sobota, 30 czerwca 2018

Ogrodowe podsumowanie miesiąca


Mija nam ten czerwiec co to był zdecydowanie lipcowy.  Paskudnie sucho lipcowy, eksytujących burz, ulew a nawet zwykłego deszczu w mieście Odzi nie widzelim w czerwcu często. Widzielim za to błyskawicznie płowiejące na słońcu róże, rudawą darń zamiast tyrawników i podsychające drzewa. No nieładnie, nawet lipy przekwitły błyskawicznie. Lato  się jeszcze na dobre nie zaczęło a  człowiek już  jest nim zmęczony. W ogrodzie  właściwie tylko Sucha  - Żwirowa wygląda jako tako, Alcatrazowe rabaty cieniste nie powalają w tym roku  urodą.  Wizyta zwierzyny płowej wymusiła absencję w ogrodzie no a susza spowodowała że ciężko było mi się zabrać do roboty mającej na celu zalesienie  Alcatrazu, człowiek  boi się podlewania czyli rachunków za wodę.  Nie bez znaczenia jest też fakt że upały  nie sprzyjały wytworzeniu się u mła zapału do prac ogrodowych. Znów roiłam o dobrych, starej daty angielskich obrabiaczach ogrodów.  Znaczy jak to mawiała Babcia Wiktoria "Złej baletnicy przeszkadza rąbek spódnicy", he, he, he.  No ale  cóś tam jednak udało mi się zrobić ( co prawda nie w Alcatrazie ale na Podwórku ). Na ten przykład posadziłam doniczkowe róże.

O ile róże  historyczne Na Suchej - Żwirowej kwitły cóś niecały  tydzień o tyle angielki i floribundy posadzone w dawnej Różance ( obecnie mieszana rabata różano - bylinowa ) dłużej dawały po  oczach. Z nowo posadzonych róż największe  wrażenie zrobiła na mnie jak na razie odmiana 'Geoff Hamilton' ( ta z pierwszej i drugiej  fotki ), taka posiadająca wszystko co róże Austina posiadać powinny ( no dobra, zapach nie powala ). 'Sweet Juliet' czy 'James Galway' to nie są dla mnie  nówki, na ich urodę byłam  przygotowana ale 'Geoff Hamilton' zaprezentował się naprawdę zjawiskowo moim spragnionym nowości różanych oczom. Mam nadzieję  że  będzie dobrze się czuł na rabacie pod  moim oknem, w towarzystwie irysów, czyśćców i bodzichów. Moją różano bylinową rabatę dopieściłam dosadzając wiciokrzewy zwane niegdyś pięknie kaprlyfolium  ( to od łacińskiej nazwy  Lonicera caprifolium , którą to nazwą określa się  gatunek z polska zwany wiciokrzew przewiercień, nie będący tożsamym  z gatunkiem wiciokrzew pomorski czyli  Lonicera periclymenum  - ot, taka nieprawilność botaniczna na stałe w umysłach ogrodników zapuszczona ). 'Chojnice' i  'Graham Thomas' podkreślą różną  urodę i zapachnią nam w czerwcu Podwórko.


czwartek, 28 czerwca 2018

Codziennik - tydzień urzędowy i krnąbrność domowa

 Miałam w tym tygodniu zalatanie z załatwianiem,  z zaświadczenizmem półwyczynowym  ( w trzech egzemplarzach ), z ZUSami, srusami i innymi dobrutkami które  państwo nasze, ubrane w  wielkie słowo  Ojczyzna odmieniane  na wszelkie sposoby ( żeby się przestało widzieć  że ono  Zła Macochowizna ),   zapewnia nam  jako godziwą należność obywatelską za płacone przez nas podatki i insze daniny. Co jak co ale biurokrację to my mamy na najwyższym światowym  poziomie, nawet biurokratyczne potęgi muszą się z nami liczyć ( nic tylko zakładać  grupę B 10 ).  Ostatnio widzę  w urzędach  i  państwowych  firmach jakże cudnie odnawianą starą peerelowską tradycję traktowania petenta jako cóś nieistniejącego.  Podkreślam cóś, nie kogoś. No nie ma cósia choć niby jest ale  urzędująca nie widzi bo tak jest zaprogramowana. Sam czar  PRL, normalnie mało się nie popłakałam ze wzruszenia.

 Niestety nie wszędzie można liczyć na takie wspominkowe klimaty, człowiek  wpada w korporacyjne sidła i bezczelnie  załatwia się  jego sprawę  w tempie błyskawicznym, stojąc  w kolejce nawet  nie ma czasu  pomyśleć o jakimś  pultaniu  bo nie uchodzi żeby stał w kolejce bez asystenta klienta czy kogoś w tym guście i  w ogóle to zboczeńce korporacyjne nie uznają społecznotwórczej roli kolejek i robio eksperymenta żeby im  się tzw. zatory nie  tworzyły .  Bardzo, bardzo nie na miejscu, he, he, he. Na szczęście państwo czuwa i są placówki gdzie można  się  jeszcze poczuć jak to  przypadkowo nadepnięte goowno na obuwiu kazionnym urzędnika. Ummmm, mniam... zupełnie jak  w urzędzie wydającym paszporty w czasach mojej  młodości. Po takich podróżach sentymentalnych przywlekałam się do chałupy wypluta i jedyne na co mnie było stać  to na obłożenie się kotami i zapadnięcie w tzw. niemyślenie.




Jak się przewaliło  biurokratyczne to nawet się do dżemowania zabrałam. Wykonam dżem rabarbarowo - bananowy, na razie bazę bananową przygotowawszy a jutro dokupię rabarbaru malinowego i będę  prużyć wyczynowo. Fotki zamieszczam dla  Fafika. Z kotami jest jazda, znaczy właściwie z jednym - Felicjan daje mi popalić. Dziś tłumaczyłam wizytującej nas  Cio Mary jak to się zamartwiam o Felka bo on cóś wybredny się zrobił i  że wizyta u dohtora w sobotę musowa bo zęby trza przejrzeć. Cio Mary patrzyła na mnie  jak na głupa i niema się co dziwić bo za moimi plecami ta wredna kocia  świnia wyżerała z misek przygotowane ale  jeszcze nierozdrobnione  żarcie dla całej domowej czwórki  + Epuzera. Zeżarł wszystko, brzuchem niemal wlokąc  po podłodze wskoczył na parapet i zaczął ryczeć  że mam szerzej otworzyć okno bo się nie mieści w uchyłku.

 Kiedy otwierałam zadał kłam moim słowom o bolących kocich ząbkach  bo uchlał mnie do krwi, za wolno chyba się ruszałam. Dostał w tyłek ścierką, zaprezentował  szczękę i   żuchwę w tzw. panoramie, poprychał na mnie,  wyraźnie chciał przylać  Cio  Mary która była  pod  łapą,   po czym niespodziewanie zawinął ogonem i tyle  go widziałyśmy. Wrócił dopiero pod  wieczór, rozespany i pachnący trawą  żubrówką. Stał długo przy lodówce ale udawałam  że nie wiem o co kaman więc wkurzony i bijący ogonem udał się był na spoczynek. Teraz go muszę misić i miąchać bo mnie pokopuje tylnymi łapami.  Pogryziona ręka mnie pobolewa w związku z czym postanowiłam w ramach zemsty nie wozić go na przegląd w sobotę ( przemówię dohtora na przyszły tydzień ), jak ma franca siłę tak chlać pańcię i  zżera naraz prawie pińcet gram mięcha to nie wymaga natychmiastowej interwencji weta. Sobota  jest dla mła!





 Porobię w weekend troszkę w ogrodzie, już dziś po południu wkopałam przybyłe róże. Deszczyki  dobrze zrobiły Alcatrazowi i Podwórku, dało się dziś nawet co nieco  wypielić.  Jednak większość  czwartkowego popołudnia spędziłam  na obserwacji owadów i kocich niegrzeczności. Sucha - Żwirowa wygląda  jak  sawanna z pszczołami i motylami w roli wędrujących antylop i kotami w roli lwów i lampartów. Życie sąsiedzkie układa się jak zawsze letnią porą, znaczy  Gienia tradycyjnie złamała rękę biegnąc dzikim  galopem do  autobusu ( starsze panie powinny stąpać godnie i statecznie ale moja  geriatria twierdzi że za dużo od nich wymagam a w ogóle  autobusy to trzeba gonić - taa, zachowują się  jak wsiowe  Burki ścigające listonosza ). Oczywiście autobus trzeba było dogonić bo miał zawieźć  Gienię na zakupy. Tak, tak, nie do lekarza na konkretnie wyznaczoną godzinę, nie do urzędu czy do  umówionej przyjaciółki - do sklepu "na pochodzenie"! Tym razem szczęśliwie poszedł  tylko nadgarstek, Gienia paraduje w swoim gustownym lekkim temblaku a mnie opadły macki i insze  części ciała.  No, sezon letni znaczy  otwarty, wakacje  bez gipsu   Gieni  nie paszą, gips latem musi być bo inaczej lato się nie liczy.  Niepokoi mnie  że  Małgoś - Sąsiadka wyraźnie tym gipsem zafascynowana,  na wszelki wypadek jutro wygłoszę stosowne pouczenie na temat "Urazy ortopedyczne a karny sezon  rehabilitacyjny w ZOL".










niedziela, 24 czerwca 2018

Codziennik - gry i zabawy sąsiedzkio - kocie




Koty i sąsiedztwo z wielkim nakładem sił dbają o to bym się nie nudziła, ostatni sąsiedzki numer to zabawa w chowanego.  Jak wiecie w mojej  kamienicy  mieszkają tzw. panie starsze a nawet można  pokusić się o twierdzenie że mocno starsze.  Panie starsze mają to do siebie że przyciągają tzw. zdarzenia, no po prostu nie ma tzw. pań starszych którym nie trafiają się tzw. zdarzenia. Panie starsze wyposażone są w czasach dzisiejszych w telefony komórkowe coby rodzina i przyjaciele  mogli otaczać je dyskretną opieką.  Panie starsze z lubością grzebią we sprzęcie i pozwalają też grzebać spragnionym kontaktów z techniką wnukom i prawnukom. Skutek tego jest taki  że sprzęt zawodzi w chwilach o znaczeniu strategicznym. Z taką sytułejszyn mieliśmy właśnie do czynienia w czwartek - sąsiadka Gienia zwana Stasi zniknęła nam była z pola widzenia a rodzinie z pola słyszenia. Zważywszy na majowy pobyt  w szpitalu, przyduszenia i tym podobne Gieniowe przypadłości został ogłoszony  alarm pierwszego stopnia. Co prawda osoba zaginiona nie była widziana  tylko jeden dzień ale nasza kamieniczna banda jest czujna - zawiązano  "komitet blokowy" z honorowym prezesem czyli z ulubioną  chrześnicą Gieni, syn porzuciwszy obowiązki zawodowe  pędził do nas z inszego miasta do którego wysłała go firma, w jego domu odbywało się nerwowe poszukiwanie kluczy do  mieszkania Gieni i zaczęto rozważania na temat straż czy  ślusarz  gdyby klucz się nie odnalazł. No było ostro! Szczęśliwym trafem w to całe zamieszanie władował się  Włodzimierz, który jakimś cudem  się odmundialował i przytomnie stwierdził że widział Gienię pomykającą  bladym świtem z wózeczkiem zakupowym. Znaczy rano jeszcze  żyła jak stwierdziła scenicznym, słyszalnym na pół kamienicy szeptem Małgoś - Sąsiadka.  Mnie info zapodane przez Włodzimierza uspokoiło, rodzinę jakby mniej bo telefony  nadal nieodbierane. Jednak Włodzimierz tego dnia robił za zwiastuna dobrych nowin, zadzwonił do mła  że właśnie wychodząc do pracy spotkał był na przystanku niedoszłą denatkę i radośnie ją poinformował że  usiłujemy się włamać  do jej mieszkania,  w związku z czym niedoszła pędzi do nas z turbowózkiem bo nowy zamek  kosztuje. "Komitet blokowy" odstąpił od rozwalenia zamka, zadzwoniono  do syna coby go uspokoić i postanowiono ukarać krnąbrną, nieodbierającą telefonów  Gienię zabraniem zapasowego klucza do domu i zdeponowaniem go u mła ( taa, mam teraz kolekcję kluczy że ho, ho ). Gienia  była tak szczęśliwa  że nie rozwaliliśmy drzwiowego zamka  że  wyjątkowo jak na nią potulnie wykonała zalecenia  "komitetu blokowego". Za całe zamieszanie tak jak  przypuszczałam odpowiada  Kubuś, wnuczek Gieni, który postanowił zapoznać się lepiej z babcinym  telefonem. Skończyło się szczęśliwie na obietnicy wyrwania mu  odnóży o ile tylko  jeszcze raz zobaczy się jego łapięta przy jakimkolwiek telefonie. Małgoś - Sąsiadka "dyplomatycznie" poinformowała pół kamienicy że cieszy  się że nie będzie  pogrzebu bo nie miałaby co na siebie włożyć a ja udałam się do właściwych  obowiązków.



 

Teraz o kotach, w kamienicy pojawiła się  Fanta , tricolorka hodująca sąsiadkę.  Ma prawie  osiem lat, stanowczy charakter i wyrobione zdanie o innych kotach. Wychodzi na spacery na smyczy wzbudzając oburzenie mojego stada, szczególnie jego damskiej części. Owszem, "na górze"  mieszka  młoda ABBA czyli Frida i Agnetha i dwie inne kocie starsze panie ( dwunasto i trzynastoletnia ), mieszka też Dorka, suczka której moje koty cóś nie zauważają ( celowo, nie sobie nie myśli że się jej boją ). No ale  żeby na pierwszym piętrze ONA  mieszkała , tak blisko nich, taka podobna  do Rudego?! Hym... Felicjan jest swoiście zainteresowany, jakby problem naukowy rozwiązywał natomiast  dziewczyny są zwyczajnie zazdrosne.  W związku z czym są pultania, wydawanie pomruków a nawet przeciągłe wycie pod oknem  Fanty. Fanta ze swej strony nie pozostaje dłużna, ABBA się przyłącza i ponoć kocie panie starsze tyż. Dom mam  po kocio - babsku rozgadany. Felicjan na szczęście nie jest ryczący ale jako jedyny samiec  w tym sfeminizowanym gronie przechodzi w sułtańskich zachciankach samego siebie.  Muszę go rano nosić na sikanie pod kasztanowiec bo ryczy i wymusza ( znaczy jak go nie wyniosę to wraca do wyra i ma minę pod tytułem "I niech mi pęknie ten mój biedny pęcherz!" ).  Jak już wyleje cały  Ocean to wraca  o własnych siłach do domu, po drodze karcąc mniej zdyscyplinowane członkinie stada i strasząc gołębie. Nażera się do rozpuku, uskutecznia higienę i domaga się zainteresowania. Najlepiej okazywać mu to zainteresowanie kiedy on leży w wyrze ( w poprzek wyra ), jak się znudzi to chrapie ( z moimi palcami w  gębie bo mu się przysnęło podczas zabawy ). I tylko  by żądał smakołyków typu surowa wołowina czy kurczak gotowany a puszeczki to mają mieć pasztetowatą zawartość! Kiedy przychodzą do mnie moje Ciotki usiłuje  je wygryzać z domu a o ile  nie ustępują to sam się wynosi z chałupy ciężko obrażony ( no i wtedy mogę sobie gardło zedrzeć nawołując gada ). Ustępuję mu  i pozwalam na zachciewajki bo ma to swoje uczulenie i nie jest mu z tym lightowo, dużo śpi, ma zły humor i nie  ma się z kim "bawić" w swoje ulubione napady  i morderstwa. W przyszłym tygodniu czeka go wizyta u dohtora, mam nadzieję  że temperatura  będzie znośna bo transport  w upale to nie jest miła rzecz  zarówno dla człeka jak i kota. A poza tym jak temperatura niższa to koty cóś dla mnie słodsze, przytulania są, spanie cheek to cheek ( "Heaven,  I'm in heaven" ) i insze kocie karesy względem mła mają miejsce.




No to teraz do gospodarskich domowych sprawek.  Po raz kolejny nadejszła wiekopomna chwila na  odgruzowanie  chałupy co mnie zawsze  źle robi na jestestwo.  Porządki tradycyjnie zaczęłam od zmiany dekoracji, no bo wiadomo to w porządkach najważniejsze, he, he, a nie  jakieś tam szorowania okien czy fug. Znaczy  zaczęłam od  schowania  zajęcy  w kaloszkach, żegnam wiosnę co to jej  nie było i witam smętną  dla mła  prawdę że najdłuższy dzień w roku  już za nami, wyciągnęłam tzw. przaśne gary czyli kamionki  i z nich ustawiam dekory. Niektóre dekory nie są  tylko dekorami, małosolne ogórki kiszone w kamioneczkach  pożeramy z Małgoś - Sąsiadką w ilościach hurtowych.  Ogórki  to taki typowo letni dekor,  zapachniają dom  jak ten  bukiet lewkonii w maju.  Jak ogórki to koper, stoi w lepsiejszej ( znaczy mniej  topornej niż gruba kamionka ) ceramice w towarzystwie rumianków i cykorii podróżnik tudzież   takich   inszych "poluchów". Poszukawszy chabrów bławatków ale  nie w łanach zbóż bo tam je  wysuszyło a na ryneczku, wśród innych ogrodowych kwiatów. Ustawiwszy je na kuchennym stole coby sielskość jak z akwarelek Masłowskiego sobie zafundować.  Może w ramach tej sielskości, żeby znaleźć wymówkę na nierobienie porządków wezmę  się za jakiś dżemik albo cóś. Hym... pichcenie dżemików jest  bardziej twórcze niż ogarnianie chałupy, porządki są nudne i robi mi się od nich melancholijnie! No  nie jest to ciężka depresja ale konieczność szorowania po raz enty czegóś tam sprawia że odczuwam zmęczenie materiału czyli mła. Takie zmęczenie tą powtarzalnością. I znów mi się tęskni za tym żeby damą być, jak ta Madame Rose. A stanie przy garach  z potworną ilością owocowej pulpy, słoikowanie tego pulpiastego  jakoś mnie nie męczy. Mogę smażyć owocki wyczynowo, tako jak i  kiszonki  robić, bez narzekania i smęcenia że po raz kolejny, że znów i w kółko  bez końca.


No i tyle codziennego - fotki to okołoódzkie okolice i domowe dekory, w tym te jadalne. Ten Masłowski cóś się we mnie zalągł, idylla czyli sielsko wiejskie klimaciki mało co wspólnego mające ze wsią naszą prawdziwą. Ot, takie wspominki wakacyjne z podświadomości wypełzłe. Obiektyw kieruję na tzw. łany a w domu chata łowicka ( nieposprzątana ).

czwartek, 21 czerwca 2018

Nadeszło lato


Nadeszło nam dziś  lato a ja tu latem jakby już  zmęczona. Zupełnie nie pamiętam wiosny,   była na początku kwietnia  ale szybko się skończyła. Wszystko w tym roku  w związku z tym jest zbyt wcześnie dojrzałe i niezbyt dorodne ( no może poza truskawkami mutantami spod  folii czy malinami które lubiejo taka aurę ).  Moje rośliny w Alcatrazie wyglądają jakby nie wyglądały, Felicjan  już ma uczulenie i to pełnoobjawowe,  z mojego nosa złazi skóra. Wokół pachną  pięknie lipowe kwiaty, na straganach kuszą  maliny,  Pabasia bredzi o konfiturach z wiśni a małe bociany widywane w gniazdach podczas jazdy do Krysi, wcale nie są już takie małe. Lato, lato w pełni a nie  żaden  tam początek lata.  Będzie magiczna chwila związana z najdłuższym dniem i zaraz planeta się gibnie w drugą stronę  i zacznie nam dnia ubywać. Coś nie czuję sobótkowej radości, prędzej nostalgię za kolejną minioną wiosną (  za zimą podczas której przybywa  dnia  jakoś nie tęsknię, dopiekła mi w tym roku ). A przeca powinnam się cieszyć, smakować letnie klimaty: 
"Wreszcie nocy raz czerwcowej
zobaczyłem ją jak śpi
Bez niczego. Zrozumiałem lato, ech że ty
Lato, lato, lato, ech że ty".


Wygrzewanie się na słońcu czyli jaszczurczenie, spanie au naturel w chłodnej satynce, kąpiele w bajorach, podżeranie owoców, zapach świeżo zakiszonych  ogórków małosolnych niosący się po chałupie i ogród, mój ogród skąpany w słońcu i brzęczący małym życiem. No tak, pięknie, tylko że można to już wszystko robić i obserwować od ponad miesiąca - nie ma uroku nowości. Gdzie byłaś wiosno jak cię nie było! Lato zagnieździło się w maju, wiosna wygryziona, ech,  porobiło się! Jak ten Dziad z powieści "Konopielka" zaczynam podejrzewać że "W tym bieda…, że Pambóg coraz starejszy… coraz częściej odpoczywa. A diabeł nachalnieje z roku na rok." Takie tam smęty, jakie z lubością uprawiają ludzie starsi czyli mający pewne doświadczenie kołaczą mi się po łbie. Może to dlatego że nie czekają mnie wakacje? Wakacje zmieniają perspektywę, może czas pomyśleć o jakimś małym wypadzie?



Dzisiejszy wpis ozdabiają  prace Stanisława Masłowskiego, świetnego akwarelisty niemal całkowicie zapomnianego ( znaczy historycy sztuki go pamiętają ale tzw. ogół nie wie  że na przełomie wieków XIX i XX  ktoś taki  istniał ). Moim zdaniem warto przypomnieć jego twórczość, te akwarele są naprawdę mistrzowskie. No i takie letnie w klimacie.

środa, 20 czerwca 2018

Sucha - Żwirowa w chwili próby

 Sucha - Żwirowa przechodzi właśnie test na rabatę "bezpodlewczą", znaczy  podlewam całość  raz na tydzień żeby była jasność absolutna.  Nie podlewać totalnie i absolutnie nie mogę bo dosadziwszy nowe rośliny o niezbyt jak na razie głębokim systemie korzeniowym i  niepodlewanie ich byłoby równoznaczne z wyrzuceniem  pieniędzy w błoto a właściwie w piasek. Dodatkowo biegam od czasu do  czasu jak Gajka z konewką ale mało  bo więcej muszę biegać z konewką w Alcatrazie a i tak małe paprociumy wyglądają bardzo kiepsko ( część już nie wygląda i Sylwik będzie miała  prawo mnie ubić, bo ona ciężko  siała, sadzonkowała i w ogóle a ja przeżynam właśnie z aurą ). Podlewana raz na tydzień Sucha  - Żwirowa może nie przechodzi  prawdziwej suszy ale przy tych upałach z minimalnym podlewaniem może robić za rabatę półsuchą, he, he. Oblookuję na tej półsuchej które to rośliny znoszą upały i małą ilość wody z prawdziwą godnością. Niewątpliwie  sprawdzają się szarolistne, zarówno te pokryte kutnerem  jak i woskopodobną ochraniającą zieloność otulinką są bardzo odporne na działanie słonecznych promieni. Wszelkie goździczki, lawendy, perowskie, amorfy, anafalisy perłowe,  szałwie nie tylko lekarskie i czyśćce wełniste wyglądają całkiem nieźle a upał nie przeszkadza im w zawiązywaniu kwiatów.




Co prawda rozsadzone czyli "nowe" czyśćce szlag trafił ale stare kępy mają się nieźle.  Bardzo dobrze radzą sobie też posadzone w zeszłym roku czosnki główkowate Allium sphareocephalon. To  dobra roślina cebulowa na suchawe rabaty.  Do szczęścia potrzebuje tak naprawdę przepuszczalnej  gleby i dużo słońca.  Nie wiem dlaczego ten  czosnek nie cieszy się u nas większą popularnością -  całkowicie  mrozoodporny, chodzić koło niego nie trzeba, kwitnący w masie jest uroczy jak mało który czosnek ale cóś ludziskom wyraźnie  nie podchodzi. Wolą czosnkowe olbrzymy, okazałe krówska kwitnące w maju.  Mnie tam mało czosnki kwitnące w maju obchodzą, maj na Suchej - Żwirowej niepodzielnie należy do irysów bródkowych a moje ukochane rośliny kwitnąc  są w stanie wyciąć każdą konkurencję. Wiadomo, król jest jeden!




W tym roku na Suchej - Żwirowej jak już pisałam jest  kiepsko z gipsówkami i mikołajkami. Nie, nie z powodu upałów i suszy,  ich  zły stan to wina tegorocznej zimy. Kupiłam nowe sadzonki  gipsówek, mam nadzieję że w przyszłym roku zakwitną. Bardzo mi brakuje ich kwiatów na rabacie, zbyt dużo kłosków się zrobiło, trochę mało innego typu kwiatostanów. Przed mikołajkami  ciężka  zimowa próba, w tym roku wyleciało trochę alpejskich. Jak na razie nie uzupełniłam tych nasadzeń,  za to kupiłam mikołajki nadmorskie. Jeżeli obudzą się po zimie i nabiorą "ciała" w przyszłym roku to będą nie do zdarcia, podobnie jak testowe egzemplarze. Bardzo je lubię, to świetna roślina na suchą rabatę pod warunkiem że zimą rabata też jest suchawa.  Nie wiem czy to jednak tegoroczna zimowa aura podobnie jak mikołajków alpejskich nie wykończyła też morinii, nadal z nią źle mimo tego że mrówy już jej nie dokuczają. Troszkę też rozczarowana jestem niby żelazną odpornością żeleźniaka.  Razem z krwawnicami posadziłam go tzw. przedziwnym instynktem wiedziona na nieco "lepsiejszej" ( czytaj lepiej trzymającej wilgoć ) części Suchej - Żwirowej. No i dobrze bo mimo tego że niby ma bardziej wilgotno to zarówno on jak i krwawnice cierpią od upałów i suszy. Te dwie rośliny, niby przeca wytrzymałe, nie mają twardego charakteru jeżówek które rzeczywiście są preriowe do bólu ( o gatunkach Echinacea purpurea i Echinacea pallida tu piszę, o mieszańcach się nie wypowiadam ).




Może to nie do końca "wina" krwawnicy i żeleźniaka, może za ich kiepski wygląd odpowiada susza nie w terminie. Rzadko zdarza się  żeby maj był tak suchy jak  w tym roku. No i żeby przed nim był  suchy i  mocno ciepły kwiecień. Co inszego późnowiosenne i letnie ciepło i brak opadów a co inszego susza w momencie kiedy  roślina potrzebuje do wzrastania sporej ilości wody. To co jakoś tam przeżyły jeżówki ( niespecjalnie wysokie w tym roku ) znacznie mocniej odbiło się na roślinach o nieco większych wymaganiach ( ku mojemu zdziwieniu do bardziej wymagających roślin muszę zaliczyć wysoką driakiew ). Dobra, koniec tych narzekań - jest grupa roślin świetnie radzących sobie przy tym upale mimo tego że  żadnego kutnerku nie posiadają. No może lekkie nawoskowanie liści i pędów.  Sedumki i rojniki, samograje na ciężkie, suche czasy. Posadzić na suchym i słonecznym, zapomnieć i być zdziwioną lub zdziwionym jak to ładnie roślinki sobie radzą. Rosną u mnie jako zadarniacze ( niskie rozchodniki i  rojniki ) i jako średniej wielkości rośliny rabatowe. Nie wyobrażam sobie bez nich mojej  Suchej - Żwirowej, toż zapieliłabym się na  śmierć! Dają radę tam gdzie protestują marzanki i zawciągi.  Te zadarniające nie wymagają  podlewania,  większe sedumki podlewam a nawet zamierzam nawieźć w nadziei uzyskania większych kwiatostanów (  chyba płonnej  nadziei, tak sądząc po tym co te rośliny wytwarzają na wierzchołkach pędów,  no ale przynajmniej sedumki zadarniające pięknie kwitły w tym roku ).




Wiele pociechy mam też z traw, ostnice i preriówki wyglądają świetnie a zazwyczaj grzybiejący u mnie owies nie wiadomo dlaczego zwany wiecznie zielonym ( wszak jest niebieskawy ) Helictotrichon sempervirens jest w całkiem dobrej formie. Oceniając przygotowanie mojej  Suchej - Żwirowej do prawdziwej suszy daję cztery z minusem. Ten minus to za takie kwiatki jak odmianowe liliowce ( co prawda diploidy, więc jakby bardziej na miejscu niż tetraploidalne falbaniaste mieszańce ), marcinki wymagające znacznie więcej wody niż reszta  towarzystwa ( ale co  ma  kwitnąć pięknie jesienią wśród tych rozplenic  i preriówek ) i nie do końca dobrze posadzone przetacznikowce i krwawnice.  Na piątkę nie zasłużyłam co widać na załączonych obrazkach ( miało być  łączasto jednak wyszło jak wyszło ) ale pocieszam się tym że owadom odwiedzającym masowo Suchą - Żwirową jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Podobno od jutra zmiana  pogody, uwierzę jak zobaczę i przede wszystkim poczuję!