czego służyły to marzy mi się zwiedzenie tej szopki jeszcze raz ( mimo że teraz nie najlepszy czas na dalekie podróże, co widać po przecenach hotelowych dobówek ).

      Usuń
    2. Oj tak! Wyspiarze potrafią zrobić z ogrodnictwa prawdziwą sztukę, przyjemność i rozrywkę. No, ale mają takie tradycje, że tylko pozazdrościć... Jest do czego się odwoływać i nawiązywać. Gdybym tylko miała okazję jeszcze raz polecieć do Anglii, to wsiadam do samolotu i lecę! Bez względu na okoliczności. Tam jest tyle ogrodów do obejrzenia!

      Usuń
  2. Ja przypauzuję z większymi podróżami, czuje dusza moja że tak będzie lepiej. Dusza mnie jeszcze nie zawiodła, choć utknęłam w windzie na niemieckim lotnisku, dogłębnie zwiedziłam jeden z baseników w Barnsdale Gardens i wpadłam pod ruszający pociąg na stacji Warszawa Wschodnia, której od tej pory wyjątkowo nie lubię - ale to nie są "duszne" pomyłki! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczne :)))))))))))))))))))))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy podział warzywa to mężczyźni, kwiaty to kobiety :) Sama uwielbiam takie stare książki...

      Usuń
    2. Nie do końca tak. Panie fasolki, kapuchy i kukurydze się trafiają. Kwiaty przedstawiane "po ludzku" rzadziej się spotyka, ale fakt - więcej wśród kwiatów kobitek. Agatku te rysuneczki to nie z książki, to zwyczajne nadruki na torebkach nasion. Książeczka też jest fajna, ale jednak w innym stylu.

      Usuń