Drogie Czytacze! Mła robi sobie wolne od codzienności, znaczy jadzie na króciutkie wakacje. Bądźcie grzeczne i grzeczni, nie bijcie się z innymi dziećmi ( żadnego podpatrywania przepychanek zarzundu, to nie jest dobre towarzystwo dla porządnych ludziów ), myjcie rączki i ząbki, pamiętajcie że maseczki chronią głównie przed mandatem natomiast mycie rączek ciepłą wodą z mydłem jest świetnym środkiem przeciwchorobowym, starajcie się nie przeziębić bo wrzesień to jednak nie jest lato, doglądajcie ogródków i wyczekujcie na cebulki które majo być pod koniec września lub na samym początku października. Mła będzie Waszymi oczami w inszych stronach, porobi fotki ogrodowe i nie tylko i jak przyjedzie to weźmie i zamieści. Oczywiście przed wyjazdem koty mła dają jej popalić ( Pasiak i przede wszystkim Szpagetka wznoszą się na szczyty kociej niedobroci, jak tak dalej pójdzie to będzie zamówiona wizyta u behawiorysty, czymś muszę gady straszyć ). Małgoś - Sąsiadka tyż w nie najlepszej formie , mimo że zostaje z Cio Mary, z którą bardzo lubi być ( Małgoś dominuje w tym związku ). Obiecałam słodyczki i w ogóle, ale Małgoś ma ponury nastrój ( jeden z synów Małgosi zaćwierkał mła że to przez zakaz umierania, wicie rozumicie - nie możesz kipnąć kiedy mnie nie będzie, w tym tyźniu Małgoś nie może kipnąć bo na wakacjach jest starszy syn, w przyszłym
tyźniu nie może bo mła nie będzie - "Wszyscy sobie jeździcie i nawet
umrzeć nie ma kiedy!" ).
Mła się pociesza że i tak jest u niej w chałupie lepiej niż u mamy Wujka Jo, tam są córczyno - matczyne wzajemne oskarżenia o demencję. Mła trzyma stronę mamy Wujka Jo, jej zdaniem ma nadal niezły mózg a sister Wujka Jo cóś się gubi. Wujek Jo co prawda twierdzi że w przypadku sister to żadna demencja tylko sposób na życie i że on też wraz z osiągnięciem wieku emerytalnego zamierza "uprawiać schorzenia starcze" ale mła nie jest tak do końca pewna czy nazwijmy to "udawana" demencja wujkowej sister nie zmieniła się w najprawdziwszą. Ciotka Elka świadoma tych rodzinnych pieriepałek u Wujka jo radośnie mła oświadczyła że ona tyż jest pewna że Włodzimierz ma początki choroby Alzheimera. Podobno kiedy rozmawiają na tematy życiowe to Włodzimierz nie słyszy i ma szklany wzrok. Po ostatniej rozmówce z Ciotką Elką na temat tego co ona sądzi o swoim lekarzu , o Fabrycznym i o życiu wogle, mła zauważyła u się objawy zaawansowanego schorzenia Alzheimera. Zgubiła wątek ( u Ciotki Elki narracja nie biegnie prostym kanałem o leniwym nurcie, to system kaskad, nurt wartki a szeroko rozlany ) a zaraz potem osnowę i cały warsztacik tkacki i jeszcze trochę a nie wiedziałaby jak się nazywa. Mła za to odkryła że ameby potrafią się porozumiewać, popatrzeliśmy na się z Włodzimierzem z tzw. zrozumieniem po czym schowaliśmy się oboje w Alzheimera coby kaskadę przeżyć. Jak widzicie mła pilnie musi udać się na wypoczynek, to jest konieczne dla ratowania jej mocno nadwyrężonej kondycji.
A co u mła w o grodzie? W ogrodzie sucho, przydałoby się troszki deszczu choć pewnie to spowoduje znów atak ślimorów. Chyba się zimowitami nie nacieszę, żrą je ślimacze potwory aż niemiło. No cóż - tak źle i tak niedobrze. Mła widzi oblatujące kwiaty rozchodników i marcinków pszczoły i trzmiele. Mało za to jest motyli. O tej porze roku zawsze pełno było w ogrodzie fruwających pawików i pokrzywników, w tym sezonie jest z nimi bardzo cieniutko.
A tak w ogóle to już jesień. Choć pogoda udaje letnią mła nie ma złudzeń, ogród robi się prawdziwie jesienny. Liście zmieniają barwy, na drzewach dojrzewają jesienne owocki. Hym... ostatni dzwonek na wakacje. Muzycznika dziś nie ma bo jest nowy blogger , nich go szlag!
No i wywołałyście komentatorki poprzedniego wpisu starą i grubą waderę z lasu, z jednym kłem ostrym i troszki wyliniałym grzbietem. Zwierz to podły bo jak się uczepi to szczęk nie rozewrze. Mła się zastanawia czy lubi sos polski? Hym... odgrzewany jest i to wielokrotnie. No ale wielokrotnie odgrzewane są i inne sosy a jakoś tak zdziwnie nie pachną i aż tak apetytu smrodkiem nie psują, ani chybi składniki za tym zapaszkiem stoją. Nie że nieświeże, tylko że nie najlepszej jakości. Garaletka z chłopstwa pańszczyźnianego zamiast ostrego mieszczaństwa? Nie, to nie ten smrodek. Może podejrzana słodycz kruchciana jedynie słusznej wiary? Taa... może ale tyż nie do końca. Zbyt wiele przypraw, w dużej mierze importowanych? Nie to na pewno nie to, bez przypraw byłoby mdło. Niuch, niuch, to chyba zapach swojskiego kołtuna, Plica polonica, wytworu szczerzepolskiego, choć my oczywiście od zawsze uważaliśmy że to ruskie zło. Hym... inni nie podzielali naszego zdania, w nowożytności noszenie kołtunów przypisano naszej nacji. No dobra ale kto do cholery pozwolił na to żeby swojskie czy importowane świństwo kojarzono z nami? Ano ci którym to się opłacało najbardziej, czyli szlachta niekoniecznie zawsze bogata ale prawie zawsze żyjąca ponad stan, beneficjent chłopskiej ciemnoty, dodatkowo upodlonej przymusem propinacyjnym. Szlachta nasza za kołtunem polskim stoi, także tym współczesnym, ze zlasowanego mózgu się składającym. Propaganda jak za komuny? Socczytanki o dobrym chłopie rozpijanym przez podłego szlachetkę? Niestety nie, smętna prawda wyziera zza kontuszy, trumiennych portretów i innych akcesoriów sarmatyzmu. Złota wolność szlachecka dla wielu była zbyt złota a dla całej masy była na kredyt. No i źle się to dla naszej państwowości i samostanowienia skończyło. Dla naszego narodowego "ja" tyż nie najlepiej.
Krótkowzroczna ekstensywna uprawa pszenicy na najbogatszych ziemiach Europy, chęć utrzymania korzystnego dla się status quo za wszelką cenę, bez oglądania się na koszty, ignorancja do potęgi entej przedstawiana jako zaleta, demokracja dla wybranych przeradzająca się w pełną przekupstwa anarchię, samozadowolenie wynikające z głupoty, to jest historyczna podstawa sosiku mało strawnego. Przeca to nie chłopi pańszczyźniani w zagęszczonych izbach kurnych chat takie składniki wymyślili, to wszystko po dworkach niewiele od tych kurnych chat się różniących powstawało i po lepsiejszych dworach, które zamieniały się w zamki i pałace. Polskie elity w swej przeważającej części były ciężko niewykształcone, skupione na krótkoterminowych zyskach ( to było krótkoterminowe nawet jak na przełom XVI i XVII wieku ), niepotrafiące porządnie zarządzać własnymi włościami a co dopiero państwem wieloetnicznym i wielkoobszarowym. Swego czasu niejaki R. Ziemkiewicz napisał książkę pod tytułem "Polactwo", jak zwykle u tego autora niektóre jak najbardziej trafne spostrzeżenia dotyczące historii służą do wyciągania zdziwnych wniosków, mających w sposób karkołomny uzasadnić sympatie czy antypatie polityczne Ziemkiewicza ( hym... czasem historia chichocze po paru latach, ciekawe jak dziś pan Rafał ocenia tych którzy dawali 500 z plusem, do "michnikowszczyzny" im przeca jest i było daleko ). Pan Rafał długo w książce wywodził jak to mentalność chłopa pańszczyźnianego wymusza na elitach takowe a nie inne działania, bynajmniej nie propaństwowe. Owszem to jest mentalność folwarku ale nie mentalność pańszczyźnianych. To mentalność państwa, właścicieli tej robomasy. Doić, doić, póki się da, nie ważne co będzie. Co wydoimy to nasze.
Chłopi nie za bardzo mieli co doić, co najwyżej uciekali z majątków, niech będzie że to stąd nasze umiłowanie wolności, he, he, he. Tak naprawdę nasza mentalność narodowa ma o wiele więcej wspólnego z tymi co się pańskiej klamki trzymali, na sejmiki jeździli głosami handlować, usiłowali dla siebie coś ugrać jak najmniejszym kosztem własnym, tymi co pienili się o każde naruszenie ich godności i wolności, choć ani godności ani wolności prawdziwej nie mieli. Mentalnie wyrośliśmy z tak pięknie opiewanego przez naszą literaturę zaścianka szlacheckiego. Z tych dworeczków w sumie niewiele od lepszych chałup się różniących. Schłopiała szlachta za sosem polskim stoi a nie pańszczyźniany, dowodem na to jest choćby strach w nas drzemiący przed wiejskością. Większość Polaków nadal żyje na wsi ale wiejskość cóś ich uwiera. Ci którzy ze wsi wynieśli się do miasta swoją przeprowadzkę uważają za awans społeczny. Wieś nie kojarzy się nam, w olbrzymiej masie przeca chłopskim potomkom, z dworkami niedaleko niej sytuowanymi, wieś kojarzy się z chałupą i byciem gorszym. Poczucie awansu zdaniem mła ma także i tę przyczynę że jak i ci co z zaściankowych dworków musieli się na skutek zmiany ekonomicznych warunków wynieść do miasta, tak i chłopski potomek tę samą drogę przechodzi. We własnych oczach staje się lepszy, no niemal szlachetnie urodzony. Miasto nobilituje, dopisuje klejnot herbowy. Tzw. "sadzenie się" było typowe dla szaraczkowej szlachty, wystarczy poczytać XVIII wieczne czy XIX wieczne źródła ( o kuriozach XVII wiecznych lepiej zmilczeć ). Przejęliśmy jako naród narrację historyczną warstwy szlacheckiej, nasza mentalność się sama nobilitowała. Polacy nie są narodem dumnym z chłopskich korzeni a przeca w całej Europie ludzie uprawiający ziemię przeszli przez system pańszczyźniany, u nas jest to wstyd wielki. No wiecie, "wiocha" a nie sól ziemi! To poczucie bycia chamstwem zaszczepiła szlachta która niewiele od chłopstwa się różniła, cóś jak white trash w Stanach którzy koniecznie muszą prać czarnych bo ktoś od nich musi niżej stać na drabinie społecznej.
Prawdziwy polski sarmatyzm to nie ta zamieszczona powyżej urocza fête galante z początku XIX wieku, miły wspominek dawno minionych czasów. Prawdziwa gęba sarmacka wyziera z portretów XVII i XVIII wiecznych. To byli królowie życia, czasem dosłownie królowie czyjegoś życia. Umiłowanie wolności ograniczone do wolności własnej, moje jest moje a na nie moim można wszystko, wyroki sądowe są po to żeby sobie nimi płaszcze podbijać. Wygląda znajomo? Polactwo ! Mła nie gustuje w polskim sosie, wolałaby cóś bardziej strawnego. Muzyczka dziś będzie za to piękna, taka w sam raz na niestrawność. Wojciecha Kilara Polonez. Niekiedy brzydkie zjawiska tworzą podwaliny pod wielką sztukę.
Hym... mła nie powinna nic czytać co spod dziennikarskiego pióra wyszło , bo jej się od tego niedobrze robi. Ostatnio mła nie taplała się w ścieku ale niby tak bardziej wybiórczo pływała w lepsiejszych okolicach "Kultury Liberalnej", której redahtorzy sami siebie uważają niemalże za drugobiegowych. Taa... nie wiem czy to starcza stetryczałość mła powoduje złośliwą krytykę która w niej się lęgnie podczas lektury a potem zaczyna wypływać, czy po prostu liberalni nie są aż tak liberalni jak powinni być. No mła czyta ale ma wrażenie że gdzieś to już czytała, w zamierzchłej przeszłości i że ówczesne prawdy objawione pisali też młodzi i natchnieni liberalną myślą, która później okazała się być myślą wcale nie tak liberalną. Chyba jednak to starość, mła przeżywa powtórkę z rozrywki. Dla równowagi mła postanowiła poczytać prawicowych ale od tego to jej uczulenie się robi, wypryski na płatach czołowych czy cóś i mła w trosce o zdrowie zaprzestała lektury. Ścieku mendialnego mła postanowiła nie tykać bo pełen miazmatów i bakterii chorobotwórczych. Mimo pięknej pogody mła nie pracuje w ogrodzie, ba ona nawet w chałupie nic nie robi bo ma zaropiałą łapę przy pazurze, co jest bolesne i upierdliwe. Dzielnie moczę pazura w roztworze szarego mydła ( mocno ciepłym, auć ) i w rivanolu. Jakby troszki lepiej, mam nadzieję że raz dwa zaniknie mi to paskudztwo bo mam mnóstwo rzeczy do zrobienia w tym tygodniu a z bolącym paluchem którego nie powinnam niczym dokazić czuję się jak ćwierćinwalidka ( rękawiczki odpadajo bo już mam uczulenie na wszystkie niemal tworzywa, ponoć na skutek nadmiernego oczyszczania łap środkami dezynfekującymi ). A dokazić nie mogę bo oprócz roboty mła ma zamiary ( tfu, tfu, tfu! ).
Mamelon śpiewa bo uczulenie jej powoli przechodzi ( też tfu, tfu, tfu! ), nie pomogły sterydy, nie pomogły antyhistaminy brane w straszliwych ilościach - pomógł chamski len a konkretnie siemię lniane wodą zalewane. Mamelonu uczulenie po piciu lnianej wody niknie więc jest szansa że za jakiś czas będziemy we dwie straszyć tzw. szeroki świat. Na razie mła roztacza przed Mamelonem rozkoszne wizje nas na plaży w Rio albo w jakim Miami i wychowuje koty żeby podczas jej nieobecności godnie reprezentowały rodzinę. Znaczy Szpagetka ma nie znikać nie wiadomo gdzie wzorem czułej pamięci Felicjana, Sztaflik nie podejmować wieczornej próby zalegania na wszystkich wejściach do dróg oddechowych śpiącej w wyrku osoby, Okularia ma regularnie zjawiać się na posiłkach i pod żadnym, pozorem nie przyprowadzać do domu kochasiów ( co denerwuje chłopców i Małgoś - Sąsiadkę, która nie ogarnia tego rozkocenia i ładuje wszystkim michy tak że karmimy fabryczne, które swoje michy przeca majo ), no chyba że Epuzera, Pasiak ma nie drzeć paszczy jak tylko widzi coś do zechlania. Mła jest tylko pewna dobrego zachowania Mrutka, Mruti jest po prostu stworzony do tego by być dobrym, przykładnym kotem. Mła go leciutko napomni w sprawie wychodzenia za furtkę w celu śledzenia gołębi i to wszystko, Mrutek popatrzy mądrymi ślepkami i będzie się stosował. No bo Mrutek to mógłby do akademii dla kotów chodzić i nawet jaki przewód dohtorski wykopać, taki Mrutek jest mądry. Całej bandzie go za przykład madka postawi.
W ogrodzie sucho, mła będzie musiała troszki podlać wybrane roślinki. Na ślimory taka lekka susza jest dobra, mła ma nadzieję że właśnie wyłażące z ziemi białe kieliszki zimowitów nie padną łupem ślimorów. No i Szpagetka śpiąca popołudniami w żubrówce odetchnie ( mła musi z niej zdejmować wbite w sierść ślimory co Szpagetce wcale dobrze nie robi na słodycz charakteru ). I t o by było na tyle z powszedniości, mła się cieszy że jest nudnawo i spokojnie i życie sączy się kropelkami. September jak złoto, pogoda jeszcze letnia, koty i insza rodzina w miarę zdrowi, gryplany są - czegóż więcej żądać? No dobra, parę życzeń może by się znalazło ale mła na razie opanowuje zadowalanie się tym co ma, to bardzo cenna umiejętność, czyni człowieka szczęśliwym. Zdaniem mła to lepiej cieszyć się że suchutki chlebek jest dobrze wypieczony niż narzekać że masełko do piersi kurczęcia de volaille to nie od krów rasy Jersey. Aha, mła wysłała zapytanie do cebulkowych, może i ona niecierpliwa ale już tak ma. No dyszy z niecierpliwości i chciałaby sadzić. Teraz o ozdobnikach. Mła kiedyś dostała książeczkę z ilustracjami tego artysty, starą krową już była ( naprawdę, panią w wieku balzakowskim ) ale ucieszyła się jak dziecko . Bajeczka ilustrowana przepięknie. Mła postanowiła Wam zapodać troszki klimatu rosyjskich bajek wg. wizji ilustratora, w związku z czym dzisiejszy wpis ozdabiają prace których autorem jest Gennady Spirin. Artysta urodził się w 1948 roku w Rosji. Jest absolwentem Szkoły Sztuk Pięknych im. Surikowa w Moskwie i Moskiewskiego Instytutu Sztuki Stroganowa. Wyróżnia go unikalny styl ilustracji wykonanych techniką akwareli. Po rozpadzie Związku Radzieckiego w 1992 roku Spirin wyemigrował wraz z żoną i synami do Stanów Zjednoczonych, ostatecznie osiedlając się w Princeton w New Jersey. Jego obrazy wystawiane są w publicznych i prywatnych galeriach na całym świecie.
Muzycznik też dziś ruski, piszę ruski bo nie wiem tak do końca czy to pieśń rosyjska czy ukraińska, zdaje się że zarówno Ukraińcy jak i Rosjanie się poczuwają że jest ich. Określenie ruska zatem brzmi bezpiecznie. Na pewno wywodzi się z tradycji muzyki cerkiewnej. Zresztą muzykę zza wschodniej granicy chyba najlepiej określać ruską bo tak po prawdzie to o krąg kulturowy chodzi. W końcu rosyjski "cygański" romans "Очи чёрные" napisał Ukrainiec do muzyki zruszczonego Niemca. Taa...
"Z pewną taką nieśmiałością", zacytuję tu słowa z reklamy podpaskowej sprzed lat ho, ho i jeszcze raz ho, wyglądają zza szałwii lekarskiej pierwsze kwiaty zimowitów. Hym... a mła razem z inszymi cebulkobiorcami czeka na radosne info o delivery cebulków, wśród których jest zamówiony "dla przyspieszki" dostawy, jak i dla urody i prostej uprawy zimowit Colchicum speciosum 'Atrorubens'. Naprawdę powabny i naprawdę ciemny. Mła zaczyna z niecierpliwości kończynami dolnymi grzebać i rączki zaczynajo jej latać bo ona by już, zaraz i natentychmiast wiadomą cebulkę w pierwszej kolejności sadziła. Jak na razie mła się zadowala tymi zimowitami które wyłażą. Niestety z przykrością stwierdzam że nawożenie było chyba zbyt późne bo kwiaty nie są specjalnie dobrej jakości. Mogły się troszkę wyciągnąć bo pędy szałwii lekko je zacieniły ale to nie tłumaczy ogólnej słabizny. No i jeszcze jeden paskudny czynnik na ogólną urodność zimowitowych kwiatów się złożył - są tacy którym wyraźnie smakują te kwiaty. Mła ze zgrozą naszła obgryzione kieliszki, któś ma gdzieś trującą kolchicynę i zażera się zimowitami aż niemiło ( mła ma podejrzenia ale za muszlę, ewentualnie za te bezczelne różki z oczkami na końcu nie złapała ).
No bo jak nie one to kto? Przeca nie owady ani nie kręgowce dla których kolchicyna jest trująca. Nawet najbardziej bezmyślna nornica nie tknęłaby zimowitów, no a poza tym zżerane są kwiaty. Mła w tym roku wyhodowała w sobie potężną nienawiść do ślimorów, tak jak Agniecha marzy o małej bombce atomowej spuszczonej na buszujące w jej ogrodzie nornice, tak mła marzy o podobnej broni masowej zagłady dla ślimorów. Grozi im publicznie ( znaczy na blogim ) użyciem niebiewskich granulek. Tylko że...To się nie bierze znikąd, taki brak równowagi w przyrodzie i nadmierne występowanie niektórych gatunków zwierząt. Jakby małych drapieżników żywiących się gadzinami ślimaczymi było mniej. Gdzie te ryjówki i krety, gdzie jeże, ropuchy i żaby że o ptactwie drapieżnym ledwie napomknę? Ech... A może zeszły z powodu diety?
Równowagę tak łatwo zburzyć i tak ciężko ją odbudować. Mła dlatego ma tylko fantazje brzydkie na temat ślimaków a boi się wprowadzić je w czyn coby nikomu inszemu nie zaszkodzić. Mła pamięta świetny środek na opuchlaki który oprócz opuchlaków załatwiał masowo ptaki opuchlakami się żywiące. Taa... cóż to za satysfakcja dla ogrodnika kiedy w ogrodzie przy cud rododendronach nic mu nie zaśpiewa a za jakiś czas któś owe rodki będzie podchlewać bo się nadmiernie rozmnoży? To błędne koło! Niszczymy szkodniki razem ze zwierzętami które je tępią. Mła tak całkiem głupia nie jest, sobie zdawa sprawę z tzw. konsekwencji, wie że jej działanie będzie miało wpływ nie tylko na ślimory, to pójdzie i w insze stworzenia. Mła sobie w myślach te niebiewskie granulki rozsypuje a potem zbrodniczo myśli jak te ślimaki od tych granulek wyzdychają, czuje złośliwą satysfakcję i na tym się kończy. Co najwyżej jej charakter od tego do reszty zgadzinieje. Ślimorów w tym roku zatrzęsienie ale może w przyszły sezonie będzie lepiej? Może im nadmierna ilość chlania nie posłuży bo z powodu ich wzrastającej populacji, wzrośnie też populacja małych drapieżców. Oby! A mła zostanie czysto rozrywkowe myślenie o tym co można zrobić takiemu ślimakowi, któren zasadza się na funkie albo irysowe kwiaty. Na blogu z siebie wyda groźby wobec ślimorów paskudnych i od razu od tego będzie jej lżej. Fantazje mła przeca stworzeniom żywiącym się ślimorami nie zaszkodzą. A niebiewskie granulki użyte w realu już tak. Im więcej człowiek wysypie w ogrodzie niebieskich granulek, tym więcej zabije zwierząt, które się ślimakami żywią i tym większe problemy będzie miał za jakiś czas!
Dzisiejsze fotki z Suchej - Żwirowej, zero ślimorów na nich ( no może jakiś tam malutki skorupkowy ). Nie będą focone bo mła ich nie lubi. Za to są fotki inszych źwierzątek.
Jesienne polowanko na grzyby, ulubioną rozrywkę narodu mykofilów mła dziś uprawiała w podłódzkich lasach. Osobiście wczoraj Mamelona cudownie bezwypryskowego ( tfu, tfu, tfu! ) i Sławencjusza namawiała na odwiedzenie lasu i postraszenie grzybków. Bo wicie, rozumicie, mła grzybki świeże już w tym roku dzięki Kuzynowi Piotrusiowi, Cio Mary, Wujkowi Jo i Terezie jadła i to w sporej ilości ale przeca tu nie chodzi tylko o zwyczajne napełnianie żołądka. Grzybobranie to jest insza inszość, to jest spotkanie z lasem. Bez względu na to czy las grzybkami darzy czy też grzybków skąpi, z lasem zawsze miło się spotkać. Las w tym roku mniej suchy, jakby bardziej mszasty, pewnikiem zasługa deszczowego początku lata, nawet upały sierpniowe nie wysuszyły okolicznych lasów na wiór. Kto wie, może po bardzo śnieżnej zimie jeszcze bardziej by się im znormalniało i zaczęłyby przypominać siebie sprzed ładnych paru lat. Grzybków w lesie sporo, nasza wycieczka to przeca nie klasyczne poranne grzybobranie z nagonką ale dwu i półgodzinny spacerek po lesie, a wracaliśmy z w miarę wypełnionymi koszykami. Nie żeby tak z czubkiem, ale starczy i na jutrzejszy obiad i cóś tam maślaczego się zamarynuje. Mła bardzo zadowolona bo naszła pomarańczowe kapelusiki krawców. Tak oficjalnie to krawiec się nazywa koźlarz czerwony ale jak to z oficjalnościami bywa nie zawsze jest on czerwony. Mła naszła raczej koźlarza pomarańczowożółtego, inszy gatunek. Charakterystyczne są dla niego czarne łuseczki na nóżce. Najczęściej rośnie w pobliżu brzózek. Insze krawce wolą towarzycho świerków, sosen, a klasyczny czerwonokapeluszasty krawiec lubi rosnąć w okolicy osik.
Mła w ogóle preferuje grzybki o ognistych odcieniach kapeluszy. Kudy tam do nich skromnym choć smacznym maślaczkom. Oczywiście las to nie tylko grzyby, na polanach kwitną wrzosy, pomiędzy drzewami porozpinane są pajęczyny z czyhającymi pająkami, po chrobotkowych polach pomykają jaszczurki ( żadnej nie udało mi się w obiektyw złapać, myk, myk, szybciej niż migawka w aparacie, choć niby ona ustawiona tak że zwierzęta w ruchu focić to żaden problem ). Cóż, mła pozostało skupić się na mniej ruchliwych formach życia, znaczy macie fotki chrobotkowego pola i na słowo mła uwierzcie że po chrobotkach pomykały małe zwinki.
W domu z grzybków wielka radość, Małgoś już czekała naszykowana. Znaczy ocet, pieprz w ziarnkach, święta książka o grzybach ( do której nigdy nie zagląda ale w którą zawsze jest uzbrojona kiedy mła wraca z grzybobrania ). Rozdysponowanie dobrem - kanie na patelnie, mieszane do gara, maślaczki obrane do octu, chwila zamyślenia przy krawcach i decyzja że nie suszymy na proszek do sosu ale mimo braku urody na talerzu ( krawce są prześliczne dopóki ich się nie gotuje, no chyba że się marynuje ) pochłoniemy je "na świeżo". Kiedy Małgoś się dowiedziała że mła po drodze z lasu zakupiła jajka od kur grzebalnych bliskość nirwany objawiła się u niej dziwnym gulgotem. Hym... Małgoś - Sąsiadka podśpiewywała, co prawda nie piosenkę o rydzu, to szło jakoś tak - "Hej chłopcy morze ma barwę błękitną". Taa... troszki grzybków a jaka impreza, ze śpiewami.
Dobrze że mi się Małgoś odprężyła po tym stresie awaryjnym, przed nami malowanie sufitu a Małgoś takowych akcji nie lubi. Mła z wdzięczności dla lasu ubrała swoje brzozowe paciorki w zielone ptaszki i ustawiła dekorejszym ku czci.